Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Umazana w farbie Ida, zdjęła sreberko z włosów i poszła do łazienki, by zmyć z nich resztki drażniącej, białej mazi. Produkty z tej firmy cholernie śmierdziały amoniakiem, który działał na ludzkie nozdrza i oczy tak, jak nasza rodzima cebula, co zresztą skutecznie podziałało i na nią. Nachyliła się nad niską wanną, zmyła szybko pozostałość blond koloryzacji i wycisnęła włosy najmocniej jak tylko potrafiła. Cieszyła się ze zmian, które właśnie sobie zafundowała. Rozprostowała bolesny kręgosłup, po czym wytarła się i stanęła przy lustrze doznając prawdziwego szoku. Tego co zastała na swojej głowie, absolutnie się nie spodziewała. Wśród jasnych blond tonów, które były jej docelowym kolorem, pojawiły się rude odcienie pozostałości po pięknym, orzechowym brązie. Gęste włosy sięgające trochę niżej ramion wyglądały wtedy jak podłóżna, drewniana szachownica. Żaden gracz nie powstydziłby się postawić tam swojego pionka - jakkolwiek to brzmi.

Ida się przeraziła. Nieco spanikowana, grzebała po kieszeniach spodni w poszukiwaniu swojego zaginionego telefonu, by umówić się do fryzjera na poprawę tego tragicznego arcydzieła, które sama sobie zrobiła. Gdyby Gardel ją tak zobaczył, to chyba by umarł ze śmiechu. Cały odcinek włosów od czubka głowy aż do ramion pokryty był centkami, i choć modne było wyglądanie zupełnie 'byle jak', ona nie bardzo widziała siebie w tak odważnym nieładzie. Tyle dobrego w tej okropnej sytuacji, że znajoma fryzjerka przyjęła ją do siebie niemal od razu. Obie modliły się o to, by zdołała naprawić ten nieładny błąd.

W tym samym czasie, w domu Gardela przygotowania trwały w najlepsze. Choć na zegarku dochodziła dopiero dwunasta trzydzieści, jego mama kręciła sie po kuchni z nożem i widelcem w dłoni. Wokół panowała miła atmosfera. Oboje żartowali. Baśka przyodziana w kwiatowy fartuch nadziewała obsmarowanego w przyprawach indyka, a zadowolony Garda pisał do przyjaciela z zapytaniem o to, dlaczego nie odzywa się do niego już od kilku dni. Bączek nie dawał znaku życia, choć był dostępny w mediach społecznościowych. Wtedy Gardel nie myślał o nim zbyt intensywnie. Skupiał się na dokładnym posprzątaniu sypialni, bo był pewny, że tej nocy nie zaśnie w niej sam.

Zmienił starą, zużytą pościel na tę delikatną, puszystą, która leżała w garderobie schowana na specjalną okazję, a piękne złote narzuty ułożył na obu połowach łóżka. Gdyby nie drewniane biurko w rogu dużego pokoju, samo łóżko i rozwieszone w okół złote obrazy przypominałyby iście boską komnatę. By dodać klimatu, w okół rozpylił orzeźwiający zapach egzotycznych cytrusów, który niemal w dwie sekundy wypełnił cały pokój. Kurze wytarł chwilę wcześniej, a wielkie okno i drzwi balkonowe chwilę po tym. Garda starał się, by tego wieczora wszystko było idealnie. Wysprzątał prawie cały dom, a poświęcił na to dużo czasu, i choć tego nienawidził, widział w tym plus, którym była seksowna blondynka. Miał już nawet prezenty na jej przekupienie i zachęcenie do jego osoby. Chodziło oczywiście o jej ulubione ciasto z kawiarni i kilka innych drobiazgów, które nabył w stolicy specjalnie z myślą o niej. Kto by się spodziewał, że coś pójdzie nie tak? Wszystko było już przygotowane. Jedyne czego brakowało do pełni szczęścia to ósmej wieczorem i samej Idy, ale jednak jak się okazało, los chyba nadal nie sprzyjał Gardelowi i jego podstępnym planom:

- Wiesz, co masz zrobić? Na godzinę przed przyjazdem wsadź go do piekarnika i nastaw ziemniaki. - Baśka patrzyła na syna z uniesionymi brwiami, zupełnie tak, jakby nie miała pewności co do tego, że wszystko mu się uda.

- Wiem, wiem. - Pokiwał głową, podając matce skórzane rękawiczki.

- 'Wiem, wiem'. - Przedrzeźniła go. - Ty wszystko wiesz, a potem się okazuje, że jednak nic nie wiesz. Dać ci garnek i parówki, to je wstawisz do gotowania bez wody.

- Mamo? Mogłabyś nie gęgać, jak stara baba w mięsnym? Mam nastawić indyka i wcisnąć zapłon na płycie.

- No, tylko żeby  nie wyszło tak, że nastawisz płyte, a wciśniesz zapłon na indyku. - Zadrwiła prześmiewczo, po czym skierowała się do przedpokoju.

- Dobra, dobra. Dzięki, mamo. - Machnął ręką na odczepne i rzucił wzrokiem na zegarek.

                                 (***)

Gdy wizyta u fryzjera dobiegła końca była już piętnasta trzydzieści. Ku szczęściu Idy, włosy udało się rozjaśnić w miejscach, w których ona nie zdołała i ostatecznie była już tą blondynką, o cudownych, platynowych tonach. Ta przyjemność kosztowała ją prawie pieńset złotych, ale wiedziała, że przy tym co sobie zrobiła, było warto, a nawet było trzeba. Brąz nieco ją nudził, a te cholerne centki prawie doprowadziły do zawału. Jak każda kobieta potrzebowała zmian i te akurat idealnie do niej pasowały.

Wyszła z salonu i popędziła do swojego auta. Tego dnia czuła się wyjątkowo świetnie i chyba wcale nie chodziło o zmianę koloru włosów. Tęskniąc za nieobecnym Gardelem, zdała sobie sprawę z tego, że ten wesoły pajac jest jej bliższy niż mogłoby się wydawać. Bawiły ją wszystkie głupoty, które opowiadał, a już na pewno to, jak za nią latał i to, jak próbował powstrzymywać się, żeby jej nie pocałować, gdy widocznie chciał to zrobić. Tego wieczora chciała się przełamać i spróbować dać mu szansę, choć nadal martwiła się o prostytutki i inne kobiety, którym nie potrafił się oprzeć. Czyżby powtórka związku z Piotrem? Musiała pilnie poruszyć ten temat z Gardelem i opowiedzieć mu o swoim byłym, by zrozumiał, dlaczego nie chciała tak szybko wchodzić z nim w jakiekolwiek relacje. Naszykowała ubrania, spryskała ciało słodkimi perfumami i usiadła przed telewizorem, czekając na godzinę siódmą, która zresztą zbliżała się wielkimi krokami. Oboje byli poddenerwowani i nie dało się tego ukryć, zupełnie tak, jakby ta kolacja miała być decydującą i poniekąd tak też było. Gardel o tym wiedział. W międzyczasie dopiekania indyka oprócz myślenia o samej Idzie, ustalał najbardziej wiarygodną wersję tajemniczego zniknięcia Dagmary, która przecież już nie żyła. Stwierdził, że najlepszym kitem, jaki mógłby wciskać ludziom to ten, o tym, że oddała pieniądze, po czym zniknęła. W razie pytań zawsze mógł powiedzieć, że wplątała się w nieciekawe towarzystwo. Kto będzie go wtedy o cokolwiek podejrzewał? Obawiał się tylko tego, że Ida skojarzy fakty i w razie zgłoszenia zaginięcia, pomyśli, że to on ma z tym coś wspólnego. Postanowił grać. Udawanie niewiniątka zazwyczaj wychodziło mu lepiej niż realne bycie groźnym gangsterem. Ot, taki paradoks. Tak zabawny, jak ten z jego mamą i indykiem, który palił się w piekarniku. Zajęty goleniem klaty i głowy zapomniał o tym, że wstawił pieczeń, po czym zniknął za drzwiami łazienki na górze. 
Mama zawsze ma rację. Sam to powtarzał, a i tym razem się nie myliła. Nim zapach spalenizny dotarł do łazienki, czarny indyk zamieniał się w popiół i wypełnił dymem cały dom. Wszystko w okół śmierdziało paloną skórą, zupełnie tak, jakby ktoś palił ludzkie zwłoki. Odór oderwał golarkę od jego  obsmarowanej w piance głowy i wtem sobie przypomniał. Zerwał się nagle niczym tornado, wyskoczył spod prysznica, owinął się białym ręcznikiem i zbiegł cały oblepiony mazią, zdając sobie sprawę z tego, że biednego zwierzaka nie da się już odratować, a kolacja wyląduje w śmietniku. Uderzył dłonią w blat kuchenny i westchnął. Pech to pech. Postanowił, że zabierze ją na kolację do restauracji, przecież innego wyjścia nie miał. Czasu zostało niewystarczająco dużo, by coś przygotować, a ona najpewniej zbierała się już do wyjścia.

Faktycznie, była gotowa. Kusa, czerwona mini ciasno przylegała do szczupłych nóg, a biała bluzka w stylu 'hiszpanki' pokryta była modnymi marszczeniami. Tego wieczora zwróciła szczególną uwagę na strój, chociażby dlatego, że ten wieczór miał być wyjątkowy i faktycznie był, choć nie tak, jak planowała. Na zegarku była już prawie ósma, a mimo to Ida czekała. Chciała się spóźnić. Dać mu czas na poprawienie szczegółów i roztargnienia, które zapewne panowało w jego domu. Musiałaby chyba czekać przez następne dwa dni, bo w domu Gardy panował prawdziwy chaos. Spalony indyk razem ze szklanym pojemnikiem leżał rzucony na trawie w ogrodzie, a wkurzony Gardel siedział na schodach wejściowych, pryskając nieco śmierdzący garnitur perfumami. Wszystkie okna w domu były uchylone, a on sam klął jak nigdy. Jego wściekłość była nie do opisania, choć wiedział, że nie on jeden, że musi się opanować, by nie wzbudzić podejrzeń Idy. Gdy ta zdecydowała w końcu opuścić mieszkanie, było dziesięć po. Powoli zamknęła swoje drzwi i ruszyła już krok na schody, gdy z mieszkania pospiesznie wyszła jej sąsiadka. Wszystko działo się cholernie szybko. Tylko kątem oka zauważyła szczupłą czarnulę, która pędzi za nią na schody i poczuła mocne pchnięcie, a potem już tylko wirowanie, ból i ciemność. Kto by się spodziewał, że chora obsesja młodej kobiety zmusi ją do takiego czynu? Ida leżała na klatce z rozbitą głową, obitym policzkiem, rozciętą brwią i najprawdopodobniej skręconym nadgarstkiem, a sąsiadka uciekła, zamykając drzwi na cztery spusty. Nie była nieprzytomna, aczkolwiek nieco przyćmiona, strasznie obolała i zakrwawiona. Podniosła się na prawej ręce do pozycji siedzącej i spojrzała na małą kałużę krwi. Nie miała pojęcia, jak się zachować. Dzwonić po pogotowie? Pojechać tam samej? Głowę trzeba było szyć, jak nic, bo taki strumyk nie spływał ze zwykłej ranki.

Jedną ręką chwyciła telefon i zdecydowała jednak zadzwonić, ale nie na pogotowie, bo długo trzeba było czekać, a do Gardela, którego chciała prosić o pomoc w dowiezieniu jej bezpiecznie na miejsce.  Powolnym krokiem wspięła się z powrotem na górę i weszła do mieszkania, siadając na podłodze w przedpokoju. Czuła spływającą po policzku krew, która kapała powoli na piękny, żółty płaszcz, zostawiając na nim czerwone ślady. Ida była przerażona tym, co się wtedy wydarzyło. Zupełnie nie spodziewała się dramatu, w którym chcąc czy też nie, weźmie udział. Było późno, a w mieszkaniu panował niemiłosierny mrok, jednak Ida nie zwracała na to uwagi. Siedziała tak samotnie wśród koszmarnych ciemności, a jej myśli przysłaniał okropny ból twarzy, głowy i ręki. Spora ilość krwi, zdążyła zafarbować już blond pasma. Płaszcz był do wyrzucenia, niczym nie można było tego wyprać i ledwo widząc na oczy, bardziej niż swoim zdrowiem martwiła się właśnie nim, jakby nagle wszystko inne przestało mieć znaczenie. Nagle zaczęło kręcić się w głowie. Rozsunęła suwak płaszcza i wsunęła lewą dłoń do kieszeni po swój telefon. Prawa była boleśnie bezwładna. Nie mogła zrobić nią kompletnie nic. Wybranie numeru Gardela tą lewą ręką nie było specjalnie trudne, bo widniał przecież w ostatnich połączeniach, które wykonała. Smartfon położyła na kolanach, a ręką wśród wirującego otoczenia jakoś nacisneła na zieloną słuchawkę, a także głośnik. Gardel nieco się zdziwił, gdy zobaczył przychodzące połączenie. Siedział spokojnie, marznąc na dworze i czekał na nią z nadzieją, że zechce wyjść do restauracji, a ona dzwoniła. Wydało mu się, że nagła rozmowa nie będzie znaczyć niczego dobrego i w ogóle się nie pomylił:

- Co tam, Ida? - zapytał.

Ida nieco słaba, choć nadal na siłach powoli zaczęła składać literki do kupy:

- Cześć. Mógłbyś do mnie przyjechać? Mam mały problem.

Garda wsłuchał się w dziwny i niepewny głos, po czym powoli wstał ze schodów:

- Co się stało?

- Spadłam ze schodów. To znaczy... - Poprawiła się. - Zostałam zepchnięta ze schodów i potrzebuję twojej pomocy.

- Jak? Jesteś u siebie? Już jadę! - krzyknął, grzebiąc w kieszeniach przyciasnej marynarki.

Rozpędził się z telefonem przy uchu i dobiegł tak do połowy wjazdu, gdzie stał jego samochód. Cały czas macał się po kieszeniach w poszukiwaniu kluczy, które zostały w domu, tak jak zresztą klucze do domu, które zostały w drzwiach:

- Kurwa mać! - krzyknął, biegnąc z powrotem.

Wtem Ida spokojnie odpowiedziała:

- Nie denerwuj się. Nie spiesz się. Ja nigdzie nie ucieknę.

Gardel ciężko przełknął ślinę, przypominając sobie Kaśkę, ten sam strach i ból, który mu wtedy towarzyszył. To było jak deja vu, dlatego przestał nad sobą panować i chciał tam lecieć niemal na skrzydłach:

- Właśnie chodzi o to, że boje się, że mi uciekniesz, i to w to miejsce, z którego nie będę w stanie cię już odzyskać.

Ida uśmiechnęła się delikatnie, słysząc te słowa i poczuła rozgrzewające ją ciepło. To uczucie było tak niesamowite, jak powiew lekkiego wiatru w ciepły, letni dzień, gdzieś wśród pól, łąk i pachnących kwiatów. Tak przyjemne, że aż znużona zasnęła z telefonem w ręku, który ostatecznie wypadł na podłogę, zostawiając w słuchawce samego Gardę. Ten wywracał wszystkie szklanki byleby dostać się do kluczyków leżących na szafce w salonie. Szkło się potłukło. Wszystko pospadało na podłogę. Figurki z Chorwacji leżały w częściach, tak samo jak inne zdobycze przywiezione zza granicy, ale kto zwracał na to uwagę, gdy w telefonie odzywała się tylko martwa cisza?

 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro