Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 

  — Co wy kurwa robicie!? — rozległ się nagle stłumiony skowyt ciągniętej po podłodze Dagmary. — Puść mnie! Puśćcie mnie!

Garda siedział spokojnie z cygarem w dłoni, patrząc przez gęsty dym na uśmiechniętego Vitalija. Obaj mężczyźni przesiąknęli już śmierdzącą wonią drogich, włoskich cygar, a całe ciemne pomieszczenie, niewyraźnie rysowało się w oczach każdego, kto wpadł w chmurę siwo-błękitnego dymu. Wydawało się, że pomiędzy dwoma gangsterami nie doszło do żadnych nieporozumień i każda strona jest w stu procentach zadowolona z negocjacji. Gardel miał zabrać Dagmarę, a w zamian za nią, udostępnił Vitalijowi przepustkę do wjazdu na wschodni teren Poznania. Dotychczas było im to surowo zabronione. Gdy ktokolwiek z okolicy dowiadywał się o "nielegalnym" przekroczeniu granicy miasta przez osobę, która absolutnie nie mogła tego zrobić od razu zbierał się kordon pseudokibiców, którzy bronili dzielnicy niczym swojej posesji. Gardel nie miał już z nimi styczności, choć niegdyś i tam balował. On był szefem. Wykonawcą brudnej roboty był Bączek, który kontaktował się z przywódcami małych, przynależnych im gangów i wydawał polecenia.

Wielkie drzwi otworzyły się i walnęły o ścianę, niemal wypadając z zawiasów. Dwóch dryblasów wrzuciło poobijaną Dagmarę do środka. Od progu pokoju przeleciała w powietrzu ponad dwa metry, upadając wprost pod drewniany stolik kawowy. Vitalij uśmiechnął się z satysfakcją. Lubił tak mocne wejścia, choć co rusz obijanej ściany było mu nieco szkoda:

- Zapraszam bliżej panowie! - krzyknął, wskazując dłonią na środek gabinetu.

Dwaj ogromni ochroniarze chwycili ją za ręce i podnieśli do góry, stawiając przodem do rosjanina. Dagmara jeszcze nie miała pojęcia co się święci, choć wiedziała, że jest poszukiwana. Stanęła za plecami Gardela i poczuła ciągnięcie. Dwaj śmierdzący potem brutale, złapali ją za włosy, odchylając głowę do tyłu tak, by patrzyła wprost na łysy łeb, którego kształ odbijał się w ceniu. Nie miała pojęcia w jakim celu ją tam przytargali, przecież Wilczur mówił, że wszystko jest dogadane.

Garda podniósł się bardzo powoli, a uśmiech na jego twarzy skierowany wprost na Vitalija sugerował ogromne zadowolenie. Zguba się przecież znalazła, jak miał się nie cieszyć? Odwrócił ogromne cielsko i spojrzał na ledwo widoczną blondynkę:

- Ty nie zabrałaś parzypadkiem czegoś z mojego domu? - zapytał pewny siebie, a Dagmara zastygła niczym posąg.

Zaskoczenie tej kobiety było tak ogromne, jak ciągle narastający strach. Od dawna zdawała sobie sprawę z tego, że kradzież była błędem, i że na pewno za to beknie. Garda znalazłby ją nawet jeśli wybrałaby kryjówkę na samym końcu świata, i choć rozwiązanie tej sytuacji było, bo przecież mogła się przyznać, przeprosić, oddać zgubę i zniknąć, to złość jaka ją ogarniała wzięła górę nad rozsądkiem. Kilka dni wcześniej dowiedziała się o Idzie, która zdążyła rozgościć się w jego domu. Jej bliska koleżanka, która pilnowała ich po pijackiej imprezie, bardzo szybko doniosła jej o uczuciach Gardela względem Terleckiej, a także o plotkach, które krążyły po Poznaniu na temat rzekomego związku tej dwójki. Dagmara nadal go kochała, a te wieści złamały jej serce:

- Nie wiem, o czym mówisz. - Oznajmiła przerażonym głosem, skrytym pod powierzchownie pewnym tonem.

- Możesz ją zabrać, Jakubie. Jest twoja.

Łysy znów obrócił się w jego stronę. Był pozytywnie zaskoczony obrotem sprawy. Podał mu dłoń, zaprosił do swojego domu na szklankę whisky i chwycił zaskoczoną blondynkę za rękę, by wyjść do kumpla czekającego na parkingu. Dagmara ciągle się darła, a on bez słowa, nawet na nią nie patrząc, szedł mijając kolejne auta zaparkowane pod lokalem. Nikt nie reagował, nikt nawet nie próbował jej pomóc, bo zdezorientowani ludzie nie dość, że się bali, to jeszcze sądzili, że Dagmara jest po prostu jego dziewczyną, która zbyt mocno zabalowała. To była ostatnia noc wśród żywych, a wyjście z lokalu ostatnią okazją do udzielenia jej pomocy:

- To ta? - spytał Paprocki.

Garda wepchnął ją siłą do auta i zablokował tylne drzwi przed możliwą ucieczką. Był wściekły. Był tak cholernie zły, że ciężko było to opisać. Przez całą drogę próbował wyciągnąć informacje o swoich pieniądzach, ale ona nie chciała mówić. Jazda po mieście była więc bezsensowna, bo szkoda było tracić paliwo. Pojechali powoli pod blok, w którym mieszkał Paprocki i zabrali z piwnicy dwie łopaty. Najpierw chcieli ją tylko wystraszyć:

- Za to co zrobiłaś, będziesz zakopana żywcem.

Opowiadali jak wygląda rozkład zwłok pod ziemią i ile zajmuje, mówili, że nie będzie mogła oddychać, że bardzo długo będzie się dusić, ale ona nie miękła. Dagmara sądziła, że Kuba tylko blefuje. Wykrzyczała mu, że ta kradzież to zemsta za to, jak ją potraktował. Wypomniała każdy jeden dzień i każdą jedną chwilę, którą poświęciła na myślenie o nim, zajmowanie się jego domem i nim. Do Gardy to jednak nie przemawiało. On nigdy nie traktował jej poważnie:

- Ty tępa idiotko! - wykrzyczał, patrząc w lusterko. - Czy ty kiedykolwiek usłyszałaś z moich ust cokolwiek na temat nas?!

Paprocki spojrzał na niego i zwrócił wzrok w szybę, nie chcąc się wtrącać. Nieco przestraszył się zdenerwowanego kolegi, a i dlatego nie chciał się też odzywać:

- Właśnie o to tutaj chodzi, Garda! Jesteś większą dziwką niż ja. Ruchasz wszystko co ma ręce i nogi, w dodatku jeszcze ślinisz się na widok Terleckiej. - Skrzywiła twarz. - Oboje jesteście siebie warci. I ty, i ta mała szmata.

Dobór słów w tamtej sytuacji był nieco marny. Zwłaszcza, że obrażała Idę, która przecież była w oczach Gardela nietykalna:

- Odpierdol się od Terleckiej i nie wtrącaj jej w nasze sprawy! - Uderzył dłonią w kierownicę.

- Żebyć wiedział, że wtrącę! Ciekawe jak zareaguje na wieść, że ślini się do niej brudas, który wyruchał wszystkie kurwy w Poznaniu. - Zaśmiała się wściekła, na co Garda odparł:

- Paproch, weź ją, bo puszczę kierownicę i jej przypierdolę.

Paprocki nie czekał długo. Od razu wsadził rękę do tyłu i uderzył nią kilka razy w głowę Dagmary, aż zalana krwią usnęła w końcu oparta o szybę. Nie mogła tak leżeć, jeszcze ktoś by zobaczył. Złapał ją za ramię i zepchnął na skórzane siedzenia, by się położyła, po czym spojrzał na swoją zakrwawioną dłoń: 

- Masz jakieś chusteczki? Cały się ujebałem.

- Nie mam. Wytrzyj w nią.

Gardel wiedział, że to już koniec. Ta kara miała stać się najgorszą karą, jaką kiedykolwiek mogła otrzymać Dagmara. Ta nie zdawała sobie sprawy z tego, co ją czeka. Leżała we własnej krwi z rozbitym nosem i uszkodzonym czołem, nie zdając sobie sprawy z tego, że jej czas dobiega powoli końca. Przebudziła się po drodze i powiedziała, gdzie schowała pieniądze, prosząc, żeby już ją wypuścili, ale Garda nie zamierzał tego zrobić. Uderzył ją w głowę trzonkiem pistoletu i pojechał dalej. W jakim kierunku? Jeszcze nie wiedział.

Tymczasem w szpitalu Ida kończyła swoją zmianę. Zszyła udo starazej kobiety, która przyjechała z wypadku autobusowego, wypiła ostatnią kawę i zbierała się powoli do wyjścia. Zarzuciła na siebie swój żółty, jesienny płaszcz, chwyciła czarną, skórzaną torebkę i pożegnała się z Panią Basią, która swoją zmianę kończyła dopiero o szóstej nad ranem.  Zostały dwie godziny. Zamiast odliczać czas do wyjścia, odliczała godziny do powrotu syna. Gardel miał być około siódmej wieczorem, jednak swój powrót zaplanował wcześniej, o czym nikomu nie powiedział. Ida nieco się o niego martwiła. Od półnicy nie odpisywał na jej wiadomości, choć przez ten tydzień uprzedzał nim miała wyjść taka sytuacja. Może był tak zmęczony, że zasnął? Myśli całkowicie oderwały ją od rzeczywistości. Wychodząc na główny korytarz prowadzący do wyjścia, niczego nieświadoma minęła swojego ojca, który podszedł do automatu po ostatnią kawę. Kończył zmianę tak samo, jak jego córka. Wysoki, siwy chuderlak chwycił brązowy kubek, wyjął go z podstawki, po czym ruszył za Idą w stronę drzwi. Nie miał pojęcia, że to ona, bo nawet się na tym nie skupiał. Gorący napój parzył go w dłoń przez co co chwilę musiał chwytać go w drugą. Nieco tym faktem zdenerwowany, zdjął z szyi czarny, elegancki szal i chwycił przez niego kubek, gdy z ruchu wyrwał go dzwonek telefonu młodej kobiety. Ida spojrzała na wyświetlacz i nieco ucieszyła się, że Garda dał wkońcu znak życia:

- Przysnęło ci się? Już zaczynałam się trochę martwić. - Zaśmiała się głośno, odwracajac uwagę ojca, który słysząc znajomy głos córki, przystanął zaraz za jej plecami.

Gardel przetarł spocone czoło rękawem czarnej bluzy i wbił szapdel w ziemię, by chwilę odpocząć. Było krótko po czwartej nad ranem. Otaczający go półmrok i chłód dodały tej rozmowie fajnego klimatu.  Paprocki też zrobił sobie przerwę w kopaniu. Przysiadł dupą na mokrych od deszczu liściach i rzucił łopatę na ziemię:

- Nie, nie. - Odrzekł wymyślając na szybko powód. - Odwiedził mnie kolega i stwierdziliśmy, że wyjdziemy pobiegać, ale padł mi telefon, podładowałem go, potem wyszliśmy i tak już łazimy od trzech godzin. Przepraszam.

- Właśnie słyszę, że jakoś szybciej oddychasz.

Nie chciała mu wierzyć w jakieś bzdurne bieganie. Była pewna, że znów zabalował i wyrywał laski, stąd zmęczenie. Gardel nigdy nie zostawiał jej po drugiej stronie sluchawki bez słowa, a tym razem tak zrobił. Nieco się zawiodła: 

- I jestem zmęczony. Nie spałem całą noc. Dzwonię właściwie, żeby zapytać jak tam w pracy. - Odszedł nieco od kolegi, który przysłuchiwał się rozmowie, trzymając w dłoni pomarańczowy liść. Wokół było ich pełno.

- W pracy wszystko dobrze. Miałam dziś mało ruchu, ale jestem zmęczona. - Ruszyła przed siebie w stronę wyjścia. - Zimno tu. Chyba przymrozek.

- Tutaj jest jeszcze w miarę ciepło, ale za to przez cały czas pada mżawka.

- Wolałabym mżawkę niż taki ziąb. Chyba będę skrobać szyby i już nawet jestem tego pewna.

Gdy przeszła przez automatyczne drzwi i schodziła ze schodów w stronę swojego auta, zauważyła parę wydobywającą się z jej ust. Chłód wdarł się pod płaszcz zmuszając ją do opatulenia swojego ciała. Było cholernie zimno. To był chyba pierwszy tak chłodny dzień od początku jesieni:

- Cholera, jest tak zimno, że można zwariować. Ciesz się, że cię tutaj nie ma.

Terlecki przysłuchiwał się rozmowie i chciał ją zaczepić. Szedł za nią mając nadzieję na to, że przestanie rozmawiać i dostrzeże go, ale ona odeszła w stronę jakiegoś ładnego samochodu, nie odrywając słuchawki od ucha. Nie chciał narzucać się córce, która i tak już go nienawidziła. Poprawił czarny, długi płaszcz i wraz z czarną teczką w dłoni popędził za szpital, w miejsce, w którym zaparkował. Siwiejący mężczyzna był zdziwiony jej obecnością w tamtym miejscu, choć jak wywnioskował z podsłuchanej rozmowy, podjęła się pracy, na którymś oddziale. Chciał ją odszukać, ale jeszcze nie był na to gotowy. Postanowił dać sobie czas na zebranie się do kupy. Wsiadł do czarnego mercedesa i po prostu odjechał:

- Tęsknię za tobą, Ida. - Wypalił nagle Garda, uśmiechając się do kolegi, który to usłyszał.

Paprocki był nieco zaskoczony. Nigdy nie widział zakochanego Gardy, bo jedyne z czym mu się kojarzył to jednorazowe spotkania z prostytutkami.

- Doprawdy? Nie ma cię od kilku dni. - Zaśmiała się cicho, dociskając packę do zamarźniętej szyby.

- A to, ile mnie nie było ma jakieś znaczenie? - zapytał.

- Myślałam, że ma.

- Nie ma. - Poprawił ją. - Nawet jakby mnie nie było przy tobie kilku godzin, to i tak nie byłoby nic dziwnego w tym, że za tobą tęsknię.

- Mi też brakuje twojej obecności. - Rzuciła na odczepne. Nie chciała okazywać tego, że też się nieco stęskniła. Po co, skoro Gardel tak fajnie wyglądał, gdy się przed nią płaszczył?

- Mam wrażenie, że Bączkowi brakuje ciebie najbardziej z nas wszystkich. - Dodała.

- Dlaczego?

- Bo chyba za dużo o tobie myślał i nie skupiał się na ścianach. Dosyć nieładnie odmalował korytarz, ale nic mu nie mów, proszę. Nie chcę żeby źle się z tym czuł.

Ida zdrapała lód z przedniej szyby i wsiadła do środka, by rozgrzać silnik. Była przemarźnięta, bo pod jesiennym płaszczykiem miała tylko białą bluzkę i kusą, czarną spódniczkę. To wcale nie chroniło przed chłodem, a nawet wręcz przeciwnie zdecydowanie pogarszało sytuację:

- Nieładnie pomalował? To znaczy?

- Zamalował tylko twoje odbicia i widać różnicę pomiędzy dwoma kolorami, w dodatku w salonie zostawił delikatne zacieki i ochlapał twój ulubiony fotel.

Paprocki podniósł się powoli i machnął do niego ręką, by pomógł dalej kopać. Nie mieli czasu na pogawędki, bo przecież to zbyt duże ryzyko. Garda kiwnął do niego głową i choć nie chciał kończyć tej rozmowy, musiał, żeby jak najszybciej uwinąć się z robotą:

- Jak wrócę to się tym zajmę. Teraz muszę już kończyć, bo wracam do hotelu. Wyjdziemy dzisiaj razem na kolację?

Ida uśmiechnęła się szeroko:

- Nie lubię wychodzić do lokali, ale z chęcią zjem jeśli sam coś ugotujesz.

Gardel nie miał pojęcia, jak wybrnąć, bo gotować nie potrafił. Jedyne danie jakie bezproblemowo wychodziło mu w kuchni to gotowany makaron z kurczakiem i papryką, ale takiego nie mógł przecież podać na romantycznej kolacji.
Ida nie była na diecie, nie musiała nabierać kalorii. Postanowił jednak nie wyjść na nieogarniętego nieuka i obiecał, że zrobi specjalnie dla niej kolację "niespodziankę", którą ostatecznie miało okazać się danie wykonane przez jego mamę. Poprosił Idę, by ta zjawiła się w jego domu o punkt ósmej i zakończył rozmowę. Tego wieczora nie zamierzał odpuścić. Chciał za wszelką cenę pokazać jej, że wcale nie jest kobieciarzem i dziwkarzem, jak jej się wydawało. 

Paprocki w pocie czoła zakopywał do połowy usypany dół, a Garda robił to razem z nim. Jesienne liście pokrywały każdy skrawek ziemi za nimi, a po otaczającym ich lesie roznosiło się echo wbijanych w ziemię łopat. Wszędzie panował półmrok. Poranne słońce jeszcze nie wzeszło. To co stało się tej nocy, nigdy nie powinno wyjść poza to miejsce. Nikt nie mógł dowiedzieć się o tym, co tamtej jesieni zrobił Gardel. Ida wracała szczęśliwie do domu, stary Terlecki opowiadał żonie o tym, że odnalazł córkę, każdy żył spokojnym życiem, a Garda zasypywał, zasypywał i zasypywał. Dagmara zapewne już się udusiła. Nie było mowy, by przeżyła przygnieciona taką warstwą zimnej ziemi. Swoją drogą duszenie się piachem to najgorszy z możliwych sposobów na śmierć. Według Gardela ona na taką właśnie śmierć zasłużyła.

Na wierzch grobu ułożyli jeszcze kupę wyzbieranych, mokrych liści. W razie jakby jakimś cudem jakiś spacerowicz natknął się na pochówek, nie od razu zauważyłby, że ktoś kopał tam dziurę. Co by było jeśli ktoś zacząłby tam kopać? Na pewno ogromne kłopoty.

Obaj odeszli w stronę parkingu, na którym zostawili terenowe auto Gardela. Droga była długa i ciężka do przejścia. Paprocki wybrał to miejsce ze względu na jego niedostępność. Przeciśnięcie się przez gąszcza jakichś dziwnych roślin o kolczastych łodygach było niemal niemożliwe, choć na upartego, im się akurat udało. Nieprzytomną Dagmarę wlekli na plecach przez ponad dziesięć minut. Dwa razy się wybudziła, ale dostała w głowę i zaraz znów zasnęła. Nie ona jedna. Takich przypadków było mnóstwo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro