16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od zdarzenia w Hogsmeade minął tydzień. Malfoy wielokrotnie próbował mnie przeprosić, jednak zbywałam go za każdym razem, kiedy do mnie podchodził.

Była noc, a ja siedziałam na moim parapecie wpatrując się w gwiaździste niebo. Była burza, padało bardzo mocno, a niebo co jakiś czas rozjaśniały pioruny. Autentycznie kocham taką pogodę.

Paliłam papierosa w spokoju, naciągając na uda białą koszulę. Nie przebrałam się, ponieważ wiedziałam, że tej nocy nie zmrużę oka nawet na chwilę.

Byłam ubrana w koszule, którą cały czas na siebie naciągałam i czarne majtki. Moje ciemnobrązowe włosy były delikatnie potargane od ciągłego przeczesywania ich palcami.

Nagle usłyszałam dźwięk otwierania drzwi i głośnych kroków. Natychmiastowo odwróciłam się, a mój wzrok spotkał się z równie zmęczoną twarzą blondyna.

Przewróciłam oczami i z powrotem zaczęłam patrzeć się w okno.

— Masz czelność tu przyłazić po tym jak mnie uderzyłeś? — Mruknęłam, gasząc fajkę na swoim udzie.

— Chciałem cię przeprosić od razu po tym, jak cię uderzyłem, ale od razu się teleportowałaś. Blaise obił mi mordę i powiedział, że nie mam prawa z tobą rozmawiać. — Usiadł obok mnie.

— Należało ci się. — Wzruszyłam ramionami.

— Wiem. — Stwierdził. — Przepraszam, przepraszam, że cię uderzyłem.

— Nie jesteś ani pierwszym, ani ostatnim facetem, który poniósł na mnie rękę. Przyzwyczaiłam się.

— Czy ktoś cię krzywdzi? — Zapytał się zmartwiony.

— Domyśl się, Draco. — Uśmiechnęłam się delikatnie, schodząc z parapetu. Mina chłopaka od razu zrzedła.

— Twój ojciec? — Podszedł do mnie.

— A jak myślisz? — Zapytałam, mimo, że doskonale wiedziałam, że on już wie. — Nie tylko ciebie ojciec bije. — Mrugnęłam do niego.

— Skąd wiesz? — Jego głos zmienił się na zdenerwowany. Nerwowo przełknął ślinę i przeczesał włosy palcami.

— Znam się z tobą od dziecka, Draco. Jeśli myślisz, że nie słyszałam jak dostajesz po nocach, kiedy  zostawałam u ciebie na noc to się mylisz. — Weszłam do łazienki, w której tliły się dwie czarne, podłużne świece.
Malfoy podążał za mną.

— Nie wiedziałem, przepraszam, że musiałaś to oglądać. — Mruknął.

— To akurat nie twoja wina, Draco. Wiedziałam, że dostawałeś za nic, z reguły tak wygląda przemoc domowa, czegokolwiek nie zrobisz to tak, czy siak dostaniesz. Po za tym, nie martw się, od mojego ojca dostawałam trzy razy mocniej, wtedy też byłam przyzwyczajona. — Odparłam, opierając się o umywalkę.

— Chcesz o tym pogadać? — Podszedł do mnie i położył ręce na moich biodrach.

— Nie bardzo. — Pokręciłam głową.

— Wspólny prysznic? — Zmienił temat.

— Tak, panie Malfoy. Prysznic pośród gwiazd z napaloną fretką to moje marzenie. — Prychnęłam.

Chłopak zaczął zdejmować swoją ciemnozieloną bluzę, a ja pierwszy raz od długiego czasu szczerze się zaśmiałam.

— Żartowałam, głupku. — Walnęłam go żartobliwe w ramię, a ten odrzucił swoją bluzę gdzieś w dał.

— Oh, daj spokój, przecież już to robiliśmy. — Poszedł do mnie i zaczął bawić się ramiączkiem mojego stanika.

— Jeden raz, i ostatni. — Zagroziłam mu palcem.

                                    ***

Po wspólnym prysznicu ogarnęliśmy się i z powrotem usiedliśmy na parapecie. Dochodziła czwarta rano, a burza nadal nie przestawała.

— Mogę zostać? — Zapytał po chwili ciszy, na co pokiwałam głową.

Położył rękę na moim jeszcze delikatnie czerwonym policzku, po którym mnie pogłaskał.

— Na prawdę przepraszam, temat mojego ojca jest dla mnie ciężki. — Powiedział.

Niby proste słowa, a ja wiedziałam, że mówi szczerze. Malfoy nie jest osobą, która mówi o swoich uczuciach.

Czy on mi ufa?

— W porządku, ale jeśli jeszcze raz to zrobisz to odgryzę ci fiuta. — Zagroziłam mu, podciągając kolana do klatki piersiowej.

— Mmm, kusząca propozycja, pamiętaj, że na początku będziesz musiała mieć go w ustach. — Mrugnął do mnie.

— Chcesz dostać w twarz? — Zaśmiałam się.

— Od ciebie? Zawsze. — Wyszczerzył się dumnie.

I tak minęły nam dwie następne godziny.

Około szóstej wrócił do siebie, aby się ogarnąć. Ja natomiast wyszłam na spacer, olałam dzisiejsze lekcji i udałam się do wcześniej odkrytego miejsca.

Tam było wręcz cudownie. Wysokie wierzby zasłaniające horyzont, bagno, w którym odbijało się lutowe słońce i śnieg, który pokrywał dosłownie każdy możliwy cal mchu, który porastał wszędzie. Dodatkowo zapach świeżo spadniętego deszczu dawał po sobie we znaki.

Był trzeci luty, co oznaczało, że jutro są moje jebane urodziny. Przysięgam, że chciałabym zasnąć i obudzić się piątego lutego, albo sprawić, żeby każdy zapomniał o tym nieszczęsnym dniu.

Nie wiem dlaczego miałabym świętować dzień, w którym się urodziłam. Przecież to nic specjalnego. Jest tyle ludzi na świecie, że ja niczego nie zmieniam.

Żałosne.

Wróciłam po około dwóch godzinach, poszłam prosto do mojego dormitorium ponieważ nie chciało mi się słuchać narzekań Blaise'a, na to, że nic mu nie powiedziałam i się martwili.

Na dworze było zimno, a śnieg delikatnie pruszył. Słońce schowało się za chmurami, a drzewa delikatnie kołysały się w rytm wiatru.

— Możesz mi powiedzieć, dlaczego do kurwy nędzy nie ma cię na zajęciach? — Zapytał zirytowany.

— Mogłabym ci zadać to samo pytanie, fretko. — Odpowiedziałam, a ten prychnął.

— Myślę, że wiesz czemu nie ma mnie na jebanych zajęciach, ale ciebie przed chwilą widziałem w Zakazanym kurwa Lesie, więc nie fretkuj mi tutaj. — Podniósł głos, a ja
prychnęłam.

— Słuchaj Malfoy, od dnia moich narodzin jestem nieśmiertelna i odporna na jakiekolwiek zaklęcia niewybaczalne, więc z łaski swojej, śmiertelniku, nie opowiadaj mi tu swoich mądrości, ponieważ jesteś przynajmniej dziesięć razy słabszy ode mnie. — Ostrzegłam go, wpatrując się w krajobraz za oknem.

— Jak ci się to udało, co? — Przysiadł się do mnie. — Masz coś wspólnego z Voldemortem, słoneczko?

— Chyba nie jesteś aż tak głupi, żeby wiedzieć, że ci nic nie powiem, Malfoy. Tom'a znam od dziecka, dla mnie to nie jest Voldemort, tylko Tom albo Voldzio, wiesz, takie przezwisko, czasem wyrzucał mnie z wózka, jak byłam mała. Twierdził, że nauczy mnie latać, jak widać nie udało mu się to. — Zachichotałam.

— Wracamy do nazwisk, De'bardi?

— Nie waż się nazywać mnie nazwiskiem mojego brudnego ojca. — Syknęłam. — Chyba, że chcesz stracić dwie jedynki, a wiesz, że jestem w stanie to zrobić.

— Dobra, dobra. — Podniósł ręce w geście poddania. — De'bardi. — Dodał, a ja się na niego rzuciłam.

To nie było dobre posunięcie, wręcz bardzo złe.

Zrzuciłam go z parapetu lądując na nim okrakiem.

— Mm, podoba mi się. — Mruknął zadowolony i oblizał dolną wargę. Złapał mnie za biodra, a ja zaczęłam się wiercić.

— Nie wierć się. — Przymknął oczy.

— Zaraz obije ci mordę Malfoy, puść mnie. — Syknęłam, wiercąc się jeszcze bardziej.

— Serio nie wierć się, to nie pomaga. — Zaśmiał się zadowolony z siebie, a ja poczułam o co mu chodziło.

— Zajmij się swoim kolegą wielkości krewetki w swoim dormitorium, a mnie zostaw w spokoju. — Zeszłam z niego, otrzepując kurz z rąk.

— Może ty się zajmiesz tą, jak to określiłaś dwudziesto ośmio i pół centymetrową ,,krewetką"— Zrobił cudzysłów w powietrzu, a ja przysięgam, że chciałam mu jebnąć w twarz. — W końcu już to robiłaś tylko..— Wypchnął policzek językiem. — koniec był trochę nieciekawy.

— Twierdzisz, że każda z twoich dziwek ma połykać spermę z twojego cieknącego chuja, a tobie nie smakowała? Może dla odmiany ty byś ją połknął co? — Podniosłam lewą brew do góry, czekając na odpowiedź.

— Nie gustuje w swojej spermie, zdecydowanie wolę tą czyjąś. — Stwierdził, a ja wykorzystałam to, że nie doprecyzował swoich słów.

— Czyją? Potter'a, czy może Weasley'a?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro