【2.7】

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


▇▇▇

▇▇▇

𝐇𝐎𝐖𝐄 zachłysnęła się powietrzem, powstrzymując się od krzyku bólu, który poczuła podczas tej niby prostej czynności. Wraz z tym jednym oddechem coś się zmieniło, ciemność opuściła ją, a jasna, czysta energia wypełniała jej ciało. 

Obi-Wan był obok, był w pobliżu, w jej myślach, w jej Mocy. Czuła odnawiającą się w Mocy ich dawną więź, którą zmuszeni byli zerwać, a jednak teraz ta wciąż trwała, niemal widoczna, namacalna. Nie potrafiła myśleć teraz o konsekwencjach odnowienia jej, nie chciała ich widzieć, nie miała siły przejmować się nimi. Nie w tamtym momencie, kiedy w głowie dźwięczały jej jego słowa " Mar-Argol, wróć do mnie".

Wracała, powoli, z każdym płytkim oddechem, z każdym uniesieniem opadających powiek, myślami błądzącymi daleko, a jednak tak blisko niego.

On po długim wyczekiwaniu, kotłowaniu w swoim umyśle wszystkich emocji, które czuł, ale nie chciał, by padawani także je poczuli, wreszcie doświadczył ponownie jej jasnego światła, czystej mocy, którą znał sprzed lat, gdy ich więź była jeszcze mocna, nieprzerwana, nierozerwalna, gdy byli dziećmi, dziećmi nieświadomymi okropności świata, bólu, jaki przyjdzie im doświadczyć i trudnych decyzji, jakie musieli podejmować.

Odetchnął z ulgą, opadając na siedzenie. Anakin oderwał wzrok od szyby kokpitu i spojrzał przelotnie na mistrza, uśmiechając się lekko pod nosem. Nerwy, które buzowały w nim od chwili, gdy Uren się z nimi skontaktował, przeszły. Powrócił spokój, a przynajmniej tak sądził Skywalker, w zasadzie nie czujący niemal żadnych emocji w aurze swojego mistrza. Znał go natomiast na tyle dobrze, że wiedział po jego zachowaniu, minie, zaciśniętych szczękach, a nawet spojrzeniu jego niebieskich oczu.

Uren jednak nie wiedział, nie miał pojęcia dlaczego jego połączenie w Mocy z mistrzynią nagle zaczęło być bardziej wyraźne, mógł przysiąc, że słyszał jej nierówne oddechy, czuł uderzenia serca, widział pieczarę, w której była więziona jej oczami, przez chwilę na nadgarstkach poczuł chłód metalu. Zdawało mu się, że Howe jakby odżyła a wraz z nią ich więź, bardziej klarowna, silniejsza o nowe doświadczenia, cierpienia i przywiązanie.

— Wszytko z nią dobrze — wyszeptał ni to do siebie ni do towarzyszy — Mistrzyni Howe żyje — powiedział już głośniej — Wiem, gdzie jest i gdy tylko wylądujemy, uwolnię ją — spojrzał na Anakina, który pokiwał głową, a potem na Kenobiego, który przejechał palcami po brodzie, jaką Mar-Argol określała mianem niedorzecznej, lecz w rzeczywistości już dawno się do niej przyzwyczaiła.

— Będziemy musieli wylądować w środku obozu wroga, wtenczas snivvianie natychmiast rozpoczną swój atak, jednak element zaskoczenia nie podziała długo, jak mówiłeś, Uren, ludzie Irejsh są dobrze uzbrojenia, a jaskinie wydrążone w skałach to najlepsza forteca o jaką mogli się postarać — padawan kiwnięciem głowy zgodził się z mistrzem, jednak wciąż nie rozumiał do czego ten zmierza — Obawiam się, że przedostanie się do jednej z nich podczas wymiany ognia może być trudniejsze niż nam się wydaje...

— Och.

— Anakin będzie cię osłaniał, Uren — Jedi spojrzał na swojego podawana, któremu oczy zabłysnęły, mistrz powierzył mu ważne zadanie, powierzył mu życie jego przyjaciółki i jej padawana, a to było oznaka największego zaufania.

— Nie zawiodę cię, mistrzu — obiecał pewnie młody chłopak.

— Wiem, Anakinie — Obi-Wan uśmiechnął się niewyraźnie i ponownie spojrzał w stronę kokpitu i zaśnieżonej szyby. Nie musiał patrzeć na mapę, by wiedzieć, że zbliżają się do celu. Czuł jej obecność, czuł wszystko przez ich relację, połączenie w Mocy, które odnowił, które kosztowało ich obu, dużo, a może nawet za wiele.

Bo Mar-Argol też czuła. Czuła że się zbliża i wiedziała, że nie będzie w stanie spojrzeć mu w oczy, spojrzeć na niego, jednocześnie widząc podświadomie wszystko, wszystko co przed sobą ukrywali, wszystkie strachy, cierpienia, przemyślenia. Gdy będąc nastolatką czuła to ostatni raz do teraz, już wtedy znała ryzyko ich relacji, ich więzi, wiedziała jakie może ona nieść za sobą konsekwencje, więc z jego niemą zgodą, wspólnie zerwali to połączenie. Przez długie dni, od kiedy on został padawanem, potem ona, ich połączenie w Mocy się zacierało, znikało, gdy oboje zaczęli skupiać się na innych, ważniejszych rzeczach niż na sobie, aż w końcu, gdy to już Zakon Jedi na dobre stał się priorytetem, całkowicie zniknęło. Przez pierwsze dni ciężko było im funkcjonować normalnie bez czegoś co towarzyszyło im odkąd byli małymi dziećmi, jednak oboje zdawali sobie sprawę, że tak będzie lepiej, że prawidłową decyzją będzie zostawienie tego za sobą.

Aż do teraz, gdy on bez jej pozwolenia, bez jej wiedzy odnowił to w zaledwie parę chwil.

Mar-Argol z ulgą przyjęła jego obecność, jego wszytko, jednak kiedy usłyszała w głowie jego słowa, kiedy ponownie zaczęła klarownie myśleć, nie potrafiła uwierzyć, że naprawdę Kenobi to zrobił, przebudził to co przez długie lata niemal nieżywe spoczywało na dnie ich umysłów.

Umysłów, które wciąż nie pojmowały zmiany, a jednocześnie potrafiły zaakceptować ją tak szybko.

▇▇▇

𝐓𝐖𝐈'𝐋𝐄𝐊 biegł nie zważając na nic ani na swoje otoczenie, ani na lasery śmigające wokół niego, przed którymi chronił go Anakin. Zmierzał w stronę jaskini, skąd wręcz wołała go jej aura. Z jednej strony cieszył go fakt, że ją czuł, że wiedział, że żyje, jednak z drugiej potwornie bał się o nią, nie wiedział do jakiego stanu doprowadziła ją zabraczka, nie wiedział czy natychmiast po ataku nie postanowiła zabić jeńca.

Jego obawy nie były bezpodstawne. Gdy po wielu sytuacjach zagrażających ich życiu, wraz z Anakinem dotarli do wejścia do jaskini, w której był przetrzymywana była Howe, już powitała ich Irejsh z uśmiechem na ustach i blasterem wycelowanym w przywieszoną na skalnej ścianie kobietę.

Uren wpierw nie poznał swojej własnej mistrzyni. Głowa leżała jej na piersi, która poruszała się nierównomiernie przy krótkich oddechach, jeszcze parę dni temu piękne włosy, dziś były posklejane krwią, potem i brudem, który unosił się w powietrzu, tak jak podarte ubrania, przez które padawani widzieli siną skórę mistrzyni, napięte wychudzone ręce kajdanami były przykute do brudnej od krwi skały.

Chłopiec krzyknął rozdzierająco, żołądek podszedł mu do gardła, jedynie siłą woli powstrzymując łzy zbierające się mu w oczach, wiedział, że musi panować nad emocjami, nad smutkiem, goryczą, żalem i rodzącą się nienawiścią i chęcią zemsty na zabraczce.

Jej oczy żarzyły się, gdy przyglądała się młodym chłopcom, a miotały wręcz płomieniami, kiedy ponownie skierowała wzrok na swoją ofiarę.

— Zapłaci za twoje błędy, głupcze — zachrypniętym, pełnym jadu głosem zwróciła się do twi'leka, który sparaliżowany, dokładnie tak jak Anakin, nie potrafił się ruszyć i wycelowała w klatkę piersiową Howe, zanim jednak zdążyła nacisnąć na spust rozległ się zachrypnięty, a mimo to całkiem wyraźny głos Jedi.

— Za dużo gadasz — wycharczała i skupiając w sobie wszystkie swoje siły pchnęła Mocą swoją oprawczynię. Irejsh przewróciła się, jednak nie minęła nawet sekunda, a już się podnosiła i z wznowioną złością sięgała po blaster. Ten jednak wypadł jej z ręki, a raczej został z niej wyrwany i w ciągu krótkiej chwili znalazł się w dłoni blondwłosego padawana, który celował z niego w krzyczącą z wściekłości kobietę.

Uren biorąc drżący oddech, odzyskał zdolność ruchu, podbiegł do mistrzyni i jej mieczem świetlnym, który miał przy pasie uwolnił ją z kajdan. Kobieta padła na kolana, nie mając nawet siły krzyknąć. Przed upadkiem na twarz powstrzymał ją jej padawan, który podtrzymał ją, także klękając na jedno kolano i mocno przylegając do mistrzyni. Kobieta jęcząc z bólu, podniosła jedno ramię i owinęła je wokół chłopca. Wkrótce jednak całkiem opuściły ją siły, zemdlała z wycieńczenia, cierpienia, niedożywienia już kolejny raz tego dnia.

Anakin wciąż trzymał blaster w pogotowiu, woląc, póki co, nie rozpraszać się, aktywując miecz świetlny. Był pewny, że zabraczka wykorzysta choćby ułamek sekundy jego nieuwagi, by odzyskać broń i zabić, a w najlepszym wypadku jedynie ranić Jedi. Kątem oka spojrzał na swojego towarzysza układającego mistrzynię na posadzce, Skywalker miał szczerą nadzieję, że kobieta żyje, a jedynie jest nieprzytomna, w obu przypadkach, pierwszego żaden z chłopców do siebie nie dopuszczał, potrzebowali wsparcia. Nie daliby rady sami wyciągnąć z jaskini i zaprowadzić na statek Howe, jednocześnie pilnując zabraczki. Chłopak skontaktował się więc z mistrzem, który mimo że wbrew tego co zakładał plan, opuścił pokład i pomagał w walce snivvianom, już po chwili z Snuggiem zjawił się w jaskini.

Kaptur spadł mu z głowy podczas walki, kosmyki jego jasnych włosów pokryte były śniegiem, twarz zarumienioną miał od zimna, płaszcz w paru miejscach przypalony był od strzałów z blasterów. Podbiegł najpierw do swojego podawana, jakby chcąc upewnić się, że chłopcu nic nie ma, Snugg zajął się Irjesh, więc Anakin porzucił blaster i za pozwoleniem mistrza wyszedł przed jaskinię broniąc wejścia do niej.

Kenobi zaś podszedł do Urena i leżącej na plecach, nieprzytomnej jego mistrzyni. Zaschło mu w gardle, gdy ją zobaczył, wprawdzie spodziewał się, że nie będzie wyglądać najlepiej, twi'lek mówił, że była torturowana, lecz nie potrafił uwierzyć, że była w takim stanie. Nikt nie zasługiwał, na coś co spotkało ją, nikt nie zasługiwał, by oglądać ją w gdy tak wyglądała, a w szczególności nie jej nastoletni padawan, z którym łączyła ją silna więź i mocne uczucia.

— Idź do Anakina — rozkazał chłopcu, nie chcąc by ten dłużej znosił widok swojej cierpiącej mistrzyni, musiał odciągnąć jego myśli od złych, ciemnych emocji. Zielonoskóry jednak nie zamierzał opuszczać swojej mentorki — Proszę, Uren, ona nie chce żebyś się teraz męczył — powiedział zgodnie z prawdą, znając intencje przyjaciółki — Jest pod dobrą opieką, nic już jej nie będzie — dopiero te słowa, pozwoliły padawanowi podnieść się z klęczek i opuścić straszną jaskinię.

Obi-Wan czym prędzej ściągnął swój płaszcz i przykrył nim zziębnięte ciało Mar-Argol. Odgarnął włosy z jej twarzy i przyłożył dwa palce do szyi, by wyczuć jej puls, ten powoli się stabilizował, jednak był niemal niewyczuwalny, za to wzrastała jej temperatura i ku jego niezadowoleniu dostawała silnej gorączki. Kobieta potrzebowała jedzenia, picia, ciepła, musiał zdezynfekować i opatrzyć jej rany, jednak w warunkach, które panowały w tej przeklętej pieczarze, żadna z tych rzeczy nie była możliwa do wykonania. Mógł jedynie pozbierać z ziemi lekko wilgotne kawałki drewna, by rozpalić niewielki ogień, który mógłby ją rozgrzać. Wiedział, że nie może przenieść jej przez pole bitwy, sam nie odnosząc ran, musiał poczekać aż snivvianie uporają się z najeźdźcami. Nie potrafił zaakceptować innej opcji, nie potrafił wyobrazić sobie Mar cierpiącej jeszcze więcej...

Na szczęście, nie spotkał go zawód, po paru dłużących się chwilach, jeszcze przed zachodem słońca, Anakin i Uren w towarzystwie Snugga ponownie przekroczyli próg jaskini. Ogień, który Kenobi rozpalił już dogasał, więc i jemu robiło się zimno, mimo to niestrudzony siedział u boku wciąż nieprzytomnej Mar-Argol.

Do mistrzyni zaraz podbiegł Uren i spojrzał ze strachem w oczach na jasnowłosego Jedi.

— Wciąż się nie obudziła — stwierdził i przykucnął przy niej, dotykając jej rozpalonego czoła. Kenobi nie odpowiedział, było to zbędne. Oboje zdawali sobie sprawę z jej złego stanu, ale żaden z nich nie chciał się pogrążać w czarnych myślach.

— Trzeba przenieść ją na statek, gdzie będziemy mogli opatrzyć rany i jak najszybciej skontaktować się z Radą — oznajmił i skinąwszy głową na Snugga, który stał przy ścianie i w ciszy przypatrywał się Jedi. Kobieta, którą spotkały takie okropieństwa z rąk Irjesh, nie była jedyna. Wielu jego towarzyszy zostało pochwyconych i więzionych, wszyscy umierali z odniesionych ran, liczył że to samo nie spotka Kenarii.

▇▇▇

𝐎𝐏𝐔𝐒𝐙𝐂𝐙𝐄𝐍𝐈𝐄 tej śnieżnej, zimnej planety było bezsprzecznie najlepszą częścią misji. Anakin z Obi-Wanem siedzieli przy sterach, zaś Uren czuwał przy swojej mentorce, której stan z minuty na minutę ulegał poprawie. Po paru godzinach, gdy już jej rany były opatrzone bactą, podano jej środki przeciwbólowe i wzmacniające.

Leżała w swoim łóżku, przykryta i owinięta kocami, wpatrzona w szary sufit, próbując skupić się na czymś innym niż na żółtoskórej zabraczce i jej płonących oczach, na bólu który prześladował jej ciało od wielu dni i od więzi z Kenobim, którą ją uratowała.

Popatrzyła na swojego padawana, którego zatroskane spojrzenie wbite było w nią już od paru minut. Uśmiechnęła się do niego niewyraźnie, jednak całkiem szczerze.

— Uren — wyszeptała, lekko zachrypniętym głosem — Jestem z ciebie bardzo dumna i niewyobrażalnie wdzięczna, za to że uratowałeś mi życie — przyznała, a mówiąc to poczuła ciężar spadający z jej bark, czuła się jakby zawiodła swojego ucznia, ale fakt, że ten potrafił już tyle, mówił coś innego. Chłopiec pokiwał głową, uśmiechając się szeroko, takie słowa od kogoś tak ważnego były dla niego niezwykłe i poczuł się doceniony ponad wszelką miarę — Możesz rozpocząć z Skywalkerem rozgrywkę o to, kto więcej razy uratował swojego mistrza — dodała żartobliwie.

Zielonoskóry pokiwał głową, a widząc zmęczenie mistrzyni wyszedł z jej niewielkiej kabiny, zostawiając ją samą. A przynajmniej tak myślał, dopóki Kenobi nie wstał i sam postanowił zakłócać spokój przyjaciółki.

Mar-Argol wiedziała, że się zbliża, nie tylko syk otwieranych drzwi upewnił ją w tym stwierdzeniu. Nie odzywając się usiadł na brzegu jej łóżka i spojrzał na nią, łzy zebrały mu się w oczach, gdy czuł jej ból, jej wszystkie emocje, troski i zmartwienia. Nie potrafił się odezwać, nie wiedział co mógłby jej powiedzieć, siedział więc w milczeniu jedynie swoją obecnością ją wspierając.

— Nie powinieneś tego robić — po długiej chwili milczenia, cicho, niemal niesłyszalnie zarzuciła mu z żalem, nie musiała tłumaczyć, tego co miała na myśli.

— Wiem — odpowiedział, westchnąwszy bezgłośnie— Ale tylko tak mogłem cię... uratować, nie chciałem, nie mogłem cię zostawić.

— Może właśnie to należało zrobić — szepnęła, drżącym głosem, wciąż nie przywyknąwszy do więzi, której nie czuła od tak wielu lat, teraz już nie potrafiła wyobrazić sobie siebie bez niego, było już za późno by ponownie pozbyć się tej relacji.

— Wiesz, że nie potrafiłbym — odszepnął i wstał od jej łóżka — Zrobiłabyś to samo, nieprawdaż? — Mar-Argol zacisnęła szczękę, powstrzymując się od szlochu, kiwnęła głową niemal niezauważalnie, nie wiedząc czy Kenobi w ogóle to widział, drzwi z sykiem się zamknęły, a ona opadła wykończona na materac, pozwalając łzom spływać po jej bladej, wychudzonej twarzy. Jak bardzo była pewna, że postąpiłaby tak jak on, gdyby znalazł się w sytuacji zagrażającej jego życiu, nie wahałaby się ani chwili, nie dla niego. Ale jednak czuła, jak ich relacja wpływa na... wszystko, nie czuła takiego spokoju na duszy od dawna, a jednak wciąż nie potrafiła uspokoić rozbieganych myśli.

Nic nie miało pozostać takie samo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro