Umowne Granice

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

𝗔MANE 𝗬UGI budował wokół siebie mur. Cegła po cegle, kamień po kamieniu, skrupulatnie dokładał kolejne piętra wyżej i rozleglej, byle by nikt się przez niego nie przedostał. Zamykał się na świat zewnętrzy i tworzył swój własny wokół siebie, wewnątrz muru, by sam nie widział rzeczywistości i by nikt rzeczywistny nie widział jego świata. Układał wszystko ciasno tak, by nie było żadnej nawet najmniejszej szczeliny, przez którą szara codzienność mogłaby go dopaść.

Amane odgradzał się od świata i od wszystkich emocji, na tyle, by być niczym pusta wybrakowana skorupa, z której już wszystko uciekło. Na środku muru był sejf, w którym chłopak na lata uwięził wszystkie uczucia, zamykając je za grubymi ścianami, na wypadek, gdyby któremuś zachciało się nagle uciec. Bał się stracić wszystko, co kochał, więc wolał nie kochać wcale. Bo jeśli ma łamać zasady, to zamierza łamać je mocno i na dobre. Wolał skryć w sejfie w odmętach serca wszystko co czuł, bo jest taki ból i smutek, którego nie da się wyrazić żadnymi łzami czy słowami, bo nie przybiera konkretnego kształtu, a osiada na dnie serca niczym śnieg w bezwietrzną noc. A Amane nie umiał się go pozbyć, nie był w stanie go wyplenić, więc wolał zadusić go wraz z sobą, zaduszając też przy tym resztki nadzieji. Bolała go głowa, ręce i nogi. Kości, mięśnie i serce. A najbardziej dusza. Ciągły brak snu zamieniał jego życie w coś wręcz nierealnego; czuł się nieprzytomny prawie cały czas, a mimo to docierały do niego prześwity świata. I mógł jedynie płakać w spokoju, tylko wtedy miał się z tego radość.

Nikt nie lubi samotności. Amane też jej nie lubił, ale nie próbował się z nikim na siłę zaprzyjaźniać. To prowadzi jedynie do rozczarowań, a chłopak miał ich już tyle, że łamał sobie kręgosłup, nie mogąc ich utrzymać.
Zawsze na świecie ktoś na kogoś czeka, ale Amane czekał jedynie na śmierć, bo przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas gdy nasze skrzydła zapominają jak latać, a Amane nie miał kto podnieść. Bo chłopak zatopił umysł w książkach, skoro nie znalazł w ludziach żadnego oparcia. Uciekał do patrzenia w niebo, bo wszechobecna ciemność przypominała mu jego życie, a gwiazdy kojarzyły się z wielkimi ambicjami, jakie w sobie niegdyś pokładał.

I dlatego Amane tak bardzo chciał złapać gwiazdy, które uciekały mu spomiędzy palców. Patrzenie w nie było utopijne, sprawiając, że chłopak mógł zamknąć się w swoim świecie za wielkim murem, którego nikt nie mógł przekroczyć.

Za murem nie było nikogo i niczego oprócz jego samego i gwiazd.

Amane mógł dobrze się bawić sam ze sobą i nie potrzebował do tego nikogo innego. Jego ambicje to gwiazdy, których nie mógł ułożyć w konstelacje.
Bo nigdzie nie pasowały.
Tak jak on sam, ale wiedział to od dawna.

Dawniej chciał wznieść się nade wszystko, co minęło; nad własną boleść i ludzką nikczemność. Wyznaczył jakiś cel i szedł do przodu, ale teraz to było zwyczajnie niemożliwe, bo Amane się poddał. Poddał się bo było mu wstyd. Było mu wstyd, że jest za słaby. Był za słaby, więc się poddał.

Fakt, że rzeczywistość była niepewna był poniekąd uspokajający, bo chłopak żył w swoim świecie, w którym nie musiał się tego obawiać.

Zamknął się za murem, wraz ze szkatułką ze skruszonym sercem i ukrytymi w nim enocjami. Otoczony tym, czego nie mógł zwalczyć, co podsysało piekło wokół niego. Piekło jest w nas, w środku. Mamy je w sobie dopóki nas nie pokona. A piekło, które tliło się w Amane było ogromne i niegasnące, uzupełniane wciąż przez jedyne uczucia, jakie wymykały się spośród ścian sejfu i przekraczały mur, bowiem smutek i złość były na tyle sprytne by uciec od Hanako, który ciągle musiał je łapać, by stłumić je w sobie.

Ale mur miał wadę; nie był trwały. I pewnej osobie nie zajmowało dużo czasu, by ten mur nadniszczać, nadpalać tym samym ogniem, co wyniszczał Amane. Nie potrzebował wiele by sprawiać, że Amane nie umiał panować nad piekłem w nim, by Amane był niestabilny.
Nie potrzebował wiele by niszczyć chłopaka, na tyle, by mur, który starszy budował właśnie przez niego się rozpadał, niczym domek z kart. Umiał bez problemu zmusić go, by poddawał się, odpuszczał i rezygnował z marzeń.

Amane był zbyt słaby, by się przeciwstawiać, więc się poddawał.

Nie umiał ciągle naprawiać muru, mimo tego, jak bardzo próbował. Zniszczenia z obu stron były na tyle rozległe niczym ocean bądź kosmos, przez co nie nadążał z dokładaniem cegiełek i kłamstw. Młodszy burzył mur byle dotknięciem, bo za każdym razem, gdy ktoś mu się sprzeciwiał, stawał się agresywny. Amane nie umiał opanował huraganu ognia w nim samym, który spalał go od środka, tak samo, jak nie umiał uchronić się przed tamtym osobnikiem.

Amane po prostu czekał na śmierć cicho łkając, zwyczajnie skulony pod ścianą muru, kurczowo trzymając szkatułkę z wymierającymi ambicjami i emocjami, otulonymi kawałkami skruszonego serca.

W którymś momencie mur pękł, dostarczając tym samym rzeczywistość, której chłopak tak bardzo chciał uniknąć. Bo w tej rzeczywistości nie miał po co marzyć o tym, by sięgnąć gwiazd, bo były one całkowicie nieuchwytne.
A podczas pęknięcia muru pękła i szkatułka, uwalniając to, czego on tak się bał, wyzwalając w nim to piekło, które kłębiło się latami.

A Amane był zbyt słaby by to opanować, więc pożar go pochłonął.
Amane go zabił.

A pożar tlił się dopóki nie wygasł, a wraz z wygaśnięciem zgasło i serce.

Amane sam już nie żył.

[☆ ☆ ☆]

Hanako znów budował wokół siebie mur. Cegiełka po cegielce, kamień po kamieniu, skrupulatnie dokładał kolejne piętra wyżej i rozleglej, byle by nikt się przez niego nie przedostał. Zamykał się na świat zewnętrzy i tworzył swój własny wokół siebie, wewnątrz muru, by sam nie widział rzeczywistości i by nikt rzeczywistny nie widział jego świata. Układał wszystko ciasno tak, by nie było żadnej nawet najmniejszej szczeliny, przez którą to cholerna szara codzienność mogłaby go dopaść.

Bo nie chciał widzieć świata, który go zniszczył.

Skrupulatnie odgradzał się od świata i od wszystkich możliwych uczuć, na tyle, by być jedynie pustą i martwą duszą zawiśniętą pomiędzy światem żywych i umarłych, z której już wszystko uciekło.

Na środku nowego muru był sejf, w którym chłopak na zawsze pragnął uwięzić wszystkie uczucia, zamykając je za jeszcze grubszymi ścianami, na wypadek, gdyby któremuś znów zachciało się nagle uciec. Kiedyś bał się stracić wszystko, co kochał, więc wolał nie kochać wcale, ale teraz już wszystko stracił, więc było mu wszystko jedno. Bo jeśli znów ma złamać zasady, to zamierza złamać je mocno i na dobre. Wolał skryć w sejfie w odmętach serca wszystko co trapiło go od zawsze, bo nie umiał tego w sobie zdusić, ani nie umiał tego wyrazić żadnymi łzami czy słowami, bo nie przybierało żadnego kształtu, jedynie zalegało na dnie serca niczym śnieg w bezwietrzną noc. A Hanako nie umiał się go pozbyć, nie był w stanie go wyplenić, więc wolał zadusić go wraz z sobą, bo i tak był martwy, więc co za różnica co się z nim stanie.

Było mu już wszystko jedno, chciał tylko zniknąć.

Ani już nie bolała go głowa, ręce i nogi. Kości, mięśnie i serce. Ale dusza nadal. Chociaż to mogło nie mieć sensu będąc duchem, ale Hanako o to nie dbał, bo i tak już umarł. Lewitował między światem żywych a zmarłych, tracąc sens już dawno temu.

I mógł jedynie płakać w spokoju, tylko wtedy miał z tego radość.

Nikt nie lubi samotności. Ale Hanako ją może nie tyle co polubił, ale się do niej przyzwyczaił. Bo nigdy nikogo nie interesował, zawsze był sam.
Już nawet nie martwił się starymi rozczarowaniami, mimo tyle, że chłopak miał ich już tyle, że łamał sobie kręgosłup, nie mogąc ich zrzucić.

I Hanako wciąż czekał na śmierć, jak na drogą serdeczną przyjaciółkę, by zabrała go ze sobą na zawsze. By zniknął, przepadł, i by już nie musiał się niczym więcej martwić.

Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas gdy nasze skrzydła zapominają jak latać, ale Hanako nie miał żadnych aniołów, a jedynie demony, wbijające mu w duszę niewidzialne sztylety nazywane poczuciem winy, nieznośnie go męcząc.

Hanako był winny.
Hanako go zabił.

Duch zatopił umysł w książkach, skoro nie znalazł w nikim żadnego oparcia. Uciekał do całonocnego patrzenia w niebo, bo wszechobecna ciemność przypominała mu jego stracone życie, a gwiazdy kojarzyły się z wielkimi ambicjami, jakie w sobie niegdyś pokładał.

I które tak szybko uciekły mu spomiędzy chudych palców niczym ziarenka piasku, stając się na zawsze całkowicie nieuchwytne.

I Hanako tak bardzo chciał złapać gwiazdy, które uciekały mu spomiędzy palców. Patrzenie w nie było tak cholernie utopijne, obezwładniające, otumaniające i sprawiało, że chłopak znów zamykał się w swoim świecie za wielkim murem, którego nikt nie mógł przekroczyć.

Bo Hanako całkiem nawet przywiązał się do samotności.

Za murem nie było nikogo i niczego oprócz jego samego i gwiazd.

Hanako od zawsze posiadał pewną zdolność, której brakuje większości społeczeństwa - mógł dobrze się bawić sam ze sobą i nie potrzebował do tego nikogo innego. Bo nie potrzebował nikogo, by stwierdzić, że jego ambicje to gwiazdy, których nie mógł ułożyć w konstelacje.
Bo nigdzie nie pasowały.
Tak jak on sam nigdy nigdzie nie pasował, ale wiedział to od zawsze.

Starał się uciec przed przeszłością; przez własną boleść i ludzką nikczemność. Hanako się poddał. Nieważne ile razy chciał zapomnieć, nieważne ile razy by nie płakał, nieważne ile razy by nie zastanawiał się jak to zakończyć, to i tak nic to nie dawało, bo demony w przebraniu aniołów zawsze go doganiały, ciągnąc go w stronę piekła wewnątrz niego, czemu chłopak tak bardzo się opierał.

I Hanako znowu się poddawał, bo to było dla niego za dużo. I czuł się winny. Był zbyt słaby na to wszystko.

Hanako go zabił i nie umiał uciec przed poczuciem winy.

Zamknął się za murem, wraz ze szkatułką ze skruszonym sercem i ukrytymi w nim enocjami. Otoczony tym, czego kiedyś nie mógł zwalczyć, co go zabiło. Piekło w Hanako wciąż się w nim paliło, ale nie na tyle, by nie umiał nad nim zapanować, mimo, że było ogromne i niegasnące, uzupełniane wciąż przez jedyne uczucia, jakie wymykały się spośród ścian sejfu i przekraczały mur, bowiem smutek i poczucie braku sensu były na tyle sprytne by uciec od Hanako, który ciągle musiał je łapać, by stłumić je w sobie.

Ale i ten mur miał wadę; nie był trwały.
A pewna osoba tak okropnie chciała go zburzyć, by wiedzieć o duchu coś więcej.

Bo jeśli bardzo chcesz być sam to napewno ktoś ci w tym przeszkodzi.
I to drażniło chłopaka - samotność jest wspaniała; pozwala człowiekowi przebywać sam na sam oraz chroni od ludzkości, a on nie mógł być sam.

Ale Hanako nie pozwalał znowu komuś zepsuć jego muru. Nie miał zamiaru by znowu spalił go ten sam ogień, który go zniszczył. Nie pozwalał by mur się rozpadał niczym domek z kart.

Najtrudniej jest wykorzenić najgorsze wspomnienia, bo to je zapamiętujemy najlepiej.

Hanako nie pozwalał zbliżać się do granic jego muru, odsuwając ją od nich na wszelkie sposoby, mimo, że Yashiro nadal szukała dziur między cegłami kłamstw, uparcie starając się do niego przedostać.

Hanako znał dwa powody żeby nie mówić prawdy. Pierwszy by coś osiągnąć kłamstwem, którego prawie nigdy nie stosował, a drugi, by uniknąć cierpień.
A Hanako nie chciał znowu cierpieć, więc wolał kłamać schowany za murem.

Nene starała się przedostać ponad mur, szukając w nim jakichś dziur. Ale duch zadbał o to, by ten mur był mocniejszy niż tamten.
By znów nie spalił go ten sam ogień.

Bo skoro raz zrobił coś złego, to bał się, że będzie to robić dalej, jak nie w życiu, to w obawach i koszmarach.

Yashiro szukała każdego możliwego sposobu by dostać się do Hanako, przed czym chłopak tak bardzo uciekał. Mimo, że byli tak blisko, to Nene miała wrażenie, że między nimi jest cały wielki kosmos, przez który niekoniecznie żywy pączkojad nie pozwalał jej się przedostać.

I według Yashiro w bursztynowych oczach Hanako również był cały kosmos, jaśniejący raz po raz, gdy się uśmiechał.

Chłopak nie mógł nadążyć z budowaniem muru kłamstw i tajemnic, bo Nene miała w sobie jakąś cholerną zdolność by znajdywać nawet najmniejsze wyrwy między cegłami.

Ludzie mają wrodzony talent do wybierania tego, co dla nich najgorsze, a przynajmniej tak sądził duch, bo według niego im mniej człowiek wie, tym łatwiej mu żyć. Wiedza daje wolność, ale unieszczęśliwia.

A według Yashiro prawda może być straszna, ale niewiedza o kimś tak dla niej ważnym była jeszcze gorsza. Zastanawiała się czy Hanako wiedział jak ją uszczęśliwia mimo, że tak bała się jego możliwej przeszłości.

Za każdym razem niekoniecznie żywy pączkojad miał na sobie maskę spokoju i dumnie udawał, że ze wszystkim sobie radzi. A wystarczyła chwila, w której ktoś zbliżył się zbyt blisko jego muru i zabierał z niego malutki kawałeczek, żeby Hanako zaczynał panikować i starać się uciec.

Bo bał się huraganu ognia w nim, który doprowadził do jego losu męczennika, tak samo, jak bał się powiedzieć prawdę.

Hanako po prostu siedział skulony cicho łkając pod ścianą muru, kurczowo trzymając szkatułkę z martwymi ambicjami i emocjami, otulonymi kawałkami skruszonego serca.

Yashiro chciała te serce posklejać. A strach tnie głębiej niż miecze, więc miała wielką konkurencję w sprawie przebicia muru ducha. I wiedziała, że może czas leczy rany, ale te fizyczne. Psychiczne zostają, jeśli przyczyna nie znika. I zdawała sobie sprawę, że rany Hanako są codziennie nowe.

Hanako tak bardzo bał się coś kochać, że wolał nie kochać wcale, co Nene bardzo mu utrudniała. Zdolność do niwelowania bólu to największa siła miłości, której duch tak się bał. I przez strach ten zwiędł - bo człowiek bez miłości jest jak pączek róży bez wody; trochę pożyje, ale nigdy w pełni się nie rozwinie. I Hanako usechł jak kwiat.
Yashiro natomiast uparcie goniła miłość, bo w głębi serca wiedziała, że uczyni ją to szczęśliwą. A miłość jest jak wiatr, nie widzi się jej a czuje, i taki wiatr właśnie czuła Nene, i ten sam wiatr nie pozwalał jej odejść od ducha oraz sprawdział, że chciała poznać całą historię i wszystkie sekrety tych bursztynowych oczu.

Kto nie wie dokąd zmierza ten nigdzie nie dojdzie, a Hanako stał w miejscu.

Starał się biec naprzód, kierując się w przyszłość pod prąd, który wciągał go do przeszłości.

Prawda to cudowna i straszliwa rzecz, z którą trzeba się obchodzić ostrożnie, ale Yashiro to nie obchodziło, bo to nie było ważne.

Nie obchodziły ją błędy ducha, bo każdy popełnia błędy. A wiedziała, że Hanako ich żałuje. Ważniejsze było, by nie widzieć już smutku i strachu w tych bursztynowych oczach, w których zdawał się być zamknięty kosmos, który to uciekł zjawie.

Niekoniecznie żywy pączkojad bał się muru, a raczej tego, co za nim było. I w odróżnieniu od przeszłości nie bał się osoby, która chciała zniszczyć mur.

Bał się tego, co miało po tym nastąpić.

Yashiro brała go w ramiona i trzymając ocierała łzy twierdząc, że wszystko w końcu się ułoży, a Hanako był szaleńcem niewierzącym w to wszystko.

Ale jednocześnie nie przeszkadzało mu to, bo dokładnie tego potrzebował. Chłopak wcale nie chciał żeby ktoś rozwiązał jego problem, bo według niego był on nierozwiązywalny, a chciał, by ktoś powiedział mu, że wszystko będzie dobrze.

Nene zdawała sobie sprawę z tego, że wielu z tych, co pomarli, zasługują na życie, a wielu z żywy zasługuje na śmierć. Ale tego nie da się zwrócić. Nie ma sensu więc żałować umarłych. Trzeba żałować żywych, a przede wszystkim tych, którzy żyją bez miłości.

To trzeba jedynie dostrzec. Światło nie zawsze oznacza dobro, tak jak ciemność nie zawsze oznacza zło, a człowiek naraża się na łzy kiedy raz pozwoli się oswoić.

Yashiro musiała dobrze patrzeć, żeby móc przedostać się przez mur Hanako.

Bo żeby dobrze widzieć trzeba zamknąć oczy i patrzeć sercem. Oczy są ślepe, najważniejsze jest dla nich niewidoczne, a widzieć samymi oczami to nie widzieć wcale.

Są osoby, które się pamięta, i takie, o których się śni, a Nene miała wrażenie jakby duch jej się przyśnił, a ten sen był rzeczywistością. Miłość jest wtedy, gdy trzymając bliską osobę myśli się: mam wszystko.

A Yashiro miała swoje wszystko w osobie o świetlistych bursztynowych oczach, które mogła dumnie nazwać rzeczywistością.
Piękną rzeczywistością.

         ^2646 słów, pobiłam rekord^

☆ obiecany bonus, czyli początkowa wersja. Szczerze, to wcześniej tylko raz miałam sytuację, że shot zamienił się w książkę, zwykle było odwrotnie.

nie wiecie ile razy było odwrotnie.

tak więc oto i shot. take it or leave it.

nie będę ukrywać, że książka wyszła mi lepiej niż to coś, tutaj zbyt wiele rzeczy zjebałam.

w sumie to wszystko zjebałam XDDD

w każdym razie mam nadzieję, że się wam podobało, zarówno książka jak i szocik <3
niw no nie oszukujmy się, ten shot się nie powinien nikomu podobać, bo jest gównem XDDD

zapraszam do moich innych prac (też tych z tbhk), jest tego troszkę, a może będzie jeszcze więcej

(spoiler: wcale nie będzie)

zapraszam też na serwer na discordzie (link w profilu)

~ Maarshie

pozdrawiam jesli komus nieironicznie chcialo sie czytac cale to spierdolenie

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro