Zamykac Oczy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nigdy nie rozumiał tego, co robił Tsukasa. Ale nie kwestionował tego, idąc za nim jak świnia na rzeź –– i być może to właśnie było to, co wpędziło go ostatecznie do trumny. Młodszy był zawsze zaborczy, surowy i chłodny.

A Amane tego nie znosił.

Miał dość tych cholernych sztywnych zasad, zakazowi rozmawiania z kimkolwiek, mdlącego zapachu krwi z ran, które mu robił. Nienawidził tych wszystkich rzeczy, ale nie był w stanie przed tym uciec. Rodzice nie wiedzieli. Nigdy nie zauważyli niczego podejrzanego. I to był ich błąd, może mogliby to zatrzymać.

Na każdą ranę Amane musiał mieć wymówkę. Potknął się, co nie byłoby dziwne, skoro był ogromną niezdarą. Spadł z drzewa, chodził wśród krzaków, skaleczył się szkłem, zaciął papierem. Ani matka ani ojciec nie zadawali pytań ani nie podważali tego. Nigdy nie sądzili, że ich kochany Amane mógłby ich okłamywać i prawda może być inna, znacznie bardziej druzgocząca.

Może to poniekąd ich wina.

Amane zawsze był dla nich ich idealnym dzieckiem, synem, z którego byli dumni. Perfekcyjnym starszym bratem, dbającym o bliźniaka. A chłopak bał się powiedzieć prawdę. Bał się, że przestanie być dla nich idealny, że ich ciepłe spojrzenia i miłe słowa przeminą i będą oziębli jak Tsukasa.

Dlatego poczciwie kiwał głową i kłamał, posłusznie wypełniał polecenia i nadal był synem, z którego rodzice byli dumni i nie musieli się wstydzić.

Nie myślał nad buntem przeciw Tsukasie. To nie mogło mieć miejsca. Nie miał pojęcia co mogło być potem i właśnie to skutecznie powstrzymywało go od wszelkiego sprzeciwu. Myślał nad wieloma możliwymi zakończeniami, ale nawet jedno nie było tego warte.

Wolał zamknąć oczy i udawać, że nie boli, ugryźć się w język i siedzieć cicho i bezmyślnie dalej kopać sobie grób.
Analizy sytuacji jedynie sprawiały, że się poddawał. Był rozczarowany swoim życiem i sobą. Zaczynał tracić głos i wolę walki. I nie wiedział co z tym zrobić.

Gdy patrzył w lustro, panikował. Przerażało go to, jak stracił wszystkie barwy. Był zwykłą skorupą, wybrakowaną z życia, pustą ze wszystkiego. Bał się, że będzie gorzej, a jednocześnie nadal brał tę truciznę dawaną mu cały czas przez brata.

Był tak strasznie słaby, całkowicie bezsilny.

Nie wiedział, czy winił za to słabego siebie czy swojego brata.

A może ich obydwu naraz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro