LXIV. Somebody To Love - część trzecia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kolejne zdjęcie, kolejnej bohaterki ( tak To Ja hehe) - łatwo się domyślić jakiej 😏

Kochani, ten rozdział miał 1500 słów - przez przypadek, usunęłam go jednym przyciskiem. Chciałam rzucić go w cholerę, ale wiedziałam, że życie chcę abym się poddała - ale ja mu nie pozwolę i pisze ten rozdział od nowa. Pamiętajcie że wszystko co nam się w życiu przytrafia, ma jakiś cel. Wierzę że ten przypadek sprawił że ten rozdział będzie jeszcze lepszy, niż jego poprzedni projekt. 

I Was również proszę - nigdy się nie poddawajcie.

Roger

Kiedy się obudziłem, odniosłem wrażenie, że ból chcę rozsadzić mi czaszkę. Stwierdziłem że muszę jeszcze chwilę poleżeć, aby w ogóle stanąć na nogach.

Odwróciłem się, wystawiając ręke w poszukiwaniu Victorii. Ale druga połowa łóżka była pusta.

Z wielkim trudem, otworzyłem oczy i dokładnie zlustrowałem pomieszczenie - nigdzie jej nie było, światło w łazience było zgaszone. Spojrzałem na zegar naprzeciw łóżka, który wskazywał dziewiątą - nie możliwe, żeby tak szybko wstała.

Próbowałem przypomnieć coś sobie z poprzedniej nocy, ale chyba urwał mi się film i nawet nie wiem, jak trafiłem do naszego pokoju. 

Może to wcale nie nasz pokój?

Zerwałem się jak szalony, co skończyło się tym, że ból przeszył całe moje ciało. Spojarzałem w stronę walizek - dobra, to na pewno nasz pokój.

Ale w takim razie, gdzie jest Tori? Czyżby tak bestialsko wyrwali ją ze snu?

Postanawiam zobaczyć czy jest może na śniadaniu w lesie. Wchodzę pod prysznic, ustawiając wodę na najbardziej lodowatą i aż mam ochotę krzyczeć z zimna, kiedy uświadamiam sobie że uśmierza ona mój ból i trochę uspokaja.

Kiedy jednak stoję przed lustrem, rozczesując włosy, nachodzą mnie czarne scenariusze - skoro nic nie pamiętam, to może odwaliłem jakieś głupstwa?

Ubieram się w pierwsze lepsze ciuchy, które wpadną mi do ręki i natychmiast wybiegam z pokoju. Zbiegam cicho ze schodów, bo domyślam się że nie wszyscy jeszcze wstali i wychodzę na dwór.

Owiewa mnie chłodne powietrze, co jeszcze bardziej mnie rozbudza. Nagle słyszę donośny śmiech i mój wzrok pada na dużą altankę nieopodal - siedzi tam duża grupka i gdy podchodzę trochę bliżej, wszystkich rozpoznaje. 

Na ławce po lewej, siedzi John z Juliet na kolanach, która okryta jest pościelą. Obok nich jest Brian z Susan, która dzieli pościel ze swoją przyjaciółką i śpi, wtulona w brzuch Briana. Podziwiam go, Susan musi ważyć teraz tonę z tym brzuchem.

W środkowej ławce siedzi Pauline i Jack, którzy się czymś zajadają - jak zwykle. Przy śmiechu, plują jedzeniem na prawo i lewo. Obrzydliwe.

Ale to co widzę na prawej ławce. Momentalnie wpadam w furię.

Tori siedzi z wyciągniętymi nogami i nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie to że jej odkryte łydki spoczywają na kolanach Davida, który jak gdyby nigdy nic, gładzi ją po nich. 

- Ty niemyta wszo! - wydzieram się i wyrywam mu kubek kawy z rąk, po czym go nim oblewam.

- Co ci odejebało Roger! - wrzeszczy i momentalnie wstaje, oglądając szkody.

- Jak śmiesz ją dotykać?!

- Sama mu na to pozwoliłam - Victoria uśmiecha się tak sarkastycznie, że aż mnie to boli. Jak to sama mu na to pozwoliła? Czuje w sercu duży ucisk.

- Idę sie przebrać - David rzuca mi złowrogie spojrzenie, a ja mam to gdzieś.

- Możemy pogadać? - zwracam się do Tori, czując na plecach spojrzenia naszych przyjaciół.

- Jak sobie chcesz - rzuca i idzie w stronę lasu.

Spoglądam na resztę - wszysycy jak jeden pies, gromią mnie wzrokiem. Ale za cholere nie wiem czemu. Idę za Victorią.

- Czekaj! - łapie ją za ręke, gdy znajduje się przy dywanie ze sztucznego mhu, gdzie odbyła się ceremonia.

- Mów czego chcesz - zakłada ręce na piersi i wbija we mnie wyczekujące spojrzenie.

- Kochanie, powiedz mi o co chodzi - pytam błagalnie.

- Przlece cię w tym momencie - jej głos ocieka wściekłościa, ale również smutkiem - Coś ci to mówi? - warczy - A może dać ci jeszcze haszysz?! - odwraca się i zmierza do łuku ślubnego. 

Jestem chwilowo w zbyt dużym szoku, aby wykonać jakikolwiek ruch, dlatego na spokojnie kalkukuje sytuację i przyswajam to co usłyszałem.

Kiedy ja brałem haszysz? 

I wtedy wracają do mnie przebłyski poprzedniej nocy. Są to jedynie strzępki, ale razem tworzą w miarę logiczną całość.

Wiedziałem że z tą fajką od Davida, jest coś nie tak. Smakowała dziwnie, miałem okropny posmak w ustach i teraz już wiem co to było.

Haszysz, zawsze, zmiata mnie kurwa z planszy.

Czy ja naprawdę powiedziałem tak Victorii?

Przypominam również składaną jej obietnicę, że więcej nie wezmę tego do ust, a teraz ją złamałem. Nieświadomie, ale złamałem.

Jęcze i ukrywam twarz w dłoniach. Czasami jestem kompletnym idiotą.

Odwracam się i widzę Victorię, siedzącą na podeście. Skubie sztuczny meh i jest wyraźnie poruszona, a ja się jej nie dziwię.

Siadam obok niej.

- Tori, kochanie - próbuje ująć jej dłoń, ale ona ją wyrywa - Pamiętasz tą obiętnice którą ci złożyłem? 

- No wow, teraz się obudziłeś że ją złamałeś? - obrzuca mnie wściekłym spojrzeniem.

- Wcale nie! David zaproponował mi fajkę i ...

- No tak, zwal na stergo kumpla,naj... - nie kończy, bo zatykam jej usta pocałunkiem. 

Ujmuje jej twarz w swoje dłonie i zataczam kciukami kółeczka, na jej policzkach aby trochę ją uspokoić. Nie odpycha mnie, ani nie robi żadnych gwałtownych ruchów. Nagle przestaje by spojrzeć w jej oczy.

- Spójrz mi w oczy, i powiedz że kłamię - nasze twarze są tak blisko, że nasze oddechy się mieszają - Obiecuje ci, na mój samochód, że świadomie już nie tknę tego gówna. Rozumiesz? 

Chyba bawi ją uwaga na temat samochodu, bo kąciki jej ust na chwilę się podnoszą.

- Obiecujesz? - pyta i zamyka oczy.

- Tori, ja właśnie obiecałem ci, na moją furę - obaj się śmiejemy.

- To metafora Brian! - krzyczy teatralnie, przez co wybuchamy jeszcze większym śmiechem. 

Po chwili tulę ją do piersi.

- Myślę że nie zrobił tego celowo - stwierdza Tori, a ja się krzywię.

- Tsaaa na pewno. A to że ślinka mu cieknie na twój widok, to też nie jest celowo? - prycham i szczelniej ją obejmuje.

- O cholera - zanosi się śmiechem - Czy Roger Taylor jest właśnie o mnie zazdrosny?

- Co? Wcale nie! David to po prostu dupek! - burzę się.

- Musimy z nim pogadać, wszystko się wyjaśni - całuje mnie w policzek i z powrotem opada na moją pierś. Czuje  że ma coś więcej do powiedzenia, ale cokolwiek to jest, zamyka to w sobie.

Victoria

Dwa miesiące później...

Do końca wakacji, zostały nie całe dwa tygodnie. Zbliżają się urodziny Johna oraz Pauline, a my siedzimy w studiu w ten upalny dzień i popijamy mojito.

Chłopaki dopracowują A Day At The Races, które swoje światło dzienne ujrzy dopiero w listopadzie. Fani już nie mogą się doczekać, my również głównie dlatego, aby zobaczyć Somebody To Love na żywo.

Miami siedzi pochylony nad pracą, nosem w papierach i tak skupia się na pracy, że nawet nie rusza napoju.

U Juliet i Johna wszystko układa się wręcz perekcyjnie, na "nowej drodze życia" - z małą przeszkodą, ponieważ John chciałaby myśleć o dzieciach najlepiej na nowy rok, Juliet za to planuje je dopiero za dwa lata. John naprawdę kocha dzieci.

Nagle ktoś wpada do studia i tą osobą, okazuje się Reid. Jest wyraźnie ożywiony, a w rękach trzyma plik kartek. Chyba tu biegł bo jest cały zdyszany.

- Mam wieści - obwieszcza i nawet Jim podnosi wzrok z nad kartek, aby je usłyszeć.

Reid poważnie przyjął do serca oskarżenia chłopaków. Historia była taka, że John kupił ostatnio nowy samochód, a do tego zaczął nosić bardzo drogie zegarki, które było widać z kilometra.

Coś było nie tak - przecież on również zarządza sprawami zespołu i współpracuje z wytwórnią, więc skąd ma nagle tyle kasy, kiedy chłopaki ledwo wiążą koniec z końcem, szczególnie po ślubie?

Zrobili mu taką dramę, że obiecał coś z tym zrobić. Zaraz się okaże czy wziął tyłek w troki i to rozwiązał. 

- Pod koniec tygodnia spodziewajcie się dużej wypłaty - wszyscy wyraźnie oddychają z ulgą i na naszych twarzach goszczą uśmiechy.

- Znalazłeś haczyk? - pyta Freddie protekcjonalnie.

- Owszem. Teraz wszystko powinno być dzielone po równo i nikt nię będzie zabierałam wam waszych przychodów.

Chłopaki skandują i cieszą się jak dzieci.

- Żegnajcie długi! - krzyczy Roger i podrzuca pałeczkami. Wygląda jakby nimi żonglował, choć wątpie w to, że tak się da.

Fred wyciąga z kuchni, szampana na "Specjalną okazję" i opijamy sukces. Susan nie pozostaje nic innego, jak sok pomarańczowy, ale nie wygląda jakby jej to przeszkadzało. 

- Hej! - krzyczy nagle Brian - Chodźcie tu! 

Wszyscy rozisiadamy się na miękkich kanapach.

- Mogę już chłopaki? - pyta, na co oni kiwają głowami. Nie wiem o co chodzi, ale jest to tak emocjonująca chwila, że serce bije mi szybciej - Okej, zakupiliśmy dom letniskowy  w Los Angeles i chcielibyśmy lecieć tam na ferie zimowe.

Rozlegają się piski i okrzyki szczęścia, a ja patrzę na Briego w dużym szoku. Chyba się przesłyszałam, a mimo to serce wali mi jak oszalałe.

- Mówisz poważnie?

- Tak, obiecuje ci że to prawda. Chłopaki również - widzę jak wszyscy kładą dłonie w miejscu gdzie jest serce.

Wydzieram się z radości. Wstaje podobnie jak Juliet i zaczynam skakać po sofie.

- Wariatki - komentuje John, na co reszta się śmieje.

Chyba nie prześpię żadnej nocy, aż do rozpoczęcia ferii zimowych - Los Angeles, Ameryka, moje miasto marzeń. I to nie w hotelu, a domie który należy do samej Królowej!

Rozgadujemy się na ten temat, omawiając gdzie nie może nas zabraknąć - aleja gwiazd, Rodeo Drive czy Hollywood Sign.

Już wyobrażam sobie nieprzerwane słońce, palmy nad głową i mojego narzeczonego obok, kiedy właśnie on wyrywa mnie z zadumy.

- Chodź, muszę ci coś powiedzieć - łapie mnie za ręke i zmierzamy do kuchni. Nie wiem czy ktokolwiek to zauważa. 

Roger sadza mnie na jednym z blatów i instenstywnie na mnie patrzy.

- Nie będziemy czekać do ferii - łobuzersko się uśmiecha.

- Co? - wyduszam.

- Chcę ciebie i mnie w Los Angeles. Samych - i wyjmuje z tylnej kieszeni dwa bilety lotnicze.

Brian 

Po studiu, zabieram Susan do siebie, abyśmy mogli zjeść wspólnie kolację i spędzić czas tylko we dwoje.

Uśmiech nie schodzi mi z twarzy, dlatego że mam dla niej dwie niespodzianki i nie mogę się doczekać, aż jej je pokaże.

- Co cię tak bawi? - pyta, gdy parkujemy pod domem. Ściskam jej ręke i posyłam uśmiech. Nic jej nie odpowiadam, po czym wychodzę z auta.

Pomagam jej wysiąść i wyciągam z bagażnika, futerał z gitarą. Susan jak na razie, nie zadaje więcej pytań, co jest pocieszające.

- Możesz zacząć gotować beze mnie? - pytam, pomagając jej rozpakować zakupy. Przewraca oczami, ale odpowiada:

- Okej.

Biegnę do góry jak szaleniec. Na szybko zmieniam formalne ciuchy, na niebieski dres adidasa i biorę z szafki nocnej, pierwszy z moich prezentów. Chowam go do kieszeni spodni.

Zbiegam równie szybko i wchodząc do kuchni, widzę jak Susan miesza w garnku, plecami do mnie.

- Mam cię! - łapię ją od tyłu za pokaźnych rozmiarów brzuch, a ona lekko drga. Nie wierzę, że za nie całe dwa miesiące dowiem się jakiej płci jest dziecko - poprosiliśmy lekarza, aby nam tego nie zdradzał - i zobaczę mojego bobasa. 

Zaczynam całować jej szyję.

- Brian, to łaskocze! - odwraca się w moją stronę i podpiera się rękami o blat. Uśmiech jaki mi posyła, jest powalający a jej szmaragdowe spojrzenie przeszywa mnie na wylot.  Więc wtedy wyjmuje niespodziankę.

- Po co czekać do ferii? - pytam, a ona zdziwona unosi brwi. Pokazuje jej dwa kawałki tektury - Tylko ty, ja i Emily lub Domen, w Los Angeles.

                                          ☆☆☆☆☆☆☆☆☆ ☆☆☆☆☆☆☆☆☆ ☆☆☆☆☆☆☆

Udało się! ♥

Dedykacja dla super osóbki oraz jak zawsze z miłością do wszystkich ♥                                                                                                                       

                                                                                                       Wasza WigaCroftTaylor 🏜

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro