6. Finał

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

⋇⋆✦⋆⋇ 

Miesiąc ósmy i dwa tygodnie (38 tygodni)

⋇⋆✦⋆⋇ 

     Kylo Ren zacisnął dłonie na rękojeści swojego miecza świetlnego, trzymając go w mocnym, zdecydowanym uścisku. W oczach mężczyzny płonęła determinacja, gdy uważnie obserwował swojego przeciwnika. Krążył wokół swojego kontrpartnera, niczym drapieżnik otaczający ofiarę, wypatrując właściwej chwili na atak. Ren nigdy się nie wahał. To zdecydowanie i pewność swoich działań nie raz uratowało mu skórę oraz budowało jego reputację, która może i była trochę podkoloryzowana, gdy przechodziła z ust do ust, ale z całą pewnością była zasłużona.

     Podczas swojej dość błyskawicznej kariery w Najwyższym Porządku Kylo Ren nauczył się trzech rzeczy.

     Pierwsza, by nigdy się nie wahać. Jeśli coś ma być zrobione, to wcześniej czy później się stanie. Od przeznaczenia się nie ucieknie, bez względu na to, jak zawiłymi ścieżkami próbuje się od niego uciec. Wahanie jest oznaką słabości, tak samo jak próba ucieczki od przeszłości. Ona jest jak przeznaczenie, zawsze dogania swoją ofiarę.

     Druga zasada, której się trzymał to, nigdy nie pokazać słabości. Każdy, kto mu nie sprzyja, wykorzystałby jego najmniejsze potknięcie przeciwko niemu. Kylo był świadomy, otaczających go sępów, które z chęcią rzuciłby się na niego, gdyby tylko upadł. Poza tym, jeśli wszyscy widzą w nim jedynie mordercę i potwora, to nie ma sensu starać się zmienić ich sposób myślenia o nim. Ludzie bywają ślepi na prawdę, oceniając książkę po okładce. Wyłapują jedynie słabości, które mogą wykorzystać ma swoją korzyść.

     I wreszcie trzecia rzecz, której się trzymał, było zaufanie do mocy, która, jak kompas, wskazywała mu kierunek. Ufał mocy, gdy jej podszepty ostrzegały go o niebezpieczeństwie i pozwalał jej wskazówkom się prowadzić. Nigdy nie zwątpił, chociaż czasem drogi, jakimi go wiodła, bywały pokrętne i dziwne. Posługiwał się mocą w walce, tańcząc z nią jak z partnerką podczas morderczego tańca z szablą, powalając wrogów u swoich stóp. Nawet na treningach nie rezygnował z jej użycia.

     Kylo szybko ocenił wzrokiem swojego przeciwnika, obserwując każdy ruch jego broni, mimo że znał styl walki każdego swojego rycerza. Vicrul lubił się popisywać, zresztą jak on sam czasami, do czego oczywiście się nigdy się nie przyznał. W końcu jako Wielki Mistrz Zakonu Ren musiał świecić przykładem a nie udawać próżnego snoba, któremu zależy na uwadze. Ap'lek skupiał się na szybkim ataku i powaleniu przeciwnika, niezależnie a jaki sposób. Prefererował szybkie style walki, ale często używał zamiast miecza swojego mandaloriańskiego topora. Natomiast Kylo miał swój własny styl, używając miecza i korzystając jednojednocześnie z mocy. Przez lata praktyki wypracował swój własny charakter ataku, jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny przez nikogo, z czego był dumny. Za każdym razem, czy to naprawdę, czy był to trening, dawał z siebie wszystko i nawet więcej, walcząc z pasją i ambicją. Nie zadowalał się remisem, a porażek nienawidził. Tak jak go uczono, musiał być zwycięzcą.

     Vicrul obrócił swój oręż dłoniach, trzymając go zdecydowanie i pewnie. Wolał walkę swoim wyżarzonym ostrzem kosy niż mieczem świetlnym, jak jego Mistrz. Szabla ciążyła mu w dłoni, wydając się ciężka i nieporęczna. Kosa dawała mu więcej pola do popisu oraz łatwiej się nią posługiwał, przez co Kylo zawsze się dziwił, jak on może takim czymś walczyć. Vicrul wielokrotnie pytał o to samo Kylo, wskazując na jego broń. Dla niego miecz o potrójnym ostrzu był głupotą. Prędzej sam sobie ręce poobcinałby, niż zranił swojego wroga. Ale jak to mówią: "O gustach się nie dyskutuje.". Tyczy się to także rodzaju preferowanej broni.

     Kylo z niecierpliwością zaaranżował atak, atakując od góry, ale ostrze kosy odbiło celnie jego cios. Czarnowłosy mężczyzna odskoczył do tyłu, unikając spotkania ostrza kosy z jego trzewiami. Nie zwlekał również z następnymi atakami, szukając najmniejszego błędu, który mogły wykorzystać do powalenia rycerza. Lecz Vicrul był dobry, a wręcz bardzo dobry w posługiwaniu się swoją kosą. To częściowa zasługa Kylo, bo jako Wielki Mistrz Zakonu Ren dbał o przeszkolenie swoich rycerzy, poprzez reguralne treningi.

     Czarnowłosy mężczyzna wykonał salto w tył, odwracając się plecami, które zasłonił mieczem w ostatniej chwili, bo zaraz potem usłyszał, jak ostrze kosy rycerza uderzyło w krwistą klingę. Było blisko. Kylo odwrócił się i kopnięciem w klatkę piersiową odepchnął Vicrula od siebie, ale nie zwlekał z atakiem, szarżując na drugiego mężczyznę mieczem. Vicrul zasłonił się kosą, odbijając serię ataków drugiego mężczyzny, a następnie sam wyszukał właściwą chwilę na atak, aż w końcu skrzyżowali oba ostrza w patowym położeniu. Przez chwilę obaj mierzyli się zdeterminowanym spojrzeniem balansując na sile fizycznej, aż w końcu równocześnie odsunęli się od siebie, przerywając walkę. Kylo dezaktywował ostrze, a Vicrul opuścił kosę, opierając dłonie na kolanach. Mistrz Ren dał mu dziś wycisk.

- Dzięki za walkę. - powiedział Vicrul, powoli się prostując. Kylo nabrał kontrolowanego oddechu, zanim w odpowiedzi skinął głową, opierając się o ścianę. - Przez chwilę myślałem, że zapomniałeś, że to trening. - Kylo przewrócił oczami na marudzenie rycerza.

- Uważasz, że twój przeciwnik spasuje, gdy zobaczy, że się zmęczyłeś? - Kylo nie mógł się powstrzymać od sarkazmu. Ale taka była prawda. Nikt nie daje odpocząć na polu bitwy. Raczej czeka, by wykorzystać to zmęczenie przeciwko agresorowi.

- Oczywiście, że nie! - Vicrul od razu zaprzeczył, doskonale o tym wiedząc. - Po prostu wolałbym nie stracić kończyn, bo się zagalopowałeś. - wzruszył lekko ramionami. Kylo parsknął krótkim śmiechem i złapał przyjaciela za szyję ramieniem, a drugą ręką poczochrał mu brązowe włosy.

- To się pilnuj, by ich nie stracić. - powiedział rozbawiony, uchylając się, gdy Vicrul próbował zrobić to samo. Obaj byli w tym samym wieku, ale tak się polubili, że zostali przyjaciółmi, a nawet braćmi, mimo różnej krwi.

- Dobra, dobra... Zostaw już moje włosy!

- I tak nigdy nie umiesz ich uczesać. - parsknął czarnowłosy mężczyzna, kręcąc głową, gdy Vicrul próbował na nowo jakoś ugłaskać swoją fryzurę, mimo niesfornych włosów, które odstawały.

- I tak wyglądam lepiej niż ty. - Vicrul złośliwie pokazał przyjacielowi język. Widząc jego minę i jak ma zamiar powiedzieć, coś mało kulturalnego szybko zmienił temat. - Jak tam twoja panna? - Kylo skrzywił sie lekko.

- Amara, jak to Amara. Jest wredna, chamska i nabita hormonami jak Starkiller przed wystrzałem. Wolę do niej nie chodzić, bo ostatnio rzucała we mnie talerzami i wszystkim, co miała pod ręką. - Vicrul parsknął cicho, wyobrażając sobie tę scenę.

- Większość kobiet w ciąży ma takie zmienne nastroje. Czasem się zastanawiam, czy ty też nie powinieneś być kobietą przy twoich szybkich zmianach humoru... - mężczyzna musiał się uchylić zanim dostałby robotem treningowym w głowę. Ale taka była prawda. Nikt w całym Najwyższym Porządku nie denerwował się tak szybko jak Kylo Ren, który w swoim ataku furii potrafił zdemolować cały jeden korytarz. - No dobra! Już nic nie mówię, tatuśku! - Vicrul podniósł ręce w geście poddania.

- Mam nadzieję, bo następnym razem trafię...

- Oczywiście, oczywiście... A jak ma się dziecko? - zapytał mężczyzna, opierając ostry koniec kosy o podłogę i opierając się o rękojeść.

- Dobrze. Lekarze twierdzą, że rozwija się jak należy i za jakieś dwa tygodnie powinno przyjść na świat. - odpowiedział Kylo spokojnym głosem, w którym czaiła się nuta podekscytowania. W jakiś sposób czuł ekscytację, że za dwa tygodnie będzie ojcem, ale z drugiej strony był tym przerażony. Nawet nie wiedział, kiedy minęło te ponad osiem miesięcy, odkąd dowiedział się, że Amara nosi jego dziecko. Było do krótkie osiem miesięcy, podczas których zmagał się z całym spektrum emocji i uczuć których wcześniej nie czuł, zaczynając od strachu... Cóż, przerażenie byłby lepszym odpowiednikiem, poprzez akceptację i radość. Nie raz zastanawiał się, czy jego rodzice czuli się tak jak on, gdy oczekiwali jego narodzin. Te myśli zaś trącały w jego sumieniu strunę z poczuciem winy, gdy przypominał sobie, ile złego zrobił swojej rodzinie od swojej ucieczki zaczynając. Teraz nagle widział wiele różnych rozwiązań, o których nawet nie pomyślał tamtej nocy. Na niektóre wciąż nie było za późno.

     "Wróć do domu, Ben, do matki. Tęsknimy za tobą"

     "Nigdy nie jest za późno."

     Kylo odgonił od siebie te myśli. Nie wiedział, czy jest gotowy na powrót do domu. Wiedział jedynie, że nie jest przygotowany na rodzicielstwo. Chociaż na to nigdy nie można się wystarczająco przygotować.

- To najważniejsze. - Vicrul pokiwał głową. Uśmiechnął się lekko. - Już nie długo twoje życie się zmieni.

- Już się zmieniło. - poprawił Kylo. - Nadal nie wiem czy sobie poradzę, ale mam nadzieję, że tak.

- Oczywiście, że sobie poradzisz! W końcu jesteś Kylo Renem! - Kylo potrząsnął głową. To nie tak działało.

- Bycie mną, ściganie Ruchu Oporu i szkolenie Rycerzy Ren to jedno. Bycie rodzicem to co innego. - wiedział to doskonale po doświadczeń swoje rodziny.

     Leia Organa - wybitny polityk, księżniczka, córką Vadera, obecnie generał Ruchu Oporu.

     Han Solo - przemytnik, szmugler, bohater wojenny, sierota z Corellii, dawniej generał pośród Rebeliantów.

     Oboje są genialnymi ludźmi, którzy odcisnęli swój ślad w historii galaktyki, ale na rodzicielstwo nie byli przygotowani, co pokazały ich błędy. Bycie doskonałym strategiem czy sprytnym szmuglerem to co innego, niż bycie rodzicem. Chcieli dobrze, starali się, nie mógł zaprzeczyć. Jednak nie byli w stanie przewidzieć niektórych faktów i przyszłych błędów.

- Masz trochę racji. Nie unikiesz niektórych sytuacji nie ochronisz tego dziecka przed wszystkimi problemami, ale możesz je wychować na dobrego człowieka. - mogły się to wydawać dziwne słowa, jak na Rycerza Ren, ale wbrew pozorom członkowie Zakonu Ren nie byli wyłącznie maszynami do zabijania. Też mieli w sobie trochę człowieczeństwa. Byli po prostu ludźmi.

- Snoke raczej ma wyobrażenie kolejnego Rycerza Ren niż dobrego człowieka. - zauważył krzywo Kylo, skrzywiając się. Vicrul przewrócił oczami. Przewidywalne.

- To Snoke jest ojcem, czy ty? - drugi Rycerz zadał bardzo trafne pytanie.

- No ja, ale wiesz, że Snoke...

- Nie przejmuj się Snoke'iem. To twoje dziecko i ty będziesz je wychowywać a nie on. Znasz słabe strony Ciemnej Strony oraz wady Jedi. Nie pozwól, by ktokolwiek je skrzywdził. - Kylo westchnął ciężko. Gdyby to było takie proste, jak się o tym mówi. Vicrul nie musiały kończyć zdania, by Kylo słyszał niewypowiedziane. Nie mógł pozwolić, by ktoś skrzywdził jego dziecko, tak jak los ukarał jego.

- A jak nie będę potrafił go ochronić? - Porażka. Strach. Strach przed niedopisaniem, zawsze był obecny w jego życiu. Nigdy nie był wystarczająco dobrym synem. Nigdy nie nadawał się na Jedi. Nie mógł się całkiem oddać Ciemnej Stronie, czujac przyciągnie światła. Vicrul położył on na ramieniu młodszego mężczyzny.

- Nie będziesz w stanie. - powiedział rozbrajająco szczerze Vicrul. Kylo uniósł lekko brew. To raczej nie brzmiało pocieszająco. Bynajmniej. - Nie ochronisz dziecka przed wszystkim. Czasem się przewróci, czasem będzie płakać. Ale takie jest życie, Kylo. Sam o tym wiesz. - coś w słowach Vicrula miało sens. Nawet jeśli zamknie dziecko w w złotej klatce, to i tak go nie uchroni od złego. Ale zabranie mu możliwości przeżycia życia tak jak chce, byłby okrutne i nieczułe.

- Wiem. - przyznał Kylo, wyciągając naukę z tej rozmowy. Był wdzięczny za każdą radę, którą otrzymywał, nawet jeśli była od ludzi dla niego obcych. Nie wiedział czy sobie poradzi w rodzicielstwie. Ale zrobi wszystko, by tak było. - Zastanawiam się skąd bierzesz te wszystkie mądrości, Vicrul.

- Lubię takie małe ciasteczka z importu z karteczkami w środku. Są w nich różne mądrości. - Kylo parsknął krótkim śmiechem. Ciekaw był, ile te mądrości były warte.

- Może powinieneś stworzyć Tomik Mądrości na każdy dzień? - Słysząc dźwięk komunikator, Kylo wyciągnął rękę i odebrał, potrząsając głową. Niektóre "hobby" rycerzy były absurdalne. - Słucham.

- Komandorze Ren. - na małym urządzeniu pojawiła się miniaturowy hologram kobiety w białym fartuchu. - Zaczęło się.

⋇⋆✦⋆⋇ 

     Echo ciężkich kroków było jedynym dźwiękiem, który rozchodził się po sterylnie czystym korytarzu przed Ambulatorium. Kylo Ren spacerował w tę i z powrotem przed drzwiami, które od czterech godzin nie otworzyły się ani razu. Nie wyszła przez nie ani żywa dusza, ani nawet najmniejszy dziwięk, skutkując ciszą, którą doprowadziła Kylo do szaleństwa. Miał nie jasne pojęcie, jak wygląda poród, nie to że był specjalistą, ale czas dłużył się mu niemiłosiernie. Patrząc na chronometr, wiedział, że upłynęło dopiero cztery godziny, ale on miał wrażenie, jakby minęło znaczenie więcej. Ta niepewność i strach, czy wszystko idzie jak należy zżerały go od środka i nawet zniszczenie całego korytarza by mu nie pomogło. Po raz pierwszy Kylo czuł się tak... Bezradnie. Narodziny jego dziecka, było czymś na co nie miał wpływu. Nie mógł pomóc, a nawet jeśli by mógł, nie sądził, że to dobry pomysł. Amara wyrzuciłaby go za drzwi, zanim zdążyłby coś zrobić. Zresztą cieszył się, że to będą jej ostatnie godziny w jego otoczeniu, bo dłużej niż te dziewięć miesięcy nie wytrzymałby. W najbliższym czasie, a nawet do końca życia będzie się trzymał od kobiet z daleka.

     Kylo podniósł ciemne oczy, spoglądając na chronometr po raz kolejny. Po pokazanej cyfrze wiedział, że patrzył na niego minutę wcześniej, ale nie mógł się powstrzymać. Jak długo mogło trwać rodzenie dziecka?! A co jeśli coś szło nie tak? Jakby Amarze coś się stało, nie byłby zły. W końcu karma wraca, a to byłaby zapłata za próbę zabójstwo jego dziecka i dziewięć miesięcy męki w jej towarzystwie. Ale gdyby coś stało się jego dziecku... Kylo nie potrafił zrozumieć tego nagłego strachu i przywiązania. Przecież nigdy nie widział tego malca na oczy. Mógł jedynie poczuć go w mocy. A jednak czuł coś. Jego na pozór niewrażliwe serce przywiązało się do tego maleństwa, czujac że musi o nie dbać i chronić. Taki bezsłowny nakaz, przymus, któremu nie potrafił odmówić. Czy tak właśnie nazywa się rodzicielski instynkt?

- Cholera.... Jak długo jeszcze?! - Kylo sfrustrowany kopnął krzesło z całej siły. Metalowy przedmiot uderzył o ścianę i rozleciał się na kilka części z głośnym łomotem na pustym korytarzu. A potem znowu nastała głucha cisza.

- Co się dzieje? - Kylo podskoczył z mieczem w ręce, słysząc kobiecy głos za sobą. Mężczyzna był tak rozporszony, że nawet nie wyczuł wyciszającego się otoczenia i pojawiającej się znajomej obecności Rey, która obserwowała go od kilku minut.

- Och... To ty. - Kylo przypiął rękojeść miecza do szerokiego pasa i wznowił swoją wędrówkę.

- No ja. Stoję tu od pięciu minut, a ty jesteś tak rozporszony, że nawet tego nie zauważyłeś. - Rey założyła ręce na klatce piersiowej, mierząc mężczyznę, który dla niej spacerował po ładowani Sokoła i rzucił krzesłem, którego część kawałków rozsypało się po statku, którym leciała. Oczywiście wiedziała o sławnych napadach złości Kylo, ale krzywiła się za każdym razem, gdy to robił. Biedne krzesło nic mu nie zrobiło. - Kylo, co się dzieje? Powiesz mi? - wlepiła w niego duże, jasno brązowe oczy w kształcie migdałów.

- Amara rodzi. - odpowiedział szybko, nawet się nie zatrzymując. Przeszło mu przez myśl, że nie powinien rozmawiać z wrogiem, ale odgonił tę myśl jak zawsze. Rey zawsze była, gdy nie było przy nim nikogo. Ona jedyna rozumiała i go nie oceniała. W każdym razie już nie.

- Co? Przecież mówiłeś, że termin ma za dwa tygodnie...

- Wiem, co mówiłem! Najwyraźniej moja mała replika odziedziczyła w genach pośpiech z witaniem świata. - Kylo pożałował swojego ostrego tonu, ale Rey zdawała się mu go wybaczyć ze względu na okoliczności.

- Też się spieszyłeś? - Rey uznała ze odwrócenie jego uwagi od centrum stresu, będzie pomocne. Wciągnęła go w rozmowę.

- Tak. Poród zaczął się Chandrilli tydzień przed terminem... Tata podobno zemdlał. Tak opowiadał wujek. - Kylo zmarszczył brwi. Nie miał pojęcia, czy Chewie mówił w stu procentach prawdę o jego ojcu, czy po prostu się nabijał. Jeśli była to prawda, to Kylo bym lepszy od ojca, bo nie zemdlał.

- Jak widać twoje dziecko będzie wykapanym tatusiem. - Rey uniosła kąciki ust.

- Im mniej będzie podobne do tej wariatki tym lepiej. - wymamrotał Kylo. Czuł, jak napięcie już mu tak nie doskwierało, gdy wciągnął się w rozmowę z Rey.

- Trudno się nie zgodzić. - zachichotała krótko Rey. - Powiesz mi wreszcie czy to chłopiec czy dziewczynka?

- Nie. Powiedziałem ci przecież, że dowiesz się, jak się urodzi...

- Połączenie zdąży zniknąć i dowiem się dopiero z holonetu lub plotek. Jak zwykle. - Rey zrobiła obrażoną minę, uroczo marszcząc piegowaty nos i chomiczkowate policzki. Kylo westchnął przeczesując czarne, gęste włosy. Miała rację. I chociaż chciał chamsko odmówić, ustąpił.

- No dobra... To dziewczynka. - powiedział w końcu cichym głosem. Na usta Kylo wypłynął lekki uśmiech. Od kilku miesięcy wiedział, że będzie miał córeczkę, ale zachował tę informację dla siebie, zostawiając innych w niewiedzy. Większość i tak obstawiała, że urodzi mu się syn, z którego zrobi kolejnego Rycerza Ren. Jednak z doświadczenia wiedział, że kobiety są równie niebezpieczne, a nawet bardziej. Dowód tego nosiły na twarzy. Poza tym skrycie chciał córkę, która byłaby jego oczkiem w głowie. Będzie ją pilnował i zabije każdego, który odważy się ją skrzywdzić. A jej adoratorów jak będzie dorosła się nie martwił. Wizja jego jako teścia powinna być wystarczająco przerażająca.

- Dziewczynka? To cudowne! Gratuluję! - Rey w przypływie euforii rzuciła się w ramiona zaskoczonego Komandora, zarzucając ręce na jego szyję radośnie. Miała pewne przeczucie, że tak mogło być, ale nie była pewna. Z drugiej większość uważała, że Mistrz Rycerzy Ren wolałby syna.

- Och... Dziękuję... - wydusił zaskoczony, niezręcznie klepiąc ją po ramieniu. Był zaskoczony jaką energiczność przemawiała Złomiarka i śmiałość.

     Rey po chwili puściła go, rumieniąc się lekko na piegowatych policzkach. Czuła szybsze bicie serca w chwili,gdy wpadła w jego ramiona. Nie była zaskoczona możliwością fizycznego kontaktu, bo już wcześniej to robili na Ach-To, gdy styknęli się dłońmi. Nadal było niewielu mężczyzn, których przytulała. Gdyby Poe i Finn wiedzieli, że mają konkurencje w postaci Kylo Rena, dostaliby chyba zawału.

- Więc przyda ci się tylko jeden zestaw imion. - powiedziała Rey, by zabić niezręczną ciszę. Zaczesała wystający kosmyk włosów za ucho. Reszta z nich jak zwykle była spięta w trzy, bułeczkowate koczki z tyłu jej głowy.

- Tak. Ten, który bardziej Ci się podobał. - po wielu trudach i dylematach przy wyborze imion dla chłopca Kylo wybrał imię po swoim dziadku, a na drugie po ojcu. Anakin Han Ren - Solo. Czuł że może się to niespodobać Snoke'owi, ale to były jedyny sposób, w jaki mógłby uhonorować pamięć zmarłego ojca i jednocześnie swojego dziadka. Nawet jeśli zginął z jego ręki. Ale jak widać moc chciała, by oszczędzono mu gniewu Najwyższego Przywódcy. Ale czy na pewno?

- Cieszę się, że mogłam być pomocna. - na usta Rey wpłynął duży uśmiech. W jakiś sposób wybieranie wraz z nim imienia dla jego dziecka sprawiało jej dużą radość a nawet dumę. Pewnie gdyby ta cała Amara nie była taką szmatą, jak jej opowiadał, to pewnie to z tamtą kobietą wybieraliby imiona. Rey sama nie wiedziała, dlaczego czuła się zazdrosna na tę myśl. - Nie martw się. Na pewno urodziny się zdrowa. - Rey ponownie się odezwała, zauważając, jak Kylo Ren wraca do nerwowego krążenia po korytarzu. Przez niego sama zaczęła się denerwować.

- A co jeśli nie? Poród trwa już ponad cztery godziny...

- Twoja mama twierdziła, że ty męczyłeś ją przez dwanaście standardowych godzin, więc cztery to nie tragedia. - stwierdziła młoda Jedi, przypominając sobie, co opowiadała jej Leia. Starała sie nie uśmiechać, gdy w jej pamięci odżyło wspomnienie przesłodkich zdjęć małego bobasa, który po nagu uciekał przed rodzicami, albo słodko spał w niebieskich śpiszkach w X-wingi, przytulony do swojej ulubionej maskotki pluszowego Wookie'go, które pokazała jej Leia. Pani Generał miała całą kolekcję takich zdjęć. Aż trudno uwierzyć, że Kylo Ren był takim uroczym dzieckiem.

- Jak to nie! Czytałem, że... - im bliżej porodu było naczytał sie wielu raportów i informacji, jak i ile powinien trwać bezpieczny poród. - Chwilę... Moja matka co? - zaskoczony odwrócił się do Rey. Rozmawiała o nim z jego matką... Już się bał, co się dowiedziała... Lub zobaczyła.

- Oj nie gniewaj się... Nic o czym rozmawiamy przez naszą więź nie zdradziłam twojej matce. Nawet nie wie o naszym połączeniu. - powiedziała szybko Rey, błędnie odczytując jego minę. - Leia była zaszokowana jak wszyscy, gdy dowiedziała, że zostanie babcią. Ale ucieszyła się. - na usta Rey znów wpłynął mały uśmiech. - Od czasu gdy ją poznałam, nigdy nie widziałam jej tak szczęśliwej. Mówiła tylko o tym. Zastanawia się, czy będzie mieć wnuczka czy wnuczkę. Ostatnio nawet przyłapałam ją wieczorem na robieniu na drutach małych skarpeteczek. Swoją drogą były niebywale urocze... - Rey się rozczuliła lekko. - Ona naprawdę się cieszy, Ben.

- Nie sądziłem, że tak. - odparł cicho Kylo, nawet nie fatygując się, by poprawić to, jak go nazwała. - Zwłaszcza po tym... Po tym co zrobiłem. - dodał znacznie ciszej. Rey zbliżyła się kilka kroków do wysokiego mężczyzy w czerni, który teraz nie przypominał tego strasznego osobnika, którego poznała w celi na Starkillerze. Teraz wyglądał na spanikowanego przyszłego tatusia z kompleksem rodziny.

- Och, Ben... Leia nadal cię kocha. Cokolwiek zrobiłeś w przeszłości, jesteś jej synem i kocha cię tak, jak matka kocha swoje dziecko. - Rey uśmiechnęła się słabo. Trochę mu zazdrościła, że cokolwiek robił i tak miał rodzinę, która go kocha. Nie wszyscy mieli taki luksus. Rey ukradkiem otarła niepokorną łzę i zaśmiała się lekko płaczliwie. - Jesteś szczęściarzem. Cokolwiek byś nie próbował zrobić, zawsze masz rodzinę, której bardzo na tobie zależy i do której możesz wrócić. Zadbaj, by twoja córka też nigdy nie została sama i miała swoje miejsce w rodzinie. - Kylo przełknął cicho ślinę, czując pojawiającą się znienacka gulę w gardle. Nie potrafił zrozumieć, jak jego matka nadal mogła go kochać. Po tym co zrobił... Jak zabił własnego ojca. Ile cierpienia i zniszczenia spowodował. Pokiwał delikatnie głową, otwierając usta.

- Rey, ja... - zaczął, gdy wnet usłyszał cichy syk otwierania drzwi. Odwrócił się na pięcie, widząc ubraną w biały fartuch pielęgniarkę.

- Może pan wejść do środka, sir. - odezwała się kobieta, nie czekając aż mężczyzna łaskawie wejdzie. Kylo już się nauczył, że wszystkie kobiety z kobiecego oddziału medycznego były drętwe, jakby połknęły kij i raczej niemiłe. Cóż... Zwłaszcza dla niego.

- Idź. - Rey posłała Kylo lekki uśmiech i popchnęła go lekko w stronę otwartych drzwi. - Twój córka czeka.

     Kylo odpowiedział również lekkim wygięciem warg, ale pełnym niepewności. Cieszył się, że jego córka była już na świecie, ale stresował się nagle tą chwilą, gdy zobaczy ją po raz pierwszy. Co jeśli jest chora? Czy będzie do niego podobna? W głowie miał wiele pytań, na które odpowiedzi pozna już za chwilę.

     Niepewnym krokiem wszedł do ambulatorium, omijając wszystkie puste łóżka i kręcące się między nimi droidy medyczne. Nie interesowała go jednak zawartość głównej sali szpitalnej. Nie obchodziła go też osoba za parawanem, który zasłaniał ostatnie łóżko.

- Ren? - Kylo zatrzymał się, słysząc zmęczony głos, wyjątkowo pozbawiony drwiny. Mężczyzna zwęził usta w wąską linię, ale powoli podszedł do łóżka, odsłaniając białą tkaninę. Na łóżku leżała Amara wyglądając na zmęczoną. Kropelki potu nadal lśniły na jej twarzy, która odznaczała się znaczącą bladością. Klatka piersiowa kobiety falowała w płytkim oddechy. Niebieskie oczy Amary lśniły słabym blaskiem życia. Kilka kosmyków włosów przykleiło się do jej spoconego czoła. Ciemne wory pod oczami, sprawiały wrażenie upiórnego makijażu. Wyglądała okropnie. Znacznie gorzej niż on, kiedy żołnierze wywlekli go z rozpadającego Starkillera.

     W milczeniu Ren zatrzymał się w nogach łóżka, patrząc w ciszy na kobietę. Patrzył bez gniewu, czy irytacji. Patrzył zwykłym neutralnym spojrzeniem, jak na zwykłego człowieka, takiego jak on. Może z odobiną szacunku, że udało jej się wydać na świat nowy życie, za które teraz płaciła. Ale nie czuł litości.

- Teraz... Teraz jestem wolna... Prawda? - wydusiła słabo kobieta, mrugając oczami, jakby starała się nie zasnąć. Kylo zmarszczył brwi, czując w mocy opuszczające ją życie. Zerknął kątem oka na pielęgniarkę, która poprawiła kroplówkę. Nie musiał znać jej myśli, by wiedzieć, że dla Amary nie ma już nadziei. Mimo neutralnej miny i sztucznego uśmiechu otynkowanego na twarzy, ale oczy mówiły całą, smutną prawdę.

- Tak. - odpowiedział opanowanym głosem. Amara uśmiechnęła się słabo, ale zabrakło w tym uśmiechu jego zwykłej iskierki złośliwości.

- Nareszcie... Mogę stąd odlecieć... Prawda? Gdzie chcę...? - jej głos słabł, ale ciężko walczyła o otwarte oczy.

- Oczywiście. Twój statek czeka. - Kylo nie przerwał jej majaków ani nie uświadomił, co ją czeka. Chociaż zwykle preferował prawdę i to nawet tę najgorszą, najbardziej brutalną, niż najsłodsze kłamstwo, to teraz grał w tę kłamliwą grę. Łaskawie pozwolił jej wierzyć, że zrobi to, co chciała. Że odleci stąd i będzie mogła żyć tak jak chciała. Dał jej odejść w spokoju.

- To dobrze... Zawsze chciałam zobaczyć... Naboo... Krainę jezior... Pałac... - wzrok Amary zaczął się rozmywać, gdy spojrzała w sufit. Białe panele jarzeniowe rozświetlające sale stawały się jeszcze bardziej rozmyte i jakby ją wciągały w swoją otchłań.

- I zobaczysz. Jest tam naprawdę bardzo pięknie. - powiedział, patrząc jak jej wzrok odpływa razem z uśmiechem.

- Mama opowiadała mi o niebie... Pięknym, niebieskim... Niebie Naboo... Ozdobionym chmurami... Białymi chmurkami... - o policzku Amary spłynęła łza, na którą nie pozwoliłaby, żeby spłynęła, gdyby była sobą. - Zachodzącym słońce... W barwach czerwnieni... I złota... - mówiła słabym głosem, wyobrażając sobie karmazynowową łunę wokół złotej tarczy słońca.

- To najpiękniejszy widok na świecie. - zgodził się Kylo podchodząc o krok bliżej. - Gdy tylko dojdziesz do siebie polecisz tam i będziesz szczęśliwa.

- Szczęśliwa..? A co to szczęście... Ja... Nigdy nie byłam... Szczęśliwa... - Dolna warga Amary zadrżała. W swoich ostatnich chwilach życia ludzie uświadamiają sobie wiele rzeczy. Niestety nie wszystkie z nich można zmienić lub poprawić. Na niektóre sprawy jest już za późno.

- Szczęście? - Kylo zamyślił się, marszcząc brwi. I co miał jej powiedzieć? Nie był przykładem szczęścia. - Szczęścia to nieplanowane chwile, zaskakujące spotkania, osoby bliskie naszemu sercu, których nie planujemy spotkać i doświadczyć. To przychodzi samo. - powiedział cicho powtarzając to, co kiedyś powiedziała mu matka. Może było w tym trochę sensu? Nie planował zakładać rodziny, a tym bardziej mieć dziecka. Gdy się dowiedział, że będzie ojcem, był wściekły i przede wszystkim przerażony. Ale za każdym razem, gdy wyczuwał tę iskrę życia w mocy, gdy mógł zobaczyć maleństwo na ekranie monitora lub poczuć kopnięcie małej stópki, strach znikał. Pojawiał się spokoju i pewne uczucie, o którym nie miał pojęcia, że będzie kiedykolwiek czuł. Dziecko, które dał mu los, stało się jego szczęściem.

- Masz... Masz rację... Pora na kolejną... Nową przygodę... Po szczęście... Chcę spać... - oczy Amary zaczęły się powoli, aż jej klatka piersiowa znieruchomiała, a powieki zatrzasnęły się na zawsze. W pokoju nastała głucha ciasz, przerwana jedynie niskim piszczeniem urządzenia oznajmiającym zanik pracy serca. Kylo stał w ciszy, słuchając tego dźwięku, zanim wyciągnął dłoń i końcem prześcieradła zakrył twarz zmarłej kobiety.

- Zgon nastąpił o godzinie 22.32 standardowego czasu. Moje kondolencje, sir. - odezwał się droid medyczny tym swoim robotycznym głosem. Zero emocji. Krótko zwięźle i na temat. - Co zrobić z ciałem? - to było dobre pytanie. Na początku miał pomysł wyrzucenia jej ciała w próżnię, ale odrzucił ten pomysł. Nie litował się nad nią. Nie czuł miłosierdzia. Chciała zabić jego córkę i gdyby mu nie powiedziała, to na pewno i by to zorbiła, gdyby nie wiedział, nienawidziła jej przez całą ciążę i życzyła jej śmierci. Jak to mówią:  "karma wraca". Ale nadal była matką jego córki.

- Zorganizujcie jej godny pogrzeb. - podjął decyzję. - Na Naboo.

- Tak jest, Komandorze Ren. - odpowiedział droid robotycznie znikające z pola widzenia.

     Komandor Ren odwrócił się i po ostatnim spojrzeniu na przykryte prześcieradłem ciało odszedł. Nie czuł nic specjalnego. I tak odeszłaby z życia jego córki i jego. Właśnie. Jego córka.

     Mężczyzna szybkim krokiem szedł w kierunku drugiej sali, gdzie wcześniej zniknęła pani Selena. Im bliżej był, tym głośniej docierał do niego płacz małego dziecka. Dla innych mogło być to rozdzieranie gardła, ale dla Kylo znaczyło coś więcej. Słysząc ten pierwszy płacz uzmysłowił sobie, że jego dziecko jest już na świecie. Oczywiście wiedział o tym już od kilku minut, ale dopiero teraz dotarło to do niego na poważnie.

     Kylo otworzył mocą drzwi, które rozsunęły się przed nim z cichym sykiem i zobaczył panią Selenę gruchającą do małego zawiniątka na rękach. Maluch w białym kocyku wiercił się i wrzeszczał w niebo głosy. Kylo zatrzymał się niepewny w drzwiach. Został jednak zauważony przez Selenę.

- Witam, Komandorze Ren! Jest pan wreszcie. - starsza kobieta w białym fartuchu uśmiechnęła się szeroko do młodego mężczyzny w czarnych szatach. - Moje gratulacje! Ma pan zdrową córeczkę! - powiedziała, kołysząc szlochające maleństwo.

- Wszystko z nią w porządku? - zapytał od razu, chcąc wiedzieć. Martwił się o zdrowie jego dziecka.

- Tak. Przeprowadziłam już podstawowe badania i wszystko jest w porządku.

- Więc dlaczego płacze? - Kylo zrobił niepewny krok do przodu. Selena uśmiechnęła się do niego.

- Bo chce do któregoś z rodziców zapewne. - Selena zbliżyła się do Rena, ostrożnie podając mu płaczące dziecko. - Tylko ostrożnie. Proszę podtrzymać główkę.... Od tak! Doskonale. - Kylo trzymał malucha dokładnie tak, jak poinstruowała go kobieta, patrząc noworodka, który delikatnie się wiercił w kocyku. Ale o dziwo przestał płakać. Mała dziewczynka uspokiła się powoli, musząc wyczuć znajomą aurę mocy, która towarzyszyła jej od najwcześniejszych chwil życia. Kylo patrzył jak zaczarwowany na maleńką buzię dziecka, lekko zaczerwienioną od wcześniejszego płaczu. Para pucowatych policzków, malutkie usteczka oraz zgrabny nosek poniżej pary zamkniętych oczu. Na małej glowce była kępka czarnych włosków. Rozpoznał prosty nos Amary oraz usta, ale pozostałe rysy twarzy miała po nim.

     Na usta Kylo Rena wypłynął lekki uśmiech, gdy dotknął delikatnie palcem twarzyczki swojej córki a ta złapała go za palec małą rączką. Nie potrafił nazywać uczucia, które czuł, gdy patrzył na słodką buzię malucha. Była taka śliczna. Nigdy nie potrafił sobie nawet wyobrazić, jak będzie wyglądać jego dziecko. A teraz, gdy stało się to faktem, nie mógł uwierzyć własnym oczom, jaki skarb trzymał w ramionach. Dostał od losu dar – szczęście, którego się nie spodziewał. Na które, według większości, nie zasługiwał. Właśnie w tej chwili obiecał sobie, że będzie chronił swój skarb przed każdym, kto odważy się spróbować skrzywdzić jego małą córeczkę.

- Witaj na świecie. - odezwał się cichym szeptem, gładząc malutki policzek swojej córeczki - Witaj na świecie, Padme Leio Ren - Solo.

⋇⋆✦⋆⋇ 

KONIEC.

⋇⋆✦⋆⋇ 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro