𝙩𝙝𝙧𝙚𝙚.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  ⋅︓︒︑∘∗✧∘︑︒⚬∙︓⋅⠄✯∘⠄✧⠄

𝙘𝙝𝙖𝙥𝙩𝙚𝙧 𝙩𝙝𝙧𝙚𝙚.
𝘳𝘪𝘴𝘦 𝘢𝘯𝘥 𝘴𝘩𝘪𝘯𝘦 𝘑𝘰𝘴𝘭𝘺𝘯.

  ⋅︓︒︑∘∗✧∘︑︒⚬∙︓⋅⠄✯∘⠄✧⠄

     Gdy następnego dnia weszłam do Wielkiej Sali, odszukałam wzrokiem moich przyjaciółką, którzy już siedzieli obok rodzeństwa Weasley, Harry'ego i Hermiony i trzymali w dłoniach papierki, które - jak zakładałam - były ich plany zajęć. Podeszłam do nich szybko i opadłam ciężko na ławkę.

     — Głupi pajac — powiedział spokojnie George, gdy do nich podeszłam i zwrócił na mnie wzrok.

     — Rise and shine Joslyn — Zaśmiali się bliźniacy Weasley.

     — Zamknijcie się — Jęknęłam i wzięłam mój plan zajęć, który podała mi profesor Sprout.

     — Zła noc? — zapytał Harry.

     — Złe wszystko — Skrzywiłam się jeszcze bardziej, gdy zobaczyłam mój plan.

     — Pokaż — Amy zabrała mi go z rąk i po chwili też się skrzywiła.

     — Numerologia dwa razy pod rząd? Powodzenia — Zaśmiał się Nico.

     — Nic nawet nie mów — powiedziałam, kładąc głowę na moich ramionach na stole.

     — Rozchmurz się...

     — Masz Opiekę nad Magicznymi Zwierzętami z nami — dokończył George za Freda.

     — Nie wiem, czy to powód do radości — Mruknął Ron, a ja zaśmiałam się głośno, cicho zgadzając się z nim.

     Mimo, że Ron, Hermiona i Harry są młodsi od nas o dwa lata, dobrze się z nimi dogadujemy. Przez to, że przyjaźniłam się z bliźniakami Weasley od mojego pierwszego roku, znałam Rona o wiele wcześniej, gdy przyszedł pierwszy raz do Hogwartu i traktuje go jak mojego młodszego brata, tak samo jak Harry'ego i Hermione, choć może to zabrzmieć dziwnie przez ich zgrzyt z Draco.

     Draco mógł nie lubić całej trójki, ale w życiu nie odważył by się obrazić ich w mojej obecności, za co byłam niezwykle wdzięczna, bo nie chcę stawać po jednej stronie. Ich zgrzyty są ich zgrzytami, a ja nie mam zamiaru się pomiędzy nich wtrącać, no chyba, że stanie się coś poważnego. Wtedy wolę, aby jedna ze stron była na mnie chwilę obrażona, ni żebym miała zostawić to bez słowa.

     Wracając do mojego planu zajęć, dzisiaj zaczynałam Eliksirami, a kończyłam Obroną przed Czarną Magią, na którą byłam niesamowicie podekscytowana, zważając na to, że mieliśmy nowego nauczyciela. Poprzednia dwójka, Quirrell i Lockhart, byli jednymi z gorszych nauczycieli jakich kiedykolwiek mieliśmy, pierwszy był roztrzęsionym cziłałą z Sam-Wiesz-Kim na tyle głowy, a drugi - narcystycznym idiotom, który również pracował dla Sam-Wiesz-Kogo. Miałam nadzieję, że przynajmniej Lupin będzie normalny.

     — O czym rozmawialiście wcześniej? — zapytałam w końcu.

     — O twoim bracie — Burknął Ron. — Naśmiewał się z Harry'ego, bo zemdlał wczoraj w przedziale, gdy zobaczył Dementorów.

      — Trochę inaczej wyglądał wczoraj wieczorem, kiedy Dementorzy chodzili po pociągu. Wpadł do naszego przedziału, no nie, Fred? — Zaśmiał się George.

     — Prawie się posikał - rzekł Fred, patrząc z pogardą na Malfoya.

      — Czekaj — Zatrzymałam ich. — Harry, ty też zemdlałeś wczoraj w pociągu?

      — No tak. A co? — zapytał Harry.

      — Tak się składa, że ja też. Ten Dementor, on coś ze mną zrobił. Z tobą też? — Harry pokiwał głową lekko zestresowany, zgadzając się ze mną.

      — Ja też nie czułem się najlepiej — przyznał George. — To okropne typy, ci Dementorzy.

      — Aż mróz przenika do szpiku kości, no nie? — dodał Fred.

      — Ale nie straciliście przytomności, prawda? — zapytał Harry.

      — Nie przejmuj się, Harry — pocieszał go George. — Tata musiał raz pojechać do Azkabanu, pamiętasz, Fred? Mówił, że to najstraszniejsze miejsce, jakie w życiu widział, jak wrócił, ledwo go poznaliśmy, wciąż się cały trząsł. Dementorzy wysysają szczęście z każdego miejsca, w którym się znajdą. Większość więźniów dostaje tam świra.

      — W każdym razie zobaczymy, jaką minę będzie miał Malfoy po pierwszym meczu Quidditcha — powiedział Fred. — Gryfoni przeciw Ślizgonom, pierwszy mecz sezonu, pamiętacie?

      Jak bardzo kochałam Draco, musiałam przyznać, że Harry był o wiele lepszy od niego. Z resztą, Harry też to chyba wiedział, bo kątem oka zobaczyłam jak rozchmurza się i nakłada sobie kiełbaski na talerz.

     — Oh, cudownie, już dziś będą nowe przedmioty! — powiedziała Hermiona.

     — Hermiono — powiedział Ron, zaglądając jej przez ramię i krzywiąc się z niesmakiem. — Ale ci dołożyli! Musieli się pomylić. Zobacz, masz z dziesięć lekcji dziennie. Nie starczy ci na to czasu!

     — Nie martw się, dam sobie radę. Ustaliłam to wszystko z profesor McGonagall.

     — Ale spójrz na dzisiejszy dzień — powiedział Ron, śmiejąc się. — O dziewiątej masz Wróżbiarstwo, tak? A pod spodem Mugoloznawstwo, też o dziewiątej. A tu - Ron pochylił się nad kartką - zobacz, Numerologia, godzina dziewiąta. Wiem, że jesteś dobra, ale chyba nie aż tak, żeby zaliczyć trzy lekcje jednocześnie!

     — Nie bądź głupi. To oczywiste, że nie będę w trzech klasach jednocześnie.

     — No więc jak...

     — Podaj mi dżem — powiedziała Hermiona.

     — Ale...

     — Oh, Ron, a co cię obchodzi, że mój plan zajęć jest trochę... napięty? Już mówiłam, że uzgodniłam to wszystko z profesor McGonagall.

     W tym momencie wszedł Hagrid w długim płaszczu z krecich futerek. Trzymał za ogon martwego tchórza, którym wymachiwał beztrosko.

     — No jak, w porząsiu? — zapytał, zatrzymując się koło nich w drodze do stołu nauczycielskiego. — Cholibka, mamy dzisiaj lekcję! Moja pirsza! Zaraz po obiedzie! Zerwałem się dziś o piątej, wszystko musiałem przygotować... Chyba się uda. Ja nauczycielem... niech skonam.

     Uśmiechnął się do nas szeroko i ruszył w stronę stołu nauczycielskiego, wciąż wywijając martwym tchórzem.

     — Bardzo jestem ciekaw, co on musiał przygotować — powiedział Ron z lekkim niepokojem.

     — Dobra, ja będę już iść, muszę jeszcze podejść do Draco — Uśmiechnęłam się do wszystkich i wstałam, biorąc swoje rzeczy i żegnając się z moimi przyjaciółmi, wstałam od stołu, kierując się do Draco, który śmiał się na coś ze swoimi znajomymi. — Hej.

     Draco podskoczył lekko, gwałtownie obracając się w moją stronę i złapał się za serce.

     — Joslyn! Możesz się tak nie skradać? — zapytał oburzony, a ja zaśmiałam się.

     — Przepraszam — powiedziałam, dalej śmiejąc się. — Jak tam? Wszystko w porządku?

     — W jak największym — powiedział i przesunął się, robiąc mi miejsce, żebym usiadła.

     — Jaki masz plan? — zapytałam i wzięłam kartkę, która leżała przed nim. — Numerologia pierwsza? Powodzenia.

     — Aż tak źle?

     — Mam skłamać? — spojrzałam na niego znacząco, a Draco zaśmiał się. — Mam za chwilę Eliksiry, więc będę się zbierać, chciałam tylko zapytać, czy wszystko jest w porządku. Widzimy się na obiedzie?

     — Widzimy się na obiedzie — Uśmiechnął się, a ja wstałam i poszłam na lekcję.

★★★★

     — Ron, nie miej takiej ponurej miny — powiedziała Hermiona, gdy usiadłam obok nich na obiedzie. — Przecież słyszałeś, co mówiła McGonagall.

     Zmarszczyłam brwi i nałożyłam sobie gulasz na talerz.

     — Co się stało? — zapytałam, nabierając na widelec jedzenie.

     — Harry wywróżył ponuraka na Wróżbiarstwie — powiedziała Hermiona, a ja parsknęłam śmiechem.

     — Czemu się śmiejesz? — zapytał widocznie zmartwiony Ron. — Przecież to poważna sprawa!

     — Profesor Trelawney wywróża śmierć na lekcjach co roku. W tamtym roku wywróżyła śmierć Cedrica — Śmiałam się.

     — A z tego co wiemy, Cedric nadal żyje i ma się dobrze — Parsknęła Amy, nalewając sobie kompotu.

     — Widzisz Ron? — Hermiona spojrzała na rudowłosego. — Nie ma co się martwić.

     — Harry - powiedział Ron, ignorując nasze słowa — ale chyba nie widziałeś ostatnio żadnego wielkiego czarnego psa, prawda?

     — Widziałem. Tej nocy, kiedy uciekłem od Dursleyów.

     Widelec Rona z brzękiem upadł na talerz.

     — Pewno jakiś przybłęda — powiedziała spokojnie Hermiona.

     Ron spojrzał na nią jak na wariatkę.

     — Hermiono, jeśli Harry zobaczył ponuraka, to... to bardzo źle. Mój... mój wujek Bilius zobaczył jednego i... i po dwudziestu czterech godzinach już był martwy!

     — Zbieg okoliczności — Mruknęłam, biorąc od Nico talerz z pieczonymi ziemniakami.

     — Nie macie zielonego pojęcia, o czym mówisz! — zdenerwował się Ron. — Większość czarodziejów panicznie boi się ponuraków!

     — No właśnie — oświadczyła Hermiona. — Jak zobaczą ponuraka, umierają ze strachu. Ponurak to nie zły omen, tylko przyczyna śmierci! A Harry wciąż żyje, bo nie jest taki głupi, żeby sobie mówić: „Zobaczyłem ponuraka, więc muszę wykorkować!"

     Ron wybałuszył oczy na Hermionę, która otworzyła torbę, wyjęła swój nowy podręcznik numerologii, otworzyła go i oparła o dzbanek z sokiem.

     — Uważam, że to całe Wróżbiarstwo jest bardzo mętne — powiedziała, przerzucając kartki. — Mnóstwo zgadywania i przywidzeń...

     — I ponurak na dnie filiżanki też był przywidzeniem, tak? — zaperzył się Ron.

     — Nie byłeś taki pewny, kiedy powiedziałeś Harry'emu, że to baran — odparła chłodno Hermiona, a ja z Nico i Amy parsknęliśmy śmiechem.

     — Profesor Trelawney powiedziała, że nie masz właściwej aury! Wiesz co? Ty po prostu nie możesz ścierpieć, jak nie jesteś w czymś najlepsza!

     Wszyscy zamilkli. Było widać, że dotknęły ją te słowa, gdyż Hermiona trzasnęła Numerologią w stół.

     — Jeśli być dobrym we wróżbiarstwie oznacza, że widzi się omen śmierci w kupce herbacianych fusów, to chyba przestanę się tego uczyć! Ta pierwsza lekcja to kompletne bzdury w porównaniu z moją Numerologią! — Chwyciła torbę i ruszyła do wyjścia, a Ron zmarszczył czoło.

     — O czym ona mówi? Przecież jeszcze nie miała Numerologii.

     — Harry — zaczęłam — nie masz się czym martwić, profesor Trelawney jest dosyć — zatrzymałam się, szukając odpowiedniego słowa — specyficzna? Coś w tym stylu.

     — Chociaż z tobą to nie wiem — powiedział Nicolas. — Na razie co roku spotykały cię same nieszczęścia a i może i to będzie...

     Nie zdążył dokończyć, gdyż Amy uderzyła go otwartą dłonią w tył głowy z taką siłą, że jęknął z bólu, a ja posłałam mu groźne spojrzenie.

     To prawda, Harry miał niesamowite nieszczęście przez pierwsze dwa lata w Hogwarcie, ale to nie znaczy, że w tym roku ma zginąć. Mimo, że lubiłam Wróżbiarstwo, musiałam przyznać, że nie był to zbytnio prawdomówny przedmiot. Tak, oczywiście, zdarzało się, że wróżby zobaczone w fusach na lekcji profesor Trelawney sprawdzały się ale były to w większości głupie zbiegi okoliczności.

     Tak samo z Cericiem, w tamtym roku jego fusy wywróżyły Ponuraka, a jakoś dalej żyje i ma się świetnie i z tego co wiem, w najbliższym czasie nie ma zamiaru umierać, a nawet miał zamiar żyć jak najdłużej.

     Tak jak mówiłam, Wróżbiarstwo nie jest zbyt prawdomówną lekcją.

★★★★

     Byłam w środku Wróżbiarstwa, gdy do sali weszła zmartwiona profesor Sprout.

     — Profesor Trelawney, czy mogłabym poprosić pannę Black ze mną? To ważne — powiedziała, podchodząc do mojego miejsca.

     — Ale właśnie byliśmy w trakcie wróżenia z fusów — odpowiedziała prosfesor Trelawney lekko trzęsącym głosem.

     — Sybillo, Dracon Malfoy wylądował w skrzydle szpitalnym...

     Gdy usłyszałam te słowa, nie czekałam na zgodę profesor Trelawney tylko od razu wybiegłam z sali, nie biorąc moich rzeczy i skierowałam się do skrzydła szpitalnego. W trakcie schodzenia ze schodów, o mało trzy razy z nich nie spadłam, ale mało mnie to obchodziło zważając na to, że śpieszyłam się, aby zobaczyć co stało się z Draco.

     Z hukiem wpadłam do skrzydła szpitalnego, przepraszając panią Pomfrey, która spojrzała na mnie spod byka. Odszukałam wzrokiem mojego brata i, gdy tylko go zauważyłam, szybko do niego podeszłam.

     — Co się stało? — zapytałam patrząc na jego ustabilizowaną rękę.

     — Ten głupi Hagrid przyniósł na OPCM jakiegoś konto podobnego stwora, który mnie zaatakował! Wyobrażasz to sobie?! Ten wielkolud nie powinien być dozwolony do uczenia nas! — Narzekał, a mi zrobiło się gorąco ze złości. Hagrid w życiu nie zrobił by tego specjalnie.

     — Draco! Jestem pewna, że Hagrid nie chciał wam zrobić krzywdy, a był to tylko przypadek!

     — Nie miałaś jeszcze lekcji z tym głupim wielki...

     — Draco! — Warknęłam.

     — Okej, okej! — Westchnął i zamknął się w końcu.

     — Zmieńmy temat, co z twoją ręką? — zapytałam, przejeżdżając palcami po moich włosach.

     — Jest złamana — odpowiedział Draco i zrobił mi miejsce na łóżku, na którym siedział.

     — Nic więcej? — Usiadłam obok niego po turecku, a mój brat pokręcił głową. — Merlinie, cieszę się, że nie stało się tobie nic poważniejszego! — powiedziałam i przytuliłam go delikatnie, aby go nie skrzywdzić, na co zaśmiał się lekko.

★★★★

     — Przepraszam, przepraszam, przepraszam! — krzyknęłam, gdy z trudnością wbiegłam na ostatnie schodki, sapiąc głośno. — Nie chciałam się spóźnić, ale byłam z Draco i straciłam rachubę czasu!

     Oparłam się dłońmi o moje kolana, próbując złapać oddech po moim maratonie po schodach i oczekiwałam zirytowanego głosu Cedrica, prawiącego mi wywody o moim spóźnieniu się. Jednakże, jedyne co usłyszałam to delikatny śmiech chłopaka.

     — Nic się nie stało — Zaśmiał się.

     — Huh? Naprawdę? Przecież spóźniłam się o godzinę! — Jęknęłam i stanęłam obok niego.

     — Byłaś ze swoim bratem, przecież nie będę na ciebie obrażony, bo siedziałaś z nim w skrzydle szpitalnym — wzruszył ramionami, a ja spojrzałam na niego.

     — Kim jesteś i co zrobiłeś z Cedriciem-Punktualnym-Diggorym? — Zapytałam, a chłopak zaśmiał się na moje przezwisko.

     — Mam twoje rzeczy — powiedział i podał mi moją torbę.

     — Dziękuję, nie musiałeś — Uśmiechnęłam się i zabrałam moje rzeczy.

     — Nie musiałem, ale chciałem — Również się uśmiechnął.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro