【1.5】

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

▇▇▇

▇▇▇

𝐏𝐎𝐊𝐈𝐖𝐀𝐋𝐀 głową, uśmiechając się lekko.

— Też na siebie uważaj, mistrzu — poprosiła starszego mężczyznę, owiniętego szczelnie ciemnobrązową peleryną. Mimo że starała się tego nie pokazywać to szalenie się o niego martwiła.

Mroczne wizje dotyczące przyszłości zakonu Jedi i Republiki prześladowały go coraz częściej, nie spał po nocach, zachowywał się dziwnie, nienaturalnie, omijał treningi, kazał Mar-Argol przygotowywać się samej do prób, wylatywał gdzieś na całe dnie, nie tłumacząc się jej ani słowem. Dla jego dobra, Howe próbowała dowiedzieć się czegoś o jego tajemniczych działaniach od z innych źródeł. Rada Jedi jednak nie wiedziała nic o czym Kenarii mogłaby nie mieć pojęcia. Był jeszcze bliski przyjaciel Sifo-Dyasa, o którym jej mistrz niekiedy wspominał, Dooku, ale on, nawet jeśliby miał jakiekolwiek wiadomości to nie był skłonny ich zdradzić młodej padawance.

— Oczywiście, Mar-Argol, zdaje mi się jednak, że to ty będziesz narażona na większe niebezpieczeństwo, poza tym ja zawsze na siebie uważam — odparł, kładąc dłoń na jej ramieniu — Pamiętaj czego cię nauczyłem i Quinlan Vos, on jest nieco specyficzny — spuścił wzrok z dziewczyny przenosząc go na dobrze zbudowanego wysokiego mężczyznę, nonszalancko opierającego się statek, przygotowywany do wylotu. Na jego ciemnej cerze rzucał się w oczy złoty tatuaż przebiegający nad nosem przez całą długość jego twarzy. Gestykulował żywo rękami przed twarzą młodej, niebieskoskórej twi'lekanki, której najwyraźniej coś tłumaczył, ona zaś zdawała się być absolutnie zażenowana zachowaniem.

— Nie sposób byłoby zapomnieć te wszystkie treningi — uśmiechnęła się jeszcze raz i odeszła w stronę statu, zostawiają mistrza samego w hangarze.

Sifo-Dyas owinął się szczelniej płaszczem, patrząc jak startują i westchnął cicho, czując nostalgię, Mar-Argol była już gotowa, aby zostać pełnoprawnym rycerzem, coraz to kolejne samodzielne misje świadczyły o tym, że stała się zaradną, niezależną kobietą, potrafiła zadbać sama o siebie i mistrz wiedział, że nie musi się o nią martwić, nie powinien się o nią martwić.

▇▇▇

— 𝐖𝐒𝐏𝐀𝐍𝐈𝐀𝐋𝐄 — sarkastycznym głosem odezwała się szesnastoletnia twi'lekanka, wpatrując się w wyznaczone koordynaty — Wielka kupa piachu — westchnęła siadając na fotelu obok swojego mistrza, ten w przeciwieństwie do niej był absolutnie rozluźniony, jakby nic go nie ruszało. Wygodnie ułożył się, kładąc nogi na panelu kontroli i wpatrywał się w gwiazdy.

— Przynajmniej będzie ciepło — odpowiedział padawance, która prychnęła cicho niezadowolona — Ciesz się młoda, że to tylko hazard a nie coś poważniejszego, znów musiałbym wyciągać się z tarapatów...

— Mistrzu! To ja ostatnim razem zadecydowałam o powodzeniu misji.

— Jasne.

— Tak było!

— Mówię, że jasne — odwrócił się w jej stronę i zaśmiał się widząc jej niezadowoloną minę.

Mar-Argol stojąc przy wejściu do kokpitu zamrugała parę razy zdziwiona, niegdy nie przypuszczałaby, że relacja mistrza i padawana może wyglądać właśnie tak. Oboje, a w szczególności Vos nie robił sobie nic z manier względem swojej uczennicy, a ona odwdzięczała mu się tym samym, a mimo to starsza padawanka czuła szacunek jakim Aayla, bo tak twi'lekańska dziewczyna miała na imię, darzyła swojego mistrza.

Tak jak mówił Sifo-Dyas, Quinlan był specyficzny, a przebywającej w jego towarzystwie Aayla'i się udzielało.

— Co tak sterczysz, Howe? — zwrócił się do niej — Siadaj, trzeba omówić plan misji.

— Plan misji został omówiony z Radą Jedi — stwierdziła zgodnie z prawdą, jednak tak jak jej polecił, usiadła.

— Plany omawiane z Radą są nudne — ziewnął teatralnie, przeciągając się, fotel na którym siedział niebezpieczne odchylił się do tyłu — Trzeba wymyślić coś ciekawszego, chyba nie zamierzacie zjawić się na Tatooine, ogłosić koniec hazardu i wrócić do domu — Mar-Argol właśnie tak zamierzała zrobić, więc pokiwała głową. Quinlan wzdrygnął się i spojrzał na swoją padawankę, która zdecydowanie miało go już dosyć.

— Tak przebiegają normalne misje z normalnymi mistrzami — odezwała się do niego.

— Normalnych padawanek — dodał — A poza tym, moja droga, najwyraźniej zapominasz, że Sifo-Dyas też ma swoją reputację — powiedział takim tonem, jakby miał na myśli, że reputacja Sifo-Dyasa nie jest najlepsza.

— Mój mistrz jest...

— Każdy ma swoje dziwactwa, Howe — przerwał jej, zdając sobie sprawę, że dziewczyna zaraz zacznie bronić swojego mentora — Dyas ma swoje wizje i tyle.

Mar-Argol sama nie była pewna czy to było tyle.


▇▇▇

𝐙𝐀𝐑𝐎𝐖𝐍𝐎 Quinlan jak i Aayla mieli rację, Tatooine było wielką kupą piachu i było ciepło.
Pierwszy  raz od wielu miesięcy Mar-Argol miała na sobie coś innego niż szaty  Jedi, te nie sprawdziłyby się w gorącym klimacie planety, na której  przebywali, a szczególnie niepotrzebne i narażające trójkę rycerzy na  niebezpieczeństwo, byłyby w kantynach i barach, gdzie ci przebywali w  ostatnich dniach.
Mistrz Vos stwierdził, że najlepszym pomysłem  będzie najpierw wyluzować się trochę, a potem przejść do wypełniania  misji, takim właśnie sposobem znaleźli się w Mos Espa przy okrągłym  stoliku z paroma istotami, najprawdopodobniej więcej niż raz wyjętych  spod prawa.

    — Przylecieliśmy tutaj, żeby...

    — Wiem, wiem, Howe — westchnął zawiedziony powagą padawanek — spokojnie dziewczyny, jedna gra nic nie zmieni.

     — Przybyliśmy zakończyć te hazardy — spróbowała przekonać swojego mistrza Aayla.

    — Tak, i co z tego, siadajcie i zaczynamy.

    Secura spojrzała wymownie na Mar-Argol i wzruszyła ramionami, przyzwyczajona już do takich zachowań swojego mistrza.

     Mieli szczęście albo Quinlan miał wprawę, albo bardzo sprawnie  oszukiwał. Po paru partiach nabyli całkiem sporą sumkę druggatów, które  mistrz bardzo sprawiedliwie rozdzielił między siebie a padawanki. Mimo  tak bardzo sprawiedliwego podziału Howe dostała nawet sporo i a także  przyzwolenie od mistrza, żeby wydać wszystko na "swoje potrzeby". On sam  oddalił się w stronę baru i poprosił jeszcze Aayla'ę, aby zajęła się  sama sobą.

    Mar-Argol najchętniej wyszłaby z dusznej i gorącej  kantyny, ale wbrew sobie czuła się odpowiedzialna za młodszą  towarzyszkę, której mistrz był, jej zdaniem, niekompetentny.

— Możesz iść, naprawdę poradzę sobie — obiecała twi'lekanka, która najwyraźniej była już przyzwyczajona do takich zachowań swojego mistrza.

— W to nie wątpię, ale mistrz Vos jest...

— Wiem jaki, ale on sprawia tylko takie wrażenie — odparła, spoglądając w jego kierunku, mimo że było tłoczno, to nietrudno było dostrzec wysokiego Quinlana, opierającego się o bar i flirtującego z różowoskórą kobietą. Mar-Argol przewróciła oczami, a Aayla zaśmiała się cicho.

— Czy on tak zawsze? — zapytała — Wydaje się... — przerwała nagle, czując znajome zawirowania w Mocy.

— Jaki? — Aayla spojrzała na nią pytającym wzrokiem, który zamienił się w zmartwiony, gdy zobaczyła wyraz twarzy starszej padawanki — Co się stało?

— Nic, nic — odparła i odruchowo zacieśniła barierę otaczającą jej umysł — Zdaje mi się, że nie jesteśmy tu sami — twi'lekanka rozejrzała się wokoło, znów natrafiając wzrokiem na swojego mistrza, który także odwrócił się w stronę padawanek i uśmiechnął się do nich dziko.

— Coś jest na rzeczy, mistrz Vos też to poczuł — stwierdziła Aayla — O co chodzi, dlaczego ja nic nie czuje? — zapytała rozdrażniona.

— Gdzieś w pobliżu pojawili się... — ściszyłą głos, aby nikt nie usłyszał — inni Jedi.

— Och.

— No właśnie, och. Co on może robić na tej kupie piachu, nie miał być na Naboo — westchnęła.

— Kto? Znasz tych... tych ich?

— Znam.

— A więc Vos też ich zna i dlatego wyczuł ich obecność — Mar pokiwała głową, niezdolna do wypowiedzenia czegokolwiek.

On też wyczuł jej obecność.

▇▇▇

𝐊𝐄𝐍𝐎𝐁𝐈 nie mógł powstrzymać niewielkiego uśmiechu, który pojawił się na jego ustach, gdy zza niewielkiego domku z piaskowca wychyliła się niewielka postać w krótkiej kolorowej lnianej tunice, poruszającej się nawet przy najmniejszym podmuchu wiatru, w ręku trzymała skórzaną narzutkę, którą mogłaby ubrać w przypadku burzy piaskowej, Zazdrościł jej tego stroju, bo sam miała na sobie szaty Jedi przykryte materiałowym ponczo i było mu w tym bardzo, bardzo gorąco.

Zlustrował dziewczynę wzrokiem próbując wyłapać wszystkie szczegóły, które w jej wyglądzie uległy zmianie, choć na żywo nie widzieli się jedynie przez parę miesięcy (zdarzało się że rozstawali się na znacznie dłużej) to nie było ciężko zaobserwować to jak się zmieniła. Jej długie ciemne włosy, związane teraz w gruby warkocz, obok którego znajdował się drugi, krótszy i znacznie cieńczy, urosły o paręnaście centymetrów, pewnie gdyby je rozpuściła rozsypały by się dookoła jej twarzy, opadając po jej plecach i sięgając za pośladki. Kenobi w życiu nie wyobrażał sobie mieć długie włosy, tyle musiało być z nimi roboty. Jej twarz zdawała się być bardziej poważna niż ostatnim razem, gdy ją widział, a w jej zazwyczaj wesołych i beztroskich ciemnych oczach nie potrafił doszukać się radosnych iskierek.

— Witaj, Mar — uśmiechnęła się do niego lekko i podała rękę, którą uścisnął z radością.

— Cześć, Obi — przywitała się — Nie spodziewałam się tu, na tym pustkowiu, nikogo z nas, a w szczególności nie ciebie — stwierdziła, spoglądając na jego twarz, wyglądał bardzo dostojnie z długim warkoczykiem padawańskim, jego niebieskie oczy przypatrywały się jej uważnie — Czy coś się stało? — spytała zmartwiona.

Chłopak milczał przez chwilę, Mar także nie pospieszała go, wierzyła że nie myśli nad tym jak ją skłamać ani nic z tych rzeczy, mimo że ich kontakt ani relacja nie była taka jak kiedyś, to wciąż mu ufała. Westchnął cicho, a ona zaczęła myśleć o tym ile czasu minęło od ich ostatniego spotkania i o tym jak te miesiące zmieniły go. Jego padawański warkoczyk znów był dłuższy, a poza tym Obi-Wan zdawał się być takim samym chłopakiem jak niedyś, jedynie jego emocje nie były już dla Mar-Argol tak proste do odczytania, bariera postawiona wokół jego umysłu była znaczne silniejsza i nawet dziewczyna, która od nastoletniego wieku uczyła się wraz ze swoim mistrzem wszystkiego o emocjach nie próbowała się przez nią przebić, nie miała potrzeby.

— Nasz statek potrzebuje napraw — odparł w końcu, a Howe uniosła brwi, jakby pytając się "tylko tą wypowiedź przygotowywałeś" — Nie wiem co myśleć o sposobach mistrza Jinna...

— Pewnie robi wszystko co w jego mocy, a ty znów masz paranoję — przerwała mu, uśmiechając się szerzej.

— Tak, jasne — odpowiedział sarkastycznie, jednak mimo to Mar usłyszła w jego głosie zmartwienie.

— Czy to coś poważnego, Obi-Wan?

— Mamy na pokładzie królową Naboo — przerwał na chwilę, a ciemnowłosa pokiwała głową — W razie czego chciałbym mieć czym się zabezpieczyć, potrzebuję pieniędzy i...

— Mam, nie są mi potrzebne — wyjęła z sakiewki przymocowanej przy rzemyku, który robił jako pas kilkanaście ciężkich monet — To druggaty, tutejsza waluta powinieneś coś dostać za te pieniądze — wręczyła mu kolejną garść monet.

Spojrzał na nią zdziwiony.

— Skąd masz tyle tych druggatów? — westchnęła jedynie w odpowiedzi, a Kenobi zrozumiał bez słów, że chodzi o towarzyszy jej misji.

— Vos jest... — zaczęła mówić.

— Tak wiem, Quinlan jest walnięty — przerwał jej, przewracając niebieskimi oczami.

▇▇▇

koniec części pierwszej

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro