12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kto był właśnie w pociągu w drodze do dworu Malfoy'ów?

Ja.

Problem jest taki, że totalnie nie byłam na to przygotowana. Od czasu naszej rozmowy ignorowałam go jak tylko mogłam, a teraz musiałam się z nim zmierzyć, spędzając z nim ferie świąteczne w jego domu.

Za oknem padał śnieg, dookoła roztaczały się pagórki pokryte grubą warstwą grudniowego śniegu, w oddali rozprzestrzeniał się las, który także był pokryty śniegiem. Para wydobywająca się z pociągu buchała na wszystkie strony, a dźwięk dudniących maszyn przyprawiał mnie o ból głowy.

Siedziałam w przedziale wraz z Lynette, Matteo, Pansy, Zabinim i niestety Malfoy'em.
Unikałam jego spojrzenia jak tylko mogłam, co niestety zauważył. Jego wnikliwe spojrzenie wywiercało dziurę z boku mojej głowy, był ewidentnie zirytowany tym, jak bardzo starałam się go ignorować.

Udawałam, że poświęcam uwagę otaczającej mnie przyrodzie, jednak mój organizm zdecydował za mnie i pilnie potrzebowałam iść do toalety.

— Za chwilę wrócę. — Poinformowałam moich przyjaciół i wstałam z ogrzanego siedzenia, prostując moją czarną spódnice.

Zamknęłam za sobą drzwi przedziału i udałam się w kierunku najbliższej toalety.
Po zamknięciu drzwi popatrzyłam się w lustro i powiedziałam do siebie — Musiałeś teraz kurwa? — Odparłam zwracając się do mojego zasranego organizmu, który ewidentnie robił sobie ze mnie jaja.

Dla pewności sprawdziłam, czy moje przypuszczenia się sprawdziły, ale gdy zobaczyłam zakrwawioną bieliznę byłam już pewna.

Myślałam, że te tabletki anty- bachor są wystarczająco dobre, aby na czas ich brania usunąć mi do gówno z organizmu.
Jak widać się kurwa myliłam.

Nie zdążyłam nic zrobić, kiedy drzwi do łazienki otworzyły się z hukiem za pomocą zaklęcia.

Malfoy widzący mnie siedzącą na toalecie z zakrwawioną bielizną i nietęgą miną trochę się speszył, jednak po chwili na jego twarz znowu wpłynęła kamienia maska obojętności.

— Mógłbyś wyjść? — Zapytałam, nie mając siły się z nim kłócić.

— Nie. — Odparł szorstko, zamykając za sobą drzwi. — Przecież jako dzieci kąpaliśmy się razem, w czym masz problem, słoneczko? — Zapytał ironicznie, opierając się o umywalkę.

— W tym, że do kurwy nędzy mieliśmy wtedy sześć lat, a teraz mamy szesnaście, pizdo. — Powiedziałam, chowając twarz w dłoniach.

Skończony dupek.

— Dlaczego mnie ignorujesz? — Zapytał opłukując swoją delikatnie zarumienioną twarz zimną wodą.

Pociąg delikatnie się zakołysał, przez co straciłam równowagę i mało co nie spadłam z kibla.

Zwinne ręce fretki oplotły mnie w miarę możliwości w talii. Blondyn upewniając się czy wszystko jest okej puścił mnie wracając do swojej dawnej pozycji.

— Nie ignoruje cię, Malfoy. To, że nie wpadam na ciebie przy każdej możliwej okazji nie oznacza, że cie unikam, słoneczko.

Chłopak zaśmiał się ponuro łapiąc ze mną kontakt wzrokowy.

— Wstaniesz w końcu, czy przez cały czas trwania naszej rozmowy będziesz siedziała na kiblu? — Zaśmiał się.

— Jeżeli będę miała taką ochotę to równie dobrze mogę usiąść na kutasie Voldemorta, jeśli takowego posiada, dupku. — Odpyskowałam, posyłając mu najbardziej złośliwy uśmiech na jaki było mnie w obecnej chwili stać.

—Dobra, wyluzuj. Widać, że masz okres, słoneczko. — Puścił mi oczko, po czym poprawił zmierzwione włosy. — Trzymaj, pomyślałem, że może ci się przydać. — Rzucił w moją stronę tampona. — Pomóc ci go włożyć? — Uśmiechnął się zalotnie.

— Uważaj, żebym ja ci nie wsadziła go w dupę. — Syknęłam, rzucając w niego rolką papieru toaletowego.

Zaśmiał się i rzucił we mnie papierem.
Szybko załatwiłam to, co miałam zrobić i podeszłam do niego owijając go papierem od stóp do głów.

Kiedy Malfoy odplątywał się z warstw papieru, ja umyłam ręce i usiadłam na brzegu umywalki.

— Pożałujesz tego, Salvatore. — Odparł. Co mnie zdziwiło powiedział to totalnie bez żadnej kpiny, czy wyższości w jego głosie.

Malfoy, czy wszystko jest ok? Potrzebujesz pomocy?

Huh, niedoczekanie, i tak bym ci jej nie udzieliła, palancie.

Zwinnym ruchem podszedł do mnie, odrzucając resztki zgniecionego papieru gdzieś w głąb łazienki i zaczął mnie łaskotać po moich najbardziej uwrażliwionych miejscach.

Skubany pamięta z dzieciństwa, że największe łasotki mam w talii.

Przepraszam, że przerywam, ale wiem, że o tym pomyśleliście, zboczeńcy.

— Draco, proszę cie przestań. — Zaczęłam się wić pod jego dotykiem, błagając go, aby przestał.

Po dłuższych namowach przestał, opierając swoje czoło o moje.

— Dobrze, słoneczko, ale tylko dlatego, że ładnie poprosiłaś. — Posłał mi cyniczny uśmiech, a ja przewróciłam oczami.

Palant.

— Chodźmy, nasi przyjaciele nabiorą podejrzeń. — Skwitowałam otwierając drzwi.

Po drodze natknęliśmy się na panią z wózkiem, co było prawdziwą ulgą, biorąc pod uwagę, że właśnie zaczął mi się okres.

Oczywiście, że nawet podczas trwania tych dni nie pozwalałam sobie na ból, czy zachcianki, bo to oznaka słabości.

To ja rządzę moim organizmem, a nie na odwrót.

Jednak trochę słodyczy mi nie zaszkodzi, prawda?

— Poproszę dwie czekoladowe żaby, fasolki wszystkich smaków i kociołkowe pieguski. — Odparłam, patrząc się na staruszkę, która przeszukiwała teraz wózek. — Chcesz coś? — Zanim zdążyłam się zamknąć, zapytałam Malfoy'a czy coś chce. Żałosne.

Poważnie Keilani?

— Um.. Poproszę Musy Świstusy. — Stwierdził zakłopotany.

Jedyny plus tego pytania, to to, że wprowadziłam blond dupka w zakłopotanie.

1:0 pizdo.

— To będzie pięć galeonów, kochaneczki. Po za tym, tworzycie piękną parę i wyglądacie na szczęśliwie zakochanych. — Posłała nam ciepły uśmiech, mrugając do Malfoy'a. Parsknęłam cichym śmiechem, ale staruszka tego nie usłyszała, natomiast policzki Draco pokryły się delikatnym rumieńcem.

2:0 kurwo.

Podałam staruszce dziesięć galeonów, już szykowała się, aby wydać mi resztę, jednak powstrzymałam ją ruchem ręki.

— Nie trzeba. — Posłałam jej ciepły uśmiech. Odchodząc krzyknęłam ciche podziękowanie i podałam Malfoy'owi jego musy świstusy.

— Woah, nie wiedziałem, że potrafisz być miła.

— Uwierz mi, ja też nie. — Uśmiechnęłam się wrednie, otwierając drzwi do przedziału. 

— Gdzie wyście kurwa byli! Martwiliśmy się o was! Nie było was prawie czterdzieści minut! — Krzyknął Zabini.

Rzuciłam mu czekoladową żabę, aby się zamknął, a ten ucieszył się jak dziecko.

— Merlinie! Jak ja cię kocham! Ty to wiesz jak poprawić człowiekowi humor. — Uśmiechnął się do mnie, a ja zajęłam miejsce obok Pansy.

Resztę drogi spędziliśmy w ciszy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro