21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Jak dobrze, że już jesteście! — Usłyszałam donośny, szczęśliwy głos Narcyzy, który wybudził mnie z transu.

Najpierw podbiegła do Draco, całując go w policzki, a następnie poczochrała mu włosy, na co na jego twarzy zawitał grymas.

Pani Malfoy od czasu, gdy zamknęli tego psychola w Azkabanie, rozpromieniała, jej cera nabrała koloru, a oczy wyglądały na żywsze. Wyglądała na szczęśliwą i taką, jakby pozbyła się strachu i swoich problemów, czego niestety nie można było powiedzieć o mnie. Cóż trudno.

— Cherry, kochanie! — Podbiegła do mnie, zamykając mnie w niedźwiedzim uścisku. Kątem oka mogłam zauważyć, że na twarzy Malfoy'a widnieje cyniczny uśmieszek, jednak zignorowałam ten fakt i przywitałam się z Narcyzą.

— Siadajcie, kochani, muszę wam coś przekazać. — Odparła ochoczo, siadając do stołu.

Jako, iż stół był wielki, wszyscy siedzieliśmy od siebie w dość dużej odległości, jednak dom także wyglądał inaczej. Tak bardziej przytulnie i po prostu domowo. W salonie nie było już gołej podłogi, gdyż przykrył ją czarny, puchaty dywan. W każdym rogu, stoliku, czy komodzie można było dostrzec świeże kwiaty z ogrodu, który także zyskał na nieobecności Lucjusza. Na stole pomijając potrawy, zamiast wysokich srebrnych, idealnie wypolerowanych świeczników, porozstawiane były świece w kolorze uniwersalnym, czyli białym. Miejsce czarnego, prostego obrusu zastapił ciemnozielony, ze złotymi zdobieniami.
Zasłony, które zasłaniały każdą część domu, powodując całkowitą ciemność zostały odsłonięte, przez co pomieszczenie się rozjaśniło. Było ładniej i przytulniej, niż u mnie.

— Więc, Cherry, wiem, że masz ciężką sytuacje w domu. — Spojrzała na mnie wymownie. Wiedziała, że w moim domu jest pełno Śmierciożerców, którzy nieraz rzucili na mnie zaklęcie niewybaczalne, tak dla żartów. — Zaprosiłam cię, a właściwe was, aby się o coś zapytać. — Przerwała swoją wypowiedź, sięgając po dzbanek z ciepłą, zimową herbatą, którą nalała nam, a potem sobie. — Chciałabym, abyś spędziła u nas całe wakacje. — Odparła na jednym tchu. — Lucjusza nie ma, jestem tylko ja i mój syn. Pomyślałam, że będziesz czuła się lepiej i bezpieczniej, tym bardziej, gdy już się pogodziliście. — Mruknęła, a ja natychmiast zwęziłam swoje spojrzenie. Popatrzyłam na Draco, który także był zdziwiony.

— My... — Próbował się tłumaczyć.

— Daj spokój. — Machnęła ręką, uśmiechając się ciepło. — Widziałam was na schodach.

Cholera.

— Co o tym sądzicie? — Zapytała niepewna, a ja od razu się rozpromieniłam.

— Naprawdę? Mogłabym zostać u was przez całe wakacje? — Odparłam z niedowierzaniem.

— Kochanie, ten dom jest ogromny, zanudzimy się tu we dwójkę, po za tym, jestem pewna, że Draco na pewno ucieszy się z twojego towarzystwa. — Mrugnęła do mnie, a Draco przewrócił oczami, uśmiechając się pod nosem. — A już na sto procent, rozgrzejesz ten dom, masz wielkie serce, mimo, że czasem tego nie dostrzegasz.

Przez całą kolację zastanawiałam się nad jej słowami. ,,Masz wielkie serce, mimo, że czasem tego nie dostrzegasz".

Być może miała racje?

Po kolacji udałam się do swojego tutejszego pokoju. Wszystko wyglądało tak samo, jak zostawiłam to w Boże Narodzenie. Jednak widać było, że skrzaty tu sprzątały, gdyż nie było ani grama kurzu. To akurat się nie zmieniło.

Wzięłam gorący prysznic i udałam się do łóżka. Chwyciłam jedną z książek i zagłębiłam się w lekturę.

Czytanie przerwało mi pukanie do drzwi, byłam pewna, że to Draco, więc krzyknęłam na cały głos — Proszę!

Ku mojemu zdziwieniu była to Narcyza, jednak nie przejęłam się tym, traktowałam ją, jak matkę, jak matkę, której nigdy nie miałam. Była ubrana w piżamę, z resztą tak samo, jak ja. Ten widok nie był codzienny, jednak uśmiechnęłam się w duszy, że Narcyza czuje się przy mnie tak komfortowo. Była zadbaną kobietą, wręcz bardzo. Nie było dnia, w którym nie miałaby idealnie wyprasowanej sukni, przepięknie ułożonych włosów, i równie pięknego makijażu.

— Nie obudziłam cię? — Zapytała, siadając na skraju łóżka.

— Nie skądże. Właśnie czytałam. — Odpowiedziałam, po czym wygramoliłam się spod kołdry, siadając obok niej.

— Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale chciałam z tobą porozmawiać o tobie i moim synie. — Odparła spokojnie. Na te słowa przeklnęłam głośno ślinę.

Czyżby miała coś przeciwko?

Jednak ta widząc moją reakcję, uśmiechnęła się pokrzepiająco.

— Spokojnie dziecko, nie mam nic przeciwko. — Powiedziała, zupełnie tak, jakby czytała mi w myślach. — Ale zauważyłam, że coś was łączy i chciałabym się zapytać się o jedną rzecz, która jest dla mnie bardzo ważna.

— Pomiędzy nami nic nie ma. — Powiedziałam. — No prawie. — Mruknęłam, zagryzając dolną wargę, po czym spuściłam wzrok. Narcyza położyła rękę na moim ramieniu.

— Matki nie okłamiesz. — Zaśmiała się cicho. — To mój syn, widzę jak na ciebie patrzy. Wydaje mi się, że sprawiasz, że jest szczęśliwy, jednak martwię się o jedną rzecz. — Oznajmiła, a ja poniosłam brew do góry, wyczekując, aż zada pytanie. — Czy mój syn traktuje cię dobrze? — Ton jej głosu uległ zmianie, była nerwowa i faktycznie się martwiła. — Nie chce, aby był taki sam jak Lucjusz. — Poinformowała, a w jej oczach pojawiły się łzy.

— Spokojnie, ciociu. Draco traktuje mnie dobrze. — Zapewniłam ją, przytulając się do niej, nie mogłam jej przecież powiedzieć, że jej syn ma tytuł łamacza serc, chłopaka, który wykorzystuje dziewczyny i tak dalej. Nie po tym, co mi powiedziała.

Jednak przez moją głowę przebiegło kilka zdań.

— Zamknij się brudna szmato.

— Zaraz ty będziesz ssała mojego fiuta, jeśli nie zaczniesz się zachowywać tak jak należy.

— Słuchaj, suko mi się nie pyskuje. Ty przekroczyłaś granice, na kolana.

— Będziesz ssać mojego jebanego kutasa, czy tego chcesz, czy nie. Zrób to albo wepchnę ci go tak, że się udławisz.

— Czyli jesteś dziwką.

— Salvatore. Ogarnij swój czarny łeb, i przestań się szmacić

— Nie martw się ciociu, jesteśmy tylko znajomymi, aczkolwiek traktuje mnie dobrze. Nie jest i nie będzie podobny do Lucjusza. —
Uśmiechnęłam się.

— Proszę, zaopiekuj się nim, to dobry chłopak, lecz trochę zagubiony. Dobranoc, Cherry.

— Tak zrobię, dobranoc Cyziu. — Ucisnęłyśmy się na dobranoc, a następnie ona poszła do siebie, a ja wróciłam do siebie.

Czy ja właśnie obroniłam Malfoy'a?

                                      ***

— Wstań. No wstań rzesz, kurwa, bo mnie szlag zaraz trafi! — Poczułam szturchanie przez sen, ale szczerze mówiąc, myślałam, że to mi się śni, więc nie przykładałam do tego, jakiejś dużej uwagi. — Sama tego chciałaś. — Usłyszałam donośny śmiech, a po chwili byłam cała mokra.

— Malfoy! Ty kurwo! — Krzyknęłam, nie zawracając sobie głowy innymi domownikami.

— Jesteś przeze mnie mokra, słoneczko. — Uśmiechnął się dumnie.

— Malfoy, dobrze ci radzę, nie zadzieraj ze mną. — Zagroziłam mu palcem, jednak on odebrał to jako, żart, więc rzuciłam w niego poduszką.

Zadowolony z siebie wskoczył do łóżka i położył się obok mnie.

— Zadowolona, że zostaniesz u nas na wakacje, słoneczko? — Zapytał.

Głowę miał opartą na ramieniu i wpatrywał się w moją zaspaną twarz, rozczochrane włosy, nie zapominając o tym, że nadal byłam mokra.

— Odpowiem ci, jak mnie wysuszysz, dupku. — Syknęłam.

— Przecież możesz sobie wysuszyć włosy tym dziwnym mogolskim, dmuchającym czymś i się przebrać, najlepiej obok mnie. — Wyszczerzył się.

— W porządku, w takim razie na wakacje zostaje w domu, pójdę powiedzieć twojej mamie, że zmieniłam plany. — Zaszantażowałam go.

— Dobra, nie gniewaj się. — Machnął różdżką i po chwili byłam sucha. — To jak cieszysz się?

— Szczerze mówiąc, to tak. — Powiedziałam, leniwie się przeciągając.

— Mmm, cieszy mnie to, a teraz chodź, mamy nie ma, musiała wybrać się na Pokątną, a nie chciała nas budzić, natomiast skrzaty pracują w ogrodzie, więc sami musimy sobie zrobić śniadanie.

Wstałam niezadowolona, po czym wsunęłam na nogi moje czarne kapcie z podobizną Voldemorta z marchewką w budzi. Sprawiłam sobie takie na urodziny.

Pomijając fakt, że oczywiście Draco, gdy mnie w nich zobaczył, to mało co nie posikał się ze śmiechu, to bardzo mu się spodobały.

Owinęłam się szczelnie kocem i wyszłam z pokoju wraz z blondynem.

— Mam maszynę do robienia naleśników, syrop klonowy, maliny i borówki. Pasuje? — Zapytał, siadając na blacie.

— Cudownie. — Zaaprobowałam mu. — Zrobię ciasto, a ty nagrzej to coś. — Wskazałam na czarne urządzenie, leżące na jednym z czterech kuchennych blatów. — Podasz mi mąkę? — Zapytałam, a ten grzecznie wyjął mąkę z szafki. Wszystko byłoby cudownie, gdyby nie to, że szybko zanurzył rękę w mące i mnie nią obsypał.

— Zabije cie. — Wysyczałam, jednak on tylko donoście się zaśmiał i zaczął uciekać. Pospiesznie zgarnęłam mąkę z blatu i korzystając z nieuwagi chłopaka, sypnęłam mu mąką prosto w twarz. — I kto teraz ma przewagę, co? — Uśmiechnęłam się zadowolona z siebie.

— Ty, wszechmogąca królowo całego czarodziejskiego świata. Proszę panią, aby królowa odłożyła narzędzie zbrodni i zaczęła wyrabiać ciasto, bo naleśnikarka za chwilę się spali. — Powiedział ironicznie, kłaniając się na koniec swojej wypowiedzi.

— Kretyn. — Mruknęłam żartobliwe.

Po wylaniu ciasta do urządzenia, usiedliśmy na blacie, wpatrując się w okno. Wszystko wokół było pokryte śniegiem, który jeszcze delikatnie pruszył. Korony drzew były pokryte białym puchem. W oddali znajdował się piękny biały mostek, łączący dwie części ogrodu. Jednym słowem, było po prostu pięknie.

Po zjedzeniu naleśników Draco namówił mnie, abyśmy wyszli na dwór.
Ubraliśmy się ciepło i wyszliśmy przed rezydencje. Narcyzy nadal nie było, więc cieszyliśmy się swoją obecnością.

Odwróciłam się, aby popodziwiać krajobraz, jednak w tym samym momencie zostałam trafiona śnieżką prosto w tył głowy. Wyprostowałam się jak struna, kiedy śnieg wpadł mi za bluzę, którą nomen omen zakosiłam Draco.

— Pożałujesz tego. — Wyszeptałam zdenerwowana i schyliłam się, aby uformować małą, śnieżną kulkę, którą trafiłam go prosto w twarz.

— Ty mała pizdo. — Wyszeptał ze złośliwym uśmieszkiem i rzucił się na mnie, wrzucając nas w zaspę.

Nasza spojrzenia od razu się spotkały i przez jakiś czas patrzyliśmy sobie w oczy. Blondyn odgarnął mi zagubiony kosmyk włosów z twarzy, wtykając mi go za ucho, po czym jego usta złączyły się z moimi. Całował mnie zachłannie, tak jakby, to miał być ostatni raz.

— Będziemy uprawiać seks w zaspie? — Mruknęłam, żartując.

— Rozważę tą propozycję, aczkowiek sądzę, że odmroziłabyś sobie tyłek. — Wyszczerzył się dumnie. — Już wolę to pianino. — Wstał i podał mi rękę. Złapałam się jej, jednak po chwili ją zabrał, powodując, że znowu wpadłam w zaspę.

— Dupek. — Syknęłam, odgarniając śnieg z twarzy.

— Oh, No nie gniewaj się. — Przewrócił oczami,  znowu podając mi rękę, którą mocno złapałam.

Pociągnął mnie trochę za mocno, przez co wylądowałam na jego równie ośnieżonym torsie.

— Lecisz na mnie, słoneczko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro