05 |go to heaven

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Crowley miał ochotę krzyczeć.
Tak głośno, aż wszystkim wokół odpadną uszy. 
Znam jednak zdążył to zrobić wrócił do chodzenia w kółko po chodniku. Usilnie starał się myśleć, że w czymkolwiek to pomoże.
Można było powiedzieć, że prawie wydeptał sobie ścieżkę.
Przeklinał co drugie słowo ignorując ludzi, którzy nawet nie odważyli się przejść przez środek jego ścieżki.
— Wiedźma Cię opętała? Krążysz, jak głupi- niedaleko demona rozległ się znajomy głos, który tylko dodatkowo zdenerwował właściciela kwiaciarni.
Crowley zatrzymał się.
Przez moment naprawdę nie wierzył, że go widzi.
— Mnie? Opętała?! Ktoś z was, przeklętych śmiertelników porysował mi auto!- krzyknął oburzony demon wymachując rękami.
Shadwell zerknął kątem oka na samochód, po czym wrócił do twarzy demona.
Obojętne spojrzenie w jego oczach sprawiało, że Crowley miał wielką ochotę kogoś uderzyć.
Zresztą nie pierwszy raz. 
— Pewnie sam przypadkiem zarysowałeś. Ale mniejsza. Aziraphale jeszcze na ziemi? Chcę wypożyczyć nowy tom książki- spytał spokojnie mężczyzna. 
Demon nagle zaśmiał się.
Brzmiało to bardziej jakby chciał zakończyć swoją egzystencję, ale miało wyjść ironicznie. 
— Zanim wywierce ci dziurę do piekła to zadbam o to, by za te kłamstwa spotkały Cię męczarnie. Poza tym Aziraphale nie wypożycza książek- odpowiedział z diabelskim uśmiechem.
Shadwell wzruszył ramionami.
Nie wyglądał na zbyt przejętego groźbami.
— Jakiś taksówkarz powiedział, że na ciebie czeka. Nie wiedziałem, że jeździsz taksówkami- oznajmił z nutą zastanowienia sierżant.
Crowley posłał mu ostrzegawcze spojrzenie.
Wziął oddech podejmując próbę uspokojenia się.
Nie miał dziś ani czasu, ani nerwów na ten cyrk. Chciał dokończyć bukiet dla anioła i jeszcze dziś mu go dać.
Zdecydował się na białe kwiaty. Niestety gdy już zabrał się za bukiet okazało się, że nie ma ich zbyt wiele w swoim sklepie. Dlatego wybrał się po kwiaty do konkurencji.
Ostatecznie postanowił, że odpuści sobie gadanie z tym idiotą i wsiądzie do tej przeklętej taksówki.
Czy on wogóle dzwonił po taksówke?
Stwierdził też, że Aziraphale zapewne już czekał na niego pod kwiaciarnią. Dlatego warto byłoby się pospieszyć. 
Wymienił jeszcze kilka grzeczności z Shadwell'em.
Choć gdyby nie znać Crowley'a można byłoby powiedzieć, że nie zachował się najgorzej.
Na koniec nawet życzył reszcie ludzi na ulicy miłego dnia!
Poprawił okulary wsiadając do taksówki. Zaraz potem spojrzał w stronę lusterka kierowcy. 
— Hastur! Dawno Cię nie widziałem! Czy ty w ogóle umiesz prowadzić?- zapytał Crowley zarzucając na twarz ironiczny uśmiech.
Nie zdziwił się zbyt obecnością starego znajomego.
Tak naprawdę po akcji z głosami, które słyszał w mieszkaniu, tylko czekał na ponowne spotkanie z piekłem.
Przynajmniej teraz mógł w spokoju stwierdzić, że nie oszalał. 
Hastur na moment spojrzał w stronę ubranego w czarny garnitur demona. 
Złości w jego oczach, nie dało się nie zauważyć.
- Beelzebub chce z tobą porozmawiać- zignorował pytanie bełkocząc pod nosem.
Nieumyślnie przejechał na czerwonym świetle w związku z czym prawie nie uderzyła w nich inna taksówka.
Crowley'owi nawet nie przeszło przez myśl, że może dobrym pomysłem byłoby zapiąć pasy.
Zamiast tego zdjął okulary z zainteresowaniem oglądając je.
Wyglądało to trochę jakby szukał choć małej ryski, która mogłaby by być pretekstem do skargi na kierowcę. Albo przynajmniej zabicia jego ziemskiego ciała. 
- Chcę wiedzieć jak przeżyłeś kąpiel w wodzie święconej- Hastur skrzywił się na ostatnie słowa.
Przez jego umysł przebiegł obraz Ligura, którego zabił demon na tylnym siedzeniu.
- Przyszedłeś robić interesy?- uśmiechnął się żartobliwie Crowley wkładając okulary do kieszeni. 
- Dzień wcześniej musiałem zjeść jakieś ciasto w księgarni anioła. Skąd mogłem wiedzieć, że przez to nie umrę na oczach wszystkich. Ach, głupi ja- odetchną kręcąc głową z wymuszonym zawodem.
Jego usta wykrzywił się w smutny wyraz. Jednak chwilę później wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Zupełnie jakby właśnie usłyszał naprawde dobry żart. 
Hastur zdenerwował się jeszcze bardziej.
Energicznie zakręcił pozostawiając ślady opon na drodze.
Demon z tyłu, uderzył głową w siedzenie. Teraz nie czuł rozbawienia.
Miał ochotę znowu wjechać w ogień i zobaczyć jak tamten się pali.
Hastur niespodziewanie zahamował przez co Crowley ponownie walną czołem w siedzenie przed sobą. Warknął posłając kierowcy zabójcze spojrzenie.
Już miał brać się za uduszenie go, ale nagle, kątem oka, dostrzegł w oddali znajomą postać. 
Okazało się, że stoją niedaleko jego kwiaciarni.
Aziraphale rozglądał się z uśmiechem kiwając niektórym na ,,Dzień dobry".
Demon policzył do dziesięciu, po czym chwycił za okulary zakładając je. Dziwił się, że te w ogóle przetrwały. 
— Odezwę się- powiedział poważnie Crowley, a następnie z głośnym trzaskiem drzwi opuścił pojazd. 
Nie zamierzał dzielić się żadnymi informacji z piekłem. 
Jednak gdyby zdołał oszukać Beelzebub i resztę na swoją korzyść nie byłoby źle.
Włożył dłonie do kieszeni ruszając luźnym krokiem w stronę kwiaciarni, która z zewnątrz wciąż wygląda jak wielki, mdławy obłok. 
Anioł dostrzegł go dopiero w momencie gdy Crowley był już kilka kroków od drzwi sklepu.
- Och, cześć mój drogi. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam?- anioł już miał zacząć się tłumaczyć.
Mimo to jego ton głosu było miły i w miare spokojny. 
- Nie przeszkadzasz. Prawie skończyłem twój bukiet. Jest wyjątkowo brzydki. Same obrzydliwie jasne kolory. Mówie ci, będziesz zachwycony!- powiedział z wymuszonym entuzjazmem demon zarzucają na twarz uśmiech.
Otworzył drzwi i nie zajmował sobie głowy przepuszczeniem gościa.
Musiał jeszcze przecież zawiązać tę przeklętą, białą kokardę. 
Kwiaty w sklepie dumnie prezentowały się w różnokolorowych doniczkach. Aziraphale, przechodząc koło nich podejrzewał, że ilość radosnych kolorów nie jest błędem projektanta.
Jego zdaniem to pięknie miejsce pochodziło z pozostałości anielego serca bijącego w piersi demona.
Crowley zauważył uśmiech, który mimowolnie ukształtował się w kącikach ust jego przyjaciela.
Nie rozumiał jego zachwytu.
Właściwie to od wieków miał problem ze zrozumieniem niektórych zachować właściciela księgarni.
Demon chwycił za białą, materiałową wstążkę, którą przyszykował poprzedniej nocy.
Prawda była taka, że już wtedy miał skończyć bukiet. Jednak przypomniał sobie o starej butelce wina, którą kiedyś pożyczył od anioła. 
Swoją drogą zastanawiał się czy Aziraphale w ogóle zauważył ten brak.
Crowley przyciął lekko łodygi kwiatów. Następnie powoli stworzył z kawałka wstążki ładną i estetyczną kokardę.  
W głębi jego przesiąkniętej czarnym atramentem duszy naprawdę podobał mu się ten bukiet. Ale bez przesady.
Przecież nie przyznałby się do tego na głos.
Nagle pewien rodzaj spokoju, który panował w pomieszczeniu runą.
Muzyka płynąca z radia zniknęła, a anioł nerwowo bawił się rękawem swojej jasnej marynarki. 
— Crowley?- zająknął się wymawiając imię demona.
Aziraphale oczywiście już przerabiał te słowa.
Kilka zdań, które właśnie za moment miał powiedzieć, powtarzał dokładnie dwadzieścia dziewięć razy w księgarni.
Dlaczego teraz miało mu to nie wyjść?
— Co? Mrówki cię oblazły czy pająk łazi po ścianie? Bo jeśli to drugie to zaraz ubrudze te ohydne ściany czerwienią- wymamrotał pod nosem niezbyt zainteresowany demon.
- Nie- odetchną anioł.
- Chodzi o mój wyjazd- dokończył wreszcie część tego, co w końcu musiał powiedzieć.
Crowley zastygł w miejscu.
Odpuścił sobie temat nieba, a nawet nie chciał już zabić za to Shadwell'a!
Czarna postać zdjęła okulary z nosa. Odłożył je na stolik po czym odwrócił się w stronę anioła. Aziraphale stał niedaleko lady.
Crowley zmarszczył brwi próbując znaleźć coś właściwego do powiedzenia.
— I co z tego? A! No tak. Teraz powinienem zapytać gdzie wyjeżdżasz- uśmiechnął się szeroko demon i ponownie tego dnia włożył ręce do kieszeni.
— Gdzie wyjeżdżasz aniele?- powtórzył nieco zachrypniętym głosem. 
Twarz Aziraphale'a tym razem nie wyrażała radości.
Oboje dobrze wiedzieli, że nic z tego co powie nie będzie dobrą wiadomością. Anioł nawet nie starał się tworzyć sztucznych pozorów. Mimo to Crowley, za wszelką cenę chciał udawać.
Demon zaciskał dłonie w pięści ukrywając je w kieszeniach.
Jego żółte oczy nie opuszczały twarzy przyjaciela nawet na sekundę.
Serce w jego ciele, biło mocniej niż zwykle.
Anioł na chwilę spojrzał na ziemię. Ostatecznie jednak odważył się spojrzeć w oczy demona.  
- Wracam do nieba, Crowley- powiedział głosem, zupełnie pozbawionym szczęścia.
Wyrażał on tylko smutek i żal.
Demon nie ruszał się przypominając trochę rzeźbę z muzeum. Po jakimś czasie zamrugał.
Właśnie przetwarzał wiadomość w głowie. Odwrócił się robiąc kilka kroków w stronę lady. 
- Nieba? Przemyślałeś fakt, że tylko ja z nas obu nie palę się w ogniu?- zapytał.
Jego głos był przerażająco spokojny. Zbyt spokojny.
Crowley zgarbił się opierając się o blat lady. Czuł jak coś powoli i leniwie rani jego serce.
Teraz wiedział, że jego jedyny przyjaciel chciał go zostawić. 
— Tak, pamiętam. Ale wyszło tak, że udało mi się porozmawiać z Gabriel'em i po jakimś czasie zgodził się na mój powrót. Mam nadzieje, że rozumiesz. Nie chodzi, o to że jestem na coś zły. Po prostu tęsknie za domem- wyjaśnił szybko zestresowany Aziraphale.
— Po co był ci ten bukiet?- zapytał znów Crowley wpatrując się we własne dłonie.
Aziraphale cofną się dostrzegając przelewającą się w żółtych tęczówkach, czystą wściekłość.
— Musiałem ci jakiś powiedzieć. Nie potrafiłem tak po prostu przyjść i wiesz. Ogłosić, że wracam. Wybacz mi- powiedział z wyraźnym współczuciem anioł. 
Crowley zaśmiał się, a to zaskoczyło właściciela księgarni.
Jednak w tym dźwięku słychać było tylko złość i cierpienie. 
Z policzków demona nie leciały łzy. Nie miał zamiaru płakać. Mimo to jego dłonie trzęsły się. Anioł to zauważył. 
Aziraphale ostrożnie uniósł dłoń kładąc ją na ramieniu przyjaciela. Chciał przynajmniej jakoś go wesprzeć. Niestety nie potrafił.
— Nie upadłem. Nigdy nie upadłem tak jak reszta tych idiotów. Od lat byłem i będę od nich lepszy- przerwał pociągając nosem.
Anioł nie zamierzał nawet pytać czemu demon o tym wspomniał. Wiedział, że teraz już nie będzie lepiej.
Crowley natomiast próbował opanować złość zanim ta całkowicie przejmie nad nim kontrolę. 
— Ale żadnego z nich nie lubiłem. Bo wszyscy byli nudni, głupi. A moim najlepszym przyjacielem został kto? Anioł! Przeklęty anioł- wyprostował się tym samym pozbywając się ręki z ramienia. 
Aziraphale cofnął się.
Wiedział, że demon musiał się jakoś uspokoić. Przynajmniej tak bardzo, jak to możliwe. 
Crowley drugi raz tego dnia krążył w kółko.
Od czasu do czasu machał dłońmi lub otwierał usta próbując coś powiedzieć. Aż w końcu przetarł twarz zatrzymując się, a jego spojrzenie spoczęło na twarzy anioła.
— Zejdź mi z oczu. No już! Idź do swojego nieba!- krzyknął tak wściekle, że nawet rośliny w sklepie zaczęły drżeć ze strachu.
Aziraphale wzdrygnął się, ale nie ruszył z miejsca.
— Znikaj! Wracaj do swojego przeklętego domu!- ze złości strącił kwiat, którego doniczka rozbiła się na ziemi.
Tym razem, jak życzył sobie Crowley, anioł zniknął za drzwiami.
Pozostawił za sobą tylko smętny, czarny kształt w kolorowej kwiaciarni.
Crowley przez kilka minut wpatrywał się w drzwi. Jednak Aziraphale'a już od jakiegoś czasu za nimi nie było. 
Jego oddech powoli się uspokajał.
Demon usiadł na krześle za ladą i rozejrzał się po swoim sklepie. Poczuł pustkę.
Ale tym razem nie był w stanie ukryć jej nawet za ciemnymi szkłami okularów.
Bo właśnie raz na zawsze, stracił przyjaciela. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro