| 𝓐𝓻𝓽𝔂𝓼𝓽𝓪 |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Mówi się, że każdy z nas ma w sobie wewnętrznego artystę. Światełko które maluje nasze życie. Pilnuje kamieniste wzgórze w sercu mężczyzny, gładzi ostre kamienie nie bacząc na krople krwi na palcach.

Niektórzy artyści domalowują życie. Nieśmiałe łepki wróżek wychylają pomiędzy skąpych kęp traw, by w końcu pokazać się w pełnej krasie. Chichocząc okręcają się wokół własnej osi, oślepiając pięknem płatkowych sukienek.

Uczucia.

Niektóre kwiaty po czasie więdną, inne zmęczone pochylają łepki służalczo ku ziemi. Czasami gleba po nich zostaje już na zawsze niezamieszkana, czasami wyrastają nowe pączki.

Piękniejsze, śmielsze.

Każdy kwiat ma tu znaczenie, swoją rolę do odegrania. Nawet po rozkładzie ich cząstki użyźniają ziemię. Zagnieżdżają się w sercu mężczyzny. Na zawsze.

W końcu zostaje ta jedyna.

W kamieniu pojawia się rysa. Tryska z niej czysta, krystaliczna woda. Kwiat pochyla się i pozwala jej oblać swoje wypłowiałe płatki. Żwir powoli osuwa się i spoczywa na dnie koryta.

Woda płynie dalej. Użyźnia glebę, daje życie innym tworom. Tworzy zakola, torując sobie drogę do morza. Daje i zabiera.

Nie wszyscy malarze są jednak tak litościwi. Zostawiają martwe wzgórze na którym mimo wielu bezskutecznych prób nic nie rośnie.

Kwiaty od razu więdną pozostawiając po sobie pył.
Strumień wysycha zostawiając puste doliny.

Mężczyzna zważył pędzel w dłoni, uważając by krople farby nie opryskały płótna. Nawet drobny defekt mógł zniweczyć cały trud. Ledwo maźnięcie mogło zniszczyć całą kompozycję. Dzieło na śmietnik.

Tak...niektórzy mężczyźni mają szczęście jak wyrośnie im ten jeden kwiat. Od nich jednak zależy czy go zadepczą czy pozwolą mu się rozrosnąć.

Porównał malunek z dziełem i skrzywił się wzdychając przeciągle.
Okropne, brzydkie, ekstremalnie odrażające.

Ponownie spojrzał na dzieło. Dzieło matki natury.

Zbocza przechodzące w żyzne doliny, wysokie pagórki i niewielkie koryta. Depresje, przechodzące w kotliny. Rozległe płaskie równiny.

Odłożył pędzel na zachlapaną paletę i złożył ręce w piramidkę, opierając na niej podbródek. Niczym zahipnotyzowany wpatrywał się w swój kwiat.

Na początku wielu pomyliło by ją z mimozą.
Cofając się, chowając przed każdym gwałtowniejszym ruchem, nawet hałasem.
Jednak gdy podejdziesz, uklękniesz i skupisz się tylko na niej, okazuje się śmiałą, dziką różą o słodkim zapachu.

Ale uważaj! Nie zrywaj! Ona ma kolce!

Sama musi do ciebie podejść. Ty bliżej nie możesz.

Kobieta czubkami paznokci chwyciła kiść winogron, podnosząc do góry. Kły błysnęły w półmroku przez odbijające się w nich światło zachodzącego słońca. Po chwili zniknęły zatopione w owocach. Przełyk powoli poruszył się.
Jedno winogrono oderwało się i potoczyło aż pod nogi artysty.
Nie, mężczyzny. Ach nie, też artysty. Przepraszam.

Rzesza pochylił się, porywając owoc z podłogi i osadzając go w ustach. Łapczywie go przegryzł, czując jak gorycz niedojrzałego owocu zalewa mu gardło.
Nawiązał kontakt wzrokowy z kwiatem.

Błękit przeszył go natychmiast na wylot. Zabrał daleko ponad miasto. Widział ledwo widoczną Bramę Brandenburską, tak jak i kolumnę zwycięstwa. W oddali majaczył się gwarny Plac Poczdamski, niosąc za sobą echa tłumów ludzi.
Delikatne palce zaciskały się na materiale jego munduru, gdy wznieśli się wyżej.
Płynęli coraz dalej i dalej, aż do wielkich wód.

Jego serce zabiło mocno niczym rozszalałe morze nad którym zaraz rozpęta się gwałtowny sztorm.
Krwiste dłonie kobiety zawędrowały na śnieżny materiał okrywający nagie ciało.
Zrzuciła je z łopotem.

Kwiat powoli wyprostował swą łodygę, zbliżając się do mężczyzny.

Tak, teraz możesz jej dotknąć.

Nie.

Ona cię dotknęła.

Niczym winorośl oplotła jego podbródek, podnosząc głowę do góry. Delikatne łodyżki zakończone ostrymi kolcami wbijały mu się w skórę.
Utrudzony malarz jakby nieśmiale dotyka i delikatnie obejmuje kobietę. Naga czerwień ugina się jak glina pod jego zręcznymi palcami.

Zanurzył spragnione usta w kotlinie.
Kobieta zadrżała z rozkoszy kiedy nacisk się zwiększył. Przesunęła dłoń na jego włosy, wplatając ją w ciemne włosy mężczyzny. Niczym władca trzymający berło.
Zacisnęła usta powstrzymując jęk. Potoczyła półprzytomnym wzrokiem po galerii.

Jej podobizny zakrywały każdy skrawek pomieszczenia. Niedokończone płótna leżały porzucone na podłodze.

Farby, akwarele, ołówki, węgiel.
Nic nie jest choć podobne do oryginału.
Przekleństwo malarza.

Rozluźnia ścisk i delikatnie, jakby w zamyśleniu gładzi włosy idealnego żołnierza.Ledwo już czuje jego dotyk.

Zastanawia się kiedy nastanie zima.
Bo przecież wszystko się kiedyś kończy.
Wakacje miną.
Dni robią się coraz krótsze mój ukochany.
Nie mam już czasu.
Niedługo wrzesień.

Marna imitacja.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro