𝚁𝙾𝚉𝙳𝚉𝙸𝙰Ł 2. 𝚃𝚊𝚓𝚎𝚖𝚗𝚒𝚌𝚣𝚊 𝚙𝚘𝚜𝚝𝚊𝚌́.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Data publikacji: 8.09.2020

  Marszcząc brwi, odłożyła stare pióro obok pół pełnego kałamarzu oraz przygotowanej koperty, zaadresowanej do Mirandy. Długo zwlekała z odesłaniem odpowiedzi. Zwykle działo się tak, gdy nie potrafiła przelać swoich myśli na papier, czy też pisać w miejscu, gdzie każdy bacznie obserwuje jej najmniejszy krok. Nie czuła się z tym wcale swobodnie, a tym bardziej nie podobało się Melissie, gdy czytali jej korespondencję. Musiała uważać na to, co pisze i o czym rozmawiała ze swoimi przyjaciółmi. A tym bardziej, jeśli toczyłaby się na temat Czarnego Pana. Nie dowiedziała się niczego istotnego, co pomogłoby im w ostatecznym starciu dobra oraz zła.

  Schowała pergamin do koperty, a następnie wstała od biurka. Schowała list do tylnej kieszeni od czarnych spodni i poprawiła szarą tunikę, żeby go ukryć. Rozejrzała się po swojej komnacie, za nim podeszła do dużej złotej klatki, gdzie na obręczy siedział Horus. Kruk spojrzał się na swoją panią i zatrzepotał radośnie skrzydłami, widząc, jak otwiera klatkę. Wyciągnęła do niego ramię, na które z przyjemnością się wdrapał i mogła się po chwili wraz z nim cofnąć do tyłu. Pogładziła dłonią jego czarne niczym smoła pióra, które w dotyku były delikatne i aksamitne.

– Leć tam, gdzie zawsze. - szepnęła do pupila, który kiwnął delikatnie łbem i wzbił się w powietrze, żeby następnie wylecieć przez okno.

  Złapała za swoją czarną pelerynę i wyszła ze swojej komnaty na korytarz. Panował w nim pół mrok, gdzie jedynym źródłem światła były kinkiety oraz małe okno na końcu korytarza. Na wysokich ścianach wisiały obrazy, jak i ruchome portrety jej przodków. A było ich dość sporo. Emerson Manor dla większości mogło się wydawać pięknym miejscem, w którym nigdy niczego nie zabrakło. Malownicze ogrody, urokliwa i tajemnicza posiadłość skrywająca wiele sekretów. Dla Melissy była w pewnym rodzaju więzieniem, mimo że już dawno ukończyła siedemnaście lat, a namiar zniknął. Pozory mogły mylić za każdym razem.

– A panienka dokąd się wybiera? - zatrzymała się w ostatniej chwili, za nim wpadła na starszego czarodzieja. Podniosła wzrok, napotykając błękitne tęczówki mężczyzny. Poczuła niemały niepokój, kiedy o to spytał. Skrzyżował ręce na piersi, czekając na wyjaśnienia.

– Do ogrodu, ojcze. - odpowiedziała, uśmiechając się delikatnie. – Nie wiadomo, ile potrwa taka piękna i słoneczna pogoda. Nie chce jej zmarnować, siedząc w domu. - dodała, poprawiając pelerynę, którą trzymała w ręce.

– Nie wychodź tylko poza barierę. - przypomniał swojej najmłodszej córce. Oboje z żoną nie chcieli, żeby opuszczała swój dom, gdzie była bezpieczna.

– Będę siedziała nad oczkiem wodnym, gdzie może w końcu zobaczę łabędzie. - odpowiedziała, wspominając o swoim ulubionym miejscu w ogrodzie, gdzie z przyjemnością przesiadywała. Nigdzie więcej nie miała zamiaru się wybierać, nie miałaby nawet takiej możliwości. Wystarczyło, że gdyby tylko przekroczyła barierę, zostaliby zaalarmowani jej zniknięciem.

– Nie ubrudź się tylko, bo Anna nie pozwoli ci wejść do jadalni na obiad. Beatrycze przyjdzie nas odwiedzić.

– Dobrze. - odparła i po chwili powędrowała dalej, znikając za zakrętem prowadzącym w stronę schodów na dół.

  Mężczyzna śledził wzrokiem najmłodszą córkę, zanim zniknęła mu z oczu. Pokręcił delikatnie głową, zastanawiając się, kiedy Melissa zacznie podejmować właściwe decyzje. Nie ważne było, że jako jedyna z rodziny należała do Hufflepuff, a to, że nie była świadoma konsekwencji, jakie mogła zaznać w przyszłości. Była miłą, ale i wrażliwą dziewczyną, umiejąca postawić na swoim, jeśli chciała.

  Sam powędrował w stronę swojego gabinetu, gdzie miał czekać na niego wysłannik Voldemorta. Mógł się każdego spodziewać, jak i Severusa będącego jednym z najwierniejszych Śmierciożerców. Szpiegował dla ich pana, dzięki czemu miał wiele przywilejów, o których inni mogli pomarzyć. A równocześnie współczuć, gdy nie uda mu się "zdobyć" istotnych informacji od Zakonu Feniksa. Zatrzymał się przed drzwiami i złapał za klamkę, jaką delikatnie nacisnął i wszedł do środka. Nie musiał się rozglądać, aby dostrzec zamaskowaną, drobną postać, zajmującą miejsce w jednym z foteli. Od razu mógł rozpoznać, że była to kobieta i to nie byle jaka. Podszedł do niej dumnym krokiem, widząc, jak wyciąga do niego dłoń. Ujął ją i kłaniając, ucałował delikatnie wierzch dłoni. Każdy dobrze wychowany mężczyzna, wiedział, jak zachowywać się pośród dam oraz okazać szacunek.

– Pani. - powiedział szarmancko, musząc uważać na to, co mówi przy jej obecności. – Muszę przeprosić panią za spóźnienie, ale zamieniłem kilka słów ze swoją córką.

– Nie czekałam długo, panie Emerson. - odpowiedziała, śledząc go wzrokiem, jak zasiada w fotelu obok. Siedziała prosto, a jej dłonie spoczywały na kolanach. Wszyscy w jej towarzystwie odczuwali niemały strach, a także trzymali dystans. Obawiali się jej tak samo, jak samego Czarnego Pana. – Pan przysłał mnie do państwa, aby się dowiedzieć, co sprawie z pańską córką. Oczekujemy, że na następnym zebraniu dołączy do naszych szeregów.

– Na to liczymy z żoną, ale Melissa to rozsądną dziewczyną.

– Nie wątpię, jednak następnej szansy nie dostanie. - odparła, a jej złote oczy zalśniły pod srebrną maską, ukrywające jej piękne, ale i niebezpieczne oblicze. – Wykorzystała naszą cierpliwość, a konsekwencje mogą być wielkie. A każda stracona różdżka, zmniejsza naszą szansę na wygranie ostateczny bitwy.

  Skinął delikatnie głową, zakładając nogę na nogę. Nastała niezręczna cicha, zagłuszana tykaniem starego zegara. Dla każdego rodzica było trudno myśleć, że mogło coś się stać jego dziecku. A w szczególności, że mogła zostać zabita. Nie mogli do tego dopuścić i starali się ją przekonać do zmiany decyzji. Rozumieli ją, że dla niej było to zniszczenie swojego życia. Jednak śmierć nie była jedynym wyjściem z tej sytuacji.

  Jedną z córek już stracili, kiedy uciekła z domu i do tej pory nie dała znaku życia. Było im trudno, a w szczególności Melissie, która była najbliżej związana z Krukonką. Nie mogli wykluczyć, że mogły mieć ze sobą do tej pory kontakt. Zachowanie Mirandy zhańbiło ich rodzinę, ale nie tak, że musieliby się ukrywać ze wstydu.

– Czarny Pan ustalił, gdzie konkretnie odbędzie się zebranie? - zapytał. Mógł dostać wiadomość z pierwszej ręki, niż dowiadywać się od osób trzecich. Wolał takich rzeczy unikać szerokim łukiem. Śmierciożercy byli znani, że każdy myślał tylko o sobie. W ich świecie ceniło się kilka rzeczy. Bogactwo. Czystość krwi i pozycja społeczna.

– W Malfoy Manor ostatecznie. - odpowiedziała, drapiąc delikatnie długimi paznokciami o oparcie. Wydawała przy tym charakterystyczny dźwięk. Sebastian aż drgnął, nie zdając sobie sprawy, że tym tylko rozbawił w środku kobietę. Lubiła zbudzać strach. Nie zawsze tak jednak było, ale życie uczyło wielu rzeczy. – Nie przyszłam tylko tutaj po to. Chciałam się dowiedzieć, jak idą sprawy związane z Ministerstwem.

* * *

  Złapała dłonią za czarny kaptur, ukrywając swoją twarz od zaciekawionych spojrzeń czarownic i czarodziei, chodzących w obskurnym Nokturnie. Jak większość czarodziei, starała się unikać tego miejsca szerokim łukiem. Tym razem jej się nie udało, ponieważ jej rodzicielka zabrała ją na spotkanie z panią Malfoy. Na jej nieszczęście będzie musiała wytrzymać w towarzystwie rozpuszczonego Ślizgona, który w Hogwarcie sprawił jej wiele przykrości. W jego oczach była hańbą wszystkich czarodziei czystej krwi, że zadawała się z niegodnymi magii. A w szczególności, że nie potrafiła przyjąć do siebie pewnych wartości. Owszem nie wyznawała wielu wartości, ale nie była jedyną czarownicą, która tak uważała.

– Nie zaczynaj niepotrzebnych kłótni, a także zachowuj się. - ostrzegła ją, nie raz słysząc, że nie miała dobrego kontaktu z synem przyjaciółki. Nic dziwnego, oboje pochodzili z dwóch różnych światów, a od niedawna do tego samego.

  Zatrzymały się przed sklepem Borgina i Burkesa, gdzie po chwili obie weszły do środka. Sklep w środku wydawał się tak samo mroczny, jak na zewnątrz. Mógł odstraszyć wielu czarodziei, ale nie tych, którzy byli zainteresowani dziedziną czarnej magii. Można było tutaj z łatwością zdobyć czarnomagiczne przedmioty, przeznaczone do sprzedaży. Melissa musiała zakryć dłonią nozdrza, aby nie kichnąć od dużej ilości kurzu, który był hodowany tutaj od wielu dobrych lat.

– Miło gościć naszych skromnych progach panią, pani Emerson, oraz panienkę. - usłyszeli właściciela sklepu, który był garbatym mężczyzną z przetłuszczającymi się włosami. Obecni zwrócili po chwili na nie uwagę, gdy obie ściągnęły z siebie kaptur. – Może znajdzie się tutaj coś, co panią zainteresuje? Na ciekawe prezenty urodzinowe w postaci księgi, czy artefaktów obdarzonymi klątwami jest tu mnóstwo. - uśmiechnął się złowieszczo, na co Melissa przybliżyła się bliżej do swojej matki.

  Puchonki wzrok po chwili spoczął na szczupłym, ale i wysokim chłopaku o platynowych włosach, opadających mu prosto na twarz. Pojawiły się również cienie pod jego stalowymi tęczówkami, a niegdyś jasna skóra, stała się teraz lekko szarawa. Nie przypominał zawsze zadbanego młodzieńca, którego widziała ostatnim razem w Hogwarcie. Czuła na swojej osobie jego złowrogie spojrzenie, nie kryjąc nienawiści do jej osoby. Również go nienawidziła, ale nie okazywała tego, aż tak jak on.

– Nie dziękuję, panie Borginie. - odpowiedziała, poprawiając swoją długą, czarną szatę. Swoją prawdziwą twarz, ukryła pod maską wykreowanej przez siebie chłodnej kobiety. Anna również skinęła głową do Narcyzy oraz jej syna. Miała ze swoją długoletnią przyjaciółką wiele spraw do omówienia, liczyła, że uda im się już dzisiaj wszystko uzgodnić.

– Draco, może weźmiesz swoją koleżankę na spacer? - powiedziała Narcyza, patrząc na swojego pierworodnego. Nie chciała, żeby oboje uczestniczyli w tej rozmowie.

  Zacisnęła usta w wąską linię, myśląc, że przez najbliższe dwie, trzy godziny będzie musiała spędzić w towarzystwie Ślizgona. Jeśli miałaby wybór, wolała zdecydowanie zostać tutaj ze swoją matką. Zerknęła na rodzicielkę, która uznała to za dobry pomysł. Melissa wraz z Draco wręcz przeciwnie.

– Dobrze, matko. Wraz z Melissą wrócimy za dwie godziny. - niechętnie zwrócił się do Puchonki po imieniu, ale nie zamierzał później, gdy przekroczą próg sklepu. Ruszył w stronę drzwi, słysząc ciche westchnięcie dziewczyny, którą minął. Otworzył drzwi i jak przystało na dżentelmena, czekał, aż wyjdzie jako pierwsza. – Radzę ci mi nie przeszkadzać. - warknął na nią cicho, dając jej do zrozumienia, że ma się zająć sobą.

  Prychnęła cicho i wyszła pierwsza ze sklepu, idąc prosto przed siebie. Miała nadzieję, że Ślizgon ją oleje i pójdzie w swoją stronę. Nie stało się tak, bo szybko dorównał jej kroku. Nie była zainteresowana, żeby zacząć jakąkolwiek z nim rozmowę. Wręcz starała się go unikać i traktować, jakby w ogóle nie istniał.

– Mam ważniejsze sprawy niż niańczenie cię na każdym kroku. Dlatego trzymasz się blisko mnie i nie wtykaj nosa w nieswoje sprawy. - odezwał się po dłuższej chwili, kiedy weszli na ulicę Pokątną. Ulica nie była przepełniona, jak w połowie sierpnia, gdy uczniowie zakupywali rzeczy do Hogwartu.

– Muszę cię rozczarować, ale nie obchodzi mnie, co ty robisz, Malfoy. - powiedziała oschle, ignorując go nadal. Nie miałaby za złe, jakby coś mu się stało po drodze. Nie był dla niej nikim ważnym, żeby się przejmować Ślizgonem. – Z przyjemnością mogłabym siedzieć w Dziurawym Kotle, a ty załatwiłbyś swoje sprawy. No tak... Nie sądziłam, że Ślizgoni potrafią być wiernymi psami.

– Ta bezczelność, kiedyś cię zabije Emerson. Puchonom nie przystoi. - warknął w jej stronę.

– Jeśli bezczelność nie przystoi, to arogancja również. - zauważyła, na co Draco więcej się nie odezwał. Zdecydowanie nie miał ochoty wdawać się w kłótnie, gdy na jego głowie były ważniejsze sprawy. Jego rodzina zaznała zaszczytu, kiedy Czarny Pan powierzył mu, aż tak ważną misję.

  Uniosła brew do góry, kiedy zatrzymali się tuż przed wejściem do Esów i Floresów. Draco również uniósł brew, obdarzając ją chłodnym spojrzeniem, za nim nie otworzył drzwi i wszedł do środka. Musiał odebrać już wcześniej zamówioną książkę, jak i poszukać innych, które mogłyby mu się również przydać. Zamierzał zrobić wszystko, jak najlepiej się tylko dało i nie spocznie, dopóki mu się nie uda.

  Melissa również po chwili weszła do środka, gdzie od razu powędrowała w stronę działu poświęconej Transmutacji. Zniknęła za jednym z regałów, rozglądając się za ciekawą lekturą do czytania. Opuszkami palców, przejechała delikatnie po grzbietach książek, czytając przy tym ich tytułu. Wyciągnęła jedną z książek i otworzyła na pierwszej stronie. Odkąd pamiętała, lubiła czytać książki, a także słuchać, gdy inni to robili. Kojarzyło się jej to z beztroskim dzieciństwem, w którym od początku brała przykład z każdej ze swoich starszych sióstr. Każda w jej oczach była idealna, bez jakiejkolwiek skazy, gdy ona miała ich wiele. Czuła się jak brzydkie kaczątko, pośród pięknych łabędzi. Każdy posiadał swoje zalety, jak i wady, nad którymi wystarczyło popracować. Także większość nie zgadzała się w kwestii, że nie była piękna, czy też urodziwa. Wdała się w swojego ojca, nie jak siostry w ich matkę.

– Może w czymś panience pomóc? - podniosła wzrok znad książki, słysząc obok siebie przyjemny głos starszej kobiety, która tutaj pracowała. Dostrzegła przyjemny dla oka delikatny uśmiech.

– Tylko przeglądam, ale dziękuję za pomoc. - odpowiedziała, okładając książkę na swoje miejsce. Przymknęła na chwilę oczy, czując w nozdrzach zapach starego, jak i nowego pergaminu. Mogłaby go wąchać godzinami, jak i nie dłużej. Również się uśmiechnęła, patrząc, jak kobieta odchodzi i porządkuje dzięki magi kartony.

  Wychylając się za regału, dostrzegała stojącego tuż przy ladzie Ślizgona, który chował resztę pieniędzy do kieszeni. Wziął po chwili do ręki grubą książkę i obrócił się sprawnie w jej stronę. Uniósł dumnie podbródek do góry, chowając książkę do dużej kieszonki tuż przy piersi swojego garnituru.

  Odwróciła od niego wzrok, zastanawiając się, czy nie zajrzeć również na dział z Numerologią. Jednak nie wiedziała, czy arystokrata zamierzał już wyjść z Esów i Floresów. Coś czuła, że dzisiejszego dnia będzie wędrować z jednego miejsca na drugie. Nie była psem, żeby maszerować krok w krok za swoim panem. On nie był jej. Nikt nie był.

– Znalazłaś coś, czy możemy iść? - zapytał łaskawie, zastanawiając, czy będzie miał możliwość się pozbyć Puchonki. Nie wyobrażał sobie, żeby spędzić tyle czasu ze swoją Nemezis z Hogwartu.

– Nie wiem jak ty, Malfoy, ale ja idę do kawiarni posiedzieć, później możesz mnie "odebrać". Robię to z dobrego serca, żebyś nie musiał się niepotrzebnie denerwować przed nowym rokiem szkolnym.  

* * *


* * *

Następny rozdział:"3. Ostatnia szansa."

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro