23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dzisiejszy dzień zapowiadał się nawet dobrze, gdyby nie to, że na początku mam dwie transmutacje, a chyba każdy wie, że nienawidzę profesor ,,Wybraniec jest w domu, który reprezentuje, więc wolno mi kurwa wszystko".

Dopaliłam papierosa, którego następnie wyrzuciłam przez okno i udałam się w kierunku łazienki. Oczywiście zaliczyłam kolejną, nieprzespaną noc i nie zaliczam jej do udanych.

Wzięłam szybki prysznic, jednakże nie musiałam się spieszyć, ponieważ była czwarta trzydzieści nad ranem, co oznacza, że mam jeszcze trzy godziny do śniadania, na którym tak, czy siak nie zamierzam się pojawić.
Blaise zgarnie mi jakieś jabłko i kubek kawy, abym nie usnęła na najgorszej lekcji nauczanej od czasu narodzin Merlina.

Po wykonaniu porannej pielęgnacji, zrobieniu makijażu i idealnym ułożeniu włosów narzuciłam na siebie szatę Slytherinu, która niestety przyćmiewała moją stylizacje bez skazy.

Odpaliłam ostatniego papierosa, ponieważ następnego wypalę dopiero na przerwie obiadowej, chyba, że zerwę się do dormitorium, na którejś z przerw, co jest bardzo prawdopodobne.

Nadal było zimno, lecz śnieg powoli się roztapiał, w końcu to połowa lutego. Chociaż, szczerze mówiąc spodziewałam się, że zima potrwa trochę dłużej.

Wyrzuciłam peta za okno i zgarnęłam torebkę z łóżka. Wyszłam z dormitorium, przy okazji mijając się z półnagim Malfoy'em, który właśnie smażył sobie omlet, cóż za ironia losu.

Oczywiście nie poświęciłam mu nawet spojrzenia, aby nie pomyślał, że mnie obchodzi.

Bo mnie nie obchodzi, to oczywiste.

Przewróciłam oczami na tą myśl i zważając na to, że mam jeszcze trochę czasu wyszłam na błonia, aby się dotlenić.

Ostatnio działy się ze mną dziwne rzeczy. Na przykład, jeśli byłam zdenerwowana kolor moich oczu zmieniał się na czerwony Czuję się tak, jakbym dosłownie wróciła z piekła, które wymyślili sobie mugole. Żałosna historyjka o jakimś Bogu i szatanie, pewnie kurwa, latające jednorożce do tego. Jestem w stanie uwierzyć w teleportację i inne zmienianie osobowości, ale nie w jakiegoś imbecyla, który stworzył mugoli. Nawet kwiatek doniczkowy nie jest, aż tak głupi, aby stworzyć takie coś.

Szłam właśnie w kierunku Bijącej Wierzby, kiedy podleciała do mnie sowa, ale nie była moja, ani nikogo znajomego.
Szybko wyrwałam list z jej dzioba, a ona odleciała. Zdenerwowana listem o tak rannej porze, odwinęłam czarną wstążkę i otworzyłam kopertę przy okazji rozrywając pieczęć jakiegoś domu Lucyfera, kimkolwiek ten dziwak z dziwnym imieniem jest.

Jestem tu, chociaż nie możesz mnie dostrzec.
Obserwuje cię, chociaż ty mnie nie widzisz.
Dobrze, byłoby cię przed czymś ostrzec.
Mocami, które są w tobie nawet siebie zadziwisz.

Nieznajomi, a jednak tak dużo nas łączy.
Mimo, że nie wiesz kim jestem, jestem ci bliższy, niż myślisz.

Miłego dnia, Keilani Morningstar. Czas przyszedł na ciebie.

Seksowny diabeł.

Czy to jest kurwa jakiś żart?
,,Keilani Morningstar"? Jaka kurwa Morningstar? Nie przypominam sobie, abym miała jakieś tajne nazwisko, a już na pewno nie znam żadnego Lucyfera.
To pewnie jakiś imbecyl, który robie sobie ze mnie żarty, a ,,Seksowny diabeł" to potwierdza.

Po skończonych lekcjach udałam się prosto do dormitorium. Zgarnęłam sobie z Wielkiej Sali pasztecika dyniowego i trochę sałatki, ponieważ jadłam dzisiaj tylko tosta, którego przyniósł mi Zabini.

Weszłam do dormitorium, po drodze zwijając z barku flaszkę Malfoy'a. Zdjęłam z siebie szatę, którą rzuciłam na fotel i wyjęłam książki z torby. Rzuciłam podręcznikiem do zielarstwa, aby po prysznicu przypomnieć sobie temat, który dzisiaj omawialiśmy. Nie znoszę tego przedmiotu, co nie zmienia faktu, że od lat rywalizuje z Malfoy'em i to ja zawsze byłam tą najlepszą i nie pozwolę, aby to się zmieniło.

Zanim, jednak poszłam pod ciepły prysznic czarna sowa podleciała pod moje okno.

To jest ta sama sowa.

Pospiesznie wyjęłam jej pergamin, zawinięty w rulon, obowiązany czarną wstążką i opadłam na łóżko z listem w ręku.

Nie odpisujesz, czyżbyś się bała?
Zapewniam, że nie ma czego.
Jesteśmy do siebie bardzo podobni.
Nawet geny tak twierdzą.
Nie zastanawiałaś się może czemu jesteś nieśmiertelna?

Jakkolwiek uważałam go za totalnego psychola, to ostatnie zdanie zwaliło mnie z nóg, skąd on wie, że jestem nieśmiertelna, o co chodzi z tymi genami?

Owszem, zastanawiałam się, czemu jestem nieśmiertelna, ale nie zagłębiałam się w ten temat, teraz wiem, że powinnam.

Postanowiłam mu, jednak odpisać, nawet, jeśli robi sobie ze mnie żarty, jeżeli on coś wie, to, to z niego wyciągnę.

Podeszłam do biurka, chwyciłam za pióro, kałamarz i pergamin i zaczęłam pisać.

Kimkolwiek jesteś, Lucyferze,

Chciałabym ci powiedzieć, że jesteś ostro popieprzony. Nie jestem żadKeilani Moringstar, słaby szpiegu. Nie jesteśmy do siebie podobni, więc przestań udawać mojego ojca, bo jeśli ktoś jest do kogoś podobny, to ty i on. Obydwoje jesteście pojebani.

Ps. Jesteś chujowym poetą.

Wsadziłam sowie list do dzioba, nie zwracając uwagi na to, aby się podpisać. Rzuciłam piórem na biurko, powodując rozbryźnięcie się tuszu, jednak nie przejęłam się tym i sprzątnęłam bałagan za pomocą zaklęcia.

Zaliczyłam szybki prysznic i zasnęłam, zastanawiając się nad treścią listu i nad jego dziwnym autorem. Gdzieś słyszałam już to imię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro