『𝒈𝒐𝒏𝒆 𝒕𝒐𝒐 𝒔𝒐𝒐𝒏』

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Neil kochał aktorstwo.

Zagranie w Śnie Nocy Letniej było dla niego spełnieniem marzeń.

Jak cudownie było wcielić się w rolę Puka. Jak cudownie było ćwiczyć do przedstawienia wraz z Toddem. Jak cudownie było poczuć tę lekką tremę przed występem, ten dreszcz emocji.

Wiedział, że grając w sztuce, okazuje nieposłuszeństwo ojcu, jednak jak mógł przewidzieć, że mężczyzna się o tym dowie?

Miał ochotę płakać i krzyczeć. Byle w jakiś sposób dać upust emocjom.

— Ojcze... — zaczął ze ściśniętym gardłem, jednak zrezygnował ze swego zamiaru. — Już nieważne.

Ile trwała ta nieprzyjemna podróż? Dla Neila była ona wiecznością.

Mimo wszystko wolałby, żeby ciągnęła się w nieskończoność niż w końcu dojechać do domu.

Wchodząc do gabinetu ojca, zobaczył zapłakaną matkę.

Po odbyciu nieprzyjemnej rozmowy z ojcem chłopak czuł pustkę jakby właśnie odebrano mu całą radość życia.

Przeniosę cię do szkoły wojskowej Brandena.

Te słowa tak raniły duszę Neila.

Wiedział, co ma zrobić, by uniknąć tej przyszłości. Było to tak proste w tej chwili rozwiązanie.

Samobójstwo.

Nie domyślał się jednak skutków tego przedsięwzięcia. Oczywiście, łatwo mógł przewidzieć, że wszyscy będą smutni, gdy odejdzie. Jednak, gdyby mógł znać przyszłość, na pewno odstąpiłby w tej kwestii.

Pomyślał o pewnej osobie. Osobie, do której miał najwięcej zaufania i serdeczności, która była dla niego najważniejsza na świecie.

Todd Anderson.

To do niego pałał ogromną miłością i zwyczajnie bał się go zostawić bez pożegnania.


Szedł powoli, uważając, aby schody nie wydały głośnego skrzypnięcia, które obudziłoby jego rodziców. Wszedł do biura ojca. Znalazł w szafce pistolet. Przyłożył zimną lufę do skroni.

— Przepraszam, Todd. Przegrałem. — wyszeptał jeszcze.

Ręce drżały mu ze strachu, lecz odważył się zrobić ten krok. Upadł na ziemię, a pistolet wypadł mu z rąk. Potem była już tylko ciemność.


Pogrzeb Neila był najgorszym przeżyciem Todda. Nie mógł słuchać kazania o tym, że chłopak doznał spokoju wiecznego i jest teraz szczęśliwy.

Za życia nie mógł być szczęśliwy. Jego ojciec nie pozwalał mu robić tego, czego by chciał. Nienawidził za to pana Perry'ego. To przez niego Neil zginął.

Blondyn nie mógł doszukać się nikogo innego, kto mógłby stać za samobójstwem bruneta.

Po pogrzebie musiał wyjść na zewnątrz, gdyż nie mógł zostać w kaplicy ani chwili dłużej. Ciągle zalewała go nowa fala żalu, a z jego oczu płynęły łzy. Usta wciąż mu drżały. Zacisnął zęby, by przestać płakać. Nie udało mu się to jednak.

Nagle poczuł na swoich plecach czyjś dotyk. W pierwszej chwili pomyślał, że to Neil, jednak uświadomił sobie, że ten przecież nie żyje. Odwrócił się i zobaczył panią Perry. Z jej wyrazu twarzy mógł wyczytać ogromny ból po stracie syna.

— Todd Anderson? — upewniła się kobieta. Chłopak tylko skinął głową. — Znalazłam to w pokoju Neila. — Wyciągnęła z torebki zmiętą kopertę zaadresowaną do Todda.

— Dziękuję — powiedział chłopak cicho.

— Neil zawsze był taki radosny — rzekła kobieta, wpatrując się w Andersona.

— To prawda — odparł nastolatek. — Byliśmy współlokatorami. I przyjaciółmi. Nie mogę uwierzyć w to, że... że... odszedł. — Głos mu się załamał, a z oczu popłynęły łzy. Starł je szybko wierzchem dłoni.

— Dla mnie też jest to trudne. W końcu to był mój jedyny syn. — Pani Perry nawet nie próbowała pocieszać chłopaka.

— Był dla mnie bardzo ważny... To on pomógł mi przezwyciężyć moją nieśmiałość... Był moim pierwszym przyjacielem... — Było mu trudno otworzyć się przed matką Neila.

— Nie musisz o tym mówić. Wiem, że jest to ciężkie — powiedziała pani Perry.

— Dziękuję. Myślę jednak, że to pani jest teraz najciężej.

Kobieta już nic nie powiedziała, gdyż pojawił się jej mąż. Pożegnała się tylko z blondynem i odeszła wraz z mężczyzną.

Todd został więc znów sam, jednak upust swoim emocjom dał dopiero w swoim pokoju.

Widok pustego pomieszczenia, który do niedawna dzielił z Neilem, rozbił go jeszcze bardziej. Płakał w poduszkę, nie mogą przestać. Nikt nie przyszedłby go pocieszyć czy choćby wesprzeć w tym cierpieniu.

Jego serce pękło na kawałki, kiedy dowiedział się o śmierci bruneta, jednak teraz czuł się jeszcze gorzej. Spojrzał na puste łóżko Perry'ego, teraz tak nienagannie zaścielone. Przypomniał sobie o liście, który dała mu matka Neila. Wyjął kopertę z kieszeni płaszcza. Gdy zobaczył pismo brązowookiego, coś zakuło go w sercu. Drżącymi rękoma wyjął list z otwartej koperty. Usiadł przy biurku i zaczął czytać.


Drogi Toddzie

To mój pierwszy list pożegnalny. I jednocześnie ostatni w życiu.
Nie wiem, jak do tego wszystkiego doszło. Myślałem, że mi się uda, że ojca nie będzie. Jak okrutna jest rzeczywistość.
Kiedy będziesz czytać ten list, mnie już tu nie będzie. Nie boję się, Todd. Nie boję się śmierci, tylko zniewolenia. A co miałbym zrobić, gdybym żył? Musieć ciągle słuchać ojca, żeby nie zostać zganionym? Opuścić Welton i przenieść się do Brandena i nigdy już Ciebie nie zobaczyć? Nie przeżyłbym tego. Nie mógłbym.
A wiesz czemu? Ponieważ Cię kocham. Kocham cię, Todd. Kocham, kocham, kocham. Jesteś pierwszą osobą, którą pokochałem tak mocno.
Jesteś moim słońcem. Moim największym marzeniem. Tak bardzo chciałem Ci powiedzieć, co do Ciebie czuję, naprawdę, ale się wstydziłem. Bałem się, jak zareagujesz, co powiesz. Czy przyjmiesz moją miłość i ją odwzajemnisz, czy może odrzucisz i złamiesz mi serce.
Nie martw się Todd. Wiedz, że spotkamy się w lepszym świecie, w którym już nie będę musiał grać tylu ról i grać tę jedną u twego boku, przeznaczoną dla mnie.
Carpe diem. Żyj dalej beze mnie. Mam nadzieję, że Ci się uda. Musisz spełniać swoje marzenia, bo to jest najważniejsze. Musisz być odważny. Nie możesz skończyć tak, jak ja.
I nie wierz w to, że jesteś bezwartościowy. Piszesz prześwietne wiersze, a to nie jest coś często spotykanego. Jesteś wrażliwy, empatyczny, mądry, dobry i piękny. Pamiętaj o tym.
Nie chcę, żebyś o mnie zapomniał, choć to mogłoby oszczędzić ci bólu. Pamiętaj o mnie, nawet jeśli nie czujesz do mnie tego samego, co ja.
Powiedz chłopakom, żeby się zbytnio nie przejmowali. Zwłaszcza Charliemu. Mimo wszystko to wrażliwy człowiek, choć na takiego w ogóle nie wygląda. Proszę, nie załamujcie się, dobrze? Robię to, żeby być wolnym. Cały czas tego chciałem. Chciałem być wolny.
Carpe diem. Mimo że mnie nie będzie, staraj się iść dalej. Nigdy nie oglądaj się w przeszłość, jasne?
Żegnaj, Todd. Już po raz ostatni.

Na zawsze Twój

Neil

PS. Mam nadzieję, że nie obrazisz się za to sformułowanie.


Podczas czytania z jego oczu płynęły łzy. Dzięki listowi dowiedział się, co czuł do niego Neil. Był w lekkim szoku, gdyż myślał, że brunet ma go tylko za przyjaciela.

Todd chciałby móc powiedzieć to, co czuł do niego, jednak nigdy się nie odważył. Po śmierci Neila dotarło do niego, jak ważny dla niego był, jednakże nie mógł mu tego powiedzieć, gdyż Perry nie żył.

Popełnił samobójstwo.

Wciąż nie docierało to do Todda. Ciągle myślał, że brązowooki wpadnie do pokoju, powtarzając jeszcze kwestie Puka czy po prostu się śmiejąc.

Usiadł na łóżku Neila, wciąż jeszcze ściskając w dłoni list. Nagle poczuł chłód. Z jego oczu płynęły łzy, jednak był już spokojniejszy.

— I co zrobiłeś, głupku? — szepnął, uśmiechając się ponuro.

Do pokoju wszedł Charlie. Usiadł koło Todda. Po czerwonych oczach i mokrych policzkach widać było, że Dalton płakał.

— Jak się trzymasz? — zapytał nieco zachrypniętym głosem.

— Jakoś. — Todd spojrzał na chłopaka. — A ty? Też nie wyglądasz najlepiej.

Charlie westchnął głęboko.

— Był moim przyjacielem. Znaliśmy się od dziecka. Zawsze był taki... radosny, taki potulny. Nigdy nie narzekał. Kiedy ojciec zakazywał mu pewnych rzeczy, nie robił tego. Bez słowa się podporządkowywał. — Charlie zaśmiał się smutno. Zamyślił się. Trwało to parę minut. — Coś we mnie pękło, kiedy ty biegłeś sam w tym śniegu. Gdybym nie miał tyle godności, sam bym tak pewnie zrobił.

— Dzięki — powiedział ironicznie Todd.

— Nie bierz tego do siebie. To nie znaczy, że ty nie masz godności. Po prostu... bałbym się okazać smutek. Głupie, co?

— Wcale nie. To po prostu twoja natura, twój sposób bycia — próbował przekonać go Todd.

— Wiesz... ja też nie mogłem pogodzić się z myślą, że Neil się zabił. Wciąż w zasadzie nie mogę. To nie w jego stylu. Był za bardzo optymistyczny.

Zapadła ciężka cisza. Żaden z nich nie kwapił się do dalszej rozmowy. Charlie siedział zgarbiony. Wyglądał tak żałośnie z opuchniętymi oczami, z których raz po raz kapały łzy. Todd nigdy by się nie domyślił, że Dalton może wyglądać tak źle i nieswojo.

Ponownie zebrało mu się na płacz. Zacisnął zęby. Charlie zauważył to i przytulił go do siebie.

Todd nie wytrzymał.

— To nie je... est sprawied... liwe! — szlochał. — Czemu on, czemu on... się za... zabił? Czemu mu... siał to zrobić?

Czuł pustkę po śmierci Neila, którego kochał całym swym młodzieńczym sercem. Wciąż słyszał jego śmiech. Ten słodki, perlisty śmiech, którego brzmienie tak uwielbiał. Wciąż widział ten uśmiech, który jakby nigdy nie schodził z twarzy bruneta. Dla Todda miał zarezerwowany czuły, troskliwy wyraz twarzy, który w połączeniu z cudownym uśmiechem rozbrajał Andersona.

Ale Neil już nie powróci. Todd nie usłyszy jego dźwięcznego śmiechu. Nie zobaczy jego uśmiechniętej twarzy. Nie porozmawia z nim na tematy błahe czy te bardzo ważne. Będzie skazany na samotność w tym niewielkim pokoju. Blondyn był roztrzęsiony i załamany. Przyszłość widział tylko w ciemnych barwach. Życie bez Neila nie miało dla niego sensu.

Czy odważyłby się pójść w jego ślady?


a/n

taki smętny oneshot dla Was. jestem w trakcie pisania rozdziału szesnastego you rock my world, więc myślę, że niedługo wrócę. tutaj mam na myśli bardziej styczeń.
muszę się przyznać, że wylewałam łzy podczas korekty (i to nie przez błędy).
samego oneshota pisałam chyba na początku tego roku (chyba marzec?), więc musiałam wprowadzić gruntowne poprawki. ogólnie powstał on z połączenia dwóch, które miałam zapisane w wersjach roboczych.
bardzo dziękuję za przeczytanie, drogi Czytelniku. to wiele dla mnie znaczy.
do zobaczenia przy you rock my world 💕

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro