LV. Zdradziły cię zdjęcia, idioto

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pozwalała mi zapomnieć- te słowa wciąż obijają mi się o uszy, kiedy parkuje pod domem Davida.

Nadal leje jak z cebra i osiedle małych domków pod Londynem, skąpane jest w deszczu. Pamiętam jak David przywiózł mnie tu, po jednej z naszych przejażdżek i od razu zakochałam się w tym miejscu. Prawie kilometrowa ulica, z każdej strony jest obstawiona uroczymi domkami z czerwonymi dachówkami i bujną roślinnością.

Spoglądam w stronę domu Davida, takiego samego jak dwa po bokach i ze zdziwieniem odkrywam że mój przyjaciel majsterkuje przy motocyklu.  Drzwi garażowe są otwarte.

Przestałam płakać jeszcze przed rezydencją Rogera, ale nadal mam na pewno opuchnięte oczy i zmęczoną twarz. Będę musiała coś wymyślić.

Zanim tu przyjechałam, czekałam jeszcze bite dziesięć minut na podjeździe. Byłam na tyle głupia, aby pomyśleć że Roger jeszcze wyjdzie, wyciągnie mnie z samochodu, przytuli do piersi i szczerze ze mną pogada, przeprosi. Marzenia ściętej głowy.

- Idziemy Cookie - budzę mojego psa ze snu, a on leniwie się przeciąga. Licze do trzech, otwieram drzwi i wybiegam na ulewę.

Lubię deszcz i nigdy mi nie przeszkadzał, bo przecież nie jestem z cukru, a tak poza tym jego zapach jest nieziemski. Jednak nie wiem czy David będzie chętny przywitać się ze mną, gdy będę przemoczona.

Podbiegam do drzwi pasażera. Wypuszczam Cookiego, trzaskam drzwiami, zamykając Bentleya po czym biegniemy w dwójkę do garażu.

- Victoria?! - David próbuje przekrzyczeć deszcz. Nic nie odpowiadam i wbiegając do pomieszczenia, wpadam w jego objęcia. Obejmuje go wokół szyi, czując orzeźwiający zapach cytrusów. Tego potrzebowałam, bliskości - Nie spodziewałem się ciebie tutaj.

- Przepraszam że tak bez zapowiedzi... - bąkam i uwalniam uścisk. Patrzę na jego rozmierzwione włosy i jak zwykle radosne spojrzenie.

- Przestań! - posyła mi uśmiech. Kiedy szczerzy zęby, sama się uśmiecham, chodź wygląda to pewnie bardziej jak grymas - Zawsze jesteś tu mile widziana, no i widzę że tym razem przyprowadziłaś gościa - nachyla się do Cookiego, który radośnie go obwąchuje - Cześć maluchu. Jak się wabi? - podnosi na mnie wzrok, głaszcząc spanielka po głowie.

- Cookie - próbuje się szczerze uśmiechnąć.

David chyba zauważa że coś jest nie tak, bo podnosi się i kładzie mi ręce na ramionach.

- Co się stało? - zadaje tak oczywiste pytanie i patrzy mi w oczy. Z jego twarzy znika radość, pojawia się za to zmartwienie.

- Kłótnia z Rogerem - wyrzucam, przełykając cieżką gulę w gardle. Odwracam wzrok. Pozwalała mi zapomnieć.

- Chodź Victoria - obejmuje mnie ramieniem i prowadzi do drzwi. Po drodze bierze z wysokiej szafki pilota i zamyka garaż. Cookie zmierza za nami.

Gdy wchodzimy do domu, uderza mnie korzenny zapach, wymieszany oczywiście z cytrusami. Podoba mi się, mam wrażenie że działa na mnie wręcz uspokajająco. David kładzie mi dłoń na plecach, po czym prowadzi przez korytarz do salonu. Przechodzi mnie ciepłe mrowienie, mimo skórzanej kurtki.

Dom jest mały, ale przytulny. Przy wejściu są schody przy ścianie, korytarz jest mały i po prawej prowadzi do salonu, a na wprost do kuchni, gdzie znajduje się wejście do garażu. Wszystko utrzymane jest w ciepłych kolorach i pachnie tą piękną mieszanką.

- Usiądź, przyniosę ci herbaty - gdy siadam, bierze koc leżący obok mnie i nakrywa mnie nim - Trochę zmokłaś, nie chcę żebyś się przeziębiła - znowu się uśmiecham. Tym razem naprawdę.

Chyba nie doceniałam trochę Davida. Najczęściej spotykaliśmy się wtedy, kiedy miałam jakiś problem, rzadziej jeśli miało być to luźne spotkanie. Przez większość czasu przecież i tak szaleliśmy na motocyklu. Mimo wszystko źle mi z tym, żę ciągle obarczam go moimi zmartwieniami i chciałabym to zmienić. Umie mi poprawić humor, jest wyrozumiały i kochany. Może sam ma jakieś problemy tylko to ukrywa? Też chciałabym mu pomóc.

- Dobrze że kupiłem wczoraj zieloną - wraca po chwili, z dwoma parującymi kubkami i stawia je na stoliku kawowym. Siada na przeciwko w fotelu i głaszcze Cookie'go, który siada obok niego.

- Skąd wiesz że lubię zieloną? - pytam zdziwona i szczelniej okrywam się kocem.

- Zauważyłem żę na weselu Johna i Juliet, wypiłaś jej trzy kubki, więc pomyślałem że bardzo ją lubisz - śmieje się nerwowo.

Jeju, zauważył to.

- Oj tak, uwielbiam - nie sądziłam że chwila rozmowy, sprawi że się uśmiechnę.

- Co się stało Tori? - pochyla się w moją stronę i wbija we mnie smutne spojrzenie.

Powiedzieć mu prawdę czy nie powinnam? To pytanie chwilę krąży mi po głowie. Teoretycznie to stary przyjaciel Rogera, sam kiedyś był w tym gównie lecz poszedł na terapię. Wątpie że Roger będzie się do tego kwapił...

Biorę kokę Victoria! - krzyczy głos Rogera w mojej głowie.

Nie wytrzymuje i wybucham płaczem. Przysiada się obok mnie, a ja nie opieram się kiedy przytula mnie do piersi. Wręcz przeciwnie, kładę głowę na jego ramieniu. Mówię mu prawdę, bo nie mogę wytrzymać. To wszystko mnie przerasta i nie mogę uwierzyć że dzień który zaczął się tak cudownie, skończy się totalną klapą. 

Uspokaja mnie, gładzi po plecach ale mówi także kilka nieprzychylnych rzeczy o Rogerze - że już od nastolatka wykorzystywał dziewczyny i nic sobie z tego nie robił, sprawiał pewne kłopoty. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że robi to tak jakby mnie ostrzegał.

Problem w tym że przestrzega mnie przed człowiekiem, którego mimo wszystko kocham i bez którego nie mogę żyć. Dzisiejszym popołudniem doprowadził mnie do szału, ale dalej wierzę że w końcu mi powie o co chodzi i wytłumaczy swoje zachowanie. Głęboko w to wierzę.

- Nie wytrzymam w tych czterech ścianach - burka w końcu - Przestało padać, zabieram cię na plażę.

Jedziemy samochodem, bo przejażdżka Harleyem po mokrych drogach mogłaby być niebezpieczna i nie sprzyjająca jego kołom. David skutecznie odciągnął mnie od myśli o moim narzeczonym i sprawił że zaczęłam się śmiać, za co jestem mu dozgonnie wdzięczna. 

Zabiera mnie nad jezioro Serpentine, które o tej porze - szczególnie po deszczu - jest całkowicie puste. Na niebie wciąż są szare chmury, ale nie zapowiada się na to aby miało padać i mam wrażenie że jeszcze się przejaśni. Witar również przestał wiać.

Idziemy dość krótką plażą po mokrym piasku, kiedy David zadając pytanie, wyrywa mnie z zadumy.

- Ufasz mu?

Podnoszę na niego wzrok, a potem unoszę prawą ręke i patrzę na pierścionek. Czy mu ufam? Kilka godzin temu, bez wahania powiedziałabym że tak. Mimo kilku zawirowań, zawsze potrafił się przyznać do błędu i porozmawiać na temat tego, co go gryzie. A teraz to już sama nie wiem. Dodatkowo jego słowa wciąż nieustannie chodzą mi po głowie. Wytrzymałe mają nogi, te sukinkoty - myślę.

- Tak - odpowiadam nie pewnie i odwracam wzrok. Cookie biegający wokół trąca moją dłoń, więc go głaszcze.

- Aha, rozumiem - burka - Nie wyglądasz na przekonaną.

- Chodźmy się wykąpać - rzucam bez namysłu, aby jak najszybciej urwać temat. Nie wiem co strzela mi do głowy, on chyba też nie, bo patrzy na mnie z szeroko otwartymi oczami. 

Ale po chwli naprawdę ściągam kurtkę, potem bluzę i rzucam je na piasek.

- Tori, dobrze się czujesz ? Jest zimno - mówi przejęty.

- Mam to gdzieś - posyłam mu uśmiech i ściągam bluzkę. Kiedy zdejmuje buty i skarpetki, David zaczyna ściągać górę i nagle widzę jego klatę. Mamuśku...

Nigdy nie leciałam na facetów- mięśniaków, ale jego umięśniony tors, przyciąga moją uwagę. Widać że długo na niego pracował, to na pewno nie geny. 

Chyba przyłapuje moje gapienie się na niego, bo na chwilę przerywa. Natychmiast odwracam wzrok, spalając buraka. On cicho śmieje się pod nosem.

Rozbieram się do bielizny, po czym nawet na niego nie patrząc wbiegam do wody. Okazuje się ona cholernie zimna, ale nie lodowata. Zamaczam się do pasa, obejmując rękami. Lekko dygoczę z zimna.

- Jak jest? - krzyczy David z brzegu, a ja się śmieje:

- Wejdź i się przekonaj! 

Odwracam się i patrzę na drzewa porastające jezioro. Już po chwili słyszę krzyk Davida i szczek Cookiego, więc nie mogę się nie roześmiać. Słyszę jak podpływa do mnie, jednak dalej wpatruje się w widok przede mną. Chyba chwilowo się zamyślam, bo nagle czuje dłonie wślizgujące się pod moje nogi i krzyk :

- Mam cię! - David obraca mnie do siebie i trzyma na ramionach. Chyba chwilowo brakuje mi tlenu, kiedy zdajemy sobie sprawę w jakiej pozycji się znalezliśmy. Patrzymy sobie w oczy, David ciężko dyszy z lekko uchylonymi ustami.

Pora się rozgrzać syrenko - wodospad Cautley, ja i Roger, nasze pocałunki.

Natychmiast się wyswobadzam i płynę do brzegu jak najszybciej. Ni stąd, ni zowąd czuje na plecach promienie słoneczne. Rozjaśniło się.

- Tori zaczekaj! - krzyczy i próbuje mnie dogonić, ja jednak jako wieloletnia pływaczka pierwsza jestem przy brzegu. Wychodzę z wody jak poparzona, zdając sobie sprawę co się przed chwilą stało. 

Cookie biega wokół mnie, ja jednak wpatruje się w przestrzeń przed sobą i sama nie wiem co począć. Nerwowo przełykam ślinę, lekko dygoczę.

- Victoria - słyszę za sobą, więc powoli się odwracam. Nie mam pojęcia jak po tym wszystkim, patrzę mu w oczy - Ja nie chciałem cię wystraszyć... Ale - ujmuje mnie za dłonie, serce bije mi szybciej - Nie żałuje ani jednej pieprzonej sekundy tego, co się wydarzyło...

Mówi to tak dobitnie, z taką szczerością że odbiera mi mowę. Patrzę na niego tępym wzrokiem.

- Chcę ci powiedzieć że zasługujesz na kogoś o wiele lepszego niż ten dupek. On nie jest ciebie wart i wiem to, bo znam go od lat. To prostak, dbający tylko o czubek własnego nosa i o to żeby podobać się laskom. Ty za to - kręci głową - Jesteś inteligentna, pomysłowa. Jesteś ambitna i Chryste... - trochę się oddala i mierzy mnie wzrokiem - Tak niesamowicie piękna...

Nie mogę uwierzyć w to co właśnie słyszę i nie mogę racjonalnie myśleć. Po jego słowach sądze, że dziewczyną w której nieszczęśliwie się zakochał, jestem ja. Jak mogłam nie zauważyć? 

- No i myślę - znów się przybliża - Że tym lepszym, mógłbym być ja - bierze moją prawą dłoń i kładzie na swoim sercu. Czuje jego szalone bicie i to ile kosztuje go mówienie tych słów. Przechodzi mnie dreszcz, tylko nie wiem czy ten pozytywny, czy negatywny.

Wyswobadzam dłoń i zamykam oczy. Wypuszczam głośno powietrze, po czym mówię jak najspokojniej:

- Zawieź mnie do siebie. Muszę zabrać Bentleya.

Susan

Nie wiedziałam kogo zabić pierwszego, ponieważ miałam dwóch potencjalnych kandytatów : Davida Dowdinga albo Rogera.

Tego pierwszego, za to że próbuje namieszać w głowie Victorii. Kiedy przyjechałyśmy pod jego dom, w poszukiwaniu Tori, okazało się że ich nie ma. Czekałyśmy pół torej godziny i podczas gdy Paula grała, a Juliet dzieragła na schodach szal, ja chodziłam wokoło i gorączkowo zastanawiałam się, gdzie mógł ją zabrać, czy coś jej nagadał. Widziałam na weselu Johna i Juliet, jak próbował się do niej zbliżyć i Tori chyba tego nie zauważyła, ale się w niej zauroczył. Widziałam to gołym okiem.

Gdy już wrócili, rzuciłam się na Tori z uściskami, podobnie jak Pauline i Juliet, a potem urządziłam gadkę Davidowi. Szybko się jednak ona zakończyła, bo Tori chciała wracać jak najszybciej. Potem gdy opowiedziała nam co zaszło między nimi, miałam ochotę go udusić, tak jak dziś.

Za co chcę udusić Rogera? To oczywiste. Za wplątanie się w to gówno. Nadal nie wierzę że zdradził Victorię, bo potrafi być dobrym narzeczonym, ale sięganie po narkotyki z tęsknoty? Są lepsze sposoby i to takie, które nas nie zabijają. 

Miałam jednak zamiar mu pomóc, pomóc również jego związkowi i mojej przyjaciółce. U mnie ostatnio układało się świetnie. Ostatni wekeend spędziłam cały z Brianem, na drinkach, filmach, nauce gry na gitarze i oczywiście kochaniu do białego rana. Nasze dzieci w tym czasie spędzały czas u cioci, czyli mojej mamy Pauline* i miały okazję zaprzyjaźnić się z Mayą. Powrót do tańca również mnie uskrzydlił.

Dziś mijają trzy dni, od feralnych wydarzeń z Davidem. Siedzę na zajęciach z wzornictwa i zapisuje notatki. Nagle ktoś z tyłu mnie dźga i słyszę ciche : Pst!

Odwracam się i widzę jak Viktoria, chce przekazać mi jakąś kopertę. Spoglądam przelotnie na profesora, on jednak jest zbyt zajęty tablicą, więc szybko biorę od niej kawałek papieru. I to dosyć gruby. Patrzę na moje przyjaciółki - wszystkie są zbyt zajęte, aby zwrócić na mnie uwagę. 

Dyskretnie otwieram kopertę i to co z niej wyciągam, okazuje się być zdjęciami. Ale to co na nich widzę... Dobrze że Victoria siedzi na drugim końcu, bo gdyby to ujrzała, mogłoby złamać jej to serce. Mi samej przyspiesza puls i czuję narastającą we mnie złość.

Pauline siedząca obok mnie, chyba wyczuwa mój nastrój, bo podnosi wzrok z nad gry którą trzyma pod blatem i spogląda na mnie niespokojnie. Zdąża zobaczyć zdjęcia zanim chowam je do koperty i kładzie dłoń na ustach. Ja tymczasem mam wrażenie że nie mogę oddychać. 

- Pani May, dobrze się pani czuje? - pyta nagle profesor, a ja przenoszę na niego pusty wzrok.

- Mogę zaprowadzić koleżaznkę do pielegniąrki? - odzywa się Paula i kładzie mi ręke na ramieniu - Źle się czuję.

- To widać! Jest balda jak ściana! Idźcie dziewczynki - wymachując podręcznikiem, wskazuje nam wyjście z auli.

Schodząc z moją przyjaciółką, nawet nie patrzę w stronę Tori i Juliet. Na drżących nogach i przy pomocy Pauli, wychodzę na korytarz. Mocno ściskam kopertę. 

Pochylam się i kłade dłonie na kolanach. Wdech i wydech, wdech i wydech....

-Co to, kurwa, jest? - syczy Pauline. 

Podnoszę się nagle. To co zobaczyłyśmy, to nie żaden fotomontaż. Myliłam się co do niego, moje myślenie było tak błędne że aż chcę mi się śmiać z własnej głupoty. Jednak moją podstwową myślą jest to, że nie może mu to ujść na sucho. Patrzę na moją przyjaciółkę.

- Jedziemy do niego, prawda? - odgaduje moje myśli.

- Jedziemy do niego. 

Znajdując się przed bramą jego domu, czuje aż coś się we mnie gotuje. I jest to tak mocne, żę muszę być cała czerwona.

- Co robimy? - pyta Paula. W przeciwieństwie do mnie, również jest zła jak diabli, ale umie zachować przezorny spokój.

- Nie wiem. Najwyżej go zabiję, szczerze mówiąc, w moich oczach już jest martwy - cedze przez zaciśniete zęby. Po chwili nie wytrzymuje i wyskakuje z auta, mocno trzaskając jego drzwiami. Pauline niedługo potem idzie w moje ślady.

Gdy chcę zadzwonić do bramy, Pauline mnie powstrzymuje. 

- Czekaj, musimy gnojkowi zrobić wejście smoka - bierze mnie za rękę i prowdzi wzdłuż bramy. Zakręcamy - Mam nadzieję że nie zreperował jeszcze tej dziury w płocie - idziemy pod lekkie wzgórze, ciągle wzdłuż płotu. Nagle w jednej jego części zauważam dziurę i to dość dużą - Bingo - Paula puszcza się do przodu i wślizguje się przez otwór. Bez większych problemów robię to samo

- Weźmy wybijmy mu szybę i tak wejdźmy - za moje słowa, myśli i pomysły, odpowiada tylko i wyłacznie moja wściekłość i nienawiść, jaką obdarzyłam w jednej chwili tego człowieka.

- Jejuśku, od kiedy ty wpadasz na tak świetne pomysły? - śmieje się Paula. Podchodzimy do tarasowego basenu, którego okala ogródek z mnóstwem kamieni - Razem? - Paula bierze jednego, a drugiego daje mi do ręki. 

Z całej siły rzucamy w wysokie okna naprzeciwko i już po chwili słychać brzdęk tłuczonego szkła i widać jak rozpryskuje się na tysiące kawałeczków.

- Co jest kurwa?! - słyszę nagle. Biegniemy w stronę wybitej szyby i wchodzimy przez nią do domu. Widzę jak Roger schodzi po schodach i nerwowo targa włosy.

- Co jest kurwa? Zdradziły cię zdjęcia, idioto! - podchodzę i rzucam w niego kopertą. Nie mogąc się powstrzymać, walę go z całej pięści w twarz.

Zakrywa ją dłońmi, zataczając się do tyłu i jęcząc. Czuje na kostkach dłoni coś ciepłego.

Przywaliłam odpowiednio mocno, ale to i tak nie odda tego, co najchętniej bym z nim zrobiła...

                                              ☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆

Jak się podobało i jak wrażenia po, Darlings?

Jeśli mogłabym Was prosić, zajrzyjcie w ogłoszenia ♥

Rozdział dedykuje Zuzi ( Susan May), która dziś (04.05) ma urodziny! Życzenia już Ci złożyłam, ale powiem jeszcze raz : Wszystkiego najlepszego skarbie i dziękuje Ci za to że w przedszkolu, otworzyłaś mnie na ludzi. To dzięki Tobie, w końcu zaczęłam odzywać się do rówieśników❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro