ℛℴ𝓏𝒹𝓏𝒾𝒶𝓁 𝒹𝓇𝓊ℊ𝒾

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chciałabym jeszcze napisać, że jeśli tekst jest pochylony, o tak to znaczy że Polska mówi po polsku (jak to dziwnie brzmi). Jeśli będziecie chcieli, mogę zrobić tak z każdym krajem i nie będę tłumaczyć, tylko po prostu napisze po polsku pochyłą czcionką. Nie przedłużam, zapraszam do czytania ^^

Pov.Polska

Obudziły mnie promienie jesiennego słońca wpadające przez okno. Śpiący, wziąłem do ręki telefon i sprawdziłem godzinę. 8.00. Ale sobie pospałeeeeeeem. Bardzo długo (wyczuj tę ironię).

Odłożyłem obok łóżka telefon i usłyszałem hałas dochodzący z dołu.

-Pewnie Węgry szykuje się do roboty-powiedziałem do siebie szeptem. Ach, bezrobotny ja, nawet nie odczuwam tego. Znaczy-nie dokońca bezrobotny. Coś tam w kawiarnii czy gdzieś pracuję. Sam do końca nie wiem.

Chwilę leżałem, ale nie mogłem zasnąć, więc zszedłem na dół, coś zjeść.

-O, królewna wstała. Guten morgen-powiedział śmiejąc się. Przeszedłem koło niego, by dostać się do lodówki.

-Nie denerwuj mnie-powiedziałem, otwierając lodówkę pokrytą połyskujacym, czarnym szkłem- dlaczego tu nic nie ma?

-Wczoraj wszystko się skończyło-uśmiechnął się-Jak byś mógł po zakupy skoczyć, byłbym wdzięczny.

-Dobra, dobra. A chleb jakiś jest?-spytałem nadal zaspany.

-Tak, w szafce na górze.

-Dzięki Bogu-otwarłem szafke i wyjąłem chleb.

-Wychodzę, wróce po południu. Nie rozwalisz mi chaty?

-Bardziej dom rozwalą mi robotnicy niż ja tobie-powiedziałem wyjmując sobie kromkę suchego chleba-masła nie masz, nie?

-Nie-uśmiechnął się i założył skórzane buty.

-To fajnie.

-Smacznego- otworzył drzwi, wyszedł i zamknął je z powrotem.

-Ta... smacznego...-powiedziałem, gryząc kawałek suchej kromki chleba. Przynajmniej mam co jeść, nie mogę narzekać.

Pomyślałem, że może Węgier ma jednak coś innego niż chleb. Odwróciłem się i powoli otwierałem szafki. Jedna szafka, druga szafka, trzecia, czwarta... nie ma nic.

Zabrałem się więc za przeglądanie szafek na dole. Znalazłem jednak tylko wodę. Oczywiście, jeśli chodzi o rzeczy potrzebne do przeżycia. Tak to znalazłem jeszcze kosz na śmieci, sztućce i inne takie badziewia. Zrezygnowany, wziąłem do ręki kolejną kromkę i zacząłem ją jeść.

-Akurat nic nie ma, kiedy ja jestem i muszę iść po zakupy. No trudno, przynajmniej gdzie mieszkać mam-powiedziałem sam do siebie, kończąc jeść kromkę, a następnie chowając chleb do szafki.

Nie będę przecież chleba jeść cały dzień-pomyślałem wchodząc na górę po nieskazitelnie czystych schodach- przebiorę się, umyję i hop do sklepiku. Wiem nawet co zrobię na obiad!

//Time skip *autorka jest leniwa, nie bić jej za to*//

Wziąłem klucze, które wisiały przy drzwiach, zamknąłem je i wyszedłem. Wraz z usłyszeniem melodii w uszach, zacząłem iść w stronę sklepu.

Po około dziesięciu minutach dotarłem na miejsce i mogłem wejść do sklepu. W sumie to nie był sklep, tylko supermarket. Ale i tak na jedno wychodzi, więc niepotrzebnie się produkuję.

Schowałem słuchawki, wziąłem koszyk i wszedłem do labiryntu półek z różnymi artykułamy spożywczymi.

Gdy miałem wszystkie potrzebne rzeczy, zacząłem szukać produktów potrzebnych do przygotowania obiadu.

Jeszcze tylko mi została papryka-pomyślałem- może Wegry ma w domu... albo zeżarł. Nie, nie będę ryzykować.

Miałem sięgnąć po ostatnią, podkreślam, ostatnią paprykę, gdy jakiś dzieciak przejechał tuz przede mną na deskorolce co mnie zdezorientowało i starsza pani ją wzięła. Super. Mam dwa pytania:Czy to akurat przypadek i ktoś tak chciał, by to była ostatnia papryka, czy to było ukantowane?

-Może Węgry ma w domu jednak... może...-powiedziałem do siebie szeptem, po czym oddaliłem sie od półki z warzywami do kasy.

Wyłożyłem już wszystkie towary i ta sama pani, która mi zabrała tą paprykę, zrezygnowala z niej. BOŻE! Jakie szczęście! Jestem uratowany! Nie muszę chodzić po całym mieście w poszukiwaniu papryki!

-Ja chcę ją wziąć! MUSZĘ!-krzyknąłem na cały sklep i wszyscy skierowali swój, trochę zszokowany, wzrok na mnie -Znaczy-odkrząknąłem-ja chętnie ją wezmę, nie zmarnuje się- uśmiechnąłem się i wyciągnąłem rękę po warzywo.

Włożyłem ową rzecz pomiędzy inne moje produkty i lekko speszona kasjerka ponownie zaczęła kasować wybrane przedmioty innych.

-Nienawidzę sklepów...-szepnąłem i zacząłem iść z dwiema torbami pełnymi jedzenia. Musiałem tyle kupić, nie?

Jeszcze pójdę do sklepu z naczyniami-pomyślałem przechodząc przez bramę wejściową parku- muszę tylko przejść przez park i będę na miejscu.

Wszedłem na chodnik biegnący przez cały park. Dzieci radośnie biegały gdzie popadnie albo rodzice kupywali im lody. Chciałbym kiedyś zobaczyć, jak żyją ludzie. Jak być człowiekiem. Jak to jest, być człowiekiem który jest słabszy od kraju. Moze poproszę Kazachstana o jakies czary-mary. Tak, tak kiedyś zrobię!

Minąłem grupkę młodzieży, w tej chwili robiących coś na telefonach. Uzależnienie chyba sięga zenitu, ale ja nie jestem lepszy...

Szybko ich minąłem, by nie być zaatakowany w sprawie "fotek" i "tik toczków". Boję się tego drugiego, okropnie. Nie moja wina...

Jakieś pięć minut później dotarłem do wyjścia i uszczęśliwiony tym faktem, można rzec, pognałem ku ostatniemu sklepowi- sklepowi z naczyniami. Wparowałem, bo nie wszedłem, do środka.

-Dzień dobry, czy- zapytała ciepło ekspedientka, po czym dodała trochę poważniej- pomóc w czymś? Czegoś pan szuka?-powiedziała z francuskim akcentem, zbliżając się do mnie. Francuzka... lepsze to niż spotkanie z tą przesadną kobietą, mam na myśli Francję. Chociaż w sumie może to być chociażby dajmy na to Kanadyjka, ale o tym nie wiem. Ważne, że nie Francja.

-Szukam takiego... no... nie wiem jak to się nazywa... nie wiem czy w ogóle to coś ma nazwę...

-A jak wygląda?- uśmiechnęła się ciepło, wołając jakąś młodszą dziewczynę, mówiąc do niej coś w niezrozumiałym dla mnie języku, co skończyło się na zabraniu moich toreb z zakupami na bok przez tą drugą. Lekko speszony, odpowiedziałem na pytanie ekspedientki.

-No... szukam naczynia, albo talerza z jakimiś przegrodami. Najlepiej czterema.

-A jakiś kolor, upatrzony?- kobieta nieco się przechyliła i uśmichnęł się do mnie przymrużając oczy. Że jakieś kolory tego są? O rany...

-No... ten... nie. A są jakieś?

-Tak. Czarny,biały i jeszcze kilka. Chce pan zobaczyć?

-N-nie... podziękuję- wyjąkałem wbijając wzrok w torby obok kasy.

-Och... to jaki kolor?

-Czarny... tak... na pewno. Poprosze czarny.

-Już idę, zobaczymy czy to ten- wyszczerzyła jeszcze bardziej niż przedtem swoje zęby i krzyknęła coś. Po krzyknięciu przyszła dziewczyna. Kobieta coś powiedziała, zagestykulowała i poszła z drugą gdzieś, gdzie ja nie wiedziałem. W mojej głowie wydawało się że poszły aż do krainy kucyków po to naczynie.

Po kilku minutach ujrzałem obydwie kobiety, z czego jedna z nich niosła potrzebne mi czarno węgliste naczynie.

-O to panu chodziło?-podeszła do mnie jedna z nich, ta starsza, i uśmiechnęła się serdecznie. Chociaż, w mojej ocenie, jej uśmiechy graniczą z zachowaniami psychopatycznymi. Boję się, nie powiem.

Pokiwałem niepewnie głową i podszedłem do kasy. Zapłaciłem pospiesznie i równie pospiesznie wziąłem torby, uprzednio chowając naczynie, wyszedłem, nieśmiało się żegnając.

Teraz tylko do domciu Węgier i bawić się w kucharza- pomyślałem przechodząc przez park ponownie. Po około dwudziestkopięciu minutach męczenia sie z ciężkimi torbami pełnymi jedzenia, dotarłem na miejsce.

***

Postanowiłem, że zrobię na obiad kilka potraw- będą to potrawy narodowe krajów grupy wszechgradzkiej. Dlatego kupiłem takie naczynie.

Zabrałem się więc do pracy. Najpierw wyjąłem garnki na pierwszą i chyba najłatwiejszą potrawę- gulasz. Ach, Węgry sie ucieszy.

Następnie zacząłem robić knedliki, co nieco mnie zniechęciło, bo niezbyt to smacznie wyglądało (w moim wykonaniu oczywiście). Spoglądając na ekran telefonu zacząłem robić kolejną potrawę, tym razem słowacką. Mam dużo czasu do przyjścia Węgier do domu. Spoglądałem na przepis w telefonie i robiłem krok po kroku halušky.

-Ja sie przecież nie wyrobię, pierogi też muszę zrobić!- krzyknąłem do siebie nagle, spogladając na stos naczyń w zlewie- Polska, myśl!

No ale... mogę iść do sklepu i je kupić. Albo zrobić bigos. Ale pierogi bardziej się kojarzą z Polską. Wiem! Przecież mam w zamrażalce pierogi! Chociaż w sumie nie wiem czy chcę widzieć mój dom w rozterce. Idę! Nie... może Niem... pewnie wszystkie wyrzucił, znając go. A dobra zaryzykuję, przejdę się, zaczerpnę świeżego powietrza (jeszcze świeżego, chociaż tego nie byłbym taki pewien) i bedzie git.

Z tą myślą rzuciłem wszystko i zacząłem iść w stronę drzwi. Ubrałem swoją czarnawą kurtkę i wyszedłem.

***

Podszedłem pod drzwi mojego zachodniego sąsiada na mapie (bo w rzeczywistości нет) chociaż w sumie... nie ważne.

Zapukałem i zza czarnych drzwi dobiegło mnie szczekanie psa. Berlineeeek.

Zaraz potem usłyszałem kilka przekleństw w języku niemieckim i trochę spanikowałem, modląc się by Niemiec nie był w aż tak złym humorze, by mnie pogonić z łopatą, żeby mnie zakopać Bóg wie gdzie. W ogrodzie, zgaduję.

-Czego?-zapytał, jednak momentalnie jego mimika twarzy troche złagodniała i uśmiechnął się lekko- Przepraszam cię, denerwuje mnie, że cały czas jakieś dzieciaki albo inni ludzie do mnie przychodza.

-Rozumiem- powiedziałem nieco się wychylając, by sprawdzić, czy za plecami nie ma noża lub cos na wzór tego. Jednak nie, nie miał. Trzeba byc czujnym, nie?

Zrobił gest ręką, bym mógł wejść. Na wejściu przywitał mnie pies Niemiec. Dom był nowoczesny, szaro-biały. Podłogę zdobiły brązowe, drewniane panele, a na suficie wisiała nowoczesna lampa. Całokształt dopełniały drzwi prowadzące do wszystkich pomieszczeń.

-Wow...- wymknęło mi się, spogladając na resztę domu.

-Danke- uśmiechnął się gdy na niego spojrzałem- a tak właściwie... po co przyszedłeś? Wątpie, że po to, żeby pooglądać jak sobie mieszkam.

Jego głos wyrwał mnie z zamyślenia i wzrokiem pełnym szoku spojrzałem się na niego.

-Em... no... po pierogi przyszedłem.

-Aha. A swoich nie masz?- uniósł jedną brew.

-Mam... znaczy...- odpowiedziałem speszony, krążąc wzrokiem po podłodze.

Po kilku sekundach zacząłem opowiadać Niemcom dlaczego u niego jestem. W miedzy czasie, usiedliśmy, a on w skupieniu słuchał tego, co mówię. Począwszy od historii "Hańczy dla mrówek" skończywszy na przyjsciu do niego.

-Ciekawe masz życie- powiedział nagle, z nutką rozbawienia w głosie.

-No... w sumie tak. A... masz pierogi?

-Ja, ja. Już idę. Poczekaj sekundkę-powiedział wstając z kanapy i kierując się gdzieś do kuchni. W tym czasie ja oparłem się bardziej o oparcie czarnej, skórzanej kanapy. Oparłem nogę na nogę i zacząłem czekać na Germanina.

Po kilku minutach wrócił z pudełkiem pełnym, jak zgaduję, pierogów. Wziąłem do rąk pojemnik i uśmiechnąłem się.

-Dziękuję-powiedziałem wstając na równe nogi i kierując się do wyjścia. Przy drzwiach wyjściowych odwróciłem się i jeszcze raz ciepło podziękowałem.

***

Pov. Ameryka

Szlag, jestem spóźniony!-zaklinałem siebie samego w drodze do miejsca, gdzie się umówiliśmy z Rosją. Biegłem przed siebie i nagle wpadłem na jakiś słup. Great.

Pov. Rosja.

-Rosja.

Dobiegł mnie lekko ochrypnięty żeński głos. Zignorowałem go i energicznie przerzuciłem się na bok, by mieć twarz w stronę ściany.

-Mówiłam? Nic nie działa... nawet puszczałam jego i ojca hymn ale nic...

-Poczekaj tu-po tych słowach usłyszałem kroki które stopniowo się oddalały ode mnie, schodząc po schodach na dół. Naprawdę, próbowali mnie obudzić hymnem?

Nagle usłyszałem kroki z powrotem zbliżające się do mnie, a następnie głos-podejrzewam że Białorusi.

-Nie! Ja nie patrzę!

-To nie patrz, rany boskie.

Nagle usłyszałem głośny brzdęk i momentalnie przeszył mnie bardzo silny ból, zaczynający się od głowy.

Zszokowany aż podskoczyłem i spadłem z hukiem z łóżka.

-Powaliło?! Nie ma innych sposobów? Nie ma?! No chyba są, nie!

-Nie nie ma. Ruszaj ten tłusty zad z podłogi i idź się ubrać. Pomóc w czymś?- Ukraina uniosła patelnię.

Ja tylko prychnąłem, pomasowałem obolałe miejsce i wstałem, omijając później bez słowa moje dwie siostry.

-Która godzina?-spytałem wchodząc do kuchni, już umyty i ubrany.

-12.00.

-Aha-odpowiedziałem biorąc się za robienie jajecznicy obok Ukrainy w niebieskim fartuchu. Czemu tak wcześnie chciały mnie obudzić? Zawsze śpię do 13.30... czekaj... miałem się spotkać z USA... ale ja tylko wiedziałem o której godzinie... co?

-Nie syp tyle soli-wyrwała mnie z zamyśleń Ukraina. Spojrzałem się na nią zszokowany i natychmiastowo postawiłem solniczkę na blacie.

-Dlaczego mnie tak wcześnie obudziłyście? Nigdy nie wstaje tak wcześnie.

Kazachstan kaszlnął i wstał kładąc następnie swoją niebieskawą dłoń na moim barku.

-Moje urodziny, wycieczka do Moskwy, każde urodziny Białorusi, jakiekolwiek święta, kiedyś wcześnie wstawałeś żeby zrobić nam śniadanie... mam dalej wymieniać?-spojrzał na mnie z podniesionymi kącikami ust.

-Nie... podziękuję.

-Wiemy o której się spotykasz z USA-oznajmiła nagle Bialoruś, wynurzając się z czarnej otchłani piwnicy.

-Ale... ja nic nie mówiłem.

-Pisał do ciebie dzisiaj, zobaczyliśmy wyświetlacz, weszliśmy, a dokładniej Kaziu, w wiadomości i...tam było wszystko napisane.

-Grzebaliście mi w telefonie?!-krzyknąłem wbijając sobie niechcący nóż w rękę.

-Nie nazwałabym tego tak-powiedziała Ukraina przemywając moją dłoń. Przeklęte rodzeństwo...

- To jak w takim razie?!

-Zainteresowaliśmy się twoim towarzystwem- powiedział Kazachstan siadając na wcześniejszym miejscu przy stole.

Popatrzyłem się na niego z tak zwanym "wtf" na twarzy. Przecież ja tu jestem najstarszy, co nie?

-Trudno...

-Zjedz śniadanie i jazda do Ameryki. Nie chcę już widzieć twojej twarzy.

Spojrzałem na nią z politowaniem, a nastepnie zacząłem jesc moje sniadanie.

***

Szedłem właśnie w stronę miejsca, gdzie miałem się spotkać z Ameryką. Nagle, nie mogąc uwierzyć swoim własnym oczom, stanąłem i pomrugałem kilka razy.

-C-co?- wyjąkałem kucając przy nim-chyba żyje...-sprawdziłem puls. Tak, żył. Może byl na dobrej balandze? To czemu mnie tam nie byłooo?

Poklepałem go w policzek. Nie obudził się. Zacząłem nim trząść. Też nic nie pomogło. Zostało mi tylko jedno...

-PUTIN WYSYŁA BOMBY ATOMOWE DO STANÓW ZJEDNOCZONYCH!

-GDZIE? JAK? KIEDY? Ja musze tam lec-przerwał gdy mnie zobaczył- ty... ty... chamie!

-Innego słowa nie masz w słowniku? I nie musisz dziękować. Mogłem cię walnąć patelnią której nie mam, tak jak zrobiła to dzisiaj moja siostra- zaśmiałem się lekko i zobaczyłem jak Ameryka się podnosi.

-Nie mogłeś inaczej? Na zawał pawie zszedłem!

-Ja też tak mojej siostrze mówiłem... powiedziała że nie ma innego sposobu... gówniarz, rozumy wszystkie pozjadała. Co twój brat w niej widzi?

-Duuuużo. Patrz-pokazał na śmietnik z bio śmiećmi i na jakiś kwiatek obok niego- ten kwiatek to Uki. Uki jest ładna i tak dalej... a ty to ten śmietnik który zaśmieca świat. Jesteście tacy sami ale jednak inni.

-Co?

-Jajco. Ona to kwiatek ty śmietnik, cała filozofia. Nie dziękuj-poklepał mnie po ramieniu, a następnie zaczął się ode mnie oddalać.

Oszołomiony przenosiłem wzrok to z tych dwóch rzeczy na mojego, przyszłego, jak to ktoś tam z mojego rodzeństwa określił, BFF.

-Co?! Czy ty właśnie porównałeś największy kraj świata do śmietnika?!

-Yesss.

-Gorzej ci, że tak syczysz?

-YESSSSSSSSS.

-Taki debil chce ze mną konsultować o przyjaźni. Ten świat schodzi na psy!

-Ty psów w to nie mieszaj!

-Będę!

-Nie!

-Tak!

-Nie!

-Да!

-No!

-Czekaj, a my nie rozmawialiśmy o czymś innym?-wypaliłem nagle, zmęczony konwersacją z USA.

-Chyba tak... idziemy gdzieś? Nudzi mi się.

-Dobra.

-Ej może teraz coś se tam podpiszemy, bo nie chcę żeby mi brat dupę truł.

-Ja tak samo. Masz jakiś papier?

-Nie... liść wystarczy?

-Długopisem przedziurawisz. Dajesz na ręce.

-Zmyje się, idioto.

-Twój pomysł nie lepszy.

-Poczekaj tutaj, ja za chwilę wrócę- powiedział i ruszył w stronę ławki, gdzie siedziała jakaś dziewczyna. Chwilę z nim pogadał i wrócił z czystą, białą kartką.

-Brawo geniuszu. Przedziel to.

-Thank you. Dobra, jak chcesz.

Przedzielił papier na pół i zaczął coś bazgrać, chyba po angielsku.

-Ej, a jak dokładnie ma to wyglądać?

-A ja wiem? Pisz, że jesteśmy przyjaciółmi i tak dalej, ale po rusku, ja napiszę po angielsku.

-Dobra-wziąłem drugi świstek papieru i zacząłem pisać po rosyjsku.

-Gotowe?-zapytał po kilku minutach.

-Tak. Idziemy chlać w barze?

-Yes.

-No, i takie przyjaźnie to ja rozumiem.

Oboje parsknęliśmy śmiechem i oparci o siebie zmierzaliśmy do baru.

💫💫💫

Siemanowinka wszystkim!

Jak wam się rozdział podobał?

Za wszelkie błędy przepraszam, pisze ten rozdział ok. 23.00 i mój mózg za bardzo już nie kontaktuje ;-;na oczy też ledwo widzę XD ale i tak mam nadzieję, że jakoś wyszło... jakoś.

Do następnegooo

Bayuuu 🐣

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro