III

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Będąc dzieckiem, nieraz zdarzyło się nam pomyśleć, jaki to świat jest niesprawiedliwy. Mimo iż posiadamy praktycznie wszystko, jesteśmy uparci i stajemy na swoim. Pragniemy zrozumienia i wsparcia. Często jednak osoby z naszego środowiska, nie są w stanie pojąć naszych myśli. Pojąć naszego wewnętrznego smutku, który gdzieś tam głęboko drzemie, by ostatecznie doprowadzić nas do szału. Boją się, że dodając swoje trzy grosze, mogą nas dobić i skrzywdzić dwa razy bardziej niż wcześniej. Uciekają od nas, byle by nie zostać wplątanym w mieszaninę uczuć i nieznanym im pojęć. Czujemy się bezsilni wobec innych, a chęć poczucia przynależności odpływa w nieznane.

W ten właśnie sposób czuł się rudowłosy. Pośród opadających kwiatów wiśni, na starej ławce. Niebo było szarawe, identyczne jak jego serce, wiecznie skąpane w samotności. W powietrzu wyczuć można było wilgoć, co oznaczało, że wkrótce do Japonii dotrze jesienny tajfun. Na chodniku leżały porozrzucane, suche gałązki. W pobliżu nie było żadnej żywej istoty, która mogła zakłócić przyjemną dla uszu ciszę; pomijając kota łaszącego się przy jego nogach. Ta samotność w zupełności mu wystarczała. Nie przepadał za gwarem na szkolnych korytarzach. Nie domagał się od innych uwagi. Wręcz odganiał każdego, kto starał się w jakikolwiek sposób związać się z jego osobą. Wiedział, że gdy znajdzie sobie towarzysza, o wiele bardziej bolesne będzie opuszczenie szkoły. Nienawidził bólu, który ściskał jego tak wrażliwe serce. Nienawidził każdego rodzaju bólu.

Jego żołądek zacisnął się, powodując nieprzyjemne mrowienie w jego okolicach. Nie jadł od rana, a przygotowane wcześniej bento, leżało w jego mieszkaniu na blacie kuchennym. W kieszeni pstrokatych spodni miał jakieś drobniaki, aczkolwiek żal mu było wydawać końcówkę jego oszczędności. Kilkakrotnie został okradziony ze swojego śniadania, co spowodowało zwiększenie jego czujności. Będąc w pierwszej klasie liceum, takie sytuacje były dla niego codziennością. Teraz najchętniej zapomniałby o tamtych czasach. Odnajdywanie pudełka po posiłku nie było łatwe. Maszerowanie po całej szkole i dokładne sprawdzanie każdego kąta, było jak szukanie igły w stogu siana.

Z myśli wyrwał go kot, który niespodziewanie wskoczył na jego kolana, wygodnie się na nich usadawiając. Zerknął na niego kątem oka, kolejno opuszkami palców masując skórę zwierzaka za uchem. Za dziecka posiadał parę zwierząt domowych, z którymi dogadywał się jak z nikim innym. Można było powiedzieć, że stali się dla niego przyjaciółmi; jedynymi przyjaciółmi. Trudniej było się dogadać z jego rówieśnikami ze szkoły. Wiecznie czegoś od niego wymagali. A to, że musi być bardziej pewny siebie, ignorować innych, czy też zachowywać się w agresywny sposób. Inaczej nie mógł nawiązać z nimi kontaktu. Jednak do końca pozostał sam. Nawet teraz. I nie chciał tego zmieniać. Jego serce już za dziecka było puste. Bez uczuć i emocji. Mógł jedynie uśmiechnąć się w ten głupkowaty sposób. Nic więcej.

Czując mokrą substancję na swoim policzku spojrzał w szare niebo, kryjąc zwierzaka pod swoją marynarką. Gdyby jeszcze tu został, wróciłby do domu cały mokry. Zerwał się na nogi, zabierając ze swoich kolan cieplutką kulkę. Na szczęście miał w torbie parasol, którego chwilę później otworzył, chroniąc siebie i małego towarzysza przed nieprzyjemnie zimną cieczą. Umieścił rudego futrzaka w plecaku, upewniając się, że książki znajdujące się w drugiej przegrodzie nie zmiażdżą go. Nawet nie minęła minuta, a już całe jego otoczenie, zalała fala deszczu. Rozejrzał się dookoła siebie. Tak jak myślał. Nikt o tej porze, nie przebywał już na terenie szkolnego podwórza. Tylko zimny wiatr, muskający jego blade policzka i falowane włosy. Odwrócił się w stronę bramy wyjściowej i szybkim krokiem poszedł w jej kierunku. Jednak coś nie dawało mu spokoju. W oddali można było słyszeć ciche pluskanie. Jakby jakaś myszka biegła po zalanym chodniku. Z czasem te dźwięki przybrały na sile i teraz rudzielec był pewny. To słoń.

- Poczekaj!

Zza swoich pleców usłyszał głośne wołanie osoby, której głosu nie mógł rozpoznać. Nie miał zamiaru się odwracać. Był tą szarą myszką, o której nikt nie pamiętał. Było to raczej niemożliwe, że to właśnie do niego wołała osoba. Ruszył nieco szybciej, aż parasol, którego trzymał nad swoją głową podskoczył wraz z nim. To było raczej mało możliwe, że osoba wołała właśnie do niego. Mało kto w końcu interesował się jego istnieniem. Zacisnął palce na rączce parasola, przyciskając ją do swojej klatki piersiowej. Całe życie przepłynęło mu przed oczyma, gdy został gwałtownie pociągnięty za barki w dół.

-Ale się rozpadało!

-Nosz kurwa! Przestaniesz za mną łazić?!

Podskoczył jak poparzony. Od czasu ich spotkania na dachu, Dazai bez przerwy za nim chodził. Rudzielec zaczął intensywnie myśleć czy aby na pewno jest bezpieczny. Czy któregoś dnia w końcu nie zostanie przez niego napastowany i zostawiony w ciemnej uliczce, gdzie żywa istota nigdy nie zagląda.

-Jak dobrze, że akurat przechodziłeś obok kolego

-Ile razy mam ci mówić, że nie łączy nas żadna relacja, he?

Brunet zerknął na niego ewidentnie znudzony. Chuuya dostrzegł w jego zimnych, ciemnych ślepiach nutkę irytacji. Sądził początkowo, że jedynie on sam zdolny jest do nienawidzenia wszystkiego i wszystkich. Przez myśl przeszło mu pytanie, czy aby na pewno ma rację. Dazai i wstręt do kogoś? Nie... Gdyby miało to jednak miejsce, do bruneta nie kleiły by się wszelkiego rodzaju wymalowane dziewczynki. Skrzywił się lekko na jego reakcje.

-Czego chcesz?

-To już nie można poprosić o zapożyczenie parasolu? Cóż za bezczelność...

-To nie jest rzecz, po którą tu przyszedłeś.

-A skąd masz taką pewność?

Rudzielec przewrócił oczyma, widząc do czego zmierza ta rozmowa. Głupszych powodów do rozmowy nie znał, ale to co teraz odstawiał brunet... Za dużo do powiedzenia, za krótki język. Ruszył przed siebie, jakby zupełnie zapominając o obecności chłopaka. Nie rozumiał powodu, dla którego chodził on za nim. Nakablował za papierosy? Nie nakablował, bo sam palił.

-Więc jaki to zaszczyt gościć pana Osamu pod moim wielgaśnym parasolem? - wybełkotał z nutką ironii w głosie.

-Galopuj mój rumaku do mego dworu

Rudzielec stanął jak wryty słysząc jakie to pierdoły zachciało się brunetowi pieprzyć. Powiedział on to z takim akcentem, że Chuuya wstrzymywał z trudem tłumiony w jego gardzieli śmiech. Jedyna rzecz jaka z niego wyszła to ciche parsknięcie. Wytarł nieznośną łezkę kciukiem i spoważniał, chcąc wyjść na mądrzejszego.

-Nie ma mowy

-Parasolu nie mam, a mieszkam ulice wcześniej już ty.

-To zmoknij, idioto...

-I tak, i tak będziemy przechodzili obok mojego lokum.

Niziołek westchnął zdruzgotany. Co prawda nie miał zamiaru się ulegać, aczkolwiek aktualna sytuacja nie pozostawiała mu do wyboru. Może i spędzi trochę czasu pod parasolem z tym durniem, ale jakoś do domu musi dojść. W głębi swojego małego serca modlił się, aby ten nie otworzył swojej wyparzonej gęby i nie zaczął prawić głupot. Uśmiechnął się prawie niezauważalnie czując jak rudy kocur wierci się w jego torbie.

-Bylebyś nie pierdolił na okrągło

-Którą część mojego gadania uważasz za 'pierdolenie'?

-Teoretycznie każdą. Gdybyś siedział cicho powiedzmy, że byłbyś znośny

-Nigdy w życiu nie słyszałem lepszego komplementu. Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy - wymamrotał brunet, niezbyt zachwycony z rozmowy. Korzystając z okazji uruchomił swój plan B. - Skoro chodzisz do przeciwnej klasy to czemu cię nie widzę na korytarzu czy też klasie?

-Co ty? Nie gadaj, że jesteś już taką gnidą, że śledzisz każdy mój krok

-Zadałem ci pytanie.

Rudowłosy odwrócił wzrok od chłopaka, zadając sobie to samo pytanie jeszcze raz w głowie. Tego się właśnie obawiał. Niezliczone pytania, które gnębią i bolą go najbardziej. To tak jakby ktoś zapytał się go prosto w twarz czemu istnieje. Zmarszczył brwi, wbijając wzrok w niezwykle ciekawe płyty betonowe na chodniku.

-Nie musisz wszystkiego o mnie wiedzieć. Wystarczy ci moje imię oraz adres. Czego ty ode mnie chcesz? Do czego dążysz? Nic ci, kurwa, nie zrobiłem.

-Nic mi nie zrobiłeś.

Rudowłosy podniósł wzrok i zastał bruneta, który intensywnie wpatrywał się w jego osobę. Zastanawiał się o czym obecnie myśli ta żyrafa. Chce odnaleźć jego słaby punkt? Czego może chcieć głupkowata, idiotyczna, rozgadana osoba, która nie jest z nim w żaden sposób połączona czy też spokrewniona. Mógł się jedynie domyślać. Przez chwilę wpatrywał się w jego źrenice chcąc doszukać się owej rzeczy, gdy zorientował się jak bardzo niedorzeczną rzecz robi.

-Nie zastanawiała cię kiedyś jaka jest natura osoby, z którą spędzasz czas? Czy nosi ona rany? Co nią kieruje, że jest taka a nie inna? Przecież musiał być w końcu jakiś punkt kulminacyjny, w którym dana osoba zdała sobie sprawę w jakim bagnie aktualnie siedzi i jak bardzo chce się wydostać i uciec od ludzi. Jak bardzo chce o tym wszystkim zapomnieć i zacząć od nowa.

Dazai zatrzymał się zdając sobie sprawę co tak wprawdzie powiedział rudzielcowi. Zerknął na niego, lecz po chwili pożałował wszystkiego. Wygadał się właśnie najbardziej nieodpowiedniej osobie na świecie. Niziołek stał jak wryty wpatrzony w jego twarz jak zaczarowany. W dłoniach ściskał rączkę od parasolki, a usta miał delikatnie rozwarte z wrażenia. Wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale słowa pouciekały z jego ust.

Świat w momencie zawirował. Nie napotkał nigdy osoby, która tak uparcie dążyła do osiągnięcia celu. Początkowo nic nie zrozumiał z tej mieszanki słów. Chuuya stał się właśnie ofiarą bruneta. Jego gadanie nie miało najmniejszego sensu, a mimo to wpłynęło ono na niziołka, który przez chwilę stracił kontakt ze światem. Z myśli wyrwała go wilgotna dłoń na swojej głowie. Podniósł wzrok, krzywiąc się lekko.

-Dbaj o tego wrednego kocura

Zauważył jedynie ten czuły uśmiech. Taki obcy, a zarazem uspokajający. Wystarczył on, aby rozgrzać zziębnięte lica rudzielca. Przez chwilę myślał nawet, że słońce wyszło zza chmur, gdy jego klatka piersiowa zaczęła piec, a kolana uginać. Przyjemne ciepło rozlało się po każdym centymetrze jego ciała. Czuć można było nawet przyspieszoną krew, buzującą w jego żyłach.

Zerknął jeszcze w stronę zamykanych drzwi, widząc jak brunet macha mu na pożegnanie. Podniósł drżącą dłoń, aczkolwiek nie zdążył już odmachać. Drzwi stały już zamknięte. Nikt w nich nie stał, a na pewno nie to zabandażowane coś. Uśmiechnął się jakby w odpowiedzi. Wiedząc, że już na pewno nikt mu nie odpowie dodał.

-Nie zapomnę 

ᴬ ʷⁱᵉ̨ᶜ ʷ ᵏᵒⁿ́ᶜᵘ ⁿᵃᵈᵉˢᶻłᵃ ᵗᵃ ᶜʰʷⁱˡᵃ‧ ᔆᵗᵃʳᵃłᵃᵐ ˢⁱᵉ̨ ʲᵃᵏ ⁿᵃʲᵇᵃʳᵈᶻⁱᵉʲ ᵃᵇʸ ʷˡᵃᶜ́ ʷ ᵏᵒⁿ́ᶜᵘ ʷ ᵗᵃ̨ ᵏˢⁱᵃ̨ᶻ̇ᵏᵉ̨ ⁿⁱᵉᶜᵒ ᵏᵒˡᵒʳᵒ́ʷ ⁱ ᵘᶜᶻᵘᶜ́‧ ᴹᵃᵐ ⁿᵃᵈᶻⁱᵉʲᵉ̨ ᶻ̇ᵉ ʳᵒᶻᵈᶻⁱᵃł ʷᵃᵐ ˢⁱᵉ̨ ᵖᵒᵈᵒᵇᵃ ⁱ ⁿⁱᵉ ᶻᵃᵇⁱʲᵉᶜⁱᵉ ᵐⁿⁱᵉ ᶻᵃ ᵐᵒʲᵉ ʷᵒˡⁿᵉ ᵖⁱˢᵃⁿⁱᵉ‧ ᴹⁱᵐᵒ ᵗᵒ ᵈᵒᶜᵉⁿⁱᵃᵐ ᶻ̇ᵉ ᵗᵒ ᶜᶻʸᵗᵃᶜⁱᵉ‧‧
ᴷᵒˡᵉʲⁿᵉ ʳᵒᶻᵈᶻⁱᵃłʸ ᵖᵒʲᵃʷⁱᵃ̨ ˢⁱᵉ̨ ᵇʸᶜ́ ᵐᵒᶻ̇ᵉ ˢᶻʸᵇᶜⁱᵉʲ~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro