【2.11】

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

▇▇▇

▇▇▇

𝐙𝐈𝐄𝐋𝐎𝐍𝐎𝐒𝐊𝐎𝐑𝐘 twi'lek marszczył brwi coraz szybciej idąc przez zatłoczone ulice miasta. Mijał kolorowe stragany z jedzeniem, pachnącym tak wybornie, że przy każdej miał ochotę się zatrzymać, przynajmniej, by spojrzeć jakie potrawy mogą mieć takie zapachy. Wyrzucił jednak z głowy te pragnienia, skupiając się na słowach mistrzyni, która zdenerwowanym głosem podawała mu listę rzeczy do załatwienia w mieście. Już niemal biegł, potykając się co chwilę o za długi płaszcz, pod którym ukrywał miecz świetlny. Nie zależało mi, by ktokolwiek wiedział o tym, że jest, już prawie, Jedi. W dłoni trzymał mały komunikator i uważnie słuchał tego co Howe miała mu do powiedzenia.

– Pośpiesz się, Uren – dodała jeszcze – Musimy wracać, nie mamy ani chwili do stracenia.

– Tak jest, mistrzyni – odparł szybko, nie miał pojęcia o co mogło chodzić kobiecie, jednak był gotów wykonać każde polecenie. Poziom zaufania, którym ją obdarzał czasami sam go zaskakiwał. To nie oznaczało jednak, że nie interesował go nagły zapał Howe do wyjazdu. W jego głowie pojawiły się pewne teorie, lecz żadna z nich nie była tą prawdziwą.

O właściwym powodzie tak niespodziewanego wyjazdu nie dowiedział się. Nawet gdy już przekroczył próg Gwiazdy z ciężką torbą wypełnioną prowiantem i innymi rzeczami niezbędnymi do długiej podróży. Ciemnowłosa Jedi krzątała się po statku porządkując wszystko, co zostało przygotowane do pobytu na powierzchni planety. Wiedziała, że wkrótce będzie musiała odpowiedzieć na pytania padawana, lecz póki co nie potrafiła skupić myśli. Nie chciała, by wizje jej mistrza zaczęły się spełniać, błagała, by to nie o to chodziło, a jednak nie potrafiła uwierzyć, że miałoby to być coś innego. Przepowiednie Sifo-Dyas'a zawsze się sprawdzały. Najwyraźniej ta, której obawiał się najbardziej, także zaczynała się spełniać.

– Mistrzyni – zaczął zielonoskóry chłopak, gdy już skończyły mu się pokłady cierpliwości, która z każdą chwilą się wzmagała – Dlaczego tak nagle? – szedł za nią, gdy wchodziła do swojej małej sypialni, by zabezpieczyć rzeczy, jakie podczas lotu niespodziewanie mogły zacząć latać w powietrzu. Wpadł na nią, gdy bez uprzedzenia zatrzymała się przed nim, słysząc to pytanie. Odwróciła się w jego stronę, położyła dłonie na ramionach i spojrzała w oczy. Chłopak patrzył na nią z wyczekiwaniem, może nawet z nadzieją. Nie wiedział czego się spodziewać, ale jakakolwiek odpowiedź byłaby bardziej satysfakcjonująca niż niepewność, która trwała od chwili, gdy odebrał połączenie od mistrzyni, która nerwowym głosem kazała mu szybko zrobić zakupy.

Teraz, stała przed nim i w głowie próbowała ułożyć sensowną wypowiedź. Miała jednak wrażenie, że tego wszystkiego jest po prostu za dużo, by tak ot wyjaśnić to padawanowi. Już otwierała usta, by zbyć to pytanie, umilkła jednak zanim choćby powiedziała jedno słowo. Słyszała w głowie słowa swojego mistrza zupełnie jakby stał przed nią, a gdy przymknęła oczy widziała jego zatroskaną twarz. Wiedziała, że nie jest to sprawa, która należy zbywać.

– Rozmawiałam z mistrzem Kenobim – odparła w końcu – Powiedział mi, że zbliża się coś niebezpiecznego – streściła ich rozmowę, mimowolnie sięgając Mocą ku Obi-Wanowi. Uspokoiła się trochę, czując jego aurę. Jego ciche, niezrozumiałe dla niej myśli wędrowały po jej głowie, tak jak jego łagodny głos, który słyszała jakby spod wody. Wzięła głęboki oddech, napawając się tą kojącą obecnością. Uren krzywo patrzył wprost w jej ciemne, lekko zamglone oczy, lecz Mar-Argol milczała, a oczekiwał czegoś jeszcze.

– Tylko dlatego już wracamy? – zapytał, choć nie oczekiwał już odpowiedzi, a nawet nie dał mistrzyni czasu na nią – Było przecież... było tak dobrze – stwierdził lekko się zająknąwszy. Kobieta wiedziała jednak co chciał powiedzieć, nie była ślepa, tak jak nie był on. Doskonale zdawał sobie sprawę z jej stanu i z tego, że ten na szczęście się polepszał.

– Muszę przedyskutować tę sytuację z Radą – podała swój argument, dla niej był wystarczający, by opuścić Naboo, ale niego jednak nie. Ponownie chciał się odezwać, lecz Howe zrobiła to pierwsza – Opowiadałam ci, Uren, o moim mistrzu i jego wizjach – przypomniała mu – Obawiam się, że to co teraz się dzieje... to wszystko może być połączone. Pewne tajemnice trzeba odsłonić przed Radą, a inne rzeczy trzeba im uświadomić, a mogę zrobić to tylko ja.

Chłopak pokiwał głową, choć nie wydawał się przekonany. Najchętniej kłóciłby się z mistrzynią, ale widział, że sprawa nie była tak błaha jak sobie wyobrażał na początku. Na pewno nie była błaha dla Mar-Argol. Na statku przed wylotem należało zrobić dużo, a ona nie wiedziała w co ręce włożyć.

Myśli pochłaniały ją do reszty, wszystko zdawało się być niczym w porównaniu z tym co wiedziała o wizjach Sifo-Dyasa. Zdawała sobie sprawę, że wiedziała niewiele, a jednak ta ilość informacji, którą miała, już ją przerażała. Wierzyła, bo w coś musiała wierzyć, że gdy poinformuje Radę o tych przerażających faktach to najmądrzejsi Jedi będą w stanie zapobiec tragedii, jaka miała nadejść.

Ile Mar-Argol by oddała, by wiedzieć dokładnie czego dotyczyły wizje. Przeklinała sama siebie, że nie dociekała bardziej w przyszłość Zakonu i Republiki. Lata temu ta kwestia zdawała się być znacznie mniej poważna niż teraz, gdy, być może, wszystko zaczynało się spełniać. Wtenczas martwił ją jedynie stan mistrza, który, tak jak ona teraz, zamartwiał się przyszłością całej galaktyki.

Zakon upadnie...

Nadchodzi tragedia...

Czeka nas mrok...

Wciąż słyszała w głowie te słowa, a za każdym razem miała wrażenie, że coś jej się wymyka, że jakiś ważny fakt prześlizguje się jej przez palce, gdy próbowała chwycić w garść wszystkie wspomnienia.

– Startujemy! – dobiegł ją głos Urena. Wyrwana ze wspomnień, potrząsnęła głową, chcąc odgonić ich resztki. Głęboki oddech uspokoił przyśpieszony puls, a mały uśmiech na twarzy miał przekonać Urena, że wszystko było w porządku. Podeszła do kokpitu i usiadła w fotelu obok chłopaka. Ten na krótką chwilę oderwał spojrzenie od panelu kontroli i zielonych łąk, które oddalały się od nich, by rzucić okiem na kobietę.

– Cieszę się, że przynajmniej zobaczę się z Anakinem – powiedział, przerywając ciszę – Będą, Ani i mistrz Kenobi, na Coruscant kiedy tam dotrzemy, prawda? – zapytał pełen nadziei. Mar pokiwała głową nie ufając swojemu głosowi. Obserwowała w milczeniu jak nastolatek ustawia autopilota, pochylając się w fotelu.

Sama nie wiedziała czemu łzy nagle napłynęły jej do oczu. Zamrugała szybko, nie chcąc by padawan widział tę chwilę słabości. Dość przeżył już u jej boku, znosił jej cierpienia i męki, spowodowane przez podłą zabraczkę. Wspierał ją i pomagał zawsze, gdy go potrzebowała. Oczekiwała, że teraz, kiedy koszmary się zakończyły, kiedy dzięki Urenowi i czasowi, który jej poświęcił, zacznie się dobry, wesoły czas w jej życiu pozwalający jej przemyśleć wiele spraw. Odetchnąć od agonii. Zamiast tego otrzymali od losu kolejne przygnębiające wydarzenia, których konsekwencje Mar-Argol odczuwała już teraz. Nie była ich pewna, nie wiedziała jakie będą, ale nie skłamałaby twierdząc, że nic dobrego się nie zdarzy. Na tyle była świadoma znaczenia wizji swojego nieżyjącego mistrza. 

Właśnie uświadomiła sobie, że nie tylko ona będzie musiała zmierzyć się z tym co Sifo Dyas widział. Siedzący u jej boku Uren także miał stawić czoła tragediom. Jej siedemnastoletni padawan, młody chłopiec, którego obiecała chronić, wyćwiczyć, wychować, który za parę lat miał zakończyć treningi i zostać pełnoprawnym Jedi. Nie wiedziała, co ich czeka, ale nie chciała, aby Dafo musiał w tym uczestniczyć, a jednak również zdawała sobie sprawę, że nie ma żadnej okrężnej drogi, jaką oboje mogliby obrać.

– Będziemy coś robić? – zapytał obracając cały fotel w stronę swojej mentorki. Mały, niemal niezauważalny uśmiech pojawił się na jego twarzy, zdecydowanie nie chciał teraz czegoś robić. Howe westchnęła cicho. Wiedziała jakiej odpowiedzi oczekuje Uren, choć była nieskora mu ją dać, to poniekąd sama potrzebowała chwili spokoju i odpoczynku.

– Nie – odparła ku wielkiej uciesze nastolatka – Możesz obejrzeć jakiś holofilm albo...

– Nic więcej nie musisz proponować, mistrzyni!

Dafo wstał z fotela, jeszcze raz sprawdzając czy autopilot został dobrze ustawiony, by chwilę później w podskokach zniknąć za drzwiami swojej kabiny. Mar-Argol odetchnęła, odchylając się w fotelu. Wiedząc, że Dafo nie będzie się teraz skupiać na Mocy, pozwoliła swoim myślom wędrować, opuściła bariery wokół swojego umysłu, powoli wyciszała się. Medytacja zawsze dawała jej więcej spokoju niż cokolwiek innego.

Spojrzała jeszcze raz na rozmazujące się wokół gwiazdy, zanim zamknęła oczy. Czuła szorstkość materiału, gdy ułożyła ręce na kolanach. Wzięła kilka głębokich oddechów, po których zakręciło ją w nosie. Uren najwyraźniej nie starł kurzy zbierających się na kokpicie, stole i oparciach foteli. Mimo to, dla Howe zapach statku kojarzył się dobrze, z domem, ciepłem i miłością, jakiej wciąż się wystrzegała.

▇▇▇

𝐖𝐈𝐙𝐉𝐄 nigdy nie nawiedzały Mar-Argol. Niekiedy miewała przeczucia, czasem wewnętrzny głos jej podpowiadał, a może była to po prostu intuicja, wyrobiony z biegiem lat szósty zmysł.

Wizja pojawiła się po raz pierwszy, gdy siedziała w fotelu pilota przy kokpicie Gwiazdy, medytując. Nagle przed zamkniętymi oczami zaczęły pojawiać się krajobrazy, ludzie, wydarzenia, niektóre, takie które już widziała, inne, o których nie miała pojęcia. Już chwilę później zaczęła słyszeć urywane rozmowy, pojedyncze słowa, szum wiatru, a może był to szum silników. Wielkie statki zakrywały cały horyzont, a zachodzące słońce oświecało je swoimi promieniami, które niczym szkarłatna krew zalewały gigantyczne maszyny.

"Nie pozwól by emocje tobą prowadziły" usłyszała dobrze znany sobie głos. Przez krótki moment miała wrażenie, że Sifo Dyas pojawił się przed nią.

Wkrótce wybuchło, naraz zaczęło się palić, gigantyczne płomienie pochłaniały wszystko co Mar-Argol kochała. Mimo, że wystrzegała się miłości.

Patrzyła zagubiona, niezdolna do ruchu, wręcz sparaliżowana na rozmazujące się w jej załzawionych oczach niewyraźne kształty budynków i ciał. Zdawało jej się, że swąd spalenizny podrażniał jej nos. Krzyki w jej głowie stały się coraz głośniejsze, a ona w żaden sposób nie była w stanie ich zagłuszyć.

Z oddali dobiegał ją pisk, zdawało jej się jakby słyszała go spod wody, jakby ktoś zatkał jej uszy, tak by go nie słyszała. Zbliżał się jednak i wkrótce przestał być piskiem a stałym, ciągłym dźwiękiem alarmu.

Zachłysnęła się powietrzem. Otwarła oczy. Zielone lekku jej padawana mignęło jej przed oczami, gdy już upewnił się, że ją obudził. Mar jednak nie ruszyła się z miejsca mimo głośnego wycia alarmu, mimo czerwonych światełek na konsoli, mimo spanikowanych krzyków Urena.

Dopiero po paru minutach, gdy sprzed oczu zniknęło jej zniszczenie, ogień, płomienie i upadek, zorientowała się co się dzieje. Czerwone lampki, torturujący jej głowę dźwięk wskazywały na usterkę statku.

— Hipernapęd szwankuje! — wykrzyczał chłopak, siadając na fotelu pilota. Howe już zaczęła orientować się w sytuacji, wyłączając autopilota i starając się doprowadzić Gwiazdę do porządku. Twi'lek biegł już po narzędzia, którymi mógłby zacząć rozkręcać pokład, bo póki co żaden lepszy pomysł nie przyszedł mu do głowy.

— Nie możemy wyjść z nadprzestrzeni — poinformowała go mistrzyni drżącym z nerwów głosem. Wciąż nie pozbierała się po dziwnym śnie, a pojawił się kolejny, o wiele większy, póki co, problem.

— Możemy — odparł chłopak, nie mniej niespokojnie.

— Nie możemy wyjść z nadprzestrzeni jednocześnie nie rozrywając Gwiazdy na części — sprostowała, rzucając mu zdenerwowane spojrzenie.

— Och...








Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro