3. Pierwsze ruchy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

###

Trzy miesiące i trzy tygodnie (15 tydzień)

###

- Znowu ty?! - Amara nie mogła powstrzymać warknięcia, gdy po raz kolejny w tym tygodniu zobaczyła wysoką postać Kylo Rena w drzwiach pokoju, który był jej prywatnym więzieniem, jak sam je nazywała. Nie mogła nigdzie wyjść, gdzie nie było kogoś jej towarzyszącego, bo zgodnie z rozkazem Komandora Rena, ktoś zawsze miał ją na oku. Przecież ciąża to nie była, do cholery, choroba! Kobieta coraz bardziej żałowała, że przyleciała na ten przeklęty statek i poinformowała Rena o ciąży. Gdyby tego nie zrobiła, nie musiałaby teraz użerać się z nadopiekuńczym tatuśkiem i innymi ciążowymi urokami oraz nie traciłaby swojej smukłej figury na poczet stania się żywym inkubatorem dla bachora Mistrza Zakonu Ren. Już stawała się powoli beczką, bo jej ciążowy brzuch zaczynał być widoczny.

- Tak, ja. - odpowiedział oschle Kylo Ren, unosząc do góry brew. Pod pachą, opartą na boku miał swoją charakterystyczną maskę. Tak poza tym jego wygląd w ogóle się nie zmienił. Czarne szaty, podszyte włóknami beskaru, tworząc prawie niewyczuwalną zbroję, były bez skazy, a ciemna opończa z garberwełny, tak jak zawsze oplatała ramiona mężczyzny. Ciemne włosy mężczyzny były idealnie zaczesane w tył. - Jak się czujesz? - zapytał mężczyzna, zachowując płaski ton głosu. Zastanawiał się, czy jest taka zmierzła zawsze, czy tylko teraz przez hormony ciążowe.

- Żyje, jak widać! A jak mam się czuć, nosząc w brzuchu tą larwę? - warknęła kobieta, zakładając ręce na piersiach. Sam widok ojca jej dziecka, działał na nią jak płachta na byka.

- Po pierwsze, się uspokój. Nie powinnaś się denerwować, bo zaszkodzisz dziecku. Po drugie... - Kylo nie zdołał dokończyć, gdy kobieta weszła mu w słowo.

- Ojczulek od siedmiu boleści się znalazł... Od kiedy tak ci zależy na tym bachorze, co? - zaszydziła bezlitośnie kobieta, mając gromy w oczach. Każda rzecz związana z dzieckiem ją denerwowała, czyli ostatnio mniej więcej wszystko.

- Uważaj na słowa. - wycedził Ren będąc zirytowanym jej zachowaniem. Dlaczego musiała ciągle drwić i szydzić? To jej sposób na życie, czy jak? Gdyby nie dziecko pod jej sercem już dawno ściąłby jej głowę, tak miał jej dość. A gdzie tam jeszcze cztery miesiące do porodu. Starał się jednak być cierpliwy i nie dać się zbyt ponieść nerwom.

-  Bo co? Zabijesz mnie? - zadrwiła Amara, z premedytacją kładąc dłoń na brzuchu, gdzie już czuła delikatne ruchy dziecka. Śmiało wykorzystywała je jako tarczę przeciwko Renowi, wiedząc, że nie skrzywdzi jej ze względu na dzieciaka. - Pamiętaj, jestem w ciąży z twoim bachorem i... - Kobieta zamilkła, gdy mężczyzna zbliżył się do niej, górując nad nią i kładąc dłoń na jej szyi, jednak nie zaciskając palców. Jego oczy pociemniały, wydając się bezdennymi, czarnymi tunelami.

- Zawsze mogę zmienić zdanie. Pamiętaj, że za niespełna cztery miesiące będę mógł zrobić z tobą co zechcę. - wysyczał jedwabiście miękkim głosem, w którym pobrzmiewały niebezpieczne tony. Amara przełknęła ślinę. Chyba zbyt mocno naciągała strunę. Nie chciała, by ona pękła, bo mogła przypadkiem oberwać rykoszetem. - Czy wyrażam się jasno?

- K... Krystalicznie... - wydusiła, czując, jak po chwili mężczyzna zabiera rękę i cofa się o krok.

- Świetnie. Więc ponawiam pytanie. - Ren jakby nigdy nic usiadł w jednym z foteli, zakładając nogę na nogę i opierając ramiona na podłokietnikach. - Jak się czujesz?

- Dobrze. Mdłości ustąpiły. - wycedziła Amara nie w sosie, jednak już bardziej stonowana. Nie chciała ryzykować, że po porodzie Ren ją zabije zamiast wypuścić. Niech straci. Będzie chociaż trochę miła.

- A dziecko?

- Żyje. - warknęła, zaraz potem biorąc kontrolowany wdech, gdy zauważyła, jak mężczyzna podnosi marsowo brew. - Ta cała lekarka powiedział, że wszystko w porządku i już nie długo zacznie kopać. Na razie tylko się rusza.

- Już? - Kylo nie był eskpertem od ciężarnych, ale okazał nutę zaskoczenia. To musiało być dziwne czuć ruchy dziecka.

- Chcesz sprawdzić? - zapytała sarkastycznie Amara z słyszalnym lekceważeniem. Do głowy nie przyszło jej, że mężczyźna mógłby się zgodzić.

- Tak. - odezwał się Kylo, wprawiając ją z zdumienie. Ściągnął jedną z rękawiczek, wyciągając w strony Amary, która nie drgnęła, czy to z szoku czy niedowierzania, ale potraktował to jako przyzwolenie. Mężczyzna położył lekko dłoń na wypukłym brzuchu kobiety, czujac lekkie drgania mocy dziecka, które już mógł wyczuć. Musiało po nim odziedziczyć wrażliwość na moc. Gdy dłoń Kylo spoczęła na ciążowym brzuchu kobiety, przez chwilę nie działo się nic, zupełnie jakby dziecko zamarło, wyczuwając nieznaną wcześniej bliżej obecność. Dopiero po kilku sekundach, gdy zrezygnowany Kylo miał zabrać rękę poczuł delikatne muśnięcie pod palcami. Zupełnie jakby coś małego próbowało dotknąć jego dłoń. Kylo aż wstrzymał oddech, tym wyraźniej czując ruchy i obecność małej istotki, krwi z jego krwi. Było to niesamowite uczucie nie równające się z żadnym innym, jakie kiedykolwiek czuł. Walka czy nieszczenie mieczem korytarzy Niszczyciela, nigdy nie doprowadziło go do tak skrajnie różnych od siebie emocji na raz. Strach, a raczej przerażenie, radość, szczęście, obawa, euforia, a nawet podekscytowanie. Kylo nie wiedział, co czuć w tym kalejdoskopie emocji, ale nie było w nim gniewu. Miękka czerń i świetlista jasność mieszały się że sobą, tworząc coś na wzór równowagi, bo obie części jego osobowości w jakiś sposób się radowały, razem godząc jego radość.

- Dobra, już sobie namacałeś! - Amara szybko wróciła do dawnej siebie, odtrącając zamaszyście rękę byłego kochanka, z którym spędziła jedną noc. Jedną noc, która zaowocowała rosnącymi przez dziewięć miesięcy procentami. Ta chwilowa przyjemność nie była tego warta.

     Lekko oszołomiony Kylo zabrał dłoń, niemalże automatycznie zakładając z powrotem rękawiczkę. Nie zwrócił nawt uwagi na pogardliwy ton głosu matki jego dziecka, w dalszym ciągu prawie że namcalnie, czując ruchy dziecka. Było to coś niesamowitego, co mógł poczuć po raz pierwszy w życiu. Czy jego rodzice też się tak ekscytowali, czując jego ruchu w brzuchu matki? Kylo dziwnie było o tym myśleć, ale rozumiał już, dlaczego ich oczy tak bardzo błyszczały, gdy opowiadali mu, jak to było jak był mały. Opowiadali o nim, jak o najcenniejszym skarbie, który teraz trafił się i jemu.

- ... Ren, mówiędo Ciebie! - Kylo zamrugał oczami, gdy poczuł uderzenie w twarz. To sprawiło, że zerwał się na równe nogi.

- Co?! - burknął automatycznie, czujnie obserwując otoczenie dookoła. Tak się zmyślił, że nie zauważył nawet kiedy Amara wstała z łóżka, by uderzyć go z liścia, gdy ona się produkowała, a on jej nie słuchał.

- Mówię, żebyś sobie już poszedł. Twój bachor mnie wykańcza i chcę się położyć. - warknęła, popychając go w stronę drzwi. Miał dość oglądania ojca swojego dziecka jak na jeden dzień. Chociaż nie mogła zaprzeczyć, że jego dziwna mina, gdy dotknął jej brzucha, gdzie zamieszkiwała mała larwa, była zabawna. Amara nie znała tych całych spraw związanych z tą jego mistyczną siłą i wolała się od nich trzymać z daleka. Nie obchodziło ją, czy coś poczuł, dotykając brzucha.

- Oczywiście. - Ren odwrócił się do wyjścia. - Zawołaj droida, gdybyś czegoś potrzebowała. Albo coś się działo z dzieckiem. - Amara prychnęła. Ojczulek od siedmiu boleści się znalazł. Kto by pomyślał, że ktoś taki jak Kylo Ren mógłby się tak bardzo przejmować, jakąś larwą, która nawet nie wygląda jeszcze jak prawdziwy człowiek. Dla niej był to po prostu bezosobowy twór, którego chętnie by się pozbyła. Jednak Amara nie byłam głupia. Gdyby bachorowi coś się stało, to ona odpowiedziałaby za to przed Renem głową.

- Jasne! Będę wrzeszczeć. - burknęła obrażona kobieta, zaczynając zajadać się plasterkami ogórka kiszonego, naprzemian z kostką czekolady. No co? Miała zachcianki! Tyle dobrego wynikało z ciąży, że dostawała do jedzenia, co tylko chciała i traktowana była prawie jak królowa. - A tobie wyśle pocztówkę.

- Nie musisz być taka wredna. - zbeształ ją Ren, zirytowany jak gadkami. Myślał, że chwilę wcześniej jej wyjaśnił we w miarę łagodny jak siebie sposób, że denerwują go jej sarkastyczne docinki, chociaż sam lubił je używać.

- Mogę i chcę. Nie będziesz mi mówić, co mam robić! Jestem dorosła i mogę robić, co mi się podoba! I nawet ktoś taki jak ty mi nie zabroni! - w jednej chwili kobietę, jakby piorun strzelił, a potem się rozpłakała ze złości. Kylo w życiu nie widział, żeby ktoś może tak szybko zmienić nastrój. - WYNOŚ SIĘ STĄD! NIE CHCE CIĘ WIDZIEĆ, TY DUPKU! - Amara rzuciła talerzem z owocami w Rena, który w porę uchylił się przed lecącym naczyniem, które następnie rozbiło się o ścianę. Kylo woląc nie ryzykować, że kobieta rzuci mu się do gardła i szybko uciekł za drzwi, w które kilka sekund późnej trafił kolejny talerz. Po raz pierwszy Kylo Ren przed kimś uciekał i to przed kobietą w ciąży. Lepiej by nikt się o tym nie dowiedział.

     Młody mężczyzna założył maskę na głowę i szybko wyszedł na korytarz, na którym spotkał raz za razem patrole szturmowców, którzy salutowali mu i szli dalej. On nie zwracał już na to uwagi. Po latach przyzwyczaił się do tego. Zresztą każdy, kto nie okazywał mu szacunku kończył marnie.

     Po kilku minutach Kylo był już w swojej kwaterze która nie różniła się zbyt wiele od jego biura. Salon, do którego prowadziły główne drzwi, był urzadzony w ciemnych barwach czerni i szarości, rozjasnionej akcentami czerwieni i reagującymi na ruch panelami jarzeniowymi, które rozbłysły jasnym światłem, gdy tylko wszedł. Na środku stała luksusowa kanapa z drogiej, czarnej skóry oraz dwa fotele obite tym samym materiałem. Przed nimi znajdował się stolik z czarnego szkła, wypolerowany na wysoki połysk. Wszystko proste i minimalistyczne, urządzone bez przesady, ale z odpowiednią klasą i elegancją pasującą do kogoś jego rangi.

     Kylo zdjął maskę odkładając ją na stolik i opadł na kanape, nagle wyczerpany. Zbyt wiele wrażeń jak na jeden dzień oraz kłębiących się w nim emocji. Mężczyzna nadal czuł się niesamowicie podekscytowany, mogąc poczuć pierwsze, delikatne ruchy jego dziecka. To było niezwykłe uczucie niedoopisania.

     Jednak właśnie teraz, gdy był rozproszony rozmyślaniami poczuł nagle, jak powietrze wydawało się gęstnieć, a otoczenie wyciszać. Słyszał krótki szum i wtedy poczuł, że nie jest sam w pokoju. Mężczyzna westchnął w duchu. Nie miał teraz ochoty na konfrontacje ze Złomiarką, mimo że ich ostatnie spotkanie miało miejsce dawno temu, jeszcze zanim dowiedział się o ciąży Amary.

- Nie mam na to ochoty. - Kylo nawet nie spojrzał w strony Rey, mimo słyszenia jej głosu. W jej tonie wyraźniej pobrzmiewała irytacja.

- Ja też nie. - odpowiedział oschle, w dalszym ciągu nie dając jej nawet spojrzenia. Oglądanie Zbieraczki złomu w jego kwaterze nie było fascynującym widokiem.

- Więc odejdź. - Kylo prychnął cicho. Jakby mówił do ściany.

- Dobrze wiesz, że żadne z nas tego nie kontroluje. - powtórzył zirytowany Kylo, tłumacząc jej to tonem, jakby mówił do małego dziecka. Przynajmniej miał na kim ćwiczyć, bo czasami Rey wydawała się również równie niezrozumna.

- Nie wierzę w ani jedno twoje słowo, Ren! - syknęła wojowniczo Rey, zakładając ręce na piersiach, gdy obserwowała sylwetkę mężczyzny siedzącego naprzeciwko niej. Drażniło ją jego wyluzowanie i spokój, podczas gdy dookoła toczyła się wojna.

- Wzruszająca deklaracja. Wybacz, ale nie uronię łez. - Kylo westchnął dramatycznie, nawet nie otwierając oczu, gdy na wpół leżąco zajmował kanapę. Jasne było, że to oświadczenie to kpina.

- Jak możesz tak żartować?! Siedzisz sobie bezczynnie, jak najważniejsza osobistość w galaktyce i Nie obchodzi cię że dookoła panuje wojna? - zapytała Rey z niedowierzaniem, ale też złością. Nie dała się jej jednak ponieść, pamiętając nauki z ksiąg znalezionych w pierwszej świątyni Jedi na Ach-To, gdzie obecnie przebywała z Ostanim Jedi.

- A ciebie? Wolisz kryć się w norze Skywalkera, licząc, że zrobi z ciebie Jedi. Też nie obchodzi cię wojna. - skwitował Kylo, odwracając jej słowa przeciwko niej samej.

- Mylisz się! - warknęła Rey, nie dający za wygraną. - Szkolę się na Jedi, by w najbliższej przyszłości cię pokonać i uwolnić galaktykę od twojego zła! - zadeklarowała, pozwalając przez chwilę, by temperament wziął u jej górę.

- Zaiste podejście Jedi. - zadrwił Ren, wreszcie otwierając oczu. Jak zawsze nie widział jej otoczenie, tylko Rey i jej niezmienne trzy bułeczkowate koczki. Wyglądało to tak, jakby po prostu stała w jego kwaterze, chociaż jej przemoczony strój, z którego kapała woda, bo ewidentnie musiała panować deszczowa pogoda gdziekolwiek była, nie pasował. Nie pasowała do eleganckiego wystroju jego kwatery w żaden sposób. - Tego właśnie uczy cię Skywalker? Ile lekcji już ci dał, co?

     Rey zwęziła usta w wąską linię. Nie chciała się przyznać, że jak narazie dostała jedną lekcję, która raczej nie poszła tak, jak sobie to wyobrażała.

- Nie twoja sprawa. Masz teraz chyba inne problemy, co nie? - Rey odbiła piłeczkę w jego stronę. Owszem, słyszała niespodziewaną rewelację, że Ren zostanie ojcem. Rey już współczuła temu nienarodzonemu dziecku. Kobieta na początku była pewna że mężczyzna pozbędzie się dziecka, jak każdego innego problemu stającemu mu na drodze. Gdy usłyszała wiadomość, że jednak tak się nie stało, zaczęła podejrzewać, że zaraz po urodzeniu odda dziecko komuś na wychowanie, a sam nie będzie się nim interesować. Dlatego czuła do tego malucha coś na kształt pokrewieństwa i współczucia, bowiem jej rodzice też jej nie chcieli. Po prostu nie wyobrażała sobie Rena, jako troskliwego ojca.

- Nie twój interes, Rey. - odpowiedział Ren, nie mając najmniejszej ochoty rozmawiać ze Zbieraczką złomu na temat swojego prywatnego życia.

- Już współczuję temu dziecku takiego ojca, jak ty. Ojca, który jest nikim więcej jak potworem. Bestią bez sumienia, która ma niewinną krew na rękach. Na pewno oddasz to dziecko bez wahania. - każde słowo z ust Rey ociekało jadem, toksycznym jak trucizna, która powoli rozprzestrzenia się po ciele.

- Mówi to ktoś, kto przez lata tęsknił za rodzicami, którzy sprzedali cię za grosze, by mieć za co się upić. - warknął ironicznie Ren. Nie miała prawda osądzać go za coś, czego jeszcze nie popełnił. Poza tym zgodnie z radą swojego dziadka, nie zamierzał oddać dziecka. Postara sie je wychować, jak należy. Przynajmniej spróbuje być dobrym ojcem, bo tak trzeba.

- Moi rodzice nie było tacy. - zaprzeczyła Rey zdecydowanie, nie dopuszczając do siebie jego słów. Ren przewrócił oczami. Wyparcie.

- Byli i pogódź się z tym.

- ZAMKNIJ SIĘ! - krzyknęła zdenerwowana Rey, powstrzymując łzy. Wspominanie rodziców, którzy mięli okazać się bezdusznymi pijakami, było bolesne. Czekała na kogoś, kto nigdy nie zamierzał wrócić. - Zamknij się... - powtórzyła ciszej, odwracając się plecami do Rena. Nie chciała, by widział jej łzy grożące upadkiem.

     Kylo milczał, patrząc w plecy Złomiarki i rozmyślając. Czy gdyby oddał dziecko, za kilkanaście lat właśnie tak by o nim myślało, jak teraz Rey? Czy uważałoby go za bezdusznego potwora, który je porzucił że strachu przed nieznanym? Kylo zmarszczył z konsternacją brwi. Nie chciał, by tak o nim myślało. Znał gorycz odrzucenia i wiedział, jaki to ból. Nie chciał, by jego dziecko musiało przechodzić przez to co on. Kylo właśnie w tej chwili obiecał sobie, że nie będzie popełniać błędów swoich rodziców, bo wiedział, jak to się skończyło dla niego.

     Mężczyzna był tak pochłoniętu myślami, że nie miał pojęcia, kiedy połączenie mocy się zerwało i został całkiem sam w swojej kwaterze.

Następny rozdział: "4. Smutki przeszłości i zakłady."

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro