Dusza Greszna

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miał to codziennie przed oczami. Nieustannie czuł dotyk śmierci, jej obrzydliwą kościstą dłoń. Gdy patrzył na jakiegoś niewinnego człowieka natychmiast odwracał wzrok. Nie potrafił patrzeć nikomu w oczy.

Czuł krew na rękach.

Rany zaczynały się zabliźniać, bandaże i plastry często nie były już konieczne. Był wolny. Już nikt nie robił mu krzywdy. Ale to wcale nie sprawiało, że czuł się dobrze.

Na początku przez kilka dni nie szedł do szkoły. Rodzice siedzieli wraz z nim w domu, starając się spędzać z nim dużo czasu. Przez ten czas nie zwrócili uwagi na to, że nagle rany na ciele Amane przestały się pojawiać. W obliczu ostatnich wydarzeń im to umknęło.

Gdy wrócił do szkoły, czuł się nieco lepiej. W domu, zwłaszcza w kuchni, towarzyszyło mu to okropne uczucie, ciągły metaliczny zapach krwi i koścista kostucha. W szkole było lepiej. Kilka osób nawet się do niego odezwało z kondolencjami. Rutynowo wrócił do książek, ale tym razem nikt mu nie przeszkadzał. Nikt zdawał się też nie zwracać na niego szczególnej uwagi, ale dla chłopaka to było idealne. Było prawie jak zawsze. Nikt nie zwrócił uwagi na brak nowych ran na ciele chłopca.

Poza jedną osobą.

Tsuchigomori zauważył, że coś jest nie tak praktycznie pierwszego dnia. Amane zachowywał się jak zwykle, ale był mniej przerażony. Miał mniej ran, niektóre już prawie wygojone. Absolutnie nie życzył mu źle, ale po takim czasie prawie codziennego opatrywania nowych ran chłopakowi nauczyciel czuł, że coś się zmieniło.

Nie wiedział tylko co.

Informacja o śmierci młodszego brata chłopca sprawiła, że zaczął rozumieć. Nie wszystko, ale trochę.

Któregoś popołudnia, gdy Yugi wychodził z sali, zapytał go jak się czuje. Nie taki miał plan, ale nie był w stanie wydusić z siebie pytania, czy oprawcą nastolatka był jego młodszy brat. Zresztą, doskonale wiedział, że tamten by mu nie powiedział. Zawsze wybaczał swojemu gnębicielowi i nie mówił dlaczego. Tsuchigomori nie potrzebował na to potwierdzenia, miał je na tacy.

Po kilku miesiącach wszystkie rany całkowicie się wygoiły, niektóre pozotawiły tylko jasne blizny. Fizycznie czuł się lepiej. Psychicznie nie.

Rodzice któregoś wieczora zapytali go, czy zmienił trasę powrotu, bo nie jest poobijany. Wystraszył się. Odparł, że tak. Faktycznie chodził inną drogą od pewnego czasu, poprzednia dawała mu złe uczucia. Miał kilka delikatnych zadrapań, ale był niezdarnym chłopcem i na pierwszy rzut oka było widać, że te drobne potarcia powstały od drobnych wypadków.

Czuł, jakby w jego żyłach była wypisana jego zbrodnia. Bał się, że już nigdy nie zmyje krwi z rąk. Bał się, że jego życie już na zawsze będzie tak splamione grzechem, którego on się nie pozbędzie.

Nienawidził tego. Czuł wstręt do samego siebie. Nie patrzył na swoje ręce.

Kojarzyło mu się z nimi tylko morderstwo.

Płacz, podwyższony puls, brak tchu, panika.

Nienawidził niczego tak bardzo jak śmierci.

Nawet samego siebie, chociaż to on ją zadał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro