1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Obudziłam się i przetarłam oczy, dzisiaj zaczynam swój szósty rok w hogwarcie, chociaż nie uważam, aby było to coś specjalnego.

Leniwie się przeciągnęłam, a następnie wstałam z łóżka. Udałam się w kierunku szafy i zaczęłam szukać fajnych ubrań, które mogłabym założyć.

Ostatecznie wybrałam czarne dzwony, które opinały się mocno na udach, natomiast na końcach miały rozcięcia, do tego przylegający golf i glany tego samego koloru.

Zrobiłam makijaż, a następnie zeszłam na dół. Skrzat domowy przygotował mi śniadanie, którego nienawidziłam jeść i mogłabym chodzic o pustym żołądku do kolacji, ale niech będzie. Po jakimś czasie wręczył mi koktajl ze szpinaku oraz jarmużu, który wypiłam duszkiem.

Po śniadaniu udałam się na górę, sprawdziłam, czy w moich kufrach na pewno znajduje się zapas ognistej oraz papierosów, a następnie zawołałam skrzata, aby zniósł to ciężkie cholerstwo.

Jako, iż była piąta rano stwierdziłam, że pójdę na spacer do lasu, który znajduje się obok mojej posiadłości.
Po mniej, więcej dwóch godzinach stwierdziłam, iż powinnam już wrócić do posiadłości.

W jadalni siedział mój ojciec. Nazywa się Charles Salvatore De'bardi i to jeden z największych zapatrzonych w siebie chujów jakiego poznałam, a uwierzcie na corocznym balu w Ministerstwie Magii jest ich dość sporo.

— Ojcze. — Skinęłam głową.

— Córko. — Odparł i z powrotem zagłębił się w lekturę, jaką był prorok codzienny. Nie wiem dlaczego ten kretyn to czyta. Przecież to same bzdury. Oczywiście jak na niego przystało, popijał mocną, czarną kawę, z czarnej, pozłacanej, idealnie wypolerowanej przez skrzaty, filiżanki.

Stół jak zwykle był pusty, nigdy nie jedliśmy wspólnych śniadań, właściwe, zdziwiłam się, że mój ojciec nadal jest w domu, zwykle gdy się budzę on jest już w Ministerstwie.

— Córko, przekazuje Ci dwa tysiące galeonów, abyś żyła godnie w Hogwarcie. Mam nadzieję, że w tym roku zostaniesz prefektem i będziesz miała osobne dormitorium, gdyż niestety nie udało mi się owego wykupić. Za miesiąc Bernadetta prześle Ci kolejne pieniądze. Natomiast gdyby Ci czegoś brakowało, zwracaj się właśnie do niej. Przyśle Ci tyle, ile będziesz chciała, a teraz żegnam.

Nawet nie zdążyłam się odezwać, gdyż zniknął za masywnymi drzwiami jadalni. I dobrze, nie muszę go już więcej oglądać. Lepiej dla mnie.

꧁꧂

Na peron udałam się za pomocą teleportacji. Czyli klasyk. Wbiegłam w ścianę i po upływie kilku sekund znajdowałam się na miejscu.

Ujrzałam kilka znajomych twarzy, niestety nie mogło zabraknąć także Malfoy'a.

No właśnie co do Malfoy'a, nasze rodziny wręcz się kochają, co roku u nich lub u nas organizowana jest wigilia.
Kiedyś nawet rodzice planowali nam ślub ale gdy zauważyli jak bardzo się nienawidzimy, zrezygnowali. A wszystko przez to że na jednej z wigilii kupiłam Draconowi rozjaśniacz z karteczką ,,Masz już spore odrosty, także przyda się ;)".  Pamiętam, że wtedy rzucił się na mnie i wynikła z tego bójka. Do dzisiaj mam bliznę po tym jak uderzył moją głową o kant stołu.

Wracając, wsiadłam do wolnego przedziału, bo nigdzie nie mogłam znaleźć  moich znajomych, stwierdziłam więc, że poczekam na nich i nie będę zawracała sobie głowy durnymi poszukiwaniami.

Zajęłam nasz przedział i usiadłam na siedzeniu od okna, wpatrując się w piękny krajobraz.
Jednak chwila spokoju nie trwała długo, ponieważ po chwili do przedziału wszedł Malfoy, stanął koło mnie i lekko się pochylił kładąc swoje ręce po obu stronach moich nóg.

— Idź stąd, szlamo. To moje miejsce. — Odparł.

— Slucham? Nie pomyliły ci się stanowiska, Malfoy? Po pierwsze to ja tutaj żądzę i doskonale o tym wiesz, a po drugie szlama? Przez tyle lat nadal się nie nauczyłeś, że od lat moja rodzina jest w nietykalnej 28 pod względem czystości krwi?— Zakpiłam.

— Nie pozwalaj sobie suko, nie takim tonem. Pamiętaj z kim rozmawiasz.

— To ty sobie nie pozwalaj. Po pierwsze nie życzę sobie, żebyś mnie dotykał. A po drugie nie mów tak do mnie gdyż twój ojciec się o tym dowie, a ty znowu dostaniesz od niego wpierdol. — Blondyn zacisnął  rękę na mojej szyi. Heh. Trafiłam w czuły punkt.

Próbowałam się wyrywać ale on nawet nie drgnął, był zdecydowanie za silny. Jebany skrurwysn.

—Nie ty tu jesteś od wydawania rozkazów.

— Pierdol się, jebana tchórzofretko — Powiedziałam i splunęłam wprost na jego krzywą mordę, którą przy okazji przydałoby się naprostować.

— Zamknij się brudna szmato. — wysyczał przez zęby a jego uścisk na mojej szyi się wzmocnił.— Jak się nie uspokoisz to zniszczę ci życie.— szepnął mi do ucha a jego uścisk lekko się rozluźnił.

Masz zbyt wysokie mniemanie o sobie, złotko, i jak ktoś tu zniszczy komuś życie to ja tobie. Ah, No tak, zapomniałam, już to zrobiłam. — Mrugnęłam do niego i wyszłam, trzaskając drzwiami.

Weszłam do jakiegoś przedziału, zauważyłam znajome twarze- wybraniec, Łasic i szlama.

W mojej rodzinie od zawsze było mi wpajane, że nie mam prawa się zadawać ze szlamami i ze zdrajcami krwi. Teoretycznie miałam w nich kompletnie wyjebane, ale wolałam się z tym nie odnosić, bo ojciec by mnie wydziedziczył.

— Nie obchodzi mnie co macie na ten temat do powiedzenia, wchodzę. — Oznajmiłam.

— Nikt cie tu nie chce. — odpowiedziała dziewczyna.

— Wiem i jebie mnie to. — Oznajmiłam. Zajęłam miejsce przy drzwiach i zajęłam się sobą.

Po kilku godzinach dojechaliśmy do miejsca docelowego. Przyjrzałam się zamkowi, który można było dostrzec ze stacji Hogsmeade. Widać go było bardzo dokładnie, bowiem znajdował się na skarpie.

W tym roku ewidentnie spakowałam zbyt dużo rzeczy. Miałam cztery kufry i torbę. Były cholernie ciężkie, a niestety nie było tu skrzatów.

— Daj, wezmę Ci ten kufer. Nie radzisz sobie. — Mruknął Potter.

— Żyjemy w świecie magii, Potter. Zmądrzej, mamy zaklęcia. — Prychnęłam, zmniejszając bagaże do rozmiaru nakrętki od butelki.

— Mogłabyś chociaż podziękować, Harry próbował być miły. — Wtrąciła się dziewczyna.

— A ja próbuje nie zwyzywać cię od szlam, więc jakbyś mogła odejdź minimum dwa metry ode mnie i utkaj się.

Rozdzieliliśmy się i wyszliśmy z pociągu. Zza rogu wyszedł mi dobrze znany arystokrata. Draco Malfoy we własnej osobie. Rzuciłam mu mordercze spojrzenie i poszłam dalej.

Niestety na moje nieszczęście poszedł do mnie i zaczął się awanturować.

— Kurwa, mogłabyś się chociaż raz zachować jak należy i nie zadawać się z tą bandą idiotów?! Przypominam Ci, że jesteś z arystokratycznej rodziny i nie możesz się zadawać ze szlamami i ze zdrajcami krwi. — Splunął. Zaczęłam się zastanawiać skąd on to do chuja wie.

— Wiesz, Malfoy, zarozumiała fretko czy jak ci tam. Idź ssać własnego fiuta i łaskawie odjeb się ode mnie bo nie mam nastroju prowadzić z tobą konwersacji.

— Zaraz ty będziesz ssała mojego fiuta, jeśli nie zaczniesz się zachowywać tak jak należy.— Oznajmił i odszedł.

Hah, niedoczekanie. Nie mam lupy w ustach.

Szybkim krokiem weszłam do wielkiej sali. Kufry tradycyjnie zostawiłam przed wejściem do Hogwartu. Nie było nawet jeszcze połowy osób, co najlepsze, prawie nikogo jeszcze nie było.

Zajęłam miejsce przy stole Slytherinu. Zauważyłam moich znajomych siedzących razem w grupie. Prowadzili dość ożywioną konwersacje, stwierdziłam, że nie będę im przeszkadzać, więc usiadłam z daleka od nich.

Po jakimś czasie do sali wszedł nasz stary, dobrze znany dyrektor tej placówki. Po raz kolejny zaczęło się pierdolenie o zasadach. Na szczęście jego monolog w końcu się zakończył a stoły zapełniły się jedzeniem

Dostałam jeszcze informacje, że zostałam prefektem naczelnym i, że mam osobne dormitorium.
Drugim prefektem był natomiast Blaise. Jeden z moich znajomych. Jednak wydaje mi się, że mój kolega nie utrzyma długo tej posady. Jego wyniki w nauce pozostawiały wiele do życzenia a o frekwencji nawet nie wspomnę.

Zajęłam się młodszymi uczniami, a następnie skierowałam się do swojego prywatnego dormitorium.

Po przekroczeniu progu pomieszczenia mogłam stwierdzić, iż jest tu naprawdę bardzo ładnie. Pokój utrzymywał stonowane barwy ciemnej zieleni oraz czerni. Dodatki natomiast były w kolorze srebrnym. Dwa pokoje oddzielał pokój wspólny. Znajdowała się w nim czarna, welurowa kanapa, drewniany stolik kawowy, dwie biblioteczki z książkami oraz ciemnozielony, welurowy fotel.
Poza meblami były tu także trzy okna, przez które można było dostrzec jezioro. Po za tym nad oknami były zawieszone ciemnozielone, grube zasłony przeplecione srebrną nitką.

Miało to swój klimat nie powiem.

Po czarnych, lakierowanych schodach udałam się na górę. Co najlepsze, każdy pokój miał oddzielne schody, co oznacza, że nie będę musiała mijać się z nagim Zabinim, który rano będzie szedł po herbatę.

Pokój był bardzo podobny do pokoju wspólnego. Jednak zamiast płytek znajdowały się tu czarne panele. Na samym środku stało łóżko dwuosobowe, a po dwóch stronach umiejscowione były dwie szafki nocne, na których stały małe lampki, przyodziane w czarne abażury. W lewym rogu stało mosiężne biurko a obok niego duże drewniane krzesło, w prawym rogu, zaś znajdowała się ogromna szafa, która także wykonana była z ciemnego drewna.

Rozpakowałam się jednym ruchem różdżką. Następnie chwyciłam moje spodnie dresowe i szarą koszulkę z logiem jakiegoś zespołu, którego szczerze powiedziawszy, nawet nie znałam. Udałam się do łazienki, rozebrałam się a następnie weszłam pod prysznic.

Ciepła woda spływała po moim ciele, lekko mnie parząc na co się uśmiechnęłam. Ból był dla mnie przyjemny, a przynajmniej ten fizyczny.

Po około trzydziestu minutach wyszłam z pod prysznica. Ubrałam się we wcześniej przygotowane ubrania, a następnie wyszłam z łazienki.

Na moim łóżku ujrzałam kogoś,
kogo naprawdę nie chciałam widzieć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro