14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziałam właśnie na wierzy astronomicznej paląc fajka, kiedy usłyszałam kroki dochodzące ze schodów.

— Utleniacz Malfoy we własnej osobie. — Odparłam wpatrując się w sylwetkę chłopaka.

— Czyż to Keilani Cherelle Salvatore De'bardi? — Kiedy on ostatnio użył moich dwóch imion i nazwisk do kurwy?

— Nie, to nie ja. Nie znam takiej osoby. — Zażartowałam, rzucając w jego stronę paczkę fajek.

— Znasz mnie już trochę. — Stwierdził odpalając szluga zajęciem.

— Tak, od urodzenia, fretko. — Prychnęłam.

Usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem.

— Jesteś pijany? — Zapytałam widząc jego nagłą zmianę zachowania.

— Nie, napalony. — Zaśmiał się szczerze i przeczesał włosy palcami.

— Pansy? Astoria? Daphne? Millicenta? Nie wystarczają ci już? — Zachichotałam.

— Nie, są puste i płaskie. — Obydwoje wybuchnęliśmy śmiechem.

— Pamiętasz jak Greengrass powiększyła sobie cycki zaklęciem powiększająco- zwiększającym, założyła sukienkę z ogromnym dekoltem i w środku lekcji to zaklęcie przestało działać?

— Merlinie, myślałem, że umrę wtedy ze śmiechu. — Wyrzucił peta za barierkę.

I tak minęły nam prawie cztery godziny, rozmawialiśmy, śmieliśmy się, było nawet fajnie.

Malfoy'owi przeszło nienawidzenie mnie po tym, jak odrzuciłam jego uczucia.

Nie było nawet sensu iść spać ponieważ dochodziła piąta rano, a i tak z reguły wstawałam kilka minut po piątej.

**

Nadszedł piątek, a my stwierdziliśmy, że urządzimy małe party w pokoju wspólnym.

Zaprosiliśmy Blaise'a, Theo, Matteo, Lynette, No i kilka dziwek - czytaj Millicenta, dwie kurwy Greengrass oraz Parkinson.

Około dwudziestej drugiej zebraliśmy się przy dormitorium Blaise'a, Riddle'a i Nott'a, a stamtąd udaliśmy się do pokoju wspólnego.

Graliśmy sobie spokojnie kiedy butelka wypadła na Greengrass.

— No, No, pytanie czy wyzwanie? — Zapytał zadowolony Zabini.

— Pytanie. — Odpowiedziała pewnie.

— Czy coś cię łączy ze smokiem?

— Tak. — Zachichotała irytująco i puściła oczko do Malfoy'a.

Szmata.

Zakręciła butelką i wypadło na mnie.

Majestatycznie. Bajecznie. Wystrzałowo w chuj.

Hi hi, ha ha, zaśmiałam się, a teraz skończmy ten cyrk, bo wyrwę suce kłaki.

— Pytanie czy wyzwanie? — Odpowiedziała wrednie, na co prychnęłam.

— Pytanie. — Przewróciła oczami.

— Nie jesteś zazdrosna o Draco, o to, że woli mnie?

— Ja i twój chłoptaś gramy w przebieranki w moim dormitorium, ma całkiem niezłego kutasa, ale to nic w stosunku do Damon'a. — Mrugnęłam do niej wspominając mojego byłego chłopaka, a ona cała czerwona ze złości wybiegła z pomieszczenia.

0:1 kurwo.

— Stara to było dobre. — Zaśmiał się Riddle, popijając ognistą.

Butelka zatrzymała się na Draco.

Odpuściłam sobie zadawania pytań czy wyzwań, więc oddałam tą posadę Blaise'owi.

— Smoku pytanie czy wyzwanie?

— Wyzwanie. — Wyszczerzył się dumnie.

Blaise zbliżył się do niego i wyszeptał mu coś na ucho. Malfoy zrobił zakwaszoną minę ale już po chwili stał obok mnie.

— Keilani Voulez-vous coucher avec moi? — Zapytał niepewnie.

Na jego nieszczęście znam francuski, biedny chyba nie wie co właśnie powiedział.

— Nie, nie chce się z tobą przespać. — Prychnęłam.

— Blaise ty kurwo! — Krzyknął zbliżając się do przyjaciela, który dusił się ze śmiechu.

Idioci.

**

Pierwszy miesiąc nauki nie przyniósł mi wiele zmartwień. Styczeń minął bardzo spokojnie, ale pogoda za oknem pozostawiała wiele do życzenia, zarówno jak i liczba prac domowych zadawana przez nauczycieli.

Było pochmurno i wietrznie, wszystko było pokryte grubą warstwą śniegu i mimo wielu starań Filch'a ciężko było się gdziekolwiek dostać, nie wspominając już o szklarniach, gdzie odbywały się lekcje zielarstwa.

Co do prac do domowych, to jakkolwiek jestem zdziwiona poczynaniami Snape'a, który od początku drugiego semestru dał nam do napisania tylko dwa eseje, to mam wielkie pretensje do McGonagall, która zażyczyła sobie dwudziesto stronicowego eseju na temat zamieniania ptaka w puchar na wódę, poprawka na wodę*, a takich esejów było piętnaście. Średnio po trzy na tydzień, a lekcje mieliśmy trzy razy w tygodniu. Stara panna z kotami nie ma co robić, wybaczcie stara kocia panna - przecież to animag i o ironio zamienia się kurwa w kota.

Siedziałam właśnie w moim dormitorium obserwując pogodę za oknem. W takich momentach wielbiłam mój parapet, który znajdował się w zagłębieniu pomiędzy oknem a ścianą. Wyłożony był ciemno zielonym zamszem, który sprawiał, że krótko mówiąc nie bolała mnie dupa. W kontach umieściłam czarne, pikowane poduszki i koc. Do ścian przywieszone były świeczki, które dodawały klimatu i oświetlały pomieszczenie.

Lubiłam ten pokój.

**

— Więc, co sądzicie o tym, żebyśmy udali się do Hogsmeade w ten weekend? — Zapytała Lynette, kiedy siedzieliśmy w Wielkiej Sali podczas śniadania.

— Moim zdaniem miło byłoby się wyrwać na chwilę z nadmiaru nauki. — Zawtórował jej czarnoskóry.

— A ty, Keilani? Co sądzisz? — Wyrwała mnie z transu.

— Hmm? O czym? — Zapytałam rozkojarzona.

— O tym, żebym udzielił tobie i fretce ślubu mała kurwo. — Zażartował Blaise. Mały chuj zawsze wyzywa mnie dla jaj. — O tym, żebyśmy najebali się znowu w Hogsmeade. — Sprostował.

— Tak? Po tym jak ostatnio musiałam transportować was prawie dziesięć kilometrów wraz z Malfoy'em, kiedy byliście pijani i zarzygani? Podziękuje. — Stwierdziłam, odkładając sztućce na talerz.

— Nie waż się tego wspominać, Salvatore. Dobrze ci radzę. — Syknął blondas.

— Co cię w dupę ugryzło, utleniacz? — Prychnęłam. — Okres masz?

— Zamknij się. — Rzucił widelcem o talerz i wyszedł z Wielkiej Sali.

— Nie daj się prosić, Cherry. Będzie fajnie. — Kontynuował Zabini, który całkowicie zignorował fakt Malfoy'a a ciąży.

— W porządku, ale nie zabieram ze sobą różdżki, żebyś nawet nie pomyślał, że będę cię transportować Wingaridium Leviosą. — Wystawiłam mi język.

— Ten język to do smoka, nie do mnie. — Mrugnął do mnie, ale widząc moje mordercze spojrzenie podniósł ręce w geście poddania.

Co za dziecko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro