zdrada | mormor

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

au gdzie sebastian jest szpiegiem

— Wiesz, co mam na myśli — Jim westchnął, poprawiając się na blacie biurka. Od kilkunastu minut machał nogami jak dziecko na huśtawce, jednocześnie planując złożony zamach. — To musi być szybkie.

— Wiem. — Sebastian pocałował go czule w skroń i objął od tyłu. Chwilę pogłaskał jego ramiona, okryte garniturem od Vivienne Westwood, odgarnął mu roztrzepane włosy z twarzy, ucałował jego kark (Moriarty zawsze się przez to roztapiał), po czym płynnym ruchem wyciągnął z wewnętrznej kieszeni strzykawkę i zgrabnie wbił ją w jego tętnicę.

Chłód rozszedł się od razu, nieprzyjemny, ale Jim nie zdążył nawet sięgnąć do strzykawki.

Momentalnie zwiotczał, utraciwszy całą kontrolę nad swoim ciałem, mógł tylko patrzeć jak Sebastian podpiera go, by nie spadł, wsuwa mu coś chłodnego (metalowego? to był metal? może  pierścionek? obrączkę?) na palec, a po chwili go podnosi i przenosi przez próg gabinetu.

— Nie martw się, szefie — mruknął ironicznie, głaszcząc go delikatnie po policzku — zajmę się tobą.

Kilkanaście minut później, wciąż bezwładny i słaby, został wepchnięty do samochodu, po czym starannie przypięty pasami.

— Nie chcielibyśmy, żeby stała ci się krzywda, nie wierć się — usłyszał, bezbłędnie wychwytując nutkę rozbawienia. Sebastian, jego Sebastian, właśnie podał mu jakieś paskudztwo, ubezwłasnowolnił i uprowadził, a miał niejasne przeczucie, że nie chodzi o milutką niespodziankę. Nie, jeśli Moran zwrócił się przeciwko niemu, to właściwie cały jego świat się zawalił.

Może Sebby nigdy nie był po jego stronie.

Po chwili trzasnęły drzwi, drugie się otworzyły, znów zamknęły z trzaśnięciem, silnik zapłonął. Po kabinie rozległ się irytujący, chłodny głos Mycrofta Holmesa. Jim poczuł, jak jego policzki płoną, gorąco rozlewa się po całym ciele; jego koszmar właśnie się spełniał, mimo niekonwencjonalnych zachowań bał się schwytania, bo to nie byłyby reflektory, to byłyby zimne światła wychwytujące każdą niedoskonałość.

Załatwione?

—Załatwione, szefie — Jim skrzywił się; tylko on był do tej pory tak tytułowany. Mam teraz większe problemy, skarcił się ze strachem, z gorącem osnuwającym całe ciało. — Mam go, wiozę go do wybranej kliniki, będzie spał jak dziecko. Sieć jest twoja.

Pamiętasz swoje zadanie?

— Założyłem mu już obrączkę, dla niewtajemniczonych jestem zatroskanym mężem, a mój ukochany leży w śpiączce, podpięty do aparatury. — Sebastian był rozbawiony tym, co zaplanowano, całym spiskiem, to był błąd, dopuścić do siebie kogokolwiek tak blisko, Boże, spędzi resztę życia w wywołanej śpiączce, nieszkodliwy, podłączony do sprzętu utrzymującego go przy życiu. — Po kilku miesiącach wydam pozwolenie na odłączenie, urządzimy pogrzeb i inne bzdury.

Doskonale. — Jim zadrżał ze złością, został ograny jak dziecko, a teraz właściwie zmierzał ku powolnej, zapewne bolesnej egzekucji. Za to Holmes wydawał się zadowolony ze zręcznego morderstwa w białych, czystych rękawiczkach. — Zagraj wiarygodnie, Moran.

— Tak jest, szefie. — Połączenie się zakończyło, Sebastian wyprostował się za kierownicą i pewnie poprowadził samochód w boczną uliczkę, potem w kolejną, aż wreszcie zatrzymał się na parkingu kliniki na przedmieściach. Chwilę później otworzył drzwi, odpiął pasy, po czym przywołał gestem pielęgniarkę, która podjechała z przygotowanym wózkiem. — Kitty, wiesz, co robić.

Kobieta skinęła głową. Jim nigdy nie czuł się aż tak bezbronny, jak wtedy, właściwie przekazywany z rąk do rąk jak laleczka, i równie sprawny jak ona.

— Ta sala, pojedyncza, tak jak miało być. — Kitty uśmiechnęła się szeroko, otwierając drzwi. Wewnątrz już stało łóżko, złączone z wieloma urządzeniami, w tym monitorem czekającym tylko na podłączenie elektrod. — Kilka miesięcy, tak?

— Tak, powinnaś dzisiaj dostać przelew. Jimmy nie będzie sprawiał kłopotów, prawda? — złośliwie poklepał go po policzku, okrutnie czułym gestem, następnie uniósł go i położył na sztywnej w dotyku, szpitalnej kołdrze. Równie ostrożnie przebrał go w szpitalną piżamę i potargał mu pieszczotliwie włosy. — Będzie wspaniałym pacjentem.

Łzy spływały po bladych policzkach, wytarte przez Sebastiana w parodii troski, kiedy siłą ułożono go pod pościelą, a po chwili podłączono elektrody i wepchnięto do ust ustnik aparatury wspomagającej oddychanie. Sebastian go zdradził, i to obrzydliwie, wmanipulował w jakąś formę związku tylko po to, żeby ułatwić Holmesom schwytanie go. Najgorsze było, że sam dał się głupio złapać na troskliwe gesty czy pozorne uczucie, jakim karmił go ostatnie miesiące, nie, najgorsze było skazanie go na śmierć z osłabienia, śmierć z powodu obumarcia mózgu, bo nie wątpił że podany mu środek ma właśnie do tego doprowadzić.

— Dwa zastrzyki, żeby dopełnić trzy dawki, i będzie naprawdę potrzebował tego sprzętu. — Moran nachylił się, żeby pocałować pokryte kropelkami potu czoło. — Nie chciałeś, żeby umieranie bolało, więc nie będzie.

Jim patrzył tylko przez łzy, zamazujące mu świat, jak Sebastian wychodził i chyba zamknął drzwi, kliknięcie zamka utonęło w cichym szlochu.

Jim Moriarty zmarł sześć miesięcy, trzy tygodnie i dwa dni później, o 14.35 po obumarciu mózgu. Zmarł po cichu, trzymany przez Sebastiana za rękę, bo przecież Moran był takim dobrym mężem, zupełnie inaczej niż to planował.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro