Dwa lata A Kind Of Magic - Rocznica 2021

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siemano pyry!               

Matuchno, jest ósmy grudnia, aczkolwiek wstawię to dziewiątego ponieważ jest dniem na którym czekałam od czterech miesięcy, kiedy sobie o tym przypomniałam. A Kind Of Magic ma dwa lata.

Dwa lata. 

I w sumie nie jestem pewna czy to co piszę, jest słabym żartem, czy na serio ale obiecuje sobie kupić babeczkę i świeczkę, a potem zrobić krótszy  trening w czwartek, aby uczcić ten dzień. Literalnie, nie wiedziałam jak wstawienie pierwszego rozdziału dziewiątego grudnia dwa tysiące dziewiętnastego, kiedy czasy były niepewne, a ja w pisarskim szale, zmieni moje życie i pozwoli mi spotkać tyle CUDOWNYCH osób, a do tego spełnić jedno z moich NAJWIĘKSZYCH marzeń! ♥

Po tych dwóch latach, mam napisane AKOM od nowa. Tak po prostu, dla siebie. Zaczęłam mając siedemnaście lat, zaraz mam dziewiętnaście, a więc kilka spraw się zmieniło.  I postanowiłam dać Wam rozdział, którego tutaj nigdy nie było ponieważ akcja trochę różni się od tej pierwotnej. Dajcie znać co myślicie i czy stęskniliście się za czterema wariatkami, uganiającymi się za muzykami, jak babka za nową otwartą kasą w Lidlu (wymyślone na poczekaniu, ja też się rzucam btw :3 ).

Kocham Was ludzie cały czas, jestem wdzięcznością. 

Julia dziękuje za wszystko, jestem miłością. 

Rodzinko i przyjaciele, jeśli kiedykolwiek tu traficie, Luv U All ♥

  VIII. Chcesz paradować pośladkami przed sąsiadami i iść przez całe osiedle?

Victoria

- Roger, możesz zaparkować przy tym domu? – wskazuje mu trzeci dom w rzędzie, podczas gdy mój znajduje się na skraju drogi. Zauważam bowiem, że ktoś przed nim stoi i od razu wiem kto to, bo pomarańczowa kurtka może wskazywać tylko na Erica. Nie mam pojęcia co mu strzeliło do głowy, aby przychodzić akurat dzisiaj. Jak ja się wytłumaczę?

Nagle widzę jak niewinne, sekretne wymykanie się na koncerty, zamieniło się w niebezpiecznego kotka i myszkę. Nie wiem czy nasza relacja z chłopakami w jakikolwiek sposób się utrzyma, ale co jeśli? Trzeba będzie coś z tym zrobić.

- Chcesz paradować pośladkami przed sąsiadami i iść przez całe osiedle? Chciałbym taką sąsiadkę – Roger zagryza wargę, aby powstrzymać śmiech, kiedy ze wściekłości uderzam go w ramię.

- Po prostu zaparkuj na krawężniku, dalej poradzę sobie sama – czuję jak zaczyna opuszczać mnie cierpliwość. Fakt, głupio będzie paradować moimi wdziękami na prawo i lewo, ale mam nadzieję że koszulka jakoś je ukryje. Ciekawa tylko jestem, jak wytłumaczę się przed Ericem, który najwyraźniej został wpuszczony do środka. Roger w końcu hamuje starym garbusem, zahaczając o chodnik.

- No to... Dzięki. Za wszystko – już chcę nacisnąć na klamkę i wyjść, a może i nawet wybiec, kiedy jego głos mnie przetrzymuje.

- Tylko tyle? – kiedy odwracam głowę w jego stronę, jego oczy błyszczą. Dopiero po chwili zauważam że nadstawia policzek, a zaraz potem wskazuje na niego palcem aby dobitnie mi pokazać, o co mu chodzi. Wzdycham, ale nie oponuje. Nachylam się, zamykam oczy i już chcę cmoknąć go w polik, na co on wykorzystuje sytuację i odwraca głowę, trafiając na moje usta.

Przez ułamek sekundy czuję ciepło, mrowienie. Gładkość, coś jak aksamit, motyle w moim brzuchu budzą się do życia. Okazuje się że wargi Rogera, są tak samo słodkie jak jego zapach. Jednak to tylko ułamek sekundy, który przerywam swoim krzykiem.

- Jesteś debilem! – tylko tyle. Nie spoglądam na niego, nie mówię nic więcej tylko wychodzę z samochodu i z całych sił trzaskam drzwiami, aż mam wrażenie że całe auto się trzęsie. Wściekła naciągam koszulkę i idę energicznym krokiem w stronę swojego domu. Serce bije mi jak młotem, emocje są jak układanka, niemożliwa do złożenia. Co to było? Pytania się piętrzą, ale odpowiedzi pozostawiają po sobie bezbarwne echo.

A może inaczej : Czemu mi się to tak podobało?

Wręcz dobiegam do domu, czując się jak kretynka. Nie dość że wyrzucili mnie z imprezy, gdzie porzuciłam moich przyjaciół i mokra jak gnój wsiadłam do auta Taylorowi, to ten jeszcze mnie pocałował. Wygląda na to że to nie koniec niespodzianek, kiedy moja próba wejścia cicho do domu się nie powodzi.

- Cześć To- Eric który wchodzi do korytarza spoglądając na mnie, wpada w niezły szok. Nasz pies skaczę jak szalony na mój widok i ja również cieszę się że mnie wita. Eric jednak wstaje jak wryty i od razu pyta – Co ci się stało?

- Jak się umyje, to pogadamy – rzucam, wymijam go i nie zwracając uwagi na spojrzenia moich rodziców, biegnę na schody. Jak najszybciej mogę, wybieram pierwsze lepsze ciuchy z garderoby i wskakuje do łazienki. Zamykam drzwi, po czym osuwam się po nich z jękiem i siadam na zimnych kafelkach. Mój pies drapie w drzwi, dlatego go wpuszczam, ale po chwili znów zasiadam na podłodze. Głaszcząc rudą sierść mojego psa, pytam :

- Co robić, Capri?

To wszystko brzmi jak nie śmieszny żart. Próbuje coś skleić z rozsypanych myśli, ale nawet jeśli bym tego dokonała, żadna nie miałaby najmniejszego sensu. Jestem jak pies który goni za własnym ogonem, próbujący dociec co ma na celu jego zachowanie. Czuję się żałośnie, ale jestem również turbo zmęczona, dlatego rozmyślania zostawiam na później i kieruje się pod prysznic.

Pod zimną wodą, przypominam sobie mój pocałunek z Rogerem. Przechodzą mnie ciarki i bynajmniej nie jest to lodowaty prysznic pod którym stoję.

****

Reszta popołudnia okazała się sukcesem. Eric zaproponował abyśmy posiedzieli z moimi rodzicami, a potem mieliśmy udać się na górę. Sprzedałam jakąś tanią bajeczkę, że przybiegłam tu z domu Juliet, która mieszka w tej samej dzielnicy. Moi stwórcy, jak i chłopak nie byli przekonani, ale nie zadawali zbędnych pytań, za co w duchu bardzo im podziękowałam.

- Victoria? - pyta Eric. Leżę na jego piersi, powoli przysypiając. Ten dzień był wykańczający, również telefony od moich przyjaciółek, które się nie kończyły. Za dużo się wydarzyło, za dużo musiałam przemyśleć, aby spędzać z nim teraz czas. Jak widać, los postanowił inaczej.

- Hmmm? - mruczę.

- Czemu ostatnio się nie odzywasz? Mam wrażenie że... - przełyka ślinę - Mnie ignorujesz...

Podnoszę głowę i patrzę na niego zszokowana. Nagle się ożywiam.

- Hej- odwracam się całym ciałem, podpierając się na łokciach. Kładę mu dłoń na policzku i powoli masuje - To nieprawda. Ostatnio dziewczyny wszędzie mnie gdzieś wyciągają – o dziwo kłamanie przychodzi mi z łatwością. A kłamać nienawidzę tak bardzo, do tego stopnia że potrafię się przyznać do czegoś po piętnastu minutach.

Po chwili przybliżam się do niego i całuje. Z początku delikatnie muskam jego wargi, ale on przyciąga mnie do siebie tak, że po chwili na nim leżę. Pogłębia pocałunek, a ja zapominam o świecie i rozkoszuje się smakiem jego ust. No dobra, nie zapominam o wszystkim. Bo myślę o Rogerze.

Zbiera mi się na płacz, więc zaciskam palce na włosach Erica i po prostu dalej go całuje. Ale tym razem to ja przejmuję inicjatywę - całuję mocniej, szybciej, z większą namiętnością, co chyba wprowadza go w dezorientacje bo oddaje mi się w całości. Myślę że to mi pomoże, upragniony spokój przychodzi jednak dopiero kiedy objęcia Morfeusza mocno mnie przytulają. Już nie myślę, nikomu nic nie muszę udowadniać, ani z niczym się kryć.

I nie myśleć o wizji przyszłości.

****

26.07.1973, Londyn

Nie poznałam na tym świecie człowieka, który nie cieszyłby się lub nie martwił, na rzeczy nowe. Gdy mamy doświadczyć jakiejś nowości, mają zajść jakieś zamiany, zawsze towarzyszą temu jakieś emocje. Nawet jak ktoś jest obojętny, bo to przecież też jest emocja.

Ja ostatnio przeżywam istny szok, radość i złość naraz. Zaraz rozlegną się krzyki, że kobiety tak mają i pewnie to naturalny proces zachodzący w mojej głowie, gdy coś się dzieje, ale to wszystko zapędziło się za szybko. Nawet nie umiałam sobie wyobrazić, że mogłoby to wyglądać tak, jak wygląda teraz i że będę żyła w sieci własnych kłamstw.

Dlatego kiedy cztery dni później, zmierzamy do prawdziwego studia nagraniowego, które co prawda jest ponoć obskurne, bo chłopaków na nic więcej nie stać, znów cieszę się jak dziecko na odpakowywanie prezentów w dzień Wigilii. Zawsze chciałam zobaczyć proces tworzenia od samego początku oraz jak to wszystko przebiega. Sam fakt przebywania również w takim pomieszczeniu, napawa mnie po prostu szczęściem.

Przez te dwa dni, skupiałam się na sobie. Ćwiczyłam, pisałam trochę i czytałam mnóstwo książek. Bałam się również o moją igłę od gramofonu, ponieważ była ona używana przez te dwa dni non-stop. Zasłużyłam na taki czas i fakt, Roger w jakiś sposób zaprzątał mi głowę, ale próbowałam sobie to tłumaczyć tym że po prostu mnie zauroczył i zaraz mi przejdzie. Moje przyjaciółki jednak, nie mogły obejść obok tego tematu obojętnie.

- I jak tam przejażdżka z panem Taylorem – Paula uderza mnie za barku, a ja krzywię się z odrazą i masuje ramię. Pogoda jest piękna, na niebie świeci słońce które lekko parzy mnie w skórę. Nie wiem co się dzieje ostatnio w Anglii, ale owe pogody nie są normalne.

- Gdzieś ty do jasnej cholery była? – kiedy Susan dołącza się do serii pytań, strzelanych jak z karabinu, omal nie przewracam oczami. Tylko Juliet posyła mi pokrzepiający uśmiech, mówiący mi że ona w przeciwieństwie do niektórych, da mi spokój.

- Odwiózł mnie do domu. Czy to naprawdę coś wielkiego? – wzdycham.

- Ale pytanie czemu. Przeszkadzało wam towarzystwo i postanowiliście znaleźć bardziej ustronne miejsce? – tym razem to ja uderzam Paulę w ramię, a ta wybucha śmiechem. Uświadamiam sobie, że rozwala atmosferę która była jeszcze chwilę wcześniej.

- Po prostu się zamknij – ucinam, co skutecznie ucisza moją przyjaciółkę – To chyba tutaj – mówię, zauważając znajome mi auto i na sam jego widok parskam śmiechem. Studio mieści się w starej kamienicy, obłożonej szarym kamieniem. Kierujemy się schodami na dół i tak oto trafiamy na drzwi z napisem Studio nagraniowe.

- Weź mi tego idiotę! Wiedziałem że blondyni zawsze są najgłupsi! Wszyscy ci to powiedzą!

Freddie wykrzykuje te słowa, kiedy otwieramy drzwi i stajemy jak wryte w progu. To Brian pierwszy zauważa nasze wejście, ale zamiast wyjść nam na spotkanie, siedzi na głośniku z gitarą i zmieszany odwraca wzrok. John najwyraźniej stroi bas, ale to Roger jako jedyny nie spuszcza z nas wzroku.

- Zamknij się – rzuca w końcu perkusista do przyjaciela – Chyba wszyscy zapomnieli, że mam urodziny.

Ta informacja jest dla mnie jak kubeł wody na głowę i widzę jak Juliet otwiera usta ze zdziwienia. To Brian zaprosił nas do studia, ale słówkiem nie pisnął o urodzinach blondyna, który teraz wstaje od perkusji i zmierza do wydzielonego pomieszczenia, po czym zamyka drzwi. Po raz pierwszy w naszej znajomości, jest mi go autentycznie żal. Coś ściska mnie w sercu.

- Eeee, cześć? – niezręczną ciszę przerywa Pauline i jak gdyby nigdy nic, wchodzi do środka. Rozwala się na łuszczącej kanapie w rogu pomieszczenia. Freddie niespodziewanie się odwraca i w końcu zauważa że tu jesteśmy.

- Witajcie, moje drogie – wita nas i zachowuje się zupełnie normalnie – Chodźcie, chodźcie.

Coś ciężkiego wisi w powietrzu, jak ubrania na sznurku, ale nie potrafię określić co. Jest inaczej niż zazwyczaj. Brian jest jakiś nieswój, a John wygląda jakby chciał uciec. Zupełnie jak ja, bo jestem otumaniona do tego stopnia że nawet nie siadam na kanapie. To ta niezręczność, od której chciałam uciec. Teoretycznie znamy się za krótko, aby uważać się za przyjaciół od siedmiu boleści, ale jeśli wszystko będziemy ukrywać, również nie wyjdzie z tego nic dobrego.

- Pójdę z nim pogadać – podejmuje John, a ja odprowadzam go wzrokiem. Wchodzi do pomieszczenia i zamyka drzwi, znów pozostawiając pustkę, którą wokalista postanawia wypełnić typowymi gadkami.

- Co tam? – siada przy fortepianie i zaczyna oglądać paznokcie pomalowane na czarno.

- Spoko – rzuca Susan i widzę jak spogląda na Briana, w którym dalszym ciągu udaje że nas nie widzi. Ewidentnie coś go trapi i woli zostać w świecie swych myśli, niż wypuścić je na zewnątrz – Co graliście?

- Moją nową piosenkę o prostytutce z wyższych sfer – mówi Mercury, a my wybuchamy śmiechem. Jak widać, ten ekscentryczny paw który siedzi we Freddiem, wpada na równie ciekawe pomysły. I wcale nie zamierza się z tym kryć.

- Nie sądziłam że owe istnieją – komentuje Juliet.

- Skarbie, ze mną wszystko jest możliwe! – wykrzykuje Freddie, klaszcząc w dłonie. Jest skromny, nie ma co. Grunt że nie odejmuje mu to uroku oraz faktu bycia sobą.

- Victoria – John wychodzi w końcu z pomieszczenia, a ja patrzę na niego nerwowo – Roger chcę z tobą porozmawiać.

Już chcę zadać pytanie „O czym?", ale w porę gryzę się w język i przypominam sobie jak został potraktowany Roger oraz to, że ma dziś urodziny. Zwyczajnie mięknę i bez słowa zmierzam do pomieszczenia. Lekko uchylam drzwi, widząc że Roger opiera się o blat małej kuchni.

- Wchodź – macha głową, a ja niepewnie przekraczam próg i zamykam za sobą drzwi. Jest przystojny, jak zawsze, tym jednak razem ma podkrążone oczy i zapadnięte usta. To do niego niepodobne, ale o nic nie pytam – Nie chcę mi się grać. To moja urodziny i chcę jakoś fajnie je spędzić. Stąd moje pytanie, czy chciałabyś pojechać ze mną do baru i posłuchać muzyki na żywo?

****

Czasami ludzie, mają dwie twarze i jest to niepodważalny, życiowy fakt. Niektórzy nakładają maskę, aby uciec przed smutkiem i udawać, że wszystko jest w porządku. Za dnia się uśmiechają, ale w nocy pękają jak bańki mydlane i manifestują swój smutek płaczem kołdrze, pod którymi są ukryci. Jeszcze inni zakładają maskę, aby być fajni i być lubianym w towarzystwie. Ale są też tacy jak Roger.

Roger ma maski, których nigdy nie było mi dane poznać. Potrafi być miły, ale i arogancki. Potrafi być nachalny, ale i subtelny. Potrafi być prawdziwym facetem, nie myślącym tylko o swoich zachciankach, ale też przeciętnym dzieciakiem.

- Kto dziś gra? – pytam się go, czując się jak kryminalistka. Jestem niepełnoletnia pośród tych wszystkich ludzi, sączących popołudniowego drinka czy piwo. Dla większości jest to niezły biforek, przed imprezą i wiem o tym, po niektórych znajomych z mojej szkoły czy po samej Susan. Dochodzi siedemnasta, nic więc dziwnego że ludzie zaczynają się tu gromadzić. Ja ograniczam się do picia wody, podczas gdy Roger siedzący naprzeciwko, pochłania piwo ze szklanej butelki.

- Nawet nie wiem – parska śmiechem i znów popija procenty, które wyczuwam w powietrzu, co jakoś specjalnie nie przeszkadza mi od jakiegoś czasu – Po prostu chciałem fajnie spędzić z tobą czas, bo miałem dość Freddiego i Briana.

- A co się stało? – pytam i spoglądam w jego niebieskie oczy, które teraz wypełnione są spokojem, jakby w końcu odetchnął upragnionym błogostanem. Mam wrażenie że zostawił wydarzenia ze studia daleko ze sobą.

- Freddie jest wybredny. Wiecznie czepia się o jeden dźwięk klawisza lub wydziera się, kiedy coś mu się nie podoba i mimo że do tego przywykłem, czasami bywa to irytujące. Kiedy nie wytrzymuje, zaczynamy się kłócić, ja trzaskam drzwiami a on wyzywa mnie od głupich, tępych blondynów – wybucha śmiechem, mówiąc na totalnym luzie. Widzę że on i Fred, są jak stare dobre małżeństwo. Mają siebie dość, ale nie mogą bez siebie żyć – A Brian... Nie wiem co mu jest, może ma okres czy coś.

- Susan wyglądała na zmartwioną jego zachowaniem – wspominam i zagryzam wargę, wlepiając wzrok w blat stołu. Czuję na sobie wzrok Rogera, ale nie unoszę wzroku z prostego powodu. Czuję jak się rumienię, a wiem że on może odebrać to jednoznacznie, czego bym nie chciała.

- Pasują do siebie – rzuca, kiedy ktoś wszczyna bójkę stolik obok. Roger wzrusza na to ramionami i znów popija piwo – Ale mam pytanie – mruczy, więc spoglądam w jego oczy. Przełykam gęstą ślinę.

- Tak?

- Co robiłaś z Joe na korytarzu? Wiesz, sądzę że mogę żądać wyjaśnień, skoro cię uratowałem – unosi brew, co sprawia że w moich oczach jest jeszcze bardziej seksowny. Ale nie chodzi tylko o to, jak wygląda. Dziś Roger nie rzuca do mnie dwuznacznych tekstów i jest po prostu uprzejmy. Znika jego wyrywność i szczerze się uśmiecha, co sprawia że zyskuje w moich oczach.

- To długa historia... - znów spuszczam wzrok i głośno przełykam ślinę.

- Mamy czas – udaje że sprawdza godzinę na zegarku, a ja niepewnie się uśmiecham, co on natychmiastowo odwzajemnia. W jego oczach tkwi autentyczność, co sprawia że chcę być z nim szczera i powiedzieć co leży mi na sercu.

- Okej, pewnie widziałeś że przez całą imprezę miałam na sobie koszulkę – zaczynam, a on kiwa głową. Jego wzrok skupia się na mojej twarzy – To dlatego że nie lubię swojego ciała i mam kompleksy. Nie chciałam żeby ludzie się na mnie gapili, bo po prostu tego nienawidzę...

- Czekaj, czekaj. Ty masz kompleksy? – znów unosi brwi. Wzdycham, kiedy na jego twarz wpływa zdziwienie – Przecież jesteś ładna.

- Schlebiasz mi Roger, ale ja tak nie uważam – nabranie powietrza, wydaje się dla mnie wysiłkiem. Czuję jak drżą mi wargi, a przed oczyma mam mój widok w lustrze. Podchodzę do tego zbyt emocjonalnie, ale nie potrafię zaakceptować faktu, że nie mogę samej się sobie podobać. A przecież to podstawa, aby się pokochać, aby pokochał cię ktoś inny. To znaczy wiecie, Eric już przywykł że wiecznie mi się co nie podoba, ale ja nie – Nienawidzę mojego ciała.

- Przestań – niespodziewanie łapie mnie za rękę. Spoglądam na dłoń, spoczywającej na mojej i czuję przyjemne dreszcze rozchodzące się od paluszków stóp, do samej głowy – Nie możesz tak mówić, to ściąga cię w dół.

- Nie umiem inaczej – twardo stoję przy swoim, zdecydowanie patrząc w jego oczy. Nie wiem jak nagle nasze spotkanie, zamieniło się w wizytę psychologiczną, ale wiem że mi się to nie podoba. To jego urodziny, a ja tymczasem mówię mu co jest dla mnie życiową trudnością – Nieważne. To twoje urodziny i trzeba opić twoje zdrowie – grzebię w torbie, ale kiedy wyciągam portfel, widzę jego świdrujące spojrzenie – Co?

- Co takiego w sobie nienawidzisz?

- Roger... - znów wzdycham, a w mojej głowie myśli pędzą jak antylopy, których nie można złapać. Z jednej strony, mam rozmowę o moich kompleksach a z drugiej Rogera, który swoich zachowaniem i spojrzeniem przechodzi dziś samego siebie.

- Po prostu powiedz. Potem pójdę zamówić nam po drinku.

- Okej, nienawidzę swojego brzucha, ramion, oczu i struktury włosów – zaciskam usta w wąską kreskę – A teraz idź zamów ten cholerny alkohol, potrzebuje się napić.

- Przecież jesteś niepełnoletnia – Taylor wybucha śmiechem, więc natychmiast gromię go wzrokiem.

- Będziesz udawał że serio cię to obchodzi?

Na to Roger pokazuje mi że zamyka usta na zamek błyskawiczny, na serio się zamyka i idzie do baru.

****

- I jak grali?

- Nie tak nieźle jak wy – nie mówię mu tego, aby napompować mu już i tak nieźle wybujałe ego, ale dlatego że dziś jestem z nim szczera na sto procent. Nie wypiłam dużo, bo tylko jednego drinka, co na mnie już i tak jest niezłym wynikiem, ale jest mi dziwnie ciepło i jestem odważniejsza niż zwykle. Spokojnie, byłam przy tym jak robili mi tego drinka.

- Wiedziałem – uśmiecham się na jego słowa. A nie mówiłam?

- Musze zadzwonić do mamy. Zaraz dwudziesta, a ja nie dałam jej znaku życia.

- A może potem przejdziemy się do mnie? – proponuje, a ja spoglądam na niego lekko otumaniona jego słowami. Dziś naprawdę było super, dobrze się bawiłam i miałam okazję się wygadać, bez zbędnych komentarzy. Jednak nie jestem przekonana, co do jego pomysłu. Roger miewa różne osobowości.

- Może – rzucam i zauważając budkę, natychmiastowo do niej wchodzę, zostawiając Rogera na chodniku. Wrzucam monety i w ostatnich promieniach słonecznych, przedzierających się przez szyby budki oraz czując ciepło jakie wywołują, dzwonię do mej rodzicielki.

- Halo?

- Cześć mamo, to ja – uśmiecham się, słysząc matczyny głos.

- Kiedy wracasz do domu. bąblu? – pyta, a ja tym razem chichoczę pod nosem. Moja mama, umie wywołać mój śmiech w wielu, różnych sytuacjach, nawet kiedy płaczę. Wspominałam już że mam najlepszą stwórczynię na świecie? Jeśli nie, to mówię teraz, a jak tak to to powtórzę.

- Za jakąś godzinę. Ale spokojnie, jestem nieopodal.

- Dobrze, masz jeszcze kasę?

- Tak, mamo – znów śmiech – Muszę lecieć, do zobaczenia.

Kiedy wychodzę z budki, widzę jak Roger pali papierosa i krzywię się z odrazą. Nie chodzi o sam zapach, jaki wydziela tytoń, ale fakt co robi ze zdrowiem. No cóż, mamy lata siedemdziesiąte a w nich każdy obecnie pali i sieje różnorakie spustoszenie, ale chyba zdążyłam do tego przywyknąć.

- To jak? – pyta między kolejnymi chmurami dymu i patrzy na mnie w oczekiwaniu. Widząc jego niebieskie oczy, które są wlepione w moje, nie potrafię mu odmówić. Nawet nie ma większego, konkretnego powodu. Po prostu idę z nim do jego mieszkania, które jak się okazuje, mieści się na czwartym piętrze.

- Sorki – mówi, ciężko dysząc – Ale tylko tutaj było mnie stać – zaczyna szukać kluczy w pęczku.

- Spoko, lubię się ruszać.

- To akurat zauważyłem – mówiąc to, odwraca się i spogląda na moje nogi. Standardowo się rumienię, ale on jest zbyt zajęty otwieraniem drzwi, aby (na całe szczęście) to w ogóle zauważyć. W końcu wchodzimy do kawalerki, która co prawda nie opływa w luksusy, ale przynajmniej jest zadbana. Jest to tylko podłużny korytarz, gdzie na końcu znajdują się drzwi do łazienki, po prawej do kuchni oraz po lewej do największego pokoju, salonu który jest również sypialnią – Napijesz się czegoś?

- Wody – mówię i idę za nim do zielonej kuchni z brzęczącą lodówką i patrzę jak nalewa nam wodę do dwóch kubków. Przyjmuje napój i pochłaniam go w kilka sekund – Fajne mieszkanko.

- Nie żartuj – patrzy na mnie rozbawiony z nad kubka – Jak mówiłem. Było najtańsze, a nie chciałem być darmozjadem, który żeruje na kasie rodziców.

Podoba mi się takie podejście. Roger chciał pokazać, że sobie poradzi i nie przybiegnie z podwiniętym ogonem. Mimo że musi mieszkać w takich warunkach, jest dumny że to jego własne mieszkanie, na które sam zarobił.

- Pewnie jesteś z siebie dumny – rzucam, odstawiając kubek. Roger zaprasza mnie do salonu, więc idę za nim i po chwili trafiam na brązową kanapę z mnóstwem niepasujących poduszek.

- Można tak powiedzieć. Fred i ja zarabialiśmy grosze na straganie, kiedy postanowiłem kupić owe lokum, ale jak widać mi się udało. Dlatego tak, jestem z siebie dumny – wypija wodę i odstawia naczynie, kiedy się uśmiecham. Po chwili odwraca głowę w moją stronę i zaczyna patrzeć w oczy.

Jak już mówiłam. Oczy potrafią zdradzić wszystko. Każdą emocję, każdy źle lub dobrze wykonany ruch, pod warunkiem że my naprawdę chcemy poznać te emocje. Obecnie w oczach blondyna, widzę coś nieokrzesanego, jakieś pragnienie trudne do spełnienia. Jakby szykował się do czegoś, a jako że siedzi naprzeciwko mnie, nie trudno odgadnąć do czego.

Pozwalam aby jego zwinna i delikatna dłoń, zaczęła muskać mój policzek i uświadamiam sobie, że jest to bardzo przyjemne. Zamykam oczy, czując opuszki jego palców na mojej skórze, lekko szorstkie od gry na perkusji, ale wciąż mające jakąś moc, mówiące mi że chcę więcej. Zatracam się w jego dotyku, serce pędzi mi jak oszalałe i mam wrażenie że zaraz wyskoczy mi z piersi. Pozwalam Rogerowi przybliżyć się do mnie trochę. I jeszcze trochę i trochę.

- Zaufaj mi – szepce, ale nie rozumiem kontekstu jego słów, dopóki jego usta niespodziewanie trafiają na moje. Wszystko dzieje się za szybko, pędzi jak rozpędzony pociąg i za wszelką cenę nie chcę się zatrzymać. Znów czuję ten słodki smak, tym razem badam go dokładniej i mam okazję go posmakować, rozkoszować się jego smakiem, czuć zapach truskawek tuż przy moim nosie, czuć dotyk Rogera który po chwili zsuwa się na moje biodro, drugi na udo.

Świat wiruje, zupełnie jak moje serce które jest zmęczone z wysiłku. Roger niepewnie wsuwa język do moich rozchylonych warg i ściska mnie za nogę, a ja czuję to całym ciałem i sobą, wypełnia mnie to po brzegi. Kładę się na kanapie, a on zawisa nade mną. Wkładam mu dłoń we włosy, masując skórę głowy i zaczynając z nim potyczki na język. Jest cudownie i nigdy się jeszcze tak nie czułam. Nie czułam się tak słodko, tak błogo i nie czułam takiego ciepła.

Ale to właśnie dlatego równie szybko przerywam pocałunek, automatycznie, jak z karabinu. Wysuwam się z jego objęć i odsuwam.

- Tori, co się dzieje? – pyta ciężko dysząc. Jego włosy są roztargane, a kiedy sobie uświadamiam że to moja sprawka, zaczynam płakać i chowam twarz w dłoniach. Świetnie, po prostu cudownie. Zaczynam się rozklejać na kanapie samego Rogera, mój oddech wciąż jest niespokojny i znów pragnę go pocałować, ale uświadamiam sobie jedną istotną rzecz, której mój mózg nie zdążył przetrawić. Brzmi ona, zdradziłam Erica.

Zanoszę się falami szlochu, kiedy perkusista niepewnie mnie obejmuje i głaszczę po ramieniu, nie zadając żadnych pytań. W duchu bardzo mu za to dziękuje, ale nie mówię tego na głos, bo nie dałabym rady. Płacz napływa do mnie ciężkimi falami, powodując w sercu ucisk.

- Przepraszam Roger... - wycieram twarz i spoglądam na niego. Muszę wyglądać jak siedem nieszczęść, ale nawet jeśli, to tego nie komentuje. Zamiast tego, zakłada mi za ucho zagubiony kosmyk złotych włosów.

- Za co ty mnie przepraszasz? – pyta w końcu i patrzy na mnie z niedowierzaniem, jakbym mu powiedziała że jego gra na bębnach jest do niczego – Chciałem tego.

Dalej płaczę, ale nie jest to tak histeryczny ryk jaki uskuteczniałam chwilę temu. Z niewiadomych mi przyczyn, nagle jestem wściekła że urok blondyna i nagła zmiana jego zachowania, przyćmiły mi prawdę, która bywa okrutna.

- Przestań. Chodziło ci tylko jedno – burczę i wycieram łzy, z których każdą chwilą produkuje się mniej. Muszę się otrząsnąć, wrócić do domu i zadzwonić do Juliet.

- Victoria – wypowiada moje imię z taką stanowczością, wręcz zaborczością i niemal złością, że aż się obracam – Być może nie walnę ci anegdoty o malujących się na niebie gwiazdach jak Brian i nie przyniosę ci kwiatów pod drzwi jak John ale chcę się dla ciebie zmienić. Nie wiem co w sobie masz, ale to coś doprowadza mnie do szaleństwa, nie daje mi spać po nocach. Jesteś inna pod tym względem że nie pakujesz mi się do łóżka i twardo stoisz przy swoim – nagle łapie mnie za rękę – Wylatujemy z chłopakami do Stanów w kwietniu. Do czasu powrotu bardzo chciałbym wiedzieć, czy mogę się w ogóle starać. 




































Wrócę tu kiedy odniosę sukces. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro