aғтer war

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rex spojrzał na swojego dowódcę. Na swojego małego dowódcę. Poznał ją gdy miała zaledwie czternaście lat. Nastolatka wplątana w wojnę. Dziecko któremu kazali walczyć. Ale, Rex wiedział, że ona nie powinna się w to mieszać. Nie powinna codziennie narażać się na niebezpieczeństwo. Ona była po prostu zbyt dobra, zbyt czysta, by zabijać. A jednak musiała to robić. Widział, że każda walka, każda bitwa była dla niej męką, ona tego nienawidziła. Dziwił się, że generał Skywalker tego nie zauważał. Pomimo, iż był czuły na moc. Może właśnie to był jeden z powodów dla którego odeszła? Rex dokładnie pamiętał dzień w którym opuściła zakon. Zdał sobie wtedy sprawę, że naprawdę się o nią martwił. Że naprawdę mu na niej zależy. Była przyjaciółką, siostrą każdy jego brat ja tak traktował. A on? Kim był dla niej?

Potem spojrzał na swoje dłonie. Dłonie którymi strzelał przez długie trzy lata. Dłonie klona, który był stworzony do ciągłej walki, do ciągłej wojny. Jeśli by się sprzeciwił zostałby uznany za dezertera, wyrzucony z armii. Czy mu się podobało czy nie, miał walczyć. Był kapitanem. Dowodził oddziałem. I musiał strzelać. I oglądać śmierć swoich braci. Swojej rodziny. Czy chciał czy nie. Zdawał sobie sprawę, że żaden klon, w tym on, nie wiedział co się z nimi stanie po wojnie. Czy nadal będą służyć Republice? Czy może dostaną obywatelstwo i będą mogli funkcjonować jak normalni ludzie.

Ale koniec wojny dobiegł w inny sposób niż każdy sobie to wyobrażał. Nie strzelali do armii droidów separatystów, tylko do batalionu klonów. Do braci Rexa. Z którymi walczyli przez ten czas ramię w ramię. Teraz żaden z nich nie żył. Umarli wypełniając rozkaz. Umarli robiąc to do czego zostali stworzeni, to czego całe życie się uczyli. Dziewczyna miała wielką nadzieję, że ktoś z załogi przeżył, chciała wyciąć mu czip, uświadomić co się stało, ale nikt nie było nikogo. Tylko oni, może jeszcze Maul. Rex i Ahsoką ich pochowali. By uczcić ich. Klony zwykłych żołnierzy, którym nikt nigdy nie robił pogrzebów. A Ahsoka chciała i zrobiła, pomimo iż ci żołnierze chcieli ją zabić. Dlatego Ahsoka była wyjątkowa. Wzięła nawet hełm Jessi'ego. Teraz stała przed cmentarzem swoich żołnierzy.

- Dowódco - powiedział na tyle głośno by go usłyszała - musimy stąd odlecieć - dodał, jednak dziewczyna nie zareagowała. - Dzieciaku choć! - wiedział, że na początku ich znajomości nie lubiła tego przezwiska, ale potem zaczęła je traktować jako swoje drugie imię. Togrutanka ciągle stała nieruchomo. Lecz nie minęła chwila a Rex usłyszał jak zrzuciła coś na ziemię. To był miecz świetlny. Przypomniał sobie jak Obi-Wan ciągle powtarzał Anakinowi, zresztą jego padawance też, że miecz świetlny to ich życie. Bez niego są zgubieni. A teraz dziewczyna zrzuciła go na ziemię. Wiedział dlaczego, sam zostawił swój naramiennik

- Ahsoko - powtórzył. Podchodząc do niej. Odwróciła się. Jej oczy były pełne łez. Pociągnęła nosem. Błękitne tęczówki wpatrywały się w niego ze smutkiem. A potem, nagle, niespodziewanie rzuciła mu ręce na szyję i przytuliła. Trwało to sekundę, może dwie. Rex nie zdążył nawet zareagować. Zaraz zrobiła krok w tył.

- Tak, masz rację - przetarła oczy dłońmi - powinniśmy się zbierać. Podeszła do ich statku. I wskoczyła do środka. Mężczyzna zrobił to samo. Oboje rzucili ostatnie spojrzenie na cmentarz klonów i togrutanka wzbiła statek w powietrze. Rex popatrzył na nią pytająco. W kilka chwil zrozumiała co ma na myśli. Prawie trzy lata spędzone we wspólnym towarzystwie nauczyło ich porozumiewać się bez słów.

- Chyba udamy się na Tatooine - powiedziała cicho. - Tą planetą nikt nigdy się nie zainteresował - Rex kiwnął głową.

- Miejmy nadzieję, że tak pozostanie - ustawili kursy na "wielką piaskownicę" Mężczyzna usiadł przy sterach, a Ahsoka opierając głowę o jego ramię patrzyła na oddalającą się planetę.

###

- Tam wylądujemy - stwierdził Rex wskazując ręką kila skał. Ahsoka zgodziła się. Na standardy Tatooine, było to w miarę dobre miejsce do lądowania, szczególnie ze względu na to, że oddalili się od Mos Espy o kilka dobrych godzin. Statek osiadł na ziemi wznosząc w powietrze pył, kurz i piach(który jest szorstki nieprzyjemny i wszędzie włazi). Po chwili dwójka weteranów wojennych wysiadła z pokładu. Dziewczyna rozejrzała się, lecz w zasadzie nie znajdowało się tu nic co było można podziwiać. Spojrzała jedynie na zachód dwóch bliźniaczych słońc wspominając jedna z pierwszych misji ze swoim mistrzem. Uśmiechnęła się nawet pod nosem wyobrażając sobie małą czternastoletnią togrutankę walczącą przed pałacem Jabby z droidami teraz już nieżyjącego Hrabiego Dooku, ale gdy w wyobraźni widziała także swojego mistrza uśmiech zszedł jej z twarzy. Czy żył? Czy reszta pięćset pierwszego batalionu też odwróciła się przeciw niemu? Próbowała wyczuć jego obecność w mocy, ale Skywalker albo umarł, albo zerwał ich więź. Zadrżała, a ramiona jej opadły. Czym prędzej się odwróciła.

Rex wyciągał wyciągał ze statku namiot, śpiwór i prowiant. Taki ekwipunek znajdował się na każdym myśliwcu. W tym przypadku było jednak tego tylko dla jednej osoby. Ahsoka kiwnęła do Rexa głową. Zrozumiał i rzucił w jej stronę zwinięty namiot. Dziewczyna najwyraźniej znalazła odpowiednie miejsce do jego rozbicia. Z jednej strony osłaniała go przed wiatrem niewielka skała, a z drugiej stał statek, który pełnił tą samą funkcje. Po kilku chwilach ich obóz już był gotowy. Słońca zaszły, a na planecie robiło się coraz chłodniej. Zjedli suchy prowiant. I stwierdzili, że jutro wczesnym rankiem wyruszą do miasta, by nie było w nim zbyt dużo innych istot, które mogłyby ich rozpoznać.

- Gdzie idziesz? - spytała przyjaciela wchodząc do śpiworu, Rex uparł się, że to togrutanka powinna w nim spać. Mężczyzna właśnie wychodził z namiotu.

- Idę do myśliwca - odparł, odwracając głowę, by spojrzeć na Ahsokę. Ta pojęła, że klon chciał tam spać, żeby zostawić jej wolny namiot.

- Och - była padawanka spuściła wzrok, lecz po chwili znów spojrzała na Rex'a - Dlaczego? Tam będzie zimno i w ogóle. A po za tym - przerwała spuszczając wzrok - chyba wolałabym żebyś został - żołnierz powoli kiwnął głową kładąc się koło niedoszłej Jedi. - Na pewno nie będzie ci zimno? - spytała jeszcze szeptem.

- Nie będzie - odparł równie cicho. Odwrócił głowę w jej stronę. Ich oczy spotkały się. Przez tą krótką chwilę Ahsoką mogła stwierdzić, że Rex ma bardzo ładne oczy. A potem gdy odwrócił wzrok nadal wyobrażała sobie duże miodowo-brązowe tęczówki wpatrujące się w nią.

Ahsoka starała się zasnąć. Cóż, nie było to jednak proste. Za każdym razem, gdy zamykała oczy wydawało jej się, że widzi Jessi'ego, który celował w nią swoją broń. Obracała się na drugi bok i przymykała powieki starając się myśleć o czymś zupełnie innym. Nie wychodziło, zupełnie wszystko kojarzyło się jej z klonami. Żołnierzami, którzy obrócili się przeciw niej. Wiedziała, że to wszystko wina chipów. Ogólnie rzecz biorąc była to wina Palpatiena. Młoda kobieta starała zaprzeczać faktowi, że go nienawidzi. Nienawiść prowadziła do ciemnej strony, a ona wystrzegała się jej odkąd pamięta.

Rex położył się obok dowódcy Tano. Nie spodziewała się, że będzie chciała, by został. Miał możliwość zapewnienia jej prywatności i mógł ją wykorzystać. Myślał, że będzie chciała zostać sama. Wiedział, że ostatnie wydarzenia przygnębiły ją i wywarły na niej dużą presję. Być może nawet większą niż na nim. Odkąd znała Ahsokę starała się być samodzielna. Szczególnie zauważalne stało się to gdy została oskarżona o zdradę. Teraz nie chciał być sama. On też nie chciał.
Leżał na plecach z rękami wzdłuż ciała patrząc w materiał namiotu nad nimi. Nie mógł, nie potrafił zamknąć oczu. Wyrzuty sumienia targały nim. Czuł się jeszcze gorzej niż wtedy, gdy Krell kazał strzelać mu do jego braci. Teraz robił to z własnej woli. Chciał wstać i zacząć krzyczeć. Z bólu, z frustracji. Chciał by wszystkie emocje go opuściły. Nie chciał nic czuć.
Ale poczuł. Dłoń Ahsoki na swojej dłoni. Kontem oka na nią spojrzał. Nie spała. Rękę miała wyjętą ze śpiwora. Jej oczy były wilgotne.

Dziewczyna czuła emocje Rex'a. Trudno byłoby ich nie czuć. Ból po stracie braci. Wściekłość i smutek. Strach, bał się kolejnych dni. A nią targały podobne uczucia. Wyciągnęła rękę ze śpiworu. Pod wpływem chwili dotknęła jego dłoni. Potem dotarło do niej co zrobiła i chciała ją cofnąć. Ale on ścisnął jej rękę. Ahsoka rozluźniła się.

Wstali wcześnie. Za wcześnie. Oboje byli niewyspani. Ustalili, że dziewczyna kupi, za pieniądze których oboje trochę mieli, płaszcz dla Rex'a, by mógł ukrywać swoją tożsamość, wodę, która była niezbędna w panujących tu warunkach, a już się kończyły zapasy które mieli oraz coś na ząb, by mieli coś do przegryzienia. Mężczyzna miał znaleźć jakieś miejsce do którego mogli by się tymczasowo wprowadzić. Jakąś farmę w której pomagaliby za nocleg. Albo sklep, cokolwiek.

Statek poderwał się. Nie chcieli go pokazywać, ale także nie mieli zamiaru iść przez pustynię przez kilka godzin. Dolecieli od Mos Espy, jednak wylądowali tak, by nie zauważono ich pojazdu. Umówili się z powrotem przy statku.

Zakupy poszły szybko. Dziewczynie zostało jeszcze kilka kredytek. Rozejrzała się po straganie, szukając czegoś co mogłoby się jeszcze przydać. Jej wzrok padł stoisko z barwnymi flagami i wstążkami. Podeszła do niego. Różnego rodzaju tubki i metalowe pojemniki były porozkładane na stole.

- Co to? - spytała skąpo odzianej ludzkiej kobiety stojącej za wystawą. Uniosła prawie białe brwi, wydęła policzki i obojętnie odparła.

- Farby do włosów, tobie raczej się nie przydadzą.

- Macie blond? - spytała togrutanka.

- Oczywiście - odpowiedziała zaskoczona, lecz zaczęła pokazywać Tano wszelkie odcienie tego koloru. Ahsoka wybrała ten najbardziej zbliżony do włosów Rex'a. Zapłaciła i wrzuciła tubkę do plecaka. Zadowolona stwierdziła, że wróci do statku, by porównać efekty swojej i przyjaciela pracy. Zmierzała przez budzące się do życia miasto. Nie zwalniała kroku dopóki nie usłyszała przytłumionych, a jednocześnie donośnie brzmiących głosów.

- To klon - powiedział jeden. Serce dziewczyny zaczęło bić szybciej. Klon może jakiś z braci Rex'a. A potem przyszło jej do głowy, że może to być on sam. Zaczęła zbliżać się do miejsca z którego dochodziły głosy,

- Jaki jest twój numer? - drugi głos, ale brzmiący prawie tak samo jak ten poprzedni.

- Mam imię - to był kapitan pięćset pierwszego legionu - Nazywam się Rex - Ahsoka podeszła bliżej. Schowała się za jednym z budynków. Obok jej przyjaciela stało dwóch mężczyzn w białych zbrojach. Przepytywali go. Pytali o wszystko. Począwszy od numeru, który za wszelką cenę chcieli poznać, a skończywszy na tym jak dostał się na Tatooine. Rex zmyślił historię, że jako jedyny przeżył z załogi Venator'a. Poniekąd było to prawdą. Skłamał tylko, że jego myśliwiec uległ awarii i musiał tu lądować.

- Jednak jesteś nadal wierny Republice? - spytał jeden z, jak Ahsoka stwierdziła, garnków.

- Która przekształciła się w Imperium, nie znające żadnych moralnych zasad - odparł. Nikt nic nie odpowiedział, nie minęła jednak chwila a dziewczyna usłyszała głośne odgłosy kroków. Odwróciła się, zza zakrętu wyszły kolejne garnki. Przysunęła się jeszcze bliżej ściany. Przyglądała się jak imperialni prowadzą gdzieś Rex'a. Serce skakało jej w piersi. Ściskała w dłoni kawałek płaszcza. Szła za nimi. Starała się zwrócić na siebie uwagę Rex'a przy okazji pozostając niezauważalna dla szturmowców. Popchnęła kawałek metalu pod nogi jednego z nich. Potknął się. Blondyn obrócił głowę w jej stronę. Dostrzegła w jego oku lekki błysk. Chciał by uciekała. Ona jednak nie miała takiego zamiaru.

Żołnierze szli dalej o Ahsoka krok w krok za nimi. Na wschodnich obrzeżach stał jeden z większych statków, jakie dziewczyna kiedykolwiek widziała. Obserwowała ich zza skały. U wejścia do środka stał prawdopodobnie jeden z wyższych oficerów o czym świadczyły medale i oznaczenia na prawej piersi. Wprowadzili Rex'a do statku. Gdy wszyscy zniknęli w jego wnętrzu Ahsoka pochylając się pobiegła do wejścia.

Zaczęła żałować, że nie ma ze sobą miecza, którym bezgłośnie mogła by otworzyć drzwi. Rozmyślając nad innym planem by dostać się do środka posunęła się kilka kroków do tylu. Błąd numer jeden. Zauważył ją. A Ahsoka z przyzwyczajenia chciała sięgnąć po broń. Błąd numer dwa. Przeciwnik zaczął do niej strzelać. Choć potrafiła omijać wiązki laserowe to wiedziała, że hałas przyciągnie innych. Zatrzymując się mocą chwyciła jeden z większych kamieni i popchnęła go na głowę szturmowca. Upadł, ale nadal był przytomny. Chciał ponownie w nią wycelować, ale dziewczyna w mig znalazła się przy nim i wyrwała mu bron. Dostał nią w głowę. Teraz stracił przytomność.

Tano odetchnęła. Do paska miał przyczepione kilka "kieszeni". Otwarła je wszystkie szukając kartę otwierającą drzwi. Trzymając ją w ręku podbiegła do wejścia. Po kilku chwilach biegła pustym korytarzem mając nadzieję, że na nikogo się nie natknie. Rex musiał być gdzieś niedaleko. Czuła to. Skręciła w lewo. Potem w prawo i dalej biegła prosto. Jednak zatrzymała się słysząc czyjś głos.

- Oczywiście, zostanie przetransportowany... - resztę przerwał syk zamykanych drzwi. Od razu przyśpieszyła. Wrota były od siebie o jedynie pół metra. Odbiła się od posadzki i wskoczyła.

Wzrok owego mężczyzny oficera, kilku garnków oraz Rex'a padł na nią. Próbował się wyrwać z kajdanek, ale na marne. Ahsoka zmarszczyła brwi. Zrobiła przewrót w przód, podcinając przy tym nogi jednemu szturmowcowi. Leżąc na plecach piętami kopnęła drugiego. Chwyciła broń żołnierza, wycelowała w oficera i drugiego szturmowca. Przestawiła ją na ogłuszanie i wystrzeliła. Zbliżyła się do Rex'a. Kajdankami był przypięty do ściany.

- Miałaś uciekać - powiedział. W odpowiedzi wzruszyła ramionami. Wycelowała blaster w łańcuch. Nacisnęła na spust. Kajdany rozpadły się. Mężczyzna wymasował nadgarstki. Z niewielkiego taboretu wziął swoją broń.

Uśmiechnął się do Ahsoki. Jej montrale nieznacznie pociemniały. Spuściła wzrok, lecz zaraz potem go podniosła. Rex przyciągnął ją do siebie. Położyła głowę na jego torsie.

- Bałam się - wyznała cicho. Kiwnął głową, na znak, że miał podobne odczucia.

- Choć - powiedział odsuwając się - Trzeba się stąd wydostać.

Szli powoli. Starali omijać się główne korytarze. Teraz jednak sytuacja wymagała, by iść tym częściej uczęszczanym przez załogę statku. Szczęście im jednak nie sprzyjało. Nie minęło kilka minut, a przed sobą usłyszeli kroki. Kroki dość dużej liczby osób. Zostali otoczeni. Co najmniej pięćdziesięciu żołnierzy stało wokół nich. Stanęli plecami do siebie celując, Rex swoje pistolety, a Ahsoka blaster, który zdobył kilka minut temu w szturmowców.

- Poddajcie się - powiedział jedne z nich. Z początku żaden z nich nie zareagował, ale po chwili mężczyzna powoli opuścił ręce rzucając broń na ziemię. Togrutanka zmarszczyła brwi, lecz zrobiła to samo co on. - Idziemy - garnki przyłożyły broń do pleców klon i jego towarzyszki, popychając ich. Dziewczynie żołądek się skręcał. Na chwilę zacisnęła oczy. Nie miała pojęcia gdzie ich prowadzą. Jej serce zaczęło bić mocniej. Zatrzymali się.

Ahsoka spojrzała na Rexa. Nie potrafiła wydobyć z siebie głosu. Chwyciła jego dłoń. Jego kciuk uspakajająco gładził zewnętrzną część jej ręki. Stanęła na palcach. Nie obchodziło ją, że stoi w środku statku Imperium. Przymknęła oczy, a pomimo to wypłynęło z nich kila łez. Musnęła swoimi wargami usta Rex'a. Ścisnęła jego dłoń.

Drzwi na prawo od nich otwarły się. Wyszedł z nich mężczyzna. Miał przeraźliwie bladą cerę i kilka czerwonych tatuaży. Żółte oczy patrzyły na nich z nienawiścią. Zanim drzwi się zamknęły Rex popchnął w nie Ahsokę. Jej oczy otwarły się, a jego błagały: uciekaj. Wyciągnęła przed siebie rękę. Ale po nic. Została od niego odseparowana. Znajdowała się w kwaterze nieznanego mężczyzny. Przez łzy napływające do oczu mało widziała.

Okno, duże okno. Z biurka wzięła jakiś przedmiot. Z całej siły cisnęła nim w szybę. Rozleciała się, a Ahsoka przez dziurę wyskoczyła.

###

Blondyn siedział na pryczy. Twarz miał schowaną w dłoniach. Nie płakał. Choć chciał. Jego ciało drżało. Zerwał się nagle i spojrzał na laserową osłonę. Krzyknął coś po Mandaloriańsku. Potem jego kolana się ugięły i padł wycieńczony na ziemię. Dlaczego? - zadawał sobie pytanie. Dlaczego dopiero teraz sobie to uświadomił?

Nie powiedział nikt, że to będzie proste

Młoda togrutanka siedziała na siedzeniu pilota i łkała. Całym jej ciałem wstrząsał szloch. Kręciło jej się w głowie. Płacz był przerywany kaszlem, kaszel krzykiem. Policzki miała mokre. Oczy czerwone. Dlaczego? - zadawała  sobie pytanie. Dlaczego dopiero teraz sobie to uświadomiła?

Nie powiedział nikt, że wyleję łzy









Przeczytał ktoś to? Miło by było.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro