8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Słucham? Że ja się szmacę?! Mówi to chłopak, który pieprzył się z połową hogwartu!

— Ale to co innego! Ja jestem chłopakiem.

— Ty sobie chyba w tym momencie ze mnie żartujesz. To, że jesteś chłopakiem nie daje ci uprawnień do tego, aby uważać siebie za lepszego.

— Też mi coś — Prychnął. — jestem lepszy i zawsze będę, De'bardi. Prawda jest taka, że jesteś nikim i nic w życiu nie osiągniesz. Wszystko masz od swoich rodziców.

— Hipokryta! Jak śmiesz mówić o mnie takie rzeczy, gdy ty sam wszystko co masz zawdzięczasz swoim rodzicom, Malfoy?! — Ludzie znajdujący się obok popatrzyli na nas zdziwieni oraz starali się udawać, że wcale nie przysłuchują się naszej dyskusji.

— Nie widzisz, że nikt nie chce cię słuchać? Odpuść sobie, właśni rodzice cie nie chcą. Na twoim miejscu ogarnąłbym się i zastanowił nad swoim zachowaniem, gdyż ewidentnie robisz coś źle.

Popatrzyłam się na niego z wyrzutem, spodziewałam się po nim wszystkiego ale nie tego.
Jak śmiał powiedzieć coś takiego przy wszystkich?

Wstałam z podłogi, a następnie bez słowa skierowałam się w kierunku mojego dormitorium.

Draco

Przegiąłeś, Draco. — Odparła. 

— Nie sądzę. Blaise mogę dziś u ciebie przenocować?

— Nie. — Odpowiedział na co spojrzałem na niego niezrozumiale — Nie wpuszczę do siebie kogoś, kto obraził w ten sposób Lani. Dopóki jej nie przeprosisz możesz zapomnieć, że w czymkolwiek ci pomogę. Odpadam. — Dodał, a następnie wyszedł z pomieszczenia.

Kailani.

Postanowiłam, że przejdę się do Zakazanego Lasu. Uwielbiałam naturę, od dziecka kochałam chodzic po ciemnych lasach.

Spacerowałam tak około dwóch godzin gdy nagle zobaczyłam, że coś niespokojnie poruszyło się za drzwiami.

Wyjęłam różdżkę i skupiłam swój wzrok na tym konkretnym punkcie. Obserwowałam go z pełnym skupieniem jednak nic się nie wydarzyło. Obkręciłam sie wokół własnej osi, aby zobaczyć, czy tajemniczy obiekt się nie przemieścił i, czy przypadkowo właśnie nie stoi za mną z różdżką przyłożoną do moich pleców. I to był ten moment, moment, w którym go ujrzałam. Jego blada, jak ściana skóra, łysa głowa zadarta w góre, czerwone oczy oraz dwa nozdrza imitujące nos.

Zaraz po tym poczułam silne dłonie oplatające moją talie, a następnie głos zachodzący zza moich pleców.

— Dobrze ci radzę, Salvatore, uciekaj stąd, jakby cię gonił pierdolony mamut. — Wyszeptał przerażony do mojego ucha.

— Nie. Myslisz, że się go boje? Otóż nie. — Wyswobodziłam się z jego uścisku, a następnie podeszłam do nikogo innego, jak samego Voldemorta.

— Cześć Voldy, nie spodziewałam się, że jeszcze się zobaczymy. — Zaśmiałam się ponuro, podchodząc jeszcze bliżej. — Próbowałeś może stosowania wcierek na ten swój łysy łeb? Ta łysina nie wygląda zbyt korzystnie.

Popatrzyłam się na Malfoy'a, który wyglądał teraz jakby sam Merlin objawił mu się przed oczami.

Był przerażony, ale także zażenowany moją głupotą. W końcu jaka siedemnastolatka miałaby odwagę stać przed samym Voldemortem, a tym bardziej obrażać jego fryzurę, albo raczej jej brak.

— Młoda Salvatore, widać, że po matce, była taką samą odważną suką jak ty. Aż sam się dziwie, że jeszcze jej nie zabiłem. — Uśmiechnął się szyderczo, patrząc wprost w moje oczy.

Na dworze panował zmrok, oświetlały nas jedynie gwiazdy na niebie, których blask próbował przebić się przez wysokie korony drzew. Dodatkowo lekko wiało, więc moje długie, brązowe włosy były teraz rozwiane do tyłu, co mogłoby przypominać scenę z jakiegos tandetnego, mugolskiego filmu, gdyby nie to, że za jakąś sekundę mogłam umrzeć. Czy mnie to obchodziło? Absolutnie nie.

Igrałam właśnie z diabłem, ale nawet własny ojciec powtarzał mi, że jestem córką diabła, a nawet jego konkurencją. Za każdym razem gdy stawiałam stopy na zimnej, marmurowej podłodze po wstaniu z łóżka wyobrazalam sobie, że diabeł mówi teraz ,,O kurwa, konkurencja wstała" i przysięgam, że była to jedyna rzecz na świecie, która napędzała mnie do działania. Byłam jak tykająca bomba, jeden zły ruch, a twoje życie było rozerwane na miliardy kawałków.

— Kompletnie się z tobą zgadzam, chociaż szczerze mówiąc uważam, że jestem jeszcze gorsza od niej. Jeżeli o mnie chodzi, to możesz ją teraz zabić, nie robi to na mnie żadnego wrażenia.

— Może najpierw zabije ciebie? Kolejna osoba z rodu De'bardi, którą uśmiercę, czyż to nie brzmi cudownie?

— Owszem, brzmi. Ale niestety jest nierealne. Muszę zepsuć ci ten jakże wspaniały plan, gdyż muszę ci oznajmić, że mnie nic nie zabije. Jestem kurwa niezniszczalna i sam Grindelwand ci to przyzna. Chyba nie muszę ci przypominać, iż on także próbował mnie zabić. Pamiętasz czym się to wtedy skoczyło? Jego różdżka rozpadła się na miliony kawałków, a on sam stracił swoje moce. Chcesz tego samego? Więc proszę bardzo, zrób to.

— Bezczelna, oschła, odważna i waleczna, czego więcej mogę chcieć w mich szeregach?

— Jeżeli myślisz, że do ciebie dołączę to na prawdę cholernie się mylisz, jestem potężniejsza pod jednym względem.  Mnie się nie da zabić, a ciebie owszem.

Przysięgam, że gdyby nie to, że jestem wspaniałą aktorką, to zwijałabym się teraz na podłodze ze śmiechu. Czy ten człowiek na prawdę myśli, że do niego dołączę i będę mu służyć? Ja nikomu nie służę, to ludzie służą mi.

— Być może nie mogę zabić ciebie, ale mogę cię torturować, do momentu, w którym nie stracisz rozumu, czyżby nie tak jak rodzice tego oślizgłego chłopczyka z gryffindoru? — Jego mina wyrażała odrazę kiedy musiał wymówić to słowo. — Longbottom'a nieprawdaż?

Śmiać mi się chciało gdy zorientowałam się jak głupi był.

Czy może mnie torturować? Owszem. Ale nie wie jednej rzeczy, rzeczy, która jest w stanie zmienić wszytko. Moja tajna broń, która spoczywała w moim ciele od dnia moich narodzin, co gdybym się odpowiednio postarała mogłoby mi przynieść potęgę oraz władze całym światem czarodziejów.

— Crucio. — Rzucił w moją stronę, a ja ani drgnęłam. Zdenerwowany powtórzył wcześniej wypowiedziana formułkę, jednak nic to nie dało. — Nie boli cie to? — Zapytał z kpiną w głosie.

— Boli, ale wiem jak to ukryć. Nawet mi się to podoba. — Zaśmiałam się.

Co ja odpierdalam?

Od wydarzenia w zakazanym lesie minął miesiąc, co oznaczało, że za dwa tygodnie miał odbyć się bal bożonarodzeniowy, a zaraz potem święta.

Szczerze nienawidzę tego okresu. Ta sztuczna miłość, radość, dawanie sobie prezentów i te pierdolone sztuczne wykreowane pod publikę, nudne formułki. Co to daje? Absolutnie nic. Ten okres jest tak zbędny jak całe życie.

Za dwa dni miała się odbyć ta pseudo wyrafinowana kolacja u Malfoy'ów, na którą byłam zaproszona. Po wielu namowach mojej zjebanej matki, której zależy tylko ma dobrej reputacji, którą nomen omen straciła już lata temu zgodziłam się w niej uczestniczyć. Szczerze powiedziawszy robie to tylko i wyłącznie dla Narcyzy, która tak naprawdę oprócz śmierciożerców mnie wychowała.

Był czwartek, a ja miałam do napisania jakiś zesrany esej na historię magii. Nie uważam, aby ten przedmiot był jakoś specjalnie ważny, a nauczyciel, który go naucza ma kompletnie wywalone, dlatego tez wzięłam pierwsza, lepszą książkę i użyłam pióra samopiszącego, dzięki temu po około trzydziestu minutach praca była skończona.

Stwierdziłam, że potrzebuje się przewietrzyć, z szafki nocnej zgarnęłam paczkę papierosów oraz czarną zapalniczkę ze szmaragdami, a następnie wzięłam moją różdżkę, która leżała na moim łóżku.

Wróćmy teraz do mojego dzieciństwa.

Kto mnie wychował? Głównie śmierciożercy dlatego też jako ośmiolatka potrafiłam doskonale rzucać zaklęcia niewybaczalne.
W wolnych chwilach z reguły czytałam książki. Ale to nie były zwykłe książki, jak na ośmioletnią dziewczynkę. Czytałam głównie o technikach manipulacji, psychologii, sprawach kryminalnych - morderstwach, zabójstwach, gwałtach, porwaniach i tak dalej. Pozwólcie iż zadam wam teraz jedno pytanie, co wy robiliście mając osiem lat? Czy tak jak stereotypowe dziewczynki bawiliście się lalkami? A może samochodami? Być może wychodziliście z rodzicami na coniedzielne spacery, a może tak jak ja fascynowały was książki dla psychopatów?

Na kogo wyrosłam? Na socjopatkę mającą gdzieś uczucia innych, na osobę, na którą niektórzy boją się spojrzeć. Zabijam wzrokiem każdą osobę, która onieśmieli się na mnie spojrzeć, a to wszystko dzięki osobom, które mnie wychowały. Jednakże zawdzięczam im jedną rzecz, nie da się mnie złamać, jestem chodzącym potworem bez uczuć, tykającą bombą, istną nieśmiertelną wariatką.
Czy mi to przeszkadza? Absolutnie nie.

Spacerowałam tak po zakazanym lesie kiedy natknęłam się na coś w rodzaju nory. Jednak to nie była zwykła królicza nora, w której srają małe sierściuchy. To było coś w rodzaju przejścia.

Właz był porośnięty mchem, z poszczególnych miejsc zwisał bluszcz, a na ,,dachu" rosły muchomory. Dla niektórych mogło to wyglądać trochę strasznie ale ja niczego się nie bałam.

Delikatnie i powoli odsunęłam bluszcz i wsunęłam się do środka. Było cholernie ciasno i mokro ale szczerze mówiąc miałam to w dupie.

Nie wiem ile się tak czołgałam ale z każdym ruchem robiło się coraz szerzej. Po chwili przestałam czuć nacisk na moich barkach i wypadłam z nory.

Spadłam na kolana przy okazji je sobie zdzierając, popatrzyłam się na krew sączącą się z mojego lewego kolana, delikatnie przesunęłam palcem po ranie, oblizałam ją i uśmiechnęłam się sama do siebie.

Rozejrzałam się i mogłam przyznać, że było tu naprawdę pięknie. Wysokie wierzby zasłaniały horyzont, a na środku widniało przepiękne bagno. Gdzieniegdzie można było dostrzec małe żabki skaczące z lilii na lilie, kruki latające dookoła mojej głowy oraz motyle. Siedziałam na miękkiej trawie, obok mnie był mały, czarny wąż, który wił się po mojej nodze. Jego pyszczek był delikatnie zaokrąglony, a oczy zielone jak las.

Od dziecka kochałam węże, małe słodkie zwierzątka, które jednym ukąszeniem były w stanie zabić człowieka.

Postanowiłam, że wezmę go ze sobą i powoli opuściłam magiczną krainę. Na pewno ty wrócę kiedy będę potrzebowała pobyć sama.

Czyli prawie zawsze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro