【2.5】

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

▇▇▇

▇▇▇

𝐓𝐎𝐖𝐀𝐑𝐙𝐘𝐒𝐙𝐘𝐋 jej stały szum, chwilami głośniejszy, chwilami cichszy, ale słyszała go bez przerwy, przez co miała wrażenie, że jej boląca głowa zaraz pęknie. Próbowała unieść powieki, by rozejrzeć się po swoim szumiącym otoczeniu, ale po chwili odzyskała umiejętność myślenia i zrozumiała, że to ryki wielkiego wookie i paru mężczyzn, którzy rozmawiali obok niej.

Chciała się ruszyć, coś wrzynało się w jej nadgarstki, miała wrażenie że krew odpłynęła jej z rąk i że całkowicie straciła w nich czucie. Nie myliła się, przy każdym najmniejszym ruchu kajdany, jakimi była skuta raniły jej ręce, na których wisiała przykuta do ściany ciemnej jaskini.

Głowa wciąż jej pulsowała, strużka już zasychającej krwi spływała jej po skroni i kości policzkowej, kapiąc na rozdarty już nie taki ciepły płaszcz. W końcu otwarła oczy, rozglądając się po wnętrzu wydrążonej w skale pieczary. Ściany, w tym ta, do której była przykuta, znajdująca się naprzeciw wejścia osłoniętego grubą skórą, były zimne i wilgotne, w środku izby znajdowało się zgaszone palenisko a wokół niego wiele narzędzi, których Mar-Argol nie potrafiła rozpoznać. Nie było tu nikogo żywego prócz niej, najwyraźniej mężczyźni opuścili już tę grotę, Howe nie musiała dłużej udawać tego, że wciąż jest nieprzytomna.

Jęknęła głośno, próbując podciągnąć się i chwycić dłońmi łańcucha, do którego były przymocowane ciężkie kajdany, by ulżyć swoim obolałym już nadgarstkom. Wiedziała, że sił w ramionach i dłoniach nie starczy jej na długo, jednak choć przez chwilę nie czuła lepkiego od jej krwi metalu na rękach. Brała płytkie oddechy, uspokajając organizm i starając się nie ruszać, bo wszystko sprawiało jej ból. Ponownie przymknęła oczy, opuściła powieki skupiając się na Mocy, na czerpaniu z niej siły zarówno fizycznej jak i psychicznej. Próbowała wyczuć aurę Urena, która ku jej uldze wciąż była równie silna jak ostatnim razem, gdy go widziała.

Dafo zapewne znajdował się w lepszej sytuacji niż ona. Być może wspólnie udałoby mi się uwolnić z więzów i uciec z tego obozu. Nie mogli dłużej siedzieć w nim bezczynnie, Howe była już pewna, że nic tu nie zadziałają, w myślach przyznała rację Obi-Wanowi, jej plan okazał się fatalny. Nie dość, że została całkowicie zmylona przez Radę Jedi, która błędnie sądziła, że na Cadomai toczy się wojna jedynie między tubylcami, to ponadto jedna ze stron konfliktu najwyraźniej nie była skłonna nawet do rozmów.

Ona i Uren musieli skontaktować się z Kenobim i Skywalkerem, zmiana całej akcji bez wątpienia była konieczna.

▇▇▇

— 𝐊𝐑𝐈𝐅𝐅! — wykrzyknął nieco za głośno blondyn, chodząc w kółko po obozie snivvianów, trzymając przy twarzy mały komunikator.

— Anakin — zawołał karcąco mistrz chłopaka, stojący kilka metrów od niego i z równym niepokojem co swój podopieczny rozmyślający nad tym co mogło stać się przyjaciołom.

Oczywiście to nic nie musiało się stać, mogli zgubić w śniegu malutkie komunikatory lub te przez panującą temperaturę najzwyczajniej w świecie się zepsuły. A jednak Jedi miał niezbite wrażenie, że coś niedobrego się przytrafiło. Sięgnął Mocą daleko, chcąc wyczuć niedostępny dla nikogo umysł Mar-Argol, ale jej obecność w Mocy zdawała się mniej jasna niż zazwyczaj. Sam miał ochotę przekląć, jak Anakin chwilę temu.

Co też Howe zrobiła? Nie była nieodpowiedzialna ani nieprzygotowana, wręcz przeciwnie ich plan, choć może nie wybitny (był okropny) to był dopracowany i każdy szczegół został ustalony, a mimo to działo się coś złego, mężczyzna czuł to w kościach i czuł to, bo jego połączenie w Mocy z Mar-Argol nigdy całkiem nie zniknęło.

Musiał działać w sojuszu z snivvianami, by pokonać wspólnego wroga.

— Anakinie — zwrócił się do chłopaka, który wciąż zdenerwowany dreptał po jaskini — Nowy plan się sam nie wymyśli...

▇▇▇

𝐂𝐈𝐒𝐙𝐄 przeszył kolejny głośny krzyk bólu. Uren zaczął szarpać sznur, którym związane były jego ręce. Nie potrafił znieść tego, że jego mistrzyni była torturowana, a on nie mógł nic z tym zrobić. Zacisnął powieki, próbując odciąć się od jej aury, która otaczała go od dnia, kiedy został jej uczniem, jej fizyczne cierpienie powodowało jego duchowe. Słyszał jej rozdzierające wrzaski, nie będąc w stanie jej pomóc i podświadomie czuł jej ból.

Na chwilę ponownie zapanowała cisza, która jednak również raniła młodego twi'leka.

Musiał coś zrobić, wiedział, że musiał jej pomóc. Wraz z kolejnymi krzykami agonii, zaczął skupiać się na Mocy, która w tamtym momencie była jego jedynym sojusznikiem.

Niestety Mar-Argol nie mogła powiedzieć tego samego. Nie minęła chwila od kiedy odzyskała przytomność, a do pieczary weszła przywódczyni całego obozu, żółtoskóra zabraczka. Wpatrywała się chwilę w skutą Jedi, najwyraźniej nie spodobał jej się fakt, że zamiast wisieć bezsilnie w kajdanach, ta mocno trzyma się dłońmi łańcuchów i uśmierza swój ból. Jednym ruchem ręki przywołała do siebie mężczyzn uzbrojonych w długie pałki paraliżując, głową wskazała na więźniarkę, którą już po chwili oboje uderzyli w brzuch, spowodowało potworny ból spowodowany napięciem elektrycznym, które przeszyło całe jej ciało. Puściła się łańcuchów i jęknęła głośno, ponownie czując kajdany na jej już poranionych nadgarstkach.

— Jeszcze raz użyjesz tej swojej mistycznej energii, a twojego twi'leka spotka długa, bolesna śmierć — mruknęła zabraczka, obracając w dłoniach srebrną rękojeść miecza świetlnego, który należał do jej padawana. Howe zacisnęła zęby widząc, że nie jest to żartem, nie myślała więc nad planem ucieczki, życie Dafo było dla niej priorytetem, a niestety groźby liderki były poważne i Howe nie wątpiła, że rzeczywiście Urenowi może się stać krzywda, gdyby ona się nie słuchała. Jej padawan stał się kartą przetargową w działaniach, jakich ludzie z tego obozu się podjęli.

Zabraczka zrobiła krok do przodu, podchodząc bliżej uwięzionej, zadarła lekko głową, Mar-Argol była wyżej, ze spokojem spojrzała w jej płonące oczy, mimo że znajdowała się w szkaradnej sytuacji, to nie mogła powstrzymać się od niewielkiego wyzywającego uśmieszku.

— Po co przybyliście na nasze ziemie? — zapytała, nie zwracając uwagi na spojrzenie Howe.

— Wątpię w to, że są to wasze ziemie — odparła cicho zachrypniętym głosem, gardło jej wyschło, nie wiedziała ile czasu minęło, od kiedy napiła się czegoś. Ten komentarz nie spodobał się żółtoskórej, pełne wyższości spojrzenie skierowała na uzbrojonych mężczyzn. Silny elektryczny impuls ponownie przeszył ciało Jedi, która krzyknęła z bólu. Każdy mięsień pulsował, przez długą chwilę nie czuła nic prócz piekielnej agonii, mroczki pojawiły jej się przed oczami, gdy tortura dobiegła końca, z trudem wzięła płytki oddech, mając wrażenie, że płuca jej płoną. Głowa opadła na piersi, kropelki potu podrażniały jej oczy, potargane włosy wchodziły do suchych ust.

— Są nasze — stwierdziła zabraczka, mrużąc oczy i uśmiechając się szeroko, najwyraźniej patrzenie za zamęczoną Howe sprawiało jej niewymowną przyjemność — Zdobyliśmy je od przeklętych snivvian, uciekali w popłochu, gdy wszystko płonęło, są jak najbardziej nasze

— Bardziej nie mogłyby być — zarechotał jeden z mężczyzn, jednak umilkł, spotykając się z surowym spojrzeniem, przeszywających szmaragdowo-zielonych oczu.

— Czego tu chcieliście? — zapytała ponownie.

— Pokoju — wycharczała ciemnowłosa, nie podnosząc głowy. W odpowiedzi zabraczka prychnęła, nie wierząc jej.

— Powiedz mi prawdę, a oszczędzę ci tych niepotrzebnych cierpień — powiedziała siląc się na spokojny ton – buzowała w niej złość, co Mar, nawet nie zagłębiając się w Moc, czuła.

— Mówię prawdę — odparła zachrypniętym od krzyku głosem — przybyłam zakończyć konflikt.

Liderka zwęziła brwi, zacisnęła szczękę i w przeciągu kilku sekund znalazła się kilka centymetrów od więźniarki. Jej zielone oczy błyszczały z wściekłości i frustracji, wciąż nie potrafiła uwierzyć w słowa swojej przeciwniczki.

— Kłamiesz! — wykrzyknęła, wprost w twarz Jedi. Obróciła się i poleciła mężczyzną wznowienie tortur.

Mar zacisnęła oczy zanim poczuła silny wstrząs. Całe jej ciało płonęło, nie czuła nic prócz potwornego bólu w każdej swojej komórce, nie słyszała własnych wrzasków ani wzburzonych krzyków zabraczki. Miała wrażenie, że minęła wieczność zanim elektryczne wstrząsy przestały ją dręczyć. Z trudem brała oddech, zdarte gardło ją piekło, ale było to nic w porównaniu z ogniem, który chłonął każdy jej mięsień, każdą kostkę.

Zanim pochłonęła ją ciemność, usłyszała jeszcze:

— Pani, chłopak uciekł...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro