Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jesień 1939 była dosyć szybko.
Pogoda zmieniła się od tak z letnich upałów do deszczowych dni.
Lato zawse było dla mnie najlepszym czasem w życiu. Wtedy spędzałam go beztrosko z moimi przyjaciółmi.
Ja, Basia, Hala i Monika przyjaźnimy sięod podstawówki. Zawsze razem spędzam wakacje buszując do nocy.
Moje życie jest idealne, tak naprawdę nigdy nie przejmowałam się wojną.
Moji rodzice zawsze byli wpływowymi osobami i nie doświadczyłam nigdy tak naprawdę straty, czy tęsknoty. Całe swoje życie spędziłam za murami mojego domu, a raczej pałacu. Nie wychodziłam zbyt często poza teren mojego domu. Nie doświadczyłam cierpienia, bólu. Nie odczuwałam nigdy straty przed utratą kogoś bliskiego. Nie przejmowałam się wojną, tak naprawdę zachowywałam się jakby wogóle jej nie było aż do pewnego dnia, gdy zaczełam studia. Zawsze chciałam pomagać innym i dobro ludzi jest ponad moje. Byłam głupia, że nie zauważyłam że miliony ludzi cierpi z głodu, strachu czy braku kogoś bliskiego. Byłam tak zaślepiona w ten cały piękny świat, którzy pokazali mi moji rodzice. Pierwszego dnia, gdy pierwszy raz od niedawna wyszłam na ulice Warszawy zobaczyłam wszystko. Pełno niemieckich żołnierzy, ludzi umierających z głodu czy rannych. Dorabiających na czyszczeniu butów czy śpiewaniu. Widziałam małe dzieci, które bawiły się szmacianymi lalkami. Ten widok wstrząsnął mnie jak nigdy. Zrobiło mi się ich tak żal i głupio, bo mi nigdy nic nie brakowało. Rodzice zawsze dawali mi wszystko co chciałam. Każdą zachciankę czy potrzebę. Nigdy nie martwiłam się czy będa miała coś zjeść czy w coś się ubrać. Szłam ubraną w czarną sukienkę do kolana z torbą na ramieniu. Włosy związałam w wysoki kucyk, a na moich stópkach widniały sandały na lekkim podwyższeniu. Na mojej twarzy było widać zamiesznie. Moje oczy się zeszkliły, gdy mój wzrok analizował każdą z mijających osób.
Szłam szybko, ale nie biegłam. Patrzyłam się przed siebie chcąc uniknąć niepotrzebnych spojrzeń czy afer. Idąc ulicą Marszałkowską usłyszałam za sobą poważny donośny głos:

-  Halt!

Zaskoczona zatrzymałam się. Nerowo zaczełam bawić się swoimi placami. Nie odwróciłam się tylko czekałam na dalszy rozwój wydarzeń.
Dobrze widziałam, co to znaczy.
Doskonale znałam niemiecki.
Tylko co oni ode mnie chceli?
Niemiecy żołnierze podeszli do mnie.
Dobrze widziałam o co chodzi.
Zaczełam grzebać w torbie szukając dokumentów.
Podałam jednemu z  nich i czekałam.
Mężczyzna przanalizował wzorkiem i spojrzał na mnie.
Nerwowo się uśmiechnełam i przełknełam góle w gardle.
Boże dlaczego to jest takie stresujące.

- Czartoryska- zaśmiał się ten z wąsem.

Potwierdziłam potwierdzająco głową.
Niemiec podszedł do mnie i złapał mnie za biodra. Natychmaiat odruchowa walnełam go twarzy. Zdziowny żołnierz złapał się za czerwone miejsce. Widziałam w jego oczach złość. W co ja sie wpakowałam..
Złapał mnie za nadgarstek. Jego uścisk był mocny i byłam pewna, że będzie ślad. Zaczełam się wyrywać i szarpać.
Myślałam, że to już koniec, że trafie do getta czy coś takiego.
Nie prowadziła bym sobie psychicznie.
Nagle usłyszałam strzały. Po chwili niemiecy leżeli tuż przed mną martwi. Stałam przestraszona nie widząc co robić.

-Biegnij już!- uszyłałam za sobą i zobaczyłam złotowłosego chłopaka o niebieskich oczach. W ręku miał broń.

Bez zastanowienia biegłam za nim ile sił w nogach. Nawet nie mam pojęcia gdzie. Łzy spływały po moich policzach i zamazywały drogę. Bałam się, strasznie sie bałam.
Po kilku minutach zdychana weszłam za nim do budynku sklepu.
Oparłam się o ścianę i próbowałam uspokoić.
Gdyby nie on, tak naprawdę to już był by koniec
Nie miałam szans, uratował mnie.
Spojrzałam na niego.
Przecież ja nigdy go nie widziałam.
Miał regularne rysy twarzy i deliaktną cere.
Szlochałam przerażona i skuliłam się bardziej.
Zmieszany chłopak zamknął mnie w szczelnym uścisku.
Ręką jeździł po moich plecach chcąc mnie uspokoić.
Przestałam płakać i oddałam uścisk.

- Spokojnie, jesteś już bezpieczna- jego głos był spokojny. Teraz był mi tak bardzo potrzebny.

Mój oddech i bicie serca wracały do normalności. Otarłam swoje łzy i poprawiłam swój wygląd.
Teraz widziałam jak to jest naprawdę.
Bałam się o swoje życie. Byłam taka słaba i roztrzesiona.
Kompletnie nie widziałam co robić.

- Dziękuję- wyszeptałam- Gdyby nie ty..

- Nie ma za co. Uważaj na siebie dobrze?- przerwał mi wkładając swoje ręce do kieszeni.

Przerywając niezręczną ciszę powiedziałam:

- To ja już pójdę.

- A tak, dozobaczenia- usłyszałam ostatni raz zanim wyszłam


-----


Przychodzę do was z nową książką ♥️.
Tym razem z bohaterami Kamieni na Szaniec. Dajcie znać jak wam się podoba i miłego!

Ps. Przepraszam, że taki krótki, ale miałam mało czasu

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro