11 ~ Zostaw ją.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

TW: SH, AGRESJA

POV Maya ~~~

Moje zawieszenie finalnie dobiegło końca. Jak tak teraz na to patrzę, to nie mam na co narzekać. Dostałam swoją wymarzoną przerwę od szkoły. Spałam do której chciałam i grałam na playstation całymi dniami. Na nic innego nie miałam nawet chęci ani siły. Rodzice nie bardzo się interesowali co robię w pokoju, więc kilka razy wciągnęłam co popadło by chociaż na chwilę odlecieć. Jedyny minus tego wszystkiego to to, że przez 6 dni nie widziałam Riley. Pod wpływem chciałam do niej pisać, ale coś mnie powstrzymywało. Sama świadomość że właśnie dlatego, nie powinnam się z nią zadawać. Nie skrzywdzę jej jeśli nie będę w pobliżu. Po co jej kolejny problem?

Moja mama nagle postanowiła zakłócić moją prywatność i wparowała do mojego pokoju. No tak, spokój minął.

— Zbieraj się do szkoły — powiedziała zdzierając ze mnie pościel — I jak wrócisz mogłabyś tu posprzątać. Straszny burdel w tym pokoju.

— Lepszy burdel w pokoju niż pokój w burdelu — puściłam jej oczko

Tylko pokręciła głową i zaczęła zbierać rozrzucone rzeczy.

— Jak Missy z tobą wytrzymuje? — zapytała

— Jak jej się coś nie podoba to może ze mną zerwać. Nie trzymam jej na siłe — rzuciłam — Poza tym nie ma tu takiego bałaganu.

— Zbieraj się do szkoły.

...

W chwili gdy wkładałam rzeczy do szafki, ktoś dotknął moje ramię. Z zaskoczenia mało nie wypuściłam kilku zeszytów. To Riley. No nie. I co ja jej niby powiem?

— Hej — powiedziała

Nie odpowiadam, tylko dalej wkładam książki do szafki. Boli mnie to jaka dla niej ostatnio jestem, ale muszę. Matthews jasno się określił.

— Pogadamy? — zapytała z nadzieją

— Nie mamy o czym.

— Jak to nie?

— No normalnie nie — trzasnęłam szafką po czym odwróciłam się i zaczęłam przemierzać przez korytarz szybkim krokiem.

Dogoniła mnie i za rękę wciągnęła do kantorka woźnego. Zdziwiła mnie tym, bo to bardzo nie w jej stylu. Już sam fakt, że miała na tyle siły by mnie przeciągnąć. To nie tak, że się w jakiś sposób broniłam.

— Pogadajmy o nas — powiedziała stanowczo

— Nic nas nie łączy, Riley — skłamałam i poczułam ból w klatce

Czasem w mojej głowie pojawia się wizja że ja i Riley próbujemy razem coś stworzyć. Ale potem powraca do mnie rzeczywistość, czyli mój związek z Missy i to jak bardzo ojciec Riles mnie nienawidzi.

— Ale przecież...

— No co?! — nie chcę być dla niej taka chamska ale nie wiem jak inaczej ją odepchnąć

— Nic — odparła

— No wysłów się.

— Powiedziałaś mi, że coś...że coś dla ciebie znaczę.

Wpatruję się w nią i myślę co mogę jej odpowiedzieć. Najchętniej powiedziałabym że to prawda, że mi zależy. Ale nie mogę tego zrobić.

— Kłamałam, po prostu tak sobie powiedziałam. Chciałam sprawdzić czy na mnie polecisz, jak widać się udało. Szczęśliwa?

— Nie... — powiedziała i opuściła wzrok na ziemię

Dostrzegam te łzy które zebrały się w jej oczach. Widzę jakie cierpienie jej zadałam. Nie powinnam była tego mówić. Kurwa mogłam przecież wymyślić cokolwiek innego...Dlaczego ja jestem taka głupia?!

Moje oczy  też zaszkliły się w tym momencie. Jestem na siebie zła, że ją okłamałam... Tylko że ja muszę! Muszę ją chronić. Lepiej jej będzie beze mnie.

Mam ochotę wyciągnąć rękę i położyć na jej policzku. Przeciągnąć ją do siebie i przytulić. Gdy już moja dłoń drgnęła, Riley zerwała się i wybiegła z kantorka. Świetnie mi wyszło. Westchnęłam i oparłam się o szafkę.

Stoję tak już dobre kilka już kilka minut. Czuje do siebie coraz większy gniew. Robię co się da by zamienić smutek na złość. Ja nie mogę płakać. Płakanie nie jest w moim stylu.

Moja złość wzrosła już do tego stopnia, że nad sobą nie panuje. Muszę to wszystko jakoś z siebie wyrzucić. Ucieknę stąd, tylko najpierw muszę zabrać rzeczy.

Szarpnięciem otworzyłam drzwi i wyszłam z kantorka. Znów podeszłam do szafki i spróbowałam ją otworzyć, ale pomyliłam się z kodem. Kurwa mogłam coś jednak wziąć. Naćpana bym się niczym nie przejmowała.

Trzęsącymi dłońmi, ponownie spróbowałam otworzyć szafkę, ale znowu się pomyliłam. Nie wytrzymałam już i z całej siły jaka się we mnie zebrała, uderzyłam w szafkę.

Złość jednak nie przeminęła. Nie odczułam ulgi. Poczułam się jak idiotka.

Dodatkowo, trafiłam w sam zamek, więc zrobiło się wgiecenie, a moja pięść została rozcięta i kapie z niej krew. Świetnie.

Nie czuję żadnego bólu, za dużo we mnie emocji. Czuję po prostu żal. Do siebie. Do wszystkich wokół. Zamiast umieć normalnie porozmawiać z Riley, wolałam przywalić w szafkę i rozwalić sobie rękę.

Uczniowie dziwnie się na mnie patrzą. Czy im się dziwię? Niekoniecznie. Chyba boją się, że zrobię coś jeszcze. Wyglądam teraz na wariatkę. Sama do tego doprowadziłam. Mogłabym coś do nich krzyknąć, ale jaki sens by to teraz miało?

Poszłam korytarzem, lecz nie do swojej klasy. Weszłam do pustej sali i usiadłam pod ścianą na podłodze. Dlaczego to musi być takie skomplikowane? Cholerny Matthews... Zabronił mi kontaktu z Riley! Ja chcę mieć z nią kontakt. Naprawdę chcę. Nie pozwolę żeby jakiś nauczyciel sobie ze mną pogrywał. Nie w taki sposób!

Ale w tym samym czasie co raz bardziej przekonuję się o tym, że miał rację.

Wstałam i zaczęłam chodzić tam i z powrotem. Moje myśli mnie dobijają. Wszystko mnie dobija! Jeszcze ta cholerna ręka...Dopiero zaczyna mnie boleć.

Kopnęłam z całej siły krzesło które stało obok. Narobiło huku i poleciało aż pod ścianę. Jak można się wyładować nie rozwalając wszystkiego wokół?

W tym samym czasie do klasy weszła pani Cooper.

— Maya? Co ty robisz? — zapytała od razu zamykając za sobą drzwi.

— Nic — odpowiedziałam

Zarzuciłam na ramię plecak i już chciałam wyjść z klasy.

— Maya stój — zagrodziła mi drogę — Co się stało?

— Nic!

Spojrzała na moją krwawiącą dłoń, więc wsunęłam ją do kurtki. Potem się wypierze.

— Musisz z tym jechać do szpitala.

— Pojadę, do widzenia.

— Wiem, że tego nie zrobisz

— Nie trudno się domyślić — odparłam arogancko

Nie powinnam być taka wredna, ale czuję, że każdy chce mi zaszkodzić.

— Dlatego pojedziesz do szpitala teraz. Ze mną.

— Co?

— To co słyszysz. Chodź.

— Może sobie pani tak wychodzić w trakcie lekcji?

— Ty też nie możesz a i tak wagarujesz — wzruszyła ramionami

Owinęła mi rękę moją koszulką na wf. Od razu zrobiła się czerwona. Dosyć mocno krwawie.

Wyszłyśmy ze szkoły, chciałam jej jeszcze uciec ale cały czas trzymała mnie za kołnierz kurtki. Czuje sie jak dziecko, pilnowane przez rodziców na jakimś festynie.

Wsiadłyśmy do jej auta i kiedy miała odjechać próbowałam jeszcze wysiąść ale nie mogłam otworzyć drzwi.

— Co jest?!

— Zamknęłam drzwi bo spodziewałam się że będziesz chcieć uciec — odparła

— Na cholere mnie tu pani trzyma?!

— Uspokój się i zapnij pasy! — teraz to ona krzyknęła

Usiadłam w fotelu i skrzyżowałam ręce.

— Pasy — powiedziała

— No dobra! — zapięłam pasy i całą drogę patrzyłam w szybę

...

Lekarz zszywa mi dłoń. Mam już dwa szwy, a przede mną jeszcze kolejne dwa. Porządnie mnie naćpali. Nic nie czuję.

— Mogę wiedzieć dlaczego uderzyłaś w szafkę? — zapytała pani Cooper

— Nie pani sprawa.

Nie wiem dlaczego pozwolili jej tu siedzieć. Nie jest moją matką.

— Maya, możesz mi powiedzieć.

— Nie, nie mogę! Odwal się!

Lekarz i pielęgniarki spojrzeli na mnie w szoku. Pewnie są zbulwersowani, że wyrażam się tak do nauczycielki.

— Wolisz żeby uczniowie wymyślali różne wersje, a nauczyciele w to wierzyli?

Może i ma racje ale ja nie dam za wygraną. Niech myślą co chcą.

— Mam gdzieś co o mnie myślą.

— I to jest właśnie twój największy problem.

— Że co?

— Nie rozmawiasz z nauczycielami, z rodzicami ani z przyjaciółmi. Nikt nie wie, co się z tobą dzieje, nikt nie rozumie dlaczego zachowujesz się tak, a nie inaczej!

— Rozmawiam z Farklem — odparłam

— To za mało. Otwórz się na ludzi. Może porozmawiaj z pedagogiem — powiedziała spokojnie

— Nie dzięki — odwróciłam głowę.

Nie chcę na nią patrzeć. Nie dlatego że mnie zezłościła, tylko dlatego że ma rację. Nienawidzę gdy inni mają rację.

_____________
POV Riley ~~~

Zamknęłam się w toalecie cała zapłakana. Naprawdę chciała mnie tylko rozkochać? Kiedy mnie całowała, kiedy powiedziała że coś znaczę, kiedy pobiła Carle za to że mnie skrzywdziła...to wszystko po to? Dla jakiegoś kurwa testu?

Myślałam że komuś zaczyna na mnie zależeć. Miałam na to nadzieję. Teraz już po wszystkim. Tylko udawała. Powinna dostać Oscara bo naprawdę w to na chwilę uwierzyłam.

Wyjmuje z plecaka żyletke. Obiecałam sobie więcej tego nie robić, ale każdy obiecuję a potem ma te słowa gdzieś...

Teraz jest mi trudno, myśli zbyt mnie przytłaczają. Muszę odreagować. Tak będzie po prostu łatwiej. Zawiodłam się. Zwyczajnie się zawiodłam. Maya pewnie teraz się śmieje i opowiada wszystkim wokół, że doprowadziła mnie do płaczu. Że się jej udało, że głupia Riley Matthews się w niej zadurzyła.

...

Siedzę na lekcji ale nie mogę się skupić.

Cały czas zerkam na lewą rękę. Na moje ukryte pod bluzką nacięcia. Nie ważne, że ich nie widzę, ważne że wiem że tam są. Przyniosły ulgę na chwilę, teraz dobijają jeszcze bardziej.

Złamałam obietnicę daną mamie i tacie. Złamałam obietnicę którą dałam sobie!

— Coś nie tak? — zapytał Farkle pochylając się do mojej ławki

— Wszystko okej — ledwo wypowiedziałam

— Wiesz gdzie jest Maya? — spytał

Kiedy usłyszałam jej imię, w oczach zebrały mi się łzy.

— Nie wiem, nie obchodzi mnie to —  powiedziałam ostro

— Znowu była nie miła? Nie martw się, zgrywa się — machnął ręką

A co jeśli on brał w tym udział?

— Nie sądzę...

— Matthews, Minkus! — upomniał nauczyciel - Nie gadać.

— Przepraszam pana — powiedziałam

— Farkle, nie mów do niej — wtrąciła się Missy

— Odwal się — powiedział i wywrócił oczami — Nawet nie wiesz gdzie jest twoja dziewczyna!

— Pewnie się gdzieś włóczy albo poszła zapalić

— Jesteś beznadziejna — powiedział głośniej.

Widać że martwi się o Maye i nie cierpi Missy. Mam nadzieję że nie jest taki sam jak ona.

— Farkle! — znów upomniał nauczyciel

— Przepraszam, po prostu nie wiem co się stało z Mayą — odpowiedział

— Też mi strata — powiedział nauczyciel i mnie tym zdenerwował

Powinien być dla nas przykładem, ale raczej tego nie robi.

Farkle siedział już cicho do końca lekcji. Cały czas sprawdzał telefon. Chyba miał nadzieję, że Maya da po sobie znać. Kusiło mnie żeby spytać czy już coś wie, ale się powstrzymałam. Ona jasno się wyraziła.

Missy go zaczepia lecz on tylko ją lekceważy, gdy idziemy obok siebie na przerwie.

— Pokłóciłyście się?

— Kto? — udałam że nie wiem

— Ty i Maya.

Milczę. Nie jestem w stanie o tym mówić. To zbyt boli. A fakt, że Farkle prawdopodobnie od początku wiedział boli jeszcze bardziej.

— Słuchaj, ona nie daje znaków życia. Zawsze mi pisała czemu jej nie ma lub na ile ucieka.

— To chyba nie moja sprawa. Poza tym, nie udawaj. Powiedziała jak jest. Po prostu nie wchodźmy sobie w drogę.

— Co? — zdziwił się

— Przestań

— Nawet mi nie powiedziała co się stało u ciebie w domu w zeszłym tygodniu. Wtedy się pokłóciłyście?

— Co? — akurat tym mnie zaciekawił — W zeszłym tygodniu? Nie było jej u mnie.

— Widocznie stchórzyła... — westchnął i odszedł

Nie było jej u mnie. Nie mogłam tego przeoczyć, mało wychodzę z domu. Widocznie okłamała go, że do mnie idzie.

Zresztą, teraz to już nie ważne.

Czuję, że mój rękaw jest mokry. Przesiąkł krwią. Muszę jakoś to wyczyścić żeby rodzice nie widzieli. Odwróciłam się żeby pójść do toalety ale spotkałam Lucasa.

— Hejka — powiedział i po chwili spojrzał na moją rękę — Co się stało?!

— Nic, co tam u ciebie? — zaczęłam udawać, że nie wiem o co mu chodzi

— Pokaż.

— Ale co?

— Wiesz o czym mówię. Jedziemy do szpitala. Muszą ci to opatrzyć.

— Ale Lucas...

— Riley, jedziemy.

...

— To naprawdę nie jest konieczne... — mówię mu — Nie mam 18 lat, będą musieli wezwać moich rodziców.

— Może tak będzie lepiej. Powinni wiedzieć

— Ty nic nie rozumiesz — pokręciłam głową

Siedzimy w poczekalni a ja próbuje nakłonić Lucasa do powrotu do szkoły. Nie słucha mnie. Uparł się. Wiem, że chcę pomóc, ale nie pomaga. To wszystko pogorszy.

Nagle drzwi jednej z sal się otwierają. Wychodzi z nich pani Cooper.

— Co ona tu robi? — zdziwił się Lucas

Zaraz po niej przez drzwi wychodzi....Maya?

Jej prawa pięść jest owinięta bandażem. Chyba szyta. Idzie obok niej lekarz i mówi coś do Mayi.

— Pamiętaj żeby uważać. Wrazie gdyby coś było nie tak, od razu przyjedź. I niech pani, — teraz zwrócił się do pani Cooper — powiadomi jej rodziców by sprawdzali szwy i przemywali ranę.

— Jestem dorosła potrafię o siebie zadbać.

— Z tego co widziałem i słyszałem, nie potrafisz — lekarz poklepał ją po ramieniu

Maya przewróciła oczami. Przeszła kilka kroków dalej i nasze spojrzenia się spotkały. Patrzy na mnie, a potem jej wzrok ląduje na Lucasie i staje się bardziej oziębły.

Trzymam swoją rękę tak jakbym chciała ją jakoś ukryć.

— Riley, wszystko okej? — zapytał Lucas

- Lucas, zostaw mnie. Chcę iść do domu.

Chłopak objął mnie ramieniem i Maya w sekundzie pojawiła się obok.

— Nie słyszałeś co powiedziała? Zostaw ją.

— Bo co?

— Może i mam rozwaloną prawą rękę ale lewa działa bardzo dobrze! — zbliżyła się do niego

— Co ty sobie myślisz?! Że możesz przywłaszczyć sobie Riley? Błagam Cię. Ona Cię nie cierpi. Zresztą jak każdy —  powiedział

— Nigdy tak nie powiedziałam — zwróciłam się do Lucasa

— Riley, przecież wiem że tak jest.

— Niczego nie wiesz Friar! — wtrąciła Maya

Zacisnęła lewą pięść i boję się, że zaraz zrobi coś głupiego. Spojrzałam na panią Cooper, która wciąż rozmawia z lekarzem. Nie zwraca uwagi na to co dzieje się tutaj.

— Może jeszcze mi powiesz, że się przyjaźnicie? — wyśmiał ją chłopak

— Lucas przestań — próbuje zapanować nad sytuacją

— Trzymaj się od niej z daleka! — powiedziała Maya

— A jak nie?!

Maya rzuciła się na niego i próbowała go uderzyć. Pani Cooper złapała jej rękę w ostatniej chwili.

— Maya! Uspokuj się! — powiedziała nauczycielka — Odwiozę Cię, chodź.

— Nie! Wracam sama.

— Dobrze ale uspokój się. Nie powinnaś być spokojniejsza po znieczuleniu? — powiedziała — Riley, Lucas nie macie lekcji? Co wy tu robicie?

— Nic, idę do domu — odpowiedziałam

Wychodzę i kieruję się parkingiem do wyjścia. Słyszę korki, więc pewnie Lucas za mną biegnie. Nie chcę go teraz słuchać. Łapie mnie za ramię i odwraca do siebie. To jednak Maya. Jeszcze lepiej...

— Pewnie chcesz to ukryć — wskazała na mój poplamiony krwią rękaw

Nie odpowiadam tylko na nią patrzę. Zraniła mnie, nie będę z nią rozmawiać.

— Weź to — zdjęła kurtkę i mi ją dała — Zatrzymaj ją nawet, jeśli chcesz. Mam ich pełno.

— Dzięki — mruknęłam i odeszłam

...

Wróciłam do domu w kurtce Mayi. Dzięki temu rodzice niczego nie zauważyli. Oczywiście nie wróciłam od razu. Pelętałam się chwilę po mieście żeby nie zorientowali się, że nie ma mnie na lekcjach. I tak później dowiedzą się, że mnie nie było. Dziś po prostu nie mam siły się tłumaczyć.

Zdjęłam bluzkę i schowałam pod łóżko. Jutro rano ją wyrzucę. Owinęłam rękę bandażem i ubrałam dużą bluzę z kapturem.

Położyłam się na łóżku przytulając kurtkę Mayi. Pachnie jak ona. To piękny delikatny zapach zmieszany z zapachem dymu papierosów ale odziwo mi to nie przeszkadza.

_______________
POV Maya ~~~

W domu, rodzice się na mnie ostro wydarli. Pani Cooper do nich dzwoniła. Nie chcę mi się z nimi siedzieć. Wyszłam na dwór i poszłam się przejść. Mijam blok Riley. Przystaję na chwilę i na niego patrzę. Na okno, na schody pożarowe, na dach. Na dach, który zmienił wszystko. Póki co, nie wyszło to na dobre. Ja chcę ćpać, ona się tnie. Psujemy sobie nastroje.

Patrzę na schody pożarowe i przypominam sobie ten jeden wieczór. Przez chwilę pomyślałam o tym, aby wejść  i zapukać do jej okna. Ale lepiej nie...

Jest na mnie zła, ja na siebie też. Pocięła się i to moja wina. Ale jestem tylko jej zauroczeniem i nie dziwię się jej jeśli mam być szczera. W każdym bądź razie, przejdę jej. W następnym tygodniu zapomni, że coś między nami było.

Nastrasze tylko Friar'a żeby trzymał się od niej z daleka. Ona znajdzie sobie kogoś nowego i będzie szczęśliwa.

Matthews ma rację, to wszystko jest dla jej dobra.






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro