3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Stwierdziłam, że specjalnie spóźnię się na moją karę. Uwielbiam przecież robić ludziom na złość. Różni ludzie, różne hobby.

Slughorn oczywiście także przyszedł spóźniony, jak to na starca przystało. Po co się spieszyć, my sobie przecież poczekamy, kogo to kurwa obchodzi.

— Oddaj mi swoją różdżkę. — Zwrócił się do mnie, wystawiając swoją rękę.

Uważaj, bo jeszcze ci na nią napluje.

— Nie mam, Hogwart przecież jest bezpieczny, nieprawdaż? Dyrektor podobno o to dba, w końcu taki jego obowiązek.

— W porządku. W takim razie masz dwie godziny na poukładanie eliksirów oraz składników alfabetycznie. Pan Malfoy będzie cię pilnował.

Co ja jestem kurwa bibliotekarz? Ale łatwo poszło, mówią, że starzy więcej przeżyli i są mądrzejsi, ale temu gościowi ewidentnie nie zostało dużo szarych komórek.

— Nie potrzebuje niańki, profesorze.

— Przykro mi, ale nie obchodzi mnie to.

— Nie musi, ja uważam swoje. Niech się sir tylko nie zdziwi, jak pan przyjdzie, a utleniacz będzie przywiązany do krzesła.

— Nie masz różdżki. — Oznajmił spokojnie, drapiąc się po głowie.

— Ale mam dwie zdrowe ręce i przy okazji nogi, gdyby kolega okazał się być nie grzeczny i trzeba byłoby go kopnąć w jego przyjaciela.

— Nie tolerujemy tutaj przemocy, panno Salvatore. Chciałaby pani może porozmawiać z dyrektorem?

— Przykro mi, ale gustuje w osobach w moim wieku, lub trochę starszych. Profesor Dumbledore nie jest w moim typie. Ale niech zapyta się pan o to Astorii, ona jest chętna do każdego. — Uśmiechnęłam się cynicznie, patrząc jak wyraz twarzy profesora zmienia się w zależności od tego, jakie słowa wypowiadałam. Podrapał się nerwowo po głowie, wybąkał ciche pożegnanie i wszedł zostawiajac nas samych.

Wygrałam, 1:0 dla mnie.

— Dobra, Salvatore, obydwoje doskonale wiemy, że masz różdżkę. Oddaj mi ją. — Odparł wystawiając rękę.

Bawisz się w Slughorn'a, gościu?

— Pocałuj mnie w dupę, utleniacz. — Odparłam ironicznie

— Chcesz tego? — Zapytał, uśmiechając się pod nosem.

Pewnie, wyliż mi ją od razu, kretynie.

— A weź idź sobie do Astorii, może jak ci obciągnie to ci trochę ulży. — Przewróciłam oczami.

— Przegięłaś, jeszcze niedawno miałaś w sobie mojego kutasa, a teraz masz problem do Astorii?

— Bronisz jej? Poważnie? Chyba nie muszę ci przypominać, iż jak stwierdziłeś, byłam dziewicą, więc mnie do niej nie porównuj, gdyż ona ma całą tablice Mendelejewa w piździe, to po pierwsze. Po drugie, mój drogi, nie prosiłam cię o to i nie chciałam się z tobą pieprzyć.

— Owszem, nie powiedziałaś, że tego chcesz, ale nie powiedziałaś także, że nie chcesz. Rozmyśliłaś się w środku i nie możesz mnie za to obwiniać.

— Spoko, w moich oczach nadal jesteś gwałcicielem i manipulatorem.

Historia lubi się powtarzać. Chłopak złapał mnie za nadgarstki, a następnie dosłownie walnął mną o ścianę, przez co się zaśmiałam.

— To nie robi na mnie wrażenia, Malfoy. — Powiedziałam, wpatrując się w jego zmrużone
oczy.

— Salvatore, zabieraj się kurwa do sprzątania, albo spiorę ci dupę.

— Sprać to cię może twój ojciec, jak się dowie co robisz w Hogwarcie. Nie igraj ze mną. Doskonale wiesz jak się to skończy.

— Skoro tak chcesz się bawić. — Wzruszył ramionami. — W porządku, powiem wszystko Slughorn'owi a ty będziesz miała przejebane jeszcze bardziej niż teraz. Tego chcesz?

— Spoko, idź i mu to powiedz. Jak myślisz, co mi zrobią? Tatuś śmierciożerca się tym zajmie. Pomijając już to, że drops po ostatniej akcji woli nie zwracać mi uwagi. Kto zdemolował salę od transmutacji, gdy szczotka powiedziała mi, że powinnam skończyć w Azkabanie, i kto ze swoim kuzynem obrabował barek nauczycieli, schlał się do nieprzytomności i pozrzucał wszystkie obrazy na korytarzu na drugim pierze? Kto zepsuł ruchome schody, i kto całkiem przypadkowo zalał pół Hogwartu, bo nie zakręcił zlewu w łazience? Czy ktoś mi cokolwiek zrobił? Nie, bo boją się mnie, mojej jebniętej matki psychopatki, ojca i rodziny.

— Jak ja cię kurwa nienawidzę. — Odparł wściekły.

— Z wzajemnością, fretko.

Już chciałam rzucić zaklęcie czyszczące ale ten jebany zaśmierdły szczur zabrał mi różdżkę.

— Oddaj ją, kutasie, albo rzucę na ciebie crucio. — Zagroziłam.

— Czym? — Zaśmiał się.

— Tym. Czyżbyś zapomniał, że mam dwie różdżki? Ale tylko tą jedną rzucam zaklęcia niewybaczalne? Zabrałeś tą, która służy mi za przykrywkę, baranie.

Chłopak nerwowo przełknął ślinę, cofając się do tyłu.

Stałam w gotowości, z różdżką uniesioną do góry, przygotowana do wszystkiego.

— Oddam ci różdżkę i nie powiem nic Slughorn'owi, tylko błagam odłóż tą różdżkę i nie rób mi krzywdy.

— Oddawaj.— Wystawiłam rękę, nadal celując różdżką w tego kretyna.

— Grzeczny chłopiec, ale jesteś pizdą, bo to mój drogi jest kurwa patyk. — Zaśmiałam się histerycznie, patrząc jak jego twarz osiąga barwę czerwonej kredki.

— Servenedes. — Wyszeptał. Poczułam jak wszystkie moje kości natychmiastowo się łamią, upadłam na ziemię, nie mogłam się ruszyć. — Kto wygrał, Salvatore?

— Nadal ja, pamiętaj, że ja naprawdę mam drugą różdżkę i mogę rzucić na ciebie to crucio w każdym momencie. Więc lepiej mnie podkładaj. — Odpowiedziałam sepleniąc, przez złamaną żuchwę.

— Brackium Emendo. — Powiedział, przewracając oczami.

— Malfoy. — Oznajmiłam zdziwiona.

— Co? — Odwrócił się.

— Moja ręka, chłopie, kurwa coś ty zrobił?!

Nadal leżałam na podłodze, co oznaczało, że chłopak był zmuszony dosłownie przede mną klęknąć.

— Cholera, zaklęcie musiało nie zadziałać, wszystkie inne kości masz zrośnięte?

— Tak, znawco zaklęć. Poza tym, że trochę boli mnie kręgosłup. Tak to jest, jak się używa zaklęć, których się nie zna, mój kurwa wielki zbawco.

— Zamknij się, nie mogę iść po pomoc, Salvatore, drzwi są zamknięte.

— Przecież masz różdżkę, kretynie. — Po raz kolejny przewróciłam oczami. Naprawdę dogłębnie poznałam sufit.

— Właściwie — Podrapał się po głowie — to tak. Zaraz wrócę, nie ruszaj się.

— Nie zamierzam. — Prychnęłam zażenowana.

Po upływie około pięciu minut Malfoy przyszedł wraz ze Slughorn'em.

— Na brodę Merlina! Co tu się stało?

— Kei... to znaczy Salvatore miała mały wypadek.

— Dziecko możesz chodzić? — Zapytał na co Malfoy się zaśmiał. Nauczyciel skarcił go wzrokiem i ponownie spojrzał na mnie.

— Ma pan jeszcze zdrowe zmysły? Malfoy złamał mi wszystkie kości, a pan się pyta, czy ja kurwa mogę chodzić? — Zaśmiałam się.

— Młodzieńcze, zanieś mi panią Savatore do skrzydła szpitalnego. Moje plecy już nie takie zdrowe, aby kobiety nosić. — Zaśmiał się nerwowo

Malfoy przewrócił oczami jednak wykonał polecenie nauczyciela. Podniósł mnie ostrożnie, uprzednio sprawdzając czy nie mam połamanego kręgosłupa.
Jego ręka  powędrowała pod zgięcie moich kolan, druga, zaś oplotła moje ramiona.
Cicho syknęłam z bólu kiedy wchodziliśmy do skrzydła szpitalnego. Chłopak zahaczył moją ręką o drzwi.

Nie odezwał się jednak. Totalnie zignorował to, że zrobił mi właśnie krzywdę. Typowy Malfoy. 

꧁꧂

Zostałam sama z chłopakiem. Nauczyciel opuścił pomieszczenie, gdyż stwierdził, że ma sporo do roboty.

Pani Pomfrey właśnie zakończyła opatrywać moją rękę. Okazało się, że jest złamana, jednak gdy będę brała specjalne eliksiry na zrośnięcie się kości, zrośnie się w około tydzień.

— Dobrze, teraz podwiń koszulkę, zobaczymy co tam się stało z tym kręgosłupem.

Nie było to zbyt komfortowe i nie chodzi mi tu o staruszkę, która zapewne ma skrajnie wyjebane w to jak wyglądam, tylko o pewnego zboczeńca, który stoi obok mnie i śmieje się, że będę paradować tu prawie nago.

— Nie mogę ruszyć ręką, jak mam to zrobić? — Zapytałam zirytowana, leżąc na brzuchu, na kozetce.

— Ou.. Faktycznie, dziecino. W takim razie niech twój chłopak to zrobi. — Malfoy zaśmiał się szyderczo na co przewróciłam oczami.

— To nie jest mój chłopak. — Oparłam szorstko.

— Przepraszam, ale wygląda jakby miał się zaraz popłakać ze zmartwienia. — Teraz to ja się zaśmiałam a Malfoy z tego co mogłam zobaczyć zrobił się czerwony.

— Dobrze, nie ma co przedłużać, chodź no tu chłopcze. — Ten grzecznie podszedł i podwinął mi koszulkę. — Jeszcze, przecież nic nie widzę. — Podwinął mi koszulkę do około łopatek. — Teraz rozepnij jeszcze biustonosz, muszę zobaczyć czy nie ma tam żadnego przemieszczenia.

Zirytowałam się jeszcze bardziej. To cholernie żałosne, że ten kretyn musi to robić.

Po dwudziestu minutach blondyn został poproszony o odprowadzenie mnie do dormitorium. Był jeden problem, musiałam wziąć prysznic.

Gdy weszliśmy już do pomieszczenia chłopak popatrzył się na mnie znacząco.

— Chcesz wziąć prysznic, prawda? — Spojrzał na mnie z litością.

— Mhm. Ale poradzę sobie.

— Nie możesz narazie moczyć gipsu to po pierwsze, po drugie masz zbity kręgosłup i w ogóle nie powinnaś nawet chodzić, Salvatore. Wyjaśnij mi jak zamierzasz to zrobić.

— Nie wiem, do kurwy. — Powiedziałam zgodnie z prawdą.

— Świetnie, w takim razie chodź.

— Nie będę się z tobą myła, Malfoy. Kpisz sobie chyba.

— Już raz to robiłaś. — Zachichotał.

— I chyba nie muszę Ci przypominać na czym to się skoczyło, nieprawdaż?

— Oh, Salvatore, przecież cię nie zgwałciłem. Jakbyś tego nie chciała to byś powiedziała o tym na początku. To, że w trakcie się rozmyśliłaś nie jest moją winą. — Czy miał racje? Może w połowie.

— Chodź, pomogę Ci. — Odparł spokojnie. Spojrzałam na niego niepewnie, po czym spuściłam wzrok na moje buty. — Popatrz na mnie. — Oczywiście, że tego nie zrobiłam. Zdenerwowany złapał mój podbródek tym samym zmuszając mnie abym się na niego spojrzała. — Przecież cie nie zjem, chodź. — Zapewnił.

— Zjadasz to mnie wzrokiem. — Zachichotałam.

— Salvatore, nie przeginaj. Moja cierpliwość wkrótce się skończy.

Przewróciłam oczami ale powolnym krokiem weszłam do łazienki. Chciałam zdjąć koszulkę, którą, uprzednio chłopak mi założył ale nie mogłam podnieść rąk ze względu na obolały kręgosłup i złamanie.

— Rozbiorę cię. — Oznajmił i złapał moją koszulkę w celu jej ściągnięcia.

— Dam sobie kurwa radę.

— Chryste, De'bardi, daj chociaż raz sobie pomóc. — Westchnął. — Rozumiem, że nie jest to dla ciebie komfortowe ale uwierz, dla mnie także.

— Dla ciebie? Ty się przecież tylko patrzysz. — Prychnęłam.

— Wydaje Ci się. Po pierwsze sam muszę się rozebrać, chyba nie myślałaś, że będę kąpał się w ubraniach, po drugie naprawdę uważasz, że komfortowe jest dla mnie w pewnym sensie zmuszanie cię do rozbierania się przede mną i dotykania cię? Nie chcesz tego, ja to wiem i ty to wiesz. Ale nikt inny cie nie umyje bo jest po dwudziestej czwartej i każdy śpi.

Faktycznie znowu miał rację. Nie pomyślałam, że dla niego także może być to nie komfortowe.

Pokiwałam lekko głową a on zaczął mnie rozbierać. Po chwili zostałam w samej bieliźnie i mimo iż naprawdę nie chciałam, to wiedziałam, że ta chwila w końcu nastąpi i będę stała przed nim naga.

— Jest ok? — Zapytał. Delikatnie pokiwałam głową, aby dać mu do zrozumienia, że może to zrobić.

Po chwili stałam przed nim naga ale on starał się nie wykorzystać tego faktu, co w głębi duszy doceniłam.

Sam się rozebrał a następnie zapytał.

— Wanna czy prysznic?

— Prysznic, będzie szybciej, chcę pójść spać.

— W porządku. — Z racji iż do prysznica prowadziły dwa małe schodki delikatnie mnie podniósł i wniósł pod prysznic.

Odkręcił wodę i chwycił gąbkę oraz płyn do mycia. Spojrzał na mnie niepewnie na co wzruszyłam ramionami. Powoli zaczął mnie myć natomiast omijał te konkretne miejsca tak abym czuła się komfortowo.

Umył mi włosy szamponem, a następnie przyszedł do odżywki.

— Którą? — Westchnął, patrząc na moją kolekcje czternastu odżywek.

— Emolientową.

— Słucham? — Odparł zmieszany.

— Tą w niebiesko-zielonym opakowaniu po prawej. — Zaśmiałam się.

— Tą? — Wskazał na odżywkę.

— Tak. — Ponownie zachichotałam.

— Odwróć się. — Rozkazał.

Wykonałam jego polecenie, a on zaczął nakładać odżywkę na moje włosy.

— Ile to trzeba trzymać?

— Normalnie emolientową odżywkę trzymam dwadzieścia minut, ale nie chce mi się tyle czekać więc dziesięć wystarczy.

— Kobiety. — Westchnął.

— Sam mi to zaproponowałeś. — Oznajmiłam udając złą.

— Wiem. — Westchnął. — Sama byś tego nie zrobiła. — Odparł opierając się o szybę.

Na chwilę zapomniałam, że stoimy totalnie nadzy.

— Dlaczego mnie nie olałeś? Przecież mnie nienawidzisz.

— To nie jest tak, że cie nienawidzę, Salvatore. Po prostu mnie wkurwiasz.

— A to niby dlaczego?

— Powinnaś się domyślić. Zastanów się co zrobiłaś dziesięć lat temu na wigilii. Nie chodzi mi o rozjaśniacz.

Cholera.

Wiem co miał na myśli. Nie wiedziałam, że to mogło aż tak go zaboleć.

Spojrzałam na niego zawstydzona, faktycznie było mi głupio. Nie, żartuje, byłam z tego dumna. Na długo zostało mu to w pamięci.

— Chodź zmyjemy to egnoliendowe gówno. — Powiedział, na co zachichotałam.

— Emolientowe. — Poprawiłam go.

— Cokolwiek. — Odpowiedział i złapał mnie za talie. Następnie odwrócił mnie do siebie tyłem i spłukał produkt.

Wyszliśmy z pod prysznica, chłopak owinął mnie ręcznikiem, a następnie zrobił to samo ze sobą.

— Zaraz wracam, nie ruszaj się nigdzie. — Oznajmił.

Po minucie wrócił z różdżką w dłoni.
Rzucił dwa zaklęcia, jedno wysuszyło moje włosy, a drugie je wyprostowało.

— Gdzie masz piżamę?

— W szafie. — Uśmiechnęłam się głupio.

— Doprawdy? — Także się uśmiechnął. — W takim razie sam ci coś wybiorę. — Powiedział  i wyszedł z łazienki.

Czekałam na niego około pięciu minut. Wrócił z kompletem składającym się z szarych dresów i ciemnozielonej bluzy z logiem Slytherinu.

Najpierw założył mi czyste majtki,
a następnie wcześniej przyniesione ubrania. Umył mi także twarz i zęby, co było całkiem słodkie. Następnie nałożył krem i przeniósł mnie do sypialni.

Położył mnie na łóżku a potem przykrył. Sam położył się po drugiej stronie zgodnie z wytycznymi pani Pomfrey. Ktoś musiał mnie pilnować, abym spała w konkretnej pozycji. Malfoy okazał się być tym szczęściarzem.

— Śpij dobrze, Salvatore. 

— Dobranoc, fretko.

Czy on właśnie...? Nie, wydawało mi się.

Draco

Przez całą noc nie zmrużyłem oka. Cały czas pilnowałem, aby ta tępa rura nie przekręciła się na plecy ani, żeby nie spała na złamanej ręce.

Patrzyłem jak dziewczyna słodko śpi wtulona w poduszkę i co jakiś czas się uśmiecha. Chyba ktoś o mnie śni.

_________________

Dwa rozdziały jednego dnia? Nie za bardzo was rozpieszczam? Następny będzie chyba za miesiąc.

Chce w nagrodę dobry zasięg ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro