【2.1】

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

▇▇▇

𝐉𝐔𝐙 po paru dniach Quinlan, jego padawanka i Mar-Argol wykonali swoją misję, hazard ustał, a oni mogli spokojnie wrócić na Coruscant do świątyni. Wszyscy z radością przekroczyli rampę statku, którym dolecieli na tę kupę piachu; w środku działała klimatyzacja i nareszcie upał przestał im dokuczać. Mogli przebrać się w swoje wygodniejsze i przystosowane do nich ubrania.

Howe czym prędzej ubrała swoją beżową tunikę i legginsy, oddychając z ulgą, tak czuła się znacznie lepiej niż w cienkich ubraniach, które, ze względu na za wysoką temperaturę, zmuszona była nosić na Tatooine.

Vos wzniósł statek w powietrze i ustawił autopilota zasypiając na fotelu, a Aayla i Mar zaczęły grać w dejarik na niewielkim holostole.

Śmiały się cicho, by nie obudzić mistrza, za każdym razem gdy jedna z nich popełniła jakiś głupi błąd lub nieprzemyślany ruch.

▇▇▇

𝐖𝐘𝐂𝐇𝐎𝐃𝐙𝐀𝐂 ze statu potknęła się, nie czując nic prócz pustki, widziała mroczki przed oczami, serce rozrywało się jej na kawałki, ból przeszył całe jej ciało.

Krzyknęła głośno, nie potrafiąc zrobić nic co zniwelowało by te straszne uczucia. Aayla i Vos pochylali się nad nią, pytając się co właśnie miało miejsce, ale Mar-Argol nie umiała im odpowiedzieć.

Nie czuła obecności człowieka, który towarzyszył jej dokąd pojawiła się w świątyni a nawet jeszcze przed tym. Nie czuła kojącej aury Mocy, która zawsze go otaczała, zgasła jak zdmuchnięty przez powiew wiatru płomień. Jedyne co Mar-Argol czuła to pustka.

Miała wrażenie, że wszystkie wspomnienia, jakie dzieliła z mistrzem, znalazły się w jej głowie. Każde słowo, które do niej powiedział, każde, którym mu odpowiedziała.

"Nie pozwól by emocje tobą prowadziły" to powtarzał najczęściej, Howe zawsze kiwała głową, rozumiejąc te słowa. Dopiero teraz pierwszy raz miała szansę, by się do nich zastosować. Nie wiedziała, czy była w stanie.

— Howe, Moc jest z tobą, ty jesteś z Mocą — usłyszała nad sobą spokojny, acz stanowczy głos Vosa — Słuchaj mnie, Moc jest z tobą, ty jesteś z Mocą — powtórzył, a ona uczepiła się tych słów jak liny, która mogłaby ją wyciągnąć z ciemnych czeluści — Moc jest z tobą, ty jesteś z Mocą.

Wzięła drżący głęboki oddech, siadając na ziemi, rozejrzała się dookoła jednak wciąż była rozproszona i jej umysł jeszcze nic nie rejestrował.

— Spokojnie, powiedz mi co się stało — Quinlan podał jej rękę, by pomóc jej wstać. Przyjęła jego dłoń i stanęła o własnych siłach na nogach, jednak nie odpowiedziała — Howe?

— Nic — skupiła się na swoim oddechu i dodała już spokojniej, choć wciąż głos jej się trząsł — Trzeba zdać raport radzie.

Quinlan postanowił nie naciskać na padawankę, w przeciągu parunastu dni, które spędzili razem, poznał ją już trochę i wiedział, że potrafi sama poradzić sobie w wielu ciężkich sytuacjach. Jej umiejętność panowania nad emocjami, przydatna każdemu Jedi, u nie ukształtowana była nadwyraz dobrze. Została wyszkolona pod tym względem zadziwiająco skrupulatnie i Vos wiedział, że to na tą czynność musiała poświęcić najwięcej czasu podczas swoich treningów. Była zdolna i choć brakowało jej pewnych cech, niekiedy bardzo przydatnych – jej szermiercze umiejętności nie były najlepsze, to nadrabiała te braki cierpliwością, biegłością w posługiwaniu się Mocą i całkowitym oddaniem Zakonowi. Kiffiar wierzył, że jeśli stało się coś bardzo poważnego to dziewczyna znajdzie pomoc u przyjaciół, z którymi była bardziej związana niż z nim.

Aayla jednak w przeciwieństwie do swojego mistrza zaczęła się martwić stanem starszej towarzyszki, mimo że nie była jeszcze tak doświadczona, to bez problemu wyczuwała zawirowania w Mocy, które spowodowane były przez niespokojne myśli Mar-Argol. Nie wiedziała jednak co mogłaby zrobić, by pomóc dziewczynie, więc szła obok swojego mistrza i zaufała mu z osądem sytuacji.

Zdanie raportu Radzie na tę chwilę było najważniejsze.

— Straciliśmy kontakt z mistrzem Sifo-Dyasem — poinformował jeszcze ciemnoskóry Mace Windu.

Mar-Argol zatrzęsła się, czując dreszcze obiegające całe jej ciało. Przez nadmiar emocji, które w niej buzowały mury postawione wokół jej umysłu upadały, a ona na upartego stawiała nowe.

"Nie pozwól by emocje tobą prowadziły" przypomniała sobie słowa mistrza, wbrew sobie widząc także przed oczami wspomnienia z dnia, w którym je powiedział.

"Nie pozwól by emocje tobą prowadziły"

"Nie pozwól by emocje tobą prowadziły"

"Nie pozwól by emocje tobą prowadziły"

— Mistrz Sifo-Dyas nie żyje — oznajmiła i sama zdziwiłaby się słysząc obojętny ton swojego głosu, nie słyszała go jednak, bo w głowie jej szumiało, a gdy szmery rozległy się pośród członków rady, ukłoniła się i odwróciwszy się na pięcie wyszła z pomieszczenia.

▇▇▇

𝐍𝐈𝐄 potrafiła powstrzymywać się chwili dłużej, zaraz po przekroczeniu progu swojego pokoju, wszelkie bariery upadły a ona zaniosła się płaczem, rzucając się na twarde łóżko.

Trzęsła się cała, wyła w poduszkę, krzyczała z całych sił, chciała czuć coś innego niż przerażającą pustkę.

"Nie pozwól by emocje tobą prowadziły"

Zakręciło się jej w głowie, gdy ponownie w głowie słyszała te słowa. Strach ścisnął jej gardło, strach przed tym, że już nigdy nie tego nie usłyszy.

Dokładnie tak miało być, miała już nigdy nie zobaczyć jego twarzy, kiedy patrzył na nią dumny, jeśli wykonała poprawnie ćwiczenia, które jej zadawał, albo zmartwionej i zawiedzionej, gdy coś nie wyszło, znurzonej wizjami, prześladującymi go. Nigdy już nie miała usłyszeć pochwały z jego ust, ani krytyki, nie miała czuć jego pocieszającej obecności...

Chciała, by pojawił się u niej w kwaterze i położył rękę na jej ramieniu przypominając o kontroli.

Ale taka sytuacja już nigdy nie mogła mieć miejsca.

Dziewczyna wcisnęła mocniej twarz w poduszkę, ścisk w żołądku, spowodował że zwinęła się w kłębek, a z jej boleśnie ściśniętego gardła wydobył się szloch, brzmiący jak żałosny, urywany krzyk.

Mar-Argol nie obchodziło nic, nie obchodził jej to jak okropnie wyglądała, dławiąc się własnymi łzami, krzycząc w pościel, nie obchodziło jej to, że jej emocje buchały z niej jak z wulkanu, że każdy przechodzący obok jej pokoju słyszał jej rozpaczliwe wołanie mistrza.

Sifo-Dyas nie żył i wszystko inne przestało się liczyć. Bo wraz z jego śmiercią Howe straciła cząstkę siebie.

▇▇▇

𝐊𝐎𝐋𝐄𝐉𝐍𝐄 dni nie były życiem, lecz jedynie żałosną egzystencją. Mar-Argol nie wiedziała co się z nią stanie, nie miała ochoty wiedzieć, nie była w stanie pytać się Rady Jedi czy postanowili już o jej losie.

Zdawała sobie sprawę z tego, że jej szkolenie nie zostało jeszcze ukończone i choć stawiała przed śmiercią mistrza stawiała duże kroki w kierunku zostania pełnoprawnym rycerzem Jedi, to wciąż nie była gotowa na podjęcie prób. Na pewno nie była gotowa na to bez mistrza Sifo-Dyasa.

To on wskazywał jej drogę przez te wszystkie lata, podczas gdy jeszcze była adeptem, młodzikiem, a potem jego padawanką i mimo że uczył ją o zakazach z Kodeksu Jedi, że zdawało jej się, że coś z tych nauk wyniosła, to teraz po stracie najbliższej sobie osoby, wiedziała że w teorii te lekcje wyglądają całkiem inaczej niż w praktyce i nie wiedziała czy da radę spełnić oczekiwania swojego mistrza.

Jedynie pustka w sercu i pustka wokoło niej jej towarzyszyła. Spędzała samotne godziny starając się odbudować bariery wokół swojego niespokojnego umysłu, medytując albo leżąc w swojej kwaterze na twardym łóżku i katując się wydarzeniami z przeszłości.

Tylko raz Howe poczuła coś innego, coś niczym dreszcz, jak łaskotanie na krawędzi umysłu, czyjaś nieukształtowana, chaotyczna obecność była w jej głowie, mimo że wokół swoich myśli stawiała bariery; przestała się skupiać na medytacji starając się je wzmocnić, przestała jednak po paru chwilach zdając sobie sprawę, że nic to nie daje.

Dziwiło ją to i martwiło jednocześnie, nie wiedziała co się dzieje, nie miała pojęcia co robić. Poczuła przerażający chłód, zimno ogarnęło całe jej ciało, skurczyła się jakby ktoś przeszył ją na wskroś mieczem, słyszała w swojej głowie rozpaczliwe wołanie o pomoc, skierowane bezpośrednio do niej, miała wrażenie, że zaraz rozsadzi jej czaszkę, czuła kryjący się gdzieś w głębi ból, ale nie swój.

"Mar-Argol, Mar-Argol!" Nie potrafiła rozpoznać głosu, choć wiedziała, była pewna, że jest jej znany, jakby osoba, która próbowała jej coś przekazać była pod powierzchnią wody i słabła z każdą chwilą, oczekując pomocy lub choćby zrozumienia.

Howe nie rozumiała nic i nie potrafiła pomóc. Wbrew sumieniu, które podpowiadało jej że ma coś zrobić, wyciszyła umysł, wzmocniła bariery wokół niego i medytowała dalej, choć nie tak spokojnie jak przedtem.

Niepokój pozostał.

W trakcie paro godzinnej medytacji nie potrafiła pozbyć się nieprzyjemnego uczucia braku czegoś. W głowie raz za razem odtwarzała sytuację, jednak wciąż nic nie potrafiła zrozumieć, czyją dziwną znaną lecz nieznaną obecność poczuła w głowie, czego chcieć mógł ten użytkownik mocy od niej?

Mimo że starała się sama przed sobą ukrywać, to bała się tego co miało się stać.

Miała dość tego co działo się w jej życiu od ostatnich paru dni.

Kolejne wydarzenia nie były lepsze.

▇▇▇

— 𝐒𝐙𝐊𝐎𝐋𝐄𝐍𝐈𝐄 pod mistrza Windu okiem dokończysz.

Kiwnęła głową w stronę niskiego zielonego mistrza, a jej spojrzenie powędrowało na ciemnoskórego Jedi, który również na nią patrzył.

Niegdyś bała się Mace'a Windu, ale teraz zdawało jej się, że nie różni się od innych. Miała trenować przez kolejne miesiące z nim i nie wzbudziło to w jej głowie żadnych wątpliwości. Żaden członek Rady nie czuł żadnej emocji, która mogłaby pojawić się w jej umyśle.

Mar-Argol wzięła sobie do serca słowa swojego byłego mistrza, wiedziała już od dawna, że panowanie nad emocjami i kontrolowanie ich będzie jej potrzebne, pamiętała dzień, w którym Sifo-Dyas opowiedział jej o swoich wizjach i teraz przypuszczała, że mówił o swojej własnej śmierci.

Aby zostać dobrym Jedi, Howe musiała przeciwstawiać się swoim uczuciom i nie dać się im okiełznać, miała być zależna jedynie od swojego umysłu i klarownych myśli.

A jednak, gdy ponownie spotkała się ze swoim przyjacielem, który wciąż był dla niej za bardzo ważny, wszystko ponownie zaczęło się komplikować.

Gdy leżała na łóżku spocona po pierwszym, wyczerpującym treningu szermierki, wyciszając się, by nie czuć aury Mocy innych Jedi, które często ją rozpraszały, ta jedna jednak, wyjątkowa i wyjątkowo jej znana nie mogła umknąć jej uwadze.

Kenobi już po chwili wszedł do jej pokoju nawet nie pukając, było to dziwne nawet na niego, drzwi zamknęły się za nim, a on usiadł na brzegu łóżka nie witając się.

Mar-Argol natychmiast wyczuła, że coś jest nie tak i wcale nie musiała używać w tym celu Mocy.

— Obi-Wan? — także usiadła, obok niego, kładąc mu dłoń na plecach i lekko pogłaskała, zostawiając rękę.

— Sithowie powrócili — wyszeptał drżącym głosem — Qui-Gon...

— Och nie — mimo jej woli z jej ust wydobył się cichy jęk, bo już wiedziała co się stało. Parę łez stoczyło się po jego policzkach, a ona wbrew sobie rękę z jego pleców skierowała na jego głowę, wplątując ją w jego rudawe włosy.

— Skoncentruj się na tym co jest tu i teraz — wyszeptała, obejmując go drugą ręką i chwytając jego dłoń w swoją. Obi-Wan pokiwał głową, mocniej ściskając jej rękę.

Ułożył głowę na jej piersiach, czując przyśpieszone bicie jej serca, gdy gładziła jego włosy, na które skapywały jej łzy.

"Mar-Argol, Mar-Argol! Musisz mu pomóc" usłyszała raz jeszcze w głowie, głos Qui-Gona.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro