1. Załóżmy się.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziłam się w moim ukochanym łóżku, za sprawą budzika. Światło przedostające się do mojego pokoju pomimo rolet, postanowiło chyba wypalić mi oczy. Zamknęłam je ponownie i obróciłam się by wbić twarz w poduszkę. Od razu poczułam przez to wir w brzuchu. Wiem jednak, że nie zwymiotuje ponieważ wczoraj zwróciłam już wszystko co mogłam. Wszystko śmierdzi wódką, a moje suche usta, które niestety oblizałam zachowały jej smak. Uniosłam głowę z nadzieją, że to jakoś pomoże, ale niewiele to dało. Nadal czuję wczorajszy dzień. Nie tylko w nosie, ale i w kościach od upadku na chodnik. A co do tego... mam nadzieję, że nie widziało mnie zbyt wiele sąsiadów. Nie było tak późno, sporo ludzi mogło gdzieś się kręcić. Nie żebym żałowała, bo naprawdę poczułam się wczoraj dobrze przez pewien moment. Po prostu teraz odczuwam skutki i wstyd. Głównie przed Blake'iem i mamą, bo nie wierzę, że nie opowiedział jej wszystkiego dokładnie.

- Co za pojebana akcja. - powiedziałam sama do siebie i powoli przeturlałam się na drugą stronę mojego łóżka

Pokręciłam jeszcze głową i podniosłam się do siadu by wstać. Jedną nogą wdepnęłam w miskę, którą z tego co pamiętam Shawn postawił mi pod łóżkiem. Na moje szczęście, nie zapełnioną. Trochę pamiętam, ale jak przez mgłę. Dlatego nie chcę nawet sprawdzać telefonu, ponieważ wiem z doświadczenia, że Joe na pewno zdążył opisać mi moje wybryki. Wolę nie wiedzieć. Może z czasem sama sobie przypomnę. Byle nie za szybko.

Podeszłam do drzwi i złapałam za klamkę. Boję się wychodzić. Nie wiadomo jak wielki ochrzan spotka mnie za tymi drzwiami. Kompletnie nie pamiętam mamy z wczoraj, więc nie wiem czego się spodziewać. Znaczy znając ją, nie wiele. Nie daje mi szlabanów, bo to nigdy nic nie daje. Mam swoje sposoby by ich unikać i ona o tym wie. Dlatego gdyby to ona mnie wczoraj odebrała, miałabym wywalone i nawet bym nie wstała by zdążyć do szkoły. Ale Blake mógł ją zmanipulować czy coś w tym stylu. On taki jest. Miesza się tu gdzie nie jego miejsce.

Otworzyłam drzwi i rozejrzałam się po korytarzu. Jest cicho, więc mama pewnie wyszła już do pracy. Cofnęłam się i podeszłam do szafy, by wyjąć z niej czyste ubrania które założę. Następnie opuściłam pokój i szybko przeszłam do łazienki, która znajduje się na końcu korytarza. Jak najszybciej zrzuciłam z siebie te brudne ubrania i weszłam do kabiny. Chcę już to wszystko z siebie zmyć. Dla orzeźwienia, postanowiłam wziąć prysznic pod lodowatą wodą. Gdy tylko ta uderzyła w moje ciało, najpierw przeszły mnie dreszcze, które potem zastąpione zostały przez ulgę. Przejechałam dłońmi po włosach i uniosłam głowę, by woda lała mi się w twarz. Kocham to uczucie.

Po umyciu włosów, jak i całego ciała wyszłam i stanęłam przed lustrem by umyć zęby. Wysuszyłam włosy, ubrałam się i jeszcze raz spojrzałam na siebie w lustrze. Wyglądam tragicznie. No ale nie opłaca mi się dziś nawet malować, bo mam wf. Nie wiem jak to wszystko wytrzymam. Jeżeli w ogóle nie zasnę za kierownicą w drodze do szkoły. Naprawdę padam dziś z nóg i nawet kolejny zimny prysznic by mi nie pomógł. Opuściłam łazienkę i wstąpiłam do pokoju by zgarnąć klucze do auta, telefon, którego naładowanie wynosi 50% i plecak w którym pewnie nawet nie ma książek których dziś potrzebuję. Ale jestem zbyt wycieńczona by jeszcze to sprawdzać. Zeszłam po schodach i od razu skierowałam się do kuchni. Zatrzymałam się na progu, zauważając, że Blake siedzi przy stole i trzyma w dłoni filiżankę z kawą. Nie popatrzył na mnie, co bardzo mnie uszczęśliwiło.

- Swojego domu nie masz? - zapytałam ze złośliwym uśmiechem, ale ten opuścił moją twarz gdy obróciłam się i spotkałam wkurzony wzrok mamy

Stoi na przeciwko Blake'a i opiera się blat, również pijąc kawę. Stwierdziłam, że lepiej będzie jeżeli nie będę się już odzywać, więc po prostu podeszłam do lodówki. Jednak gdy tylko ją otworzyłam i spojrzałam na jedzenie, mój żołądek chyba zrobił salto. Zamknęłam drzwi czym prędzej i odwróciłam się do nich plecami, starając się nie zwymiotować.

- Czyżby gwiazda wczorajszego wieczoru źle się czuła? - zadrwił Blake, ale zignorowałam go i spojrzałam na mamę

- Jest jeszcze kawa?

Nie odpowiedziała, tylko odsunęła się od blatu na którym stoi dzbanek. Wzięła czystą filiżankę i napełniła ją. Podała mi, a ja wypiłam praktycznie całą na raz. Dobrze, że była już zimna.

- Suszy no nie? - zapytał Shawn i ze zirytowanym spojrzeniem pokręcił głową

- Możesz przestać mówić?

- A co głowa cię boli?

Tym razem uśmiechnął się jeszcze na koniec, czym już totalnie mnie zirytował. Po co robi problem? Co mu to da, że mi podocina? I tak już wystarczająco źle się czuję.

- Nie, twój głos. A tak poza tym, to się nie wtrącaj.

- Maya, grzeczniej. - odezwała się w końcu mama

- Serio go bronisz? Przecież on po mnie ciśnie. - oburzyłam się i uniosłam ręce do góry

- Może ktoś w końcu powinien. - opowiedziała - Maya naprawdę zachowujesz się ostatnio niedorzecznie. Robisz się co raz starsza, a twoje zachowanie co raz bardziej bezmyślne. Dlatego, zmieniam metody i masz szlaban.

- Sama w to nie wierzysz. - odparłam z uśmiechem - Robisz to na pokaz przed nim.

- Żadnego Joe, Isaac'a...

- Mamo. - spoważniałam

- I tej Duran czy jak jej tam. - dodała

- No na nią to akurat od zawsze mam zakaz. - wzruszyłam ramionami i wsadziłam dłonie do kieszeni

- Ale i tak go nie przestrzegasz, zresztą jak wszystkich dotyczących cię zasad. - wtrącił się ponownie Blake

Wstał od stołu i stanął obok mojej mamy. No oczywiście, to on jej musiał nagadać. Przecież jego dusza ucierpiałaby gdyby ponownie nie zaburzył mi życia. Czemu się wtrąca? Naprawdę nie rozumiem co mu to daje. Próbuje grać jakby był moim ojcem, a nie jest nim i nigdy nim nie będzie. Rozejdą się pewnie za jakiś czas, bo nie wierzę by to było coś poważnego.

- To, że sypiasz z moją mamą mi wisi, bo to jej życie. - powiedziałam wkurzona - Ale nie próbuj udawać mojego ojca, bo nim nie jesteś! - uniosłam głos powoli tracąc kontrolę nad nerwami

- Ale nim będę bo chciałbym cię adoptować po ślubie! - odkrzyknął

- Od niedzieli jesteśmy zaręczeni. - dodała mama, a mnie zamurowało

Nie wiem co mną bardziej wstrząsnęło. Fakt, że chcą za siebie wyjść, czy to, że on chce być moim ojcem. Nie, nie wierzę, że cokolwiek z tego rzeczywiście się wydarzy. Kiedy on zdążył się jej oświadczyć? Długo to planował? I dlaczego ja się dowiaduję o tym teraz? Jest czwartek. Minęło sporo dni. Przyjrzałam się prawej dłoni mojej mamy i dopiero zobaczyłam na niej śliczny pierścionek. Nawet mi nie powiedziała. Chciała to zataić? A co może dowiedziałabym się dopiero w dzień ślubu? Spojrzałam na mamę, ale gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały ona odwróciła wzrok. Blake wygląda natomiast, jakby żałował, że to powiedział. Chyba dostrzegli, że bardziej mnie to boli niż złości.

- Nie tak to miało wyjść. Chcieliśmy to wszystko załatwić inaczej. - powiedział patrząc mi w oczy - Przykro mi.

- Mi też. - odparłam - Spóźnię się do szkoły.

Czym prędzej wyszłam z kuchni i ruszyłam na dwór. Wsiadłam do mojego samochodu, ale jeszcze nie ruszyłam. Wbiłam wzrok w kierownicę, czując niesamowitą pustkę w środku. Zawsze, każdego dnia łudziłam się, że tata wróci i będzie jak dawniej. Że mamie przeszły już nie znane mi nerwy na niego i go przyjmie. Ale tak już nie będzie. Zresztą niepotrzebnie nawet o tym marzyłam. Nie widziałam taty cztery lata. To koniec, nie ma go i nigdy nie będzie. Te myśli o ojcu, mamie i Blake'u sprawiają, że mam ochotę się rozpłakać. Nie robiłam tego jednak od jakichś dwóch lat i nie chcę do tego wracać. Za dużo łez już się ze mnie wylało. Chcąc jakoś ogarnąć te emocje, złożyłam dłoń w pięść i uderzyłam nią w kierownicę najmocniej jak umiałam. Z bólu aż zajęczałam i objęłam rękę drugą, próbując jakoś załagodzić cierpienie. Pomimo tego nieprzyjemnego uczucia i rozcięcia które zrobiło zrobiło się przy kostce, rzeczywiście odczułam też jak spływają ze mnie nerwy.

Wyjechałam samochodem z podjazdu i ruszyłam do szkoły z nadzieją, że nic nie zepsuje mi bardziej tego dnia.

...

Na dotychczasowych lekcjach kompletnie nie mogłam się skupić. Zmęczenie, nieprzyjemne uczucie w żołądku i nerwy po porannej dyskusji ciągle mi dokuczają. Nie mogę oderwać myśli od tego czego się dowiedziałam, a kac jeszcze bardziej utrudnia mi normalne funkcjonownie. Dlatego też, całą lekcję przeleżałam głową na ławce nie zwracając nawet uwagi na to, że Joe kreśla mi długopisem po ręce. Do rzeczywistości przywróciła mnie dopiero nauczycielka, która pociągnęła mnie za kurtkę do góry. Usłyszałam gdzieś w oddali śmiech Elise, ale nawet nie chce mi się odwracać by zgromić ją wzrokiem.

- Mayfield! Co to ma znaczyć?

Zamrugałam kilka razy i dopiero dotarło do mnie, że chyba mam przechlapane. Wkurzony wzrok pani Wright przeszywa mnie na wylot, że aż mam ciarki.

- Przepraszam, źle się czuję. - wymamrotałam i potarłam czoło dłonią

- No widać. Chyba sporo wczoraj wypiłaś. - powiedziała i założyła ręce na krzyż - Ile ty masz lat?

- No przecież pani wie. - odparłam

- Idź do dyrektora.

Wskazała na drzwi, a ja niechętnie wstałam. Nie rozumiem o co się czepia. Jestem trzeźwa, poza tym nie piłam na terenie szkoły. To co dzieje się poza budynkiem nie powinno jej interesować w najmniejszym stopniu.

- Czy to konieczne? Przecież to było wczoraj, po szkole. Dziś się po prostu źle czuję.

- Dobra siadaj. Ale zadzwonię do twojej mamy i opowiem jej co wyprawiasz po lekcjach.

- Ale ona wie. Ktoś mnie musiał prowadzić po schodach. - zażartowałam, ale panią Wright jeszcze bardziej to zirytowało.

Joe natomiast kopnął mnie w kostkę, żeby dać mi znak, że tylko pogorszam sytuację. Tak jakbym nie wiedziała. Ale skoro i tak mam kłopoty i ten cały szlaban to przecież wiele nie stracę jak trochę podocinam.

- I puściła cię w tym stanie do szkoły.

- Ponoć nauka jest najważniejsza. - zacytowałam uśmiechem słowa nauczycielki z poprzedniej lekcji

Wright westchnęła, próbując opanować nerwy na mnie i wróciła do swojego biurka. Coś tam jeszcze powiedziała, że i tak zadzwoni, ale olałam to bo w tym samym czasie zadzwonił dzwonek.

- Przesadziłaś z tym piciem wczoraj. - powiedział mój przyjaciel pakując książki do plecaka

- Być może. Ale nie gadajmy o tym. Idę na wf, pa.

Opuściłam klasę najszybciej jak się da, nie chcąc czyjegoś towarzystwa. Od razu skierowałam się do szatni, pomimo, że teraz jest dłuższa przerwa. Zazwyczaj wychodzę na nich na papierosa, czy po prostu z kimś gdzieś siedzę. Ale dzisiaj naprawdę potrzebuję samotności. Moja głowa aż pulsuje od natłoku myśli. Nie wiem nawet co odczuwam. Smutek, złość? A może i oba. A może żadne z nich i po prostu niczego nie czuję. Przestałam skupiać się na uczuciach, odrzuciłam ich wartość. Kiedy uderzyłam w tą kierownicę, wszystko ze mnie wypłynęło, ta cała agresja. Byłam pewna, że już będzie dziś dobrze, ale ja znowu jestem zakłopotana bo każdy pyta co mi się stało. Jak mam im odpowiedzieć co ze mną jest, skoro ja sama tego nie wiem.

- Witaj Mayfield! - powiedziała Elise i zarzuciła mi rękę na kark

Z drugiej strony, znalazła się Nora, która nie wiem jakim cudem, tak szybko dotarła tu ze swojej klasy. Więc to by było na tyle z mojej upragnionej samotności.

- Wyglądasz okropnie. - oznajmiła przyglądając mi się

- Wow dzięki. - odparłam i wywróciłam oczami

- Nie ma za co. - uśmiechnęła się, a ja westchnęłam

Cóż, Nora Guerra nie jest zbytnio bystra. Podobnie jak Elise Duran. Nie żebym ja była mądra, bo tego bym raczej o sobie nie powiedziała, ale one to już naprawdę inny poziom.

- Wybierasz się dziś na imprezę? - zapytała Elise

- Mam szlaban.

- Ta. Ty nigdy nie masz szlabanu. Zawsze ci wszystko uchodzi.

- Mówię serio. Mama nigdzie mnie nie puści.

Chciałam iść na tę imprezę i to bardzo, ale nie będę się raczej wymykać. Za dużo kombinacji a Blake i tak coś wymyśli, byleby mnie udupić. Było dużo lepiej kiedy jeszcze nie byli zakochani. Rzadko u nas był, mało do mnie mówił, a przede wszystkim, nie czuł tej całej odpowiedzialności, która ostatnio mu odwaliła.

- Czyli Isaac będzie sam, bez opieki. Nie boisz się? - specjalnie mnie sprowokowała, co rzeczywiście się jej udało bo odepchnęłam jej rękę i się zatrzymałam

- Co sugerujesz? - zapytałam

Parsknęła śmiechem i skręciła by wejść do szatni. Ruszyłam za nią, a za mną Nora. Rzuciłam plecak obok plecaka Elise i stanęłam obok niej. Nie mam pojęcia o co jej chodzi, ale lepiej niech przestanie tak gadać.

- A jednak się boisz? - zaśmiała się

- Niby czego mam się bać? Przecież Isaac by mnie nie zostawił. Widzisz tu gdzieś lepszą dla niego opcję? Bo ja nie.

- Nawet wiele. - powiedziała i wywróciła oczami - Nie zachowuj się, jakbyś była miss świata.

- Nie uważam tak. Po prostu wierzę w siebie i nie sądzę, by ktoś inny zadziałał na niego jak ja. Po prostu umiem rozkochać w sobie drugą osobę. A przynajmniej zadurzyć.

- Każdego? - Duran spojrzała na mnie podejrzliwie

- Tak. No może jedynie u geja nie miałabym szans. - zaśmiałam się wraz z kilkoma dziewczynami z klasy

- Załóżmy się. - zaproponowała Elise - Wyrwiesz wskazaną przeze mnie osobę.

- Ale ja jestem z Issac'iem. - pokręciłam głową na jej głupi pomysł

Serio myśli, że to zrobię będąc już w związku? Nie zdradziłabym Isaac'a. W życiu. Za bardzo mi na nim zależy. Zresztą, nawet gdyby wiedział, nie zgodziłby się, żebym całowała się z innym. To by było niedorzeczne.

- To tylko zakład. Nic poważnego. - powiedziała Elise i wzruszyła ramionami - Ja wskażę osobę, dam ci miesiąc, na to by się w tobie zakochała, a potem pochodzicie tydzień i możesz zerwać.

- Nie sądzisz, że to... nie wiem, chamskie i podłe? - zapytałam

- Jak cała ty. - napomniała, czym mnie zirytowała - Ale rozumiem, że to za ciężkie wyzwanie. Nawet na ciebie.

- Nie powiedziałam tego.

Duran uśmiechnęła się i oparła o ścianę, wsadzając dłonie do kieszeni dresów. Wiem, że daję jej się prowokować, ale nie umiem nie reagować na jej słowa i czyny.

- No więc? - zmierzyła mnie wzrokiem

- Jako, że jestem pewna wygranej, chcę wiedzieć co będę z tego mieć.

- Geekvape Aegis X. Kolor sobie sama wybierzesz.

- To kosztuje cztery stówy.

- Przegrasz, więc mało mnie to obchodzi.

Uśmiechnęłam się złośliwie i pokiwałam głową. Jest zbyt pewna siebie. Powinna wiedzieć, po tylu latach znajomości i konkurowania, że ja zawsze trafiam do celu.

- Umowa stoi. - powiedziałam i wyciągnęłam dłoń w jej stronę - Nora, przetniesz zakład.

Duran chętnie złapała moją dłoń i spojrzała mi w oczy. Dziewczyny zaczęły coś tam między sobą szeptać. Prawdopodobnie już obgadują naszą głupotę i brak moralności. Ale trudno, mam to gdzieś. Chcę tylko udowodnić Duran, że jeżeli chcę, to mogę mieć każdego.

- Nie chcesz wiedzieć czego ja chcę?

- Nie będziesz tego mieć, no ale mów. - rzuciłam pewna siebie bardziej niż kiedykolwiek

- Opaskę.

Gdy tylko to powiedziała, moja pewność przeminęła z wiatrem, a w szoku aż rozchyliłam usta. To dla mnie najważniejsza rzecz. Bycie kapitanem robi bardzo dobrą opinię, a wszyscy łowcy talentów zwracają na to uwagę najbardziej. No ale przecież nie przegram prawda? Cholera. Już za późno by się wycofać, ale też za duże ryzyko by brnąć dalej. Nie, nie dam Elise satysfakcji, szczególnie gdy dziewczyny z klasy obserwują uważnie całe zajście.

- Czyżbyś miała wątpliwości Mayfield? - zapytała Nora

- Nie. Oczywiście, że nie. Po prostu zdziwiło mnie, że Duran w ogóle łudzi się, że wygra. - odparłam i znowu się uśmiechnęłam - Zgadzam się na zakład, ale mam jeden warunek. Ma być singlem, nie będę komuś rozwalać związku.

- Okej. - Carla kiwnęła głową - Nora, przecinaj.

Zakład został przypieczętowany na równo z dzwonkiem na lekcję. Dziewczyny zaczęły wychodzić na boisko, a Nora pobiegła do swojej klasy. To będzie ciężki miesiąc. Ale jeszcze cięższe będzie powiedzenie o tym Issac'owi. Nie widzę tutaj dobrego zakończenia. Zaczynam mieć obawy, ale wiem, że nie mogę się wycofać. Nie stracę opaski, nawet jeżeli to może zniszczyć mój związek. Kariera to priorytet i tylko to się liczy.

...

Weszłam do domu z nadzieją, że nikogo w nim nie zastanę. Chcę w końcu pobyć sama z moimi myślami i nie zawracać sobie głowy głupotami. Tylko, że ja jak to mam w zwyczaju, musiałam pogorszyć swoją sytuację i jeszcze bardziej skomplikować życie. Unikałam Issac'a i Joe w szkole i po lekcjach, bo nie chcę im teraz opowiadać o tym wszystkim co zdążyło się wydarzyć w mniej niż dwadzieścia cztery godziny.

Weszłam do kuchni i wyjęłam sobie butelkę wody z lodówki. Choć mój wstręt do jedzenia już minął, nie chcę niczego jeść. Za to wlewam do siebie hektolitry wody, bo suszy mnie jak nigdy. Przysięgam, wypiłabym całą fontannę. Przeszłam do salonu i usiadłam na kanapie. Włączyłam telewizor i zaczęłam przewijać kanały szukając czegokolwiek by nie myśleć. Tym zajmę się później. Zatrzymałam się w końcu na jakimś teleturnieju i z ponurą miną zaczęłam przyglądać się ludziom którym nie udaje się wygrać. W teleturniejach tego typu najbardziej liczy się szczęście. Możesz mieć umiejętności i wiedzę, ale i tak najbardziej potrzebne jest ci szczęście. To przypomina mi moją sytuację. Westchnęłam i przełączyłam na inny pierwszy lepszy kanał. Telewizja miała mnie odciągnąć od tego zakładu, a nie o nim przypominać.

Nagle drzwi się otworzyły, a gdy spojrzałam w ich stronę ujrzałam Blake'a. Kiedy mnie dostrzegł, słabo się uśmiechnął i ruszył z zakupami do kuchni. Wyłączyłam telewizor i położyłam się na kanapie. Chyba muszę zacząć się przyzwyczajać do obecności narzeczonego mojej mamy. Skoro chcą wziąć ślub, to ja już nic nie poradzę. A bunt sprawi jedynie, że będziemy żyć w niezgodzie. To nie tak, że planuję się poprawić i tworzyć szczęśliwą rodzinkę. Co to to nie. Ale odpuszczę, chociaż odrobinę.

- Lubisz tortille z kurczakiem? - zapytał mnie

Podniosłam się na kanapie i spojrzałam na niego zdziwiona.

- No lubię. - odpowiedziałam i z powrotem się położyłam

- To dobrze, bo będziemy z Katie ją robić. Jakieś konkretne życzenia co ma być w środku?

- Cokolwiek.

Usłyszałam powiadomienie, więc wyjęłam telefon z kieszeni i sprawdziłam kto pisze.

Isaac:
Chcesz gdzieś wyjść?

Maya:
SZLABAN

Isaac:
Ehh. Obstawiam dwa dni i mama znowu pozwoli ci wychodzić :)

Maya:
Obyś miał rację <3

Jakieś pięć minut później, gdy już odłożyłam telefon by spokojnie poleżeć, do domu weszła mama. Od razu udała się w stronę kuchni, a moje uszy usłyszały cmoknięcie. Skrzywiłam się i wstałam by do nich pójść. W duchu modlę się, by nie rozpoczęła się z tego kontynuacja porannej rozmowy. Usiadłam przy stole i wbiłam wzrok w telefon. Nie chcę brać czynnego udziału w tym wspólnym gotowaniu, ale okażę chociaż starania swoją obecnością tutaj. To i tak sporo jak na mnie. Sięgnęłam po dzbanek z wodą i nalałam sobie jej do szklanki, by jakoś się orzeźwić.

- Kate, przyjdziesz w poniedziałek na mecz? Moja drużyna gra przeciwko Mayi. - powiedział i wesoło spojrzał w moją stronę

Zakrztusiłam się wodą przez co z powrotem wróciła do szklanki. Mama wywróciła oczami jak zawsze gdy przesadnie reaguję. Odsunęłam od siebie szklankę i otarłam usta rękawem.

- Czyli to twoi przegrywi? - zapytałam prześmiewczo

- Starają się jak mogą. - odparł wzruszając ramionami

Fakt, że to drużyna Blake'a wyjaśnia bardzo wiele. Zawsze miałam przeczucie, że jest słaby w tym co robi. Gdyby było inaczej, na pewno zaprosiłby nas na jakiś mecz w przeciągu tych dwóch lat relacji z moją mamą. No ale przecież nie będzie się przed nami ośmieszał. Zresztą skoro to ich pierwszy raz w tym turnieju, to nie zagrali zbyt wielu meczy. O zwycięskich to już nie mówię.

- Grasz w pierwszym składzie? - zapytała mama włączając się do rozmowy

Prychnęłam i pokręciłam głową zażenowana, że w ogóle zadała takie pytanie.

- Jak zawsze. - zeskoczyłam z wysokiego krzesła przy wyspie i odniosłam szklankę z wodą i moją śliną do zlewu - Idę do siebie. A ty Blake, szykuj lepiej mowę pocieszenia.

- Akurat mam ich w zanadrzu.

Opuściłam kuchnie i ruszyłam po schodach na górę, by zaraz znaleźć się w pokoju i rzucić na łóżko. Wiem, że niedługo czeka mnie poważna rozmowa z Isaac'iem. Nie będę go okłamywać co do zakładu, bo jest dla mnie ważny. Powinien wiedzieć o tym w czym zamierzam wziąć udział. Może mnie zrozumie, a może rzuci. Stawiając się w jego sytuacji wybrałabym tą drugą opcję. Nie wyobrażam sobie pozwolić mu na spotykanie z inną, nawet jeżeli to tylko głupi zakład. Dlatego nie będę zdziwiona jeśli on też tak zdecyduje. Przyjmę to na klatę. Błaganie o przebaczenie i drugą szansę nie jest w moim stylu. Nigdy nie będzie.

Moje dołujące rozmyślanie przerwało puknięcie w okno. Od razu zerwałam się na równe nogi i spojrzałam na szybę która wydała ten hałas. Niczego jednak w niej nie ma. Postanowiłam podejść i sprawdzić, czy nikt się tutaj nie kręci. Uniosłam okno w górę, a gdy tylko się wychyliłam, niżej zobaczyłam Isaac'a. Odetchnęłam zadowolona, że to tylko on i posłałam mu najszczerszy uśmiech.

- Wchodź przystojniaku. - zawołałam i odsunęłam się dalej by miał jak wejść

Wyspinał się po drzewie w kilka sekund, dzięki swojej świetnej kondycji. Gdy tylko jego obie stopy stanęły na podłodze, objął moją twarz i mnie pocałował. Owinęłam palce wokół jego nadgarstków i odpowiadam na każdy ruch jego ust czy języka. Nasze pocałunki przeważnie są szorstkie i niechlujne, ale ja znajduje w tym coś delikatnego. Po niedługiej chwili, Isaac puścił moje policzki, przez co moje dłonie przetransportowały się na jego kark. Nim jednak zdążyłam ponownie wczuć się w pocałunek, złapał mnie pod uda i podniósł tak, że owinęłam nogi wokół niego. Zaniósł mnie do łóżka, po czym oboje się na nim położyliśmy.

- Dzisiejszy trening to była ciężka próba przetrwania. - powiedział

- Kiedy gracie?

- Pewnie za jakieś dwa tygodnie. Ale Hastings odbiło. Nie wiem już kto gorszy, on czy jego siostra.

- Oni oboje są trudni. Ale muszę przyznać, są niesamowitymi trenerami.

Isaac pokiwał głową, zgadzając się ze mną, a ja poprawiłam się do siadu. Może powinnam teraz powiedzieć mu o zakładzie? Nie wiem czy będzie lepsza okazja. Podejrzewam, że w sobotę Duran już powie mi kogo mam wyrwać, a nie chcę żeby wszystko działo się naraz. Powiem mu, przemyśli to przez weekend i będzie dobrze. Oby mnie tylko nie znienawidził. To by było zbyt bolesne.

- Isaac. - zwróciłam na siebie uwagę

- Tak?

Też się podniósł by usiąść obok mnie, a lewą dłoń położył mi na kolanie. Wbiłam w nią wzrok, po czym objęłam swoją i delikatnie uścisnęłam. Dodało mi to otuchy i przywiało uśmiech na moją twarz. O wiele bardziej wolałabym go teraz pocałować niż mu to mówić. Ale nie mogę go oszukiwać.

- Założyłam się z Duran, że poderwę kogoś i zostanę jego dziewczyną na jakiś tydzień, po czym rzucę. Masz coś przeciwko? - zapytałam głupio

Spojrzał mi w oczy, ani trochę nie zdziwiony, a jedynie rozczarowany. Ma do tego prawo.

- Maya, odwołaj to. - powiedział spokojnie

- Nie mogę, już się założyłam.

Westchnął i puścił moje kolano by wstać. Zrobił kilka kroków po pokoju, po czym obrócił się w moją stronę ponownie.

- Proszę nie rób tego. - poprosił patrząc mi głęboko w oczy - Nie zniosę myśli, że całujesz kogoś innego.

- Ja też nie chcę tego robić. - powiedziałam i wstałam żeby do niego podejść - Ale nie mogę teraz odpuścić. Za wysoka stawka.

Nie polepszyłam sytuacji tymi słowami. Pokręcił głową i już chyba nie jest smutny, tylko zły. Ale rozumiem to, bo sama jestem na siebie zła. Mogłam się nie zgadzać bez rozmowy z nim. Zresztą w ogóle nie powinnam się zgadzać.

- Maya, czy ja coś dla ciebie w ogóle znaczę? - zapytał, a wątpliwość w jego głosie sprawiła mi ból

- Oczywiście. - powiedziałam i stanęłam na palcach z zamiarem pocałowania go, ale się odsunął

- Nie, nie mogę teraz. - podszedł do okna i je odsunął - Muszę pomyśleć.

- Ale... - zaczęłam, lecz zrezygnowałam

Racja, niech pomyśli bo ta rozmowa i tak nic dobrego nie da. Nie mam nawet dobrej wymówki. Kiwnął tylko głową na pożegnanie i zniknął mi z pola widzenia. No tak. To nie mogło wyglądać inaczej. Mam tylko nadzieję, że to nie jest koniec. Isaac to moja bratnia dusza. Może i bywa między nami źle, może to nie miłość, ale nasz związek to jedyna trwała rzecz w moim życiu.

...

Jest poniedziałek, dzień meczu. To właśnie dzisiaj, ósmego kwietnia, o godzinie piętnastej, Blake Hunter i reszta widowni, zobaczy, że moje umiejętności są równie wysokie jak moje ego. Dumnie unosząc głowę wyszłam wraz z resztą drużyny na parking by przywitać szkołę John Quincy Adams. Ustawiłyśmy się w rozsypce, ze mną na przedzie, ponieważ kapitan zawsze przewodzi. Nagle Duran stanęła obok i trąciła mnie ramieniem. Spojrzałam na nią, chcąc dowiedzieć się o co jej chodzi.

- Uśmiechnij się. Niedługo znajdę ci cel.

- I to ma mnie cieszyć? - zapytałam

Akurat autobus Quincy wjechał na parking, a Hastings ruszyła by powitać trenera. Dobrze, że ja nie muszę tego robić. Ciężko byłoby mi udawać, że nie znam Blake'a, podczas gdy on by się z tym nie krył. Gdy tylko autobus się zatrzymał, wysiadł z niego z uśmiechem od ucha do ucha i podał dłoń Hastings. Za moimi plecami natychmiast zaczęły padać komentarze typu: "ładnie by ze sobą wyglądali", "jaki on jest przystojny", "oby był wolny". Obróciłam się więc i zmierzyłam drużynę morderczym spojrzeniem.

- Zamknąć się. - rzuciłam, a dziewczyny spojrzały na mnie zdziwione moją reakcją

Ja sama zaskoczyłam się swoim zachowaniem, więc odwróciłam się z powrotem i wzięłam głęboki oddech. Czuję na sobie spojrzenie Elise, ale nie chcę teraz żadnych pytań z jej strony. Wbiłam wzrok w dziewczyny wysiadające z autobusu i uśmiechnęłam się sztucznie, nie chcąc wyglądać na wredną. Moją uwagę zdobyła dziewczyna wysiadająca na końcu. Wlecze się, a na jej twarzy panuje grymas jakby ktoś kopnął ją właśnie w kostkę. Spojrzała na mnie i złapałyśmy kontakt wzrokowy. Kiwnęłam jej głową na powitanie i dopiero teraz się uśmiechnęła. Zwróciłam jeszcze uwagę na Blake'a, a on uniósł dłoń i mi pomachał. Natychmiast spojrzałam w dół, udając, że go nie widzę. W tym czasie cała drużyna Quincy zebrała się już przede mną. Podeszłam bliżej i rozejrzałam się po dziewczynach przede mną.

- Cześć. Jestem Maya May...

- Każdy w okolicy interesujący się piłką to wie. - powiedziała jakaś szatynka z niesamowitymi dołeczkami

- Mam więc nadzieję, że należysz do grona fanów. - zażartowałam z moim słodkim uśmiechem - Wracając...Kto jest kapitanem?

Ta dziewczyna do której uśmiechnęłam się, gdy wysiadała wyłoniła się z grupy. Tego akurat się nie spodziewałam. Kapitan to przeważnie osoba pewna siebie, a ona na taką nie wygląda. Jednak nie ocenia się książki po okładce. Podeszłam jeszcze bliżej i wystawiłam do niej dłoń.

- Moje imię już znasz. - powiedziałam gdy tylko nasze ręce się zetknęły

- Melanie Higgins. - rzuciła a ja skinęłam głową

- Miło cię poznać. Mam nadzieję, że to będzie dobry mecz.

Przerwałyśmy uścisk i Hastings zaczęła zwoływać wszystkich do środka. Ruszyłyśmy więc z powrotem do szkoły, a Elise złapała mnie pod ramię.

- Już wiem kogo wyrwiesz.

Poczułam nagły stres oblewający moje ciało i aż stanęłam w miejscu. Mimo wszystko łudziłam się, że jej przejdzie i potraktujemy ten zakład jak jakiś żart. Ale teraz to już pewniak.

- Kogo? - pytam choć wolałabym nie dostawać odpowiedzi

- Tą Melanie. Jest cholernie nieśmiała, a ty nie lubisz takich ludzi. - powiedziała ściszonym głosem

- Duran pojebało cię? - zapytałam i aż się we mnie zagotowało

Co ona znowu wymyśliła? Ta Higgins jest dziewczyną. To kompletnie wszystko zmienia.

- To dziewczyna. - dodałam ostro

- A co za ciężko jak na ciebie? - uśmiechnęła się podle

- Jest dziewczyną. - powtórzyłam - Ja jestem hetero. Ona pewnie tez.

- Czyli za ciężko.

- Wiesz co? Wcale nie. - rzuciłam wkurzona i szybko ruszyłam w stronę szatni

Oczywiście, że za ciężko. Z chłopakami sobie radzę, ale z dziewczynami nie koniecznie. Ja nigdy nawet nie myślałam o dziewczynach. Z żadną się nie całowałam ani nic. Nie znam się na tym. Poza tym, jeżeli ta dziewczyna jest hetero to nawet moja uroda tego nie zmieni. Mogłabym stanąć na głowie, ale nie zmienię czyjejś orientacji. Już jestem w dupie, przegrałam. Stracę opaskę, stracę szansę na sukces. Pracowałam na to wszystko bardzo ciężko i teraz to zaprzepaszczę. Ale muszę spróbować ją wyrwać. Nie mogę poddać się już na starcie. Nie mam szans, ale spróbuję. Ta dziewczyna mnie znienawidzi, a ja znienawidzę siebie. Niech cię coś za to trafi Duran. Na przykład, nastoletnia ciąża.

...

Stoimy ustawione do wyjścia, a ja, jako kapitan jestem na przodzie. W drugim rzędzie, obok mnie stoi ta dziewczyna, która ma zostać moją dziewczyną. Boże to nawet głupio brzmi. Średnio pamiętam jej imię, co nie znaczy dla mnie dobrze. Coś na "M". Nawet ładnie brzmiało. Dobra jakoś to wychwycę w trakcie lub po meczu. Obróciłam lekko głowę i spojrzałam na dziewczynę. Wysoka, szczupła, ciemnowłosa i delikatna. Nie wygląda na dziewczynę grającą w piłkę. Zero mięśni i dumy wypisanej na twarzy. Ta dziewczyna, to moje przeciwieństwo. W dodatku jest taka spokojna i nie zanosi się by kogokolwiek lubiła. Ale może się mylę. Kiedy się do niej uśmiechnęłam na parkingu, odpowiedziała tym samym. A przecież mnie nie zna, mogła więc to olać. Ja pewnie bym tak zrobiła.

Ponownie przejechałam wzrokiem po przeciwnej drużynie i znowu zatrzymałam wzrok na tej lasce.

- Ciągle się na mnie gapisz. - powiedziała, a mnie lekko zamurowało

- Za ładny widok by nie patrzeć. - rzuciłam, po czym się uśmiechnęłam

Przyszedł sędzia, więc wyruszyłyśmy na boisko. Zamiast skupić się na typowym gadaniu przed rozpoczęciem gry, zaczęłam przeczesywać wzrokiem trybuny w poszukiwaniu Isaac'a. Kiedy w końcu go znalazłam, nasze spojrzenia się spotkały. Uniósł dłoń i mi pomachał, więc zrobiłam to samo. Mam nadzieję, że będzie chciał dziś pogadać. Nie odzywał się od piątku, to było męczące. Tęsknię za nim i mi go brakuję. Oby nasza relacja nie zakończyła się z takiej głupoty.

- Na pozycję! - ktoś krzyknął i momentalnie wróciłam do życia

...

Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 4:0 dla nas. To było do przewidzenia. Dwa gole należały do mnie, z czego trzeci padł z mojej asysty. Czwarty należy do Duran i choć rzadko to przyznaje, był świetny. Drużyna Blake'a jest naprawdę słaba. Znaczy, mają potencjał, ale on go nie wykorzystuje. Może gdyby trenował je ktoś rygorystyczny, coś by z tego było. Natomiast z innych plusów z meczu, znam już dokładnie imię i nazwisko tej laski i pomogłam jej wstać po tym jak ją lekko sfaulowano. Specjalnie jeszcze krzyknęłam do Victorii, że ma na nią uważać, tak żeby to słyszała.

Schodzimy właśnie drużynami z boiska, by udać się do swoich szatni. To idealna pora, by zrealizować mój plan, którego w sumie to jeszcze nawet nie wymyśliłam. Odeszłam od swoich i złapałam Higgins za ramię, tym samym ją zatrzymując. Spojrzała na mnie zdziwiona, ale nie zaczęła protestować.

- Wymienimy się koszulkami? - zapytałam

- A wolno tak? To własność drużyny. - odpowiedziała

- To przestanie nią być.

Uśmiechnęłam się zachęcająco, po czym zdarłam z siebie koszulkę, pamiętając by wypiąć biust i napiąć mięśnie. Zwróciła na to uwagę. Przejechała szybko wzrokiem po moim ciele, po czym sama ściągnęła swoją koszulkę, jednak ma pod spodem inną. Gdy tylko się wymieniłyśmy, szybko naciągnęła na siebie moją koszulkę. Ja postanowiłam to sobie darować i kontynuować tą krótką drogę do jej szatni w staniku.

- Dobry mecz. - powiedziałam by zacząć jakiś temat

- Rozwaliłaś nas. - powiedziała, po czym spojrzała na mnie delikatnym uśmiechem

- Ale ty byłaś świe... - zaczęłam ale ktoś ją zawołał i odebrał mi jej uwagę

- Melanie, gdzie ty? - usłyszałam ponownie i już wiem, że to Blake

- Cholera... - wyszeptałam, a ona spojrzała na mnie zdziwiona po czym dała znać, że jesteśmy tutaj

Wyszedł zza ściany, a na mój widok, odwrócił się plecami.

- Mel, chodź do reszty.

- Już idę. Moment.

Kiwnął głową i poszedł tam skąd przyszedł. Zarzuciłam sobie na ramię koszulkę Melanie i podeszłam nieco bliżej.

- Ładnie ci z moim nazwiskiem. - rzuciłam półżartem, a ona się zaśmiała

- Kiepski tekst. - odparła kręcąc głową

- A jednak sprawił, że się uśmiechnęłaś. - powiedziałam - Do zobaczenia Higgins. Może kiedyś w finale.

Puściłam jej oczko i ruszyłam przed siebie do mojej szatni. Nawet spodobało mi się to co robię. Ten zakład, o ile będzie szedł po mojej myśli, zapowiada się dobrą zabawą. Sprawdzę na tym swoje możliwości i to jak daleko mogę się posunąć by go wygrać. Wparowałam do szatni zadowolona przebiegiem sytuacji.

- A ty co? Już przelizałaś? - zadrwiła ze mnie Elise, a ja aż wywróciłam oczami

- Nie jestem tobą, żeby brać do buzi na pierwszym spotkaniu. - sprowokowałam ją, za co zostałam popchnięte i zrobiłam krok w tył - Ostrożnie, bo oddam.

Ściągnęłam korki, co przyniosło moim stopą niesamowitą ulgę. Wzięłam koszulkę Melanie i pomachałam Duran przed oczami.

- Widzisz to? To koszulka mojej przyszłej dziewczyny. Lepiej zacznij oszczędzać pieniądze na moją nagrodę.

- Mayfield, nie łudź się. Pamiętaj, że nie masz jej tylko przelizać. Ona ma z tobą być i cię chcieć. A z tym u ciebie ciężko.

- Przypominam, że ja mam chłopaka, a ty nie. Więc to chyba ciebie nikt nie chce.

Więcej się już do siebie nie odezwałyśmy. Postanowiłam nie brać tu prysznica, bo długo by to zeszło, a nie mogę pozwolić by mama czekając na mnie zaczęła gadać ze swoim ukochanym. Wtedy wyszłoby, że się znają a potem wszystko co ukrywałam wyszłoby po kolei na jaw. Wsadziłam koszulkę Melanie do torby i przebrana wyszłam z szatni. Wyszłam na korytarz i ruszyłam szukać mamy, w nadziei, że nie ma przy niej Blake'u.

- Ej! - usłyszałam za sobą jego głos

Cholera jasna. Czy ja jestem jakimś magiem, że kiedy nie chcę by ktoś się zjawił to się zjawia? Westchnęłam i się odwróciłam. Niech szybko powie co chce, bo ja muszę stąd spadać.

- Byłaś dla niej miła? Dla Melanie?

- Znasz mnie. Mam zbyt dobre serce by być wredną. - rzuciłam sarkastycznie

- Słuchaj, ona nie potrzebuje kolejnych osób które będą ją dołować. - powiedział ostro, co mnie zdziwiło

- Zluzuj. Tylko dziękowałam za mecz. - wyjaśniłam patrząc mu w oczy

O co mu chodzi? Czemu już stwierdził, że byłam podła, skoro nic takiego się nie stało. Nie dobiłam jej, nie zraniłam. Właśnie to ja dziś ją uszczęśliwiłam. Ale nie, tego nikt nigdy nie docenia.

- Nie ważne. Twoja mama czeka na parkingu.

Odwróciłam się wkurzona i pomaszerowałam przez korytarz do wyjścia. Gdy tylko otworzyłam drzwi, moim oczom ukazali się Isaac i Joe. Zatrzymałam się, pozwalając drzwiom zatrzasnąć się za mną.

- Maya...- zaczął Isaac, ale Joe nagle stanął między nami

- Ten zakład jest beznadziejny! - rzucił

- Powiedziałeś mu? - wychyliłam się i spojrzałam na mojego chłopaka

- Nora mi powiedziała, ale to nie ważne. Co ty odwalasz Maya? Od kiedy bawisz się uczuciami innych?

- Czy ty naprawdę myślisz, że ona cokolwiek poczuje? - na słowo "ona" chłopaki popatrzyli po sobie, a potem z powrotem na mnie - Tak, ona. Nie ma na to szans, wiem, że przegram. Ale muszę po prostu udawać i przed Duran i przed sobą, że mam szansę i działać. Straciłam już wszystko, nie dobijaj mnie! - huknęłam a Joe zamurowało

- Maya. - odezwał się Isaac. - Przemyślałem sobie ten zakład. Nie pozwolę by to nas podzieliło. Nie popieram twoich działań, ale za bardzo mi na tobie zależy, żeby rozwalać nasz związek przez taką głupotę.

Joe pokręcił głową i odszedł od nas, by pójść do swojego samochodu. Spojrzałam na Isaac'a, a on posłał mi spojrzenie mówiące bym się tym nie martwiła. Podeszłam bliżej niego i po prostu go przytuliłam.

- Wiem, że śmierdzę, ale brakowało mi cię. - powiedziałam

Zaśmiał się i przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie. Nie chcę, żeby nasz związek kiedykolwiek się zakończył. Znaczy, na pewno się zakończy, to tylko szczeniackie zauroczenie. Takie związek nie mają raczej przyszłości. Ale na ten moment, on to wszystko czego potrzebuję. Pokazał mi, że nawet moje głupie pomysły go nie odpychają. Nikt nie wytrzymałby ze mną tak długo jak Isaac. Podejrzewam, że gdybym wierzyła w miłość, zakochałabym się właśnie w takim chłopaku jak on. Przystojnym, opiekuńczym, lojalnym i szczerym. Ale ja nie wierzę w zakochanie się i chęć bycia z kimś do końca swoich dni. Takie rzeczy dzieją się tylko na filmach. Wiara, że ktoś pokocha mnie na zawsze jest po prostu bez sensu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro