Ucieczka Na Ksiezyc

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nawet nie był pewny, kiedy to się zaczęło. Kiedy zaczął gnić. Nie pamiętał, kiedy zaczął się rozpadać. Może nigdy nie zaczął i tak było zawsze? Może rozpadł się zanim to zauważył.
Nie był świadom, kiedy zaczął gubić się na wydeptanych i znanych ścieżkach. Były proste, a Amane błądził jak w labiryncie. Zbyt rozległym, by mógł z niego wyjść.

Wiedział jedynie, że już za dziecka i nastolatka się rozpadał. Wspominanie tego było jak rwanie bandaży, którymi Yugi okrył lata swego życia, którego nie potrafił zapomnieć. Nieważne jak bardzo chciał zapomnieć. Nie mógł. Nie był w stanie. Nie potrafił wybielić tego ze swojej głowy.

Nie był w stanie zburzyć muru, zbudowanego cegiełka po cegiełce, kamień po kamieniu, żeby skryć się przed światem. Przez kolejne piętra wyżej i rozleglej, byle by nikt się przez niego nie przedostał, nie przenikały absolutnie żadne emocje.

Nie pamiętał kiedy ostatecznie zamknął się na świat zewnętrzy i tworzył swój własny wokół siebie, wewnątrz muru, by sam nie widział rzeczywistości i by nikt rzeczywistny nie widział jego świata. Nie był pewny kiedy zaczął układać wszystko ciasno tak, by nie było żadnej nawet najmniejszej szczeliny, przez którą szara codzienność mogłaby go dopaść.

Nie pamiętał. A może nie chciał pamiętać.

Nie umiał zburzyć muru. Wiedział, że powinien zrobić to już bardzo, bardzo dawno temu. Nie chce dłużej oszukiwać. Nie może. Ale nie umie się od tego odczepić. To nadal go śledzi, obejmując go mackami przeszłości zawsze, gdy stara się uciec.

Ciężko określić też przez kogo i przez co to się zaczęło. Raczej nie przez rodziców, zbyt dobrze pamiętał ich zatroskany wzrok, rozczulenie nad jego głupotami i ciepłe słowa. To nie ich wina. Wspomnienia z nimi są niewyraźne, rozmazane. Nakład złych wspomnień wymywa z pamięci te dobre wspomnienia z rodzicami.

Początek zawdzięcza pewnie bratu. To wszystko, co robił, tak bardzo ugrzęzło mu w głowie. Zbyt bardzo. Dosłownie wryło się w mózg, będąc niemożliwe do wyplenienia. Wspomnienia tego są najwyraźniejsze. Młodszy zabierający go na "spacer", gdzie w lasku pokazywał mu jak strzelać kamykami w zająca i wróble. Stanowczy, surowy, nieugięty i jak zawsze rozkazujący. Nie umiał się mu przeciwstawiać. Tsukasa zawsze z nim wygrywał.

Pamiętał jak uciekał wzrokiem wtedy i zawsze potem, bo to był dopiero wierzchołek góry lodowej chorych i makabrycznych pomysłów Tsukasy. Pomysłów, w których Amane zawsze musiał uczestniczyć, bo jak tego nie robił, to trafiało mu się to, co młodszy chciał zrobić wybranemu zwierzakowi. Młodszy chciał wziąć nożyk i kuchni i pociąć nim skórę jakiegoś złapanego zająca, na co Amane się nie zgadzał? Młodszy zmuszał go, a jak nadal odmawiał, to Amane stawał na miejscu zająca i to jemu działa się krzywda.

Sam już nie wiedział, co było gorsze. Nie umiał nie nienawidzić ran na skórze, piekących po zetknięciu z wodą czy odkażaczem. Tak samo nienawidził i płakał z bezsilności nad swoimi ranami psychicznymi, powstałymi przez bliźniaka. W patrzeniu na swoje rany i rany bądź truchła zwierząt chciało mu się płakać z bezsilności. Kłębiła się w nich ta bezduszna, okropna śmierć, obezwładniająca wszystkich. Uciekał od tego wzrokiem, nie umiał na to patrzeć. Przerażała go ta bezduszna śmierć, która wciąż pojawiała się blisko niego, smagając go kościstą dłonią po policzkach.

W truchłach i ranach tkwiła pustka. Taka sama, jak w nim. Przerażająca pustka, spowodowana przejściem śmierci.

Tsukasa kazał mu patrzeć. Zmuszał go. Siłą. Zgadzał się, bo był za słaby. A przede wszystkim matka prosiła, żeby opiekował się bratem, a Amane był przede wszystkim posłuszny matce. Trzęsły mu się ręce i nogi, cały drżał i powstrzymywał się przed płaczem.

Płakał dopiero wieczorami, kiedy nikt go nie słyszał. Leżał na zimnej podłodze, wciskając twarz w poduszkę, by zagłuszać szloch. Nie mógł wyrzucić z pamięci tego wszystkiego.

Płakał po każdym takim razie, a rano zakładał maskę idealnego chłopca, któremu nic złego się nie dzieje, ale w środku umierał.

Ani rodzice ani brat nie wiedzieli, jak w środku Amane się rozpadał. Jak czuł, że jest wspólsprawcą, który ma krew na rękach, bo bał się powiedzieć rodzicom. Wzdrygał i trząsł się na dźwięk głosu Tsukasy. Nocami siedział przyklejony do szyby patrząc w gwiazdy i Księżyc, na który chciałby uciec od wszystkiego.

Bał się wszystkiego, nawet swojego cienia.

A jego brat nie bał się chyba niczego.

Więc Amane musiał udawać, że też się nie boi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro