LXVIII. Wiesz co miłość, ty to się w sumie wal. Wolę wino...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Raz na ruski rok pojawia się zdjęcie z Paulą - uśmiecham się jak na nie patrzę, ale również mnie ono boli bo nie wiem czy nasza przyjaźń kiedykolwiek powróci... Jest z Berlina, ale załóżmy że to Belgia haha ♥ A zaraz obok wywiad który chyba wszyscy znamy i kochamy, prawda? Enjoy! ♥

Podzielenie rozdziału na gify, ściągnęłam od Mikajuella - wbijać do niej! ♥  Ps. Kto zgadnie ile ten rozdział ma słów, dostanie cukierka!

I ostatnia rzecz - podczas tego rozdziału jest filmik z jednego z koncertów gdzie chłopaki grają 39. W rzeczywistości jest z 1977 z innej trasy niż Jazz Tour, ale załóżmy że był w styczniu 1979 właśnie z Jazz. Drugi jest już z odpowiedniej trasy (WARTO obczaić obydwa)  😂❤

                                                                                                        𝒞 𝓏 ℯ̨ 𝓈́ 𝒸́   ℐ

                                    "Nic nie jest tak jak powinno, ale załóżmy że tak jest"

Victoria

Zjawiam się z Roni i Davidem pod szpitalem piętnaście minut później. Po usłyszeniu informacji o porodzie Juliet, nie obchodziło mnie już NIC, a nasza rozmowa z Davidem uleciała jak powietrze z balona. To znaczy wiedziałam że prędzej czy później do niej wrócimy, ale na pewno nie w najbliższych dniach.

Natychmiast zamknęliśmy dom i pognaliśmy do garażu, aby znaleść się właśnie tutaj, na parkingu szpitala. Kierowana emocjami, przez przypadek zamykam moją siostrę w aucie, na co reaguje oczywiście wielkim oburzeniem ale po chwili się poprawiam i wszyscy zmierzamy do ogromnego budynku medycznego. Na trząsących nogach, ale z wielkim uśmiechem przechodzę przez oszklone drzwi.

Uderza mnie zapach najróżniejszych chemikaliów, pełno ludzi tłoczy się tu i tam, ale pierwszą osobą jaką wyłapują moje oczy, jest Roger. Chodzi nerwowo w tą i we tą, obgryzając paznokcie. O cholera, nie tego się spodziewałam.

Nagle ktoś łapie mnie za ręke, a tym kimś okazuje się być David. Jego szorstka skóra ociera się o moją dłoń. Roger chyba go nie zauważa, bo łapie mnie za drugą.

- Tori, mały Deacon jest prze... - nagle podnosi wzrok i radość znika z jego twarzy. Patrzy wilkiem na Davida, z nad oprawek ( dla niego charakterystycznych) okrągłych okularów, a kiedy się odwracam widzę że on odwzajemnia to spojrzenie. W jego oczach czai się pogarda, wygląda jakby rzucał mu wyzwanie.

- Co ty wyprawiasz David? I co ty tu w ogóle robisz? - pyta ostro Roger.

- Nie pozwalam ci skrzywdzić kolejnej dziewczyny, palancie - David zdecyodwanym ruchem przyciąga moją rękę do siebie, ale nie jest to na tyle mocne, więc Roger mnie nie puszcza. Mimo wszytko to szarpnięcie trochę mnie zabolało, ale nie odzywam się ani słowem.

- David, spierdalaj na drzewo - tym razem to Roger mnie przyciąga, parskając sarkastycznie - Idź prostuj na nich banany albo wiesz co? Może naprostuj swojego banana, żeby trzymał się z dala od Tori.

- Twój jest dla niej niebezpieczny. Zaliczyłeś połowę Londynu, pewnie połowę Ameryki no i jeszcze Japonii. Na bank masz jakiegoś syfa - śmieje się David, znów mnie pociągając.

Czuję się jak jakaś szmaciana lalka wyrywana przez dwójkę kłócących się dzieci, szczególnie jeszcze przy tych tesktach. Dziwię się samej sobie, że jeszcze na to pozwalam.

W końcu wkurzenie bierzę górę i wyrywam się z całych sił z obu uścisków. Patrzę na dwójkę tych dzieciaków, zakładając ręce na piersi.

- Co wy odwalacie? Nie jestem waszą własnością! - warczę tylko, ostentacyjnie ich wymijając. Roni idzie ze mną.

- Pogodziłaś się z Rogerem?

No tak, to co ustaliliśmy rano razem z Rogerem, wciąż pozostaje tajemnicą dla mojej rodziny. Mówię mojej rodziny, bo domyślam się że Rog puścił już komuś parę z ust. To u niego wręcz naturalne.

- Długa historia - odpowiadam wymijająco z miną niewiniątka, a ona strzela mi sójkę w bok- Ej, potem ci powiem!

Nagle jak grzyby po deszczu, zza ściany wyskakuje Susan. Jest cała uradowana i łapiąc nas za ręce, krzyczy:

- William Deacon jest śliczniusi! - ciągnie nas długim korytarzem, wesoło podskakując, przez co ściąga uwagę wszystkich ludzi wokół. Wiem jednak że w tym momencie nie wiele ją to obchodzi.

No tak, William. Juliet już od bardzo dawna mówiła że chcę tak nazwać dziecko jeśli będzie to chłopiec, bo wręcz uwielbia to imię i mówi że jest iście królewskie - chyba się nie spodziewała, że za kilka lat, będzie z chłopakiem który jest członkiem prawdziwej Królowej.

Zakręcamy na kolejny korytarz i wtedy widzę dużą grupę ludzi - rodziców Juliet, jej brata Jacoba, siostrę Johna Julie oraz resztę naszej ekipy razem z dziećmi. Trochę się nas tutaj zebrało.

- John zadzwonił do nas wczoraj po imprezie. Rodziła całą noc, czaisz? - oczy Susan wypełniają się dumą.

- Nasza bohaterka - uśmiecham się do niej.

- No nareszcie! - wykrzykuje Pauline - Wasza kolej, nie możemy tam wszycy wejść - Paula wręcz zagania nas do sali. Wchodzimy do niej z Veronicą i od razu w oczy rzucają mi się balony z helem, przyczepione do szpitalnego łóżka - są w kształcie niebieskiego cukierka i napisem " It's a Boy!", a drugi to granatowy balon w kształcie smoczka. Na szafce stoi mnóstwo kwiatów, a zaraz obok łóżka klęczy John i patrząc na Juliet oraz małego Williama, płacze ze wzruszenia. Juliet wygląda natomiast, jakby przeżyła tornado i wygląda na wykończoną. Ale jest szczęśliwa i to nawet bardzo, bo kiedy nas zauważa, szczerzy się tak szeroko, że ma wrażenie że zaraz pękną jej policzki.

Bez słowa pokazuje nam swojego szkraba i łzy momentalnie napływają mi do oczu. Znowu włączyłam tryb wrażliwej, ale nie obchodzi mnie to ani trochę. Uklękam przy Johnie i przyglądam się Willu.

Ma małą okrągłą buźkę i przypomina małą kluskę, którą tylko chcę się całować i tarmosić w ramionach. Odziwo nie śpi, tylko porusza małymi usteczkami, a jego oczy są otwarte, dzięki czemu widzę ich kolor - ma ciemny odcień szarości, więc od razu wiem że to ma po Johnie. Ma jasną karnację i burzę jasno- brązowych włosów.

- Aż chcę się go schrupać! - Roni też uklęka i łapie się za policzki.

- Co nie? - pyta John, pociągając nosem. Jest tak wylewny w uczuciach, za co lubię go najbardziej, bo sama taką cechę posiadam. Ale to przedewszytkim wspaniały facet i widać że pokochał swojego syna, kiedy tylko go zobaczył.

Wraca do mnie wspomnienie z LA i poród Susan oraz nasza rozmowa z Rogerem, która z tego wynikła - czy dalej myśli podobnie? Jak będzie wyglądał jego pierworodny syn lub córka? Będzie miał lub miała po nim jasne oczy i włosy, czy raczej ciemne po Dominique? Jak zareaguje gdy go zobaczy? Czemu to nie ja, nie mogłam mu urodzić pierworodnego dziecka?

No właśnie. Roger myśli że teraz, jest między nami jak dawniej, że jego druga szansa to nasz wcześniejszy związek z Kettle i Bubble, całowaniem się i trzymanie za rączkę.

Jego myślenie jest błędne. Ma ode mnie ( cudem) drugą szansę, ale to czas na mnie, aby się nim trochę pobawić... I jego uczuciami.


Kilka dni później, zbliża się koniec wakacji, ale kończy się również pobyt Juliet i Williama - no dobra Johna też, bo nie mógł odstąpić ich na krok - w szpitalu. Z tej okazji organizują przyjęcie aby przywitać nowego członka rodziny w domu razem z przyjaciółmi i rodziną. Jaki mój szok jest wielki kiedy zapraszają również Davida.

Totalnie nie wiem jak zachować się w takiej sytuacji, wiedząc że Roger i on skaczą sobie do gardeł, jak dwa wściekłe psy i jeśli nie zrobią rzezi, z przyjęcia które ma być miłym i przyjemnym, bez grama alkoholu, to będzie dobrze.

Ubieram się właśnie w moją jedną z dwóch spódnic. Jest jeasnowa i zakrywa mi całe górne uda. Do tego biały podkoszulek, jeansowa kurtka, którą często brałam na koncerty chłopaków, kiedy to musiałam wyłazić przez okno, oraz czarne, wysokie conversy. Spryskuje się moimi ulubionymi perfumami Euphoria, których Roger nakupił mi tuzin, podczas ostatniej trasy - chyba chciał mnie udobruhać, przed tym co miało wtedy ujrzeć światło dzienne...

Kiedy ja Roni i rodzice jesteśmy gotowi, wybieramy się autem taty, do rezydencji państwa Deaconów. Siadam z mamą z tyłu, ponieważ mnie o to prosi.

- Tori, kochanie - zaczyna, kiedy ruszamy a Roni i tata wkręcają się w rozmowę. Nakrywa moją dłoń swoją - To prawda że pogodziłaś się z Rogerem?

Przełykam ciężką gulę w gardle i patrzę w jej niebieskie jak ocean oczy. Są po brzegi wypełnione matyczynną miłością i troską, a uśmiech jaki mi posyła, sprawia że się rozluźniam.

- Tak - mówię w końcu.

- Rozmawiałaś z nim o tym?

- Tak. Obaj uznaliśmy... Właściwie jak uznałam, że dam mu drugą szansę.

- Pytam się o to, ponieważ martwię się o ciebie - czule odgarnia mi włosy z twarzy - I nie mogę pozwolić na to, aby znów cię skrzywdził. Jesteś zbyt kochana i wrażliwa na takie mężczyznę. Wiesz że go uwielbiam, ale niestety tego mu nie wybaczę. A ta kobieta z którą miał romans? Co będzie z nią i dzieckiem?

Moja mama jest kochana i kocha dbać nawet o obcych ludzi. Widziała nie raz przyapadki samotnych matek, za każdym razem poruszało jej to serce i chciała pomóc chociażby zajęciem się dzieckiem na jeden dzień.

- Jeszcze nie. Muszę pogadać o tym z Rogerem i mamo... Ja go kocham - łącze wargi i poruszam nimi.

- Wiem, skarbie. Po prostu chcę żebyś wiedziała że zrobię wszystko byś była szcześliwa. Jeśli jesteś nim z szczęśliwa, to ja też jestem - znowu się uśmiecha, a ja szeroko odwzajemniam ten gest walcząc ze wzruszeniem.

- Kocham cię mamo - mówię cicho i wtulam się w nią.

- Ja ciebie też Tori - głaszcze mnie po głowie.

Cieszę się że mimo tego całego syfu, mogę czuć się bezpieczna...


Przyjęcie jest wspaniałe, tak jak ostatnio było u Briana i Susan. Jest grill, dzieci biegają po podwórku i z daleko słychać ich szczery, dziecięcy śmiech. Każdy podchodzi do wózka i bierze małego Williama na ręce, aby zrobić sobie z nim zdjęcie. Susan całego go obcałowuje, na co jej dzieci krzyczą z zazdrości.

Malec ma w końcu dosyć, bo zaczyna się wierzgać i mocno marudzić, więc Juliet bierzę wózek na koniec ogródka i próbuje go uśpić.

Ja w tymczasie idę na górę do sypialni jej i Johna, bo tam zostawiłam torbę, w których mam pigułki. Ostatnio musiałam założyć notatniczek, w którym zapisuje kiedy mam okres, o której godzinie muszę wziąść antykoncepcję a nawet to jak się czuję. To bardzo przydatne, szczególnie przy tym jaką zapominiarą jestem.

Jednak zanim wchodzę do pokoju, z łazienki naprzeciwko wychodzi David.

- Tu jesteś - uśmiecha się.

- No jestem - opieram się o ścianę i odwzajemniam jego uśmiech. Jest schludnie ubrany w białą koszule, a dwa ostatnie guziki są rozpięte i widać malutką część, jego umięśnionej klatki piersiowej. Przypominam sobie, jak wędrowały tam moje ręce i nagle spalam buraka.

- Co ty taka czerwona? - ukazuje rząd śnieżnobiałych zębów i zbliża się o krok. Przewracam oczami.

- Zawsze mam czerwone policzki - prycham z udawaną złością, zakładając ręce na piersi.

- Ale nie jesteś czerwona tylko na polikach - tym razem przybliża się bardzo blisko mnie - Jesteś czerwona tu - dotyka palcem mojego nosa, a mnie przechodzi dziwne uczucie, jakby kopnął mnie prąd - I tu - tym razem dotyka mojego czoła - A tu zawsze jesteś czerwona - dotyka moich ust.

W tym samym momencie, nastaje grobowa cisza a David nieruchomieje, jakby ktoś odebrał mu mowę i fizyczne zdolności za pstryknięciem palca. Koncertuje wzrok na moich wargach i widzę w jego oczach pożądanie, płomień kiedy pozwalam aby przejechałam kciukiem po mojej dolnej wardze.

- David... - mówię i się otrząsam. Lekko ujmuje jego dłoń i odciągam od moich ust, a on patrzy na mnie mnie. Prosto w moje oczy.

- Victoria... - wypowiada moję imię niemalże z namaszczeniem, tak wolno jakby sprawiało mu to przyjemność. Wciągam mocno powietrze i czuję cytrusy - To co wydarzyło się między nami... Było prawdziwe, czułem to. Nie możesz zaprzeczyć - szepcze, sięgając po moją dłoń. Nie odtrącam go, jednak nie ściskam jego ręki.

Czuję się jak w potrzasku. Chce go odtrącić, ale nie mogę bo to sprawi mi i jemu ból. Czuję się jak ostatnia idiotka, bo dochodzi do mnie to co narobiłam - rozkochałam go w sobie, sprawiłam że wykiełkowała w nim nadzieja na to, że będziemy razem i wydaje mi się że zaczyna rosnąć, mimo tego że pogodziłam się z Rogem.

Jestem zła na siebie również o to że poróżniłam kumpli, którzy znają się kopę lat i kiedyś byli bardzo dobrymi przyjaciółmi. Nie wiem czy słusznie się obwiniam, ale jakby nie patrzeć gdyby nie ja, być może teraz przybijali by razem kufle piwa. Jako przyjaciele, nie wrogowie.

- Nie mogę - mówię w końcu i to po części prawda - Darzę cię uczuciem, jesteś dla mnie taki kochany i dobry - wbijam wzrok w podłogę i chyba zaczynam się trząść - Ale...

- No tak - prycha - Uczucie do Rogera jest silniejsze czy coś - kiedy podnoszę wzrok, widzę jak przewraca oczami ze sarkastycznym śmiechem - Otrząśnij się Victoria. On będzie miał dzieciaka z inną i jeszcze zrobił go, będąc z tobą. To jakby zdradził cię i porzucił zarazem...

Ostatnie słowa powodują u mnie ból i spuszczam głowę, aby ukryć smutek który nagle wpływa na moją twarz. Coś w jego słowach ma głębszy sens, ale to z tym porzuceniem... Przecież naprawdę wygląda jakby żałował i wybrał właśnie mnie. Boję się uwierzyć w jego obietnice, bo wcześniejsze złamał, jak i kawałek mojego serca, ale to serce które rwie się tylko do niego.

Czasami mam wrażenie że uzależnił mnie od siebie tak, że nie mogę bez niego żyć...

Nagle coś do mnie wraca i jest wspomnienie sprzed mojego domu. Nasza niedkończona rozmowa, która jest wręcz perfekcyjną wymówką aby zakończyć obecny temat. Jest mi winien wyjaśnień.

- A czy ty przypadkiem nie miałeś mi wyjaśnić sytaucji z kuzynką? O co biega z tym że zakochała się w Rogerze? Ma to w ogóle jakiś związek z naszą sytuacją? - wyciągam dłoń z jego uścisku i lekko go odsuwam, posyłając mu pytające spojrzenie.

- Tori, nie będziemy teraz o tym rozmawiać. Nie teraz, nie tutaj - kręci głową. Nagle słyszę jak ktoś idzie po schodach i on chyba też, bo obaj obracamy głowę w tą samą stronę.

Tym kimś jest nikt inny jak Roger. Oni i David spotykają się zawsze w najmniej odpowiednim momencie, jakby los chciał jeszcze bardziej zniszczyć ich przyjaźń.

- Cześć David - rzuca sarkastycznie Roger.

Patrząc na nich, naprawdę nie umiem sobie wyobrazić ich, jako pary przyjaciół, którzy grają razem w garażu, śmieją się i denerwują tym samym sąsiadów wokół. Ale to już wspominałam, jestem prawie że pewna, że to przeze mnie. Wzdycham, gotowa na kolejną wymianę zdań pełną żałosnych tesktów i dogryzań.

- No siema, Taylor - parska David, a w jego głosie pobrzmiewa pogarda.

- Można wiedzieć co znów za bzdury jej opowiadasz? - perkusista podchodzi do nas i chowa ręce w kieszeniach jeansów.

- Hej, nie pozwalaj sobie kolego - mówię do niego, głównie po to aby go wkurzyć ale też dlatego że przecież mam prawo na luzie gadać z Davidem. To mój najlepszy, męski przyjaciel. Razem z Brianem, Johnem i Freddiem. No i nim.

David powstrzymuje śmiech, a Roger patrzy na mnie w konsternacji.

- David to mój przyjaciel i mam prawo z nim rozmawiać - stawiam wyżej poprzeczkę i wtulam się w tors blondyna przede mną. Głowę kładę na jego klatce piersiowej, wzruszając ramionami do Rogera.

Na jego twarzy maluje się tyle emocji zarazem, od wściekłości do zazdrości. Ale nic nie mówi, bo po prostu nie może. Zamiast tego, odwraca wzrok i przygryza dolną wargę. Kiedy odrywam się od Davida, podejmuję żałosną próbę. Nadzieja podobno umiera ostatnia.

- Dobra, nie wiem jak wy ale ja schodzę na dół. Zanim jednak... - składam ręce i sama przygryzając wargę, patrzę to na jednego, to na drugiego. Znowu wzdycham, jakbym chciała wydmuchać z siebie złe emocje - Davidzie, dokończymy naszą rozmowę. Zadzwonię do ciebie i obiecuje ci to nawet teraz ale... Uważam że wy również powinniście porozmawiać - obaj kierują na siebie wzrok - Inaczej nie mam zamiaru przebywać z wami w jednym pomieszczeniu - teraz trochę przesadzam, ale postanwiam że wykorzystam swoją chwilową bezwzględność. Żałować będe potem.

Tym akcentem kończę rozmowę. Przypominam sobie o pigułce, więc na szybko wchodzę do sypialni, biorę jedną i niemalże natychmiast wracam na hol. Dalej tam stoją, lecz w końcu kapitulują bo Roger mówi:

- Dobrze - David mu przytakuje.

Znów wypuszczam głeboko powietrze, tym razem oddychając z ulgą. Uśmiecham się.

" Najwyższa pora" - mówię w duchu.


Na następny dzień, wychodzę z pisaniem do ogródka, aby wykorzystać ostatnie letnie promienie słońca. Od razu po treningu, robię sobie lemoniadę, dzieląc się z pozostałą częścią rodziny, po czym wychodzę z notatkami na taras. Towarzyszą mi Capri i Cookie, których co chwilę pieszczotliwie drapię za uchem. Dziś wieczorem mam zamiar umówić się z Davidem na naszą rozmowę, a przy okazji przejadżkę. Wzmianka o jego kuzynce nie tyle mnie martwi, co raczej ciekawi. A jak coś mnie ciekawi, to potrafię dociekać godzinami i staje się niecierpliwa.

Moje plany szlag trafia, kiedy do naszego domu dzwoni Freddie i okazuje się że to do mnie.

- Skarbie, dzwoni Fred. Chcę cię do telefonu.

Gdy zrywam się z miejsca, psy od razu biegną za mną, jakbym była chodzącym, soczystym kurczakiem. Podchodzę do mamy i odbieram od niej słuchawkę.

- Cześć, Fre... - nawet nie dokańczam, kiedy nagle rozlega się jego krzyk po drugiej stronie słuchawki:

- Darling, pakuj walizy, jedziemy do Edynburga!

Słysząc słowo "Edynburg", nachodzą mnie same pozytywne wspomnienia. Byłam tam na wycieczce ze szkoły, mając szesnaście lat i uważam że to był jeden z najlepszych tripów w moim życiu. Kiedyś okrzykłam to nawet miastem lepszym od Londynu.*

- Kiedy? Gdzie? Co i jak? - zasypuje go pytaniami, a uśmiech sam wpełza mi na twarz. Tym razem nawet się nie zastanawiam, jadę na stówę. Inaczej było z Azją. Nie mogłam w ogóle uwierzyć w to że chłopaki zafundowali nam loty na drugi kraniec świata.

- Dziś wieczorem!

Krztuszę się śliną na tę deklarację i zasłaniam usta ręką. Roni przechodząca obok, obdarza mnie dziwnym spojrzeniem.

Dziś wieczorem? Wiem że jest gwiazdą rocka i w jednej chwili może zdecydować się na podróż, do Ameryki, na Bahamy, gdziekolwiek chce, ale że aż tak? Ja czasami potrzebuje całego dnia na spakowanie się!

- A nie możemy wyjechać rano? - proponuje, na co parska śmiechem.

- Jakie wyjechać? Lecimy prywatnym odrzutowcem!

No tak. Mogłam się tego spodziewać.

- A co na to dziewczyny?

- Wszystkie zaczęły się pakować - cmoka z zadowoleniem, a ja mam przed oczami to jak przeczesuje przy tym włosy palcami. Uśmiecham się.

- No dobrze - zgadzam się w końcu. Niech się dzieje wola nieba, mam nadzieję na ekstra przygodę i totalny spontan, którego mało jest w moim życiu.

Freddie jest taki bezpośredni, myśli że niektóre sprawy da się załatwić za pstryknięciem palca. Nie przejmuje się głupotami, żyje jak chcę - za to uwielbiam go chyba najbardziej.

- Chyba znienawidzę to całe karaoke, przysięgam! - Pauline znów zatyka sobie uszy i jej twarz wykrzywia się w grymasie.

Nadal nie dowierzam w to co właśnie robimy. Jeteśmy w Szkocji drugi dzień. Cała nasza ósemka oraz Mary która została z czwórką dzieci do góry w pokoju - ostatnio jest jakby nieobecna i wydaje mi się że trochę zmęczona, ale przez pierwszą godzinę imprezy śmiała się razem z nami, więc mam nadzieję że to chwilowe.

Impreza odbywa się w hotelowym barze, który dziś jest tylko i wyłącznie do naszej dyspozycji, bo jakżeby inaczej? Organizowana jest dla Johna który miał dzięwiętnastego sierpnia urodziny, oraz Pauli która ma je za trzy dni czyli dwudziestego siódmego.

Śpiewamy im sto lat czy piosenki z repertuaru chłopaków, a Paula mówi że ma dość naszych skrzeków. Ciągle rzuca jakimiś komentarzami typu: Zwiędną mi uszy! Niech je ktoś stąd zabierze!

Znam ją na tyle, aby wiedzieć że żartuje. Okej, być może ja śpiewam fatalnie ale chyba nie może być aż tak źle, tak poza tym powinna się cieszyć. Robimy to też dla niej.

Jest tak cudownie, że aż boję się w to uwierzyć. Boję się nawet pomyśleć o tym jaka jestem szczęśliwa, bo to wszystko może runąć jak domek z kart, zupełnie jak wcześniej.

Przecież między mną a Rogerem, wciąż jest dużo do wytłumaczenia, niedpowiedzenia czy małe kłamstweka tylko czają się za rogiem, aby podbiec i nas dobić. A nie chcę tego. Nigdy nie będzie jak wcześniej, ale chcę żeby było chociaż uderzająco podobnie. Chciałabym skończyć tą farsę, spróbować żyć normalnie...

Co do Davida... No cóż, chciałam się z nim spotkać przed wyjazdem, ale skutecznie mnie olewał, a ja do dziś zadręczam się tą sprawą i dopóki nie doprowadzę jej do końca, nie dam mu spokoju.

Zauważyłam również że zachowuje się nie fair wobec niego - każe mu gadać z Rogerem ( choć ich ostatnia rozmowa przyniosła skutek, bo przynajmniej zaczęli się akceptować), mimo tego, że ten zranił mnie najbardziej na świecie. Kto był wtedy moim największym wsparciem? No właśnie David. Chciał mojego szczęścia, bo coś do mnie czuje. Potem omal się z nim nie kochałam, całowałam go kiedy tylko się dało... A co finalnie zrobiłam? Tak po prostu wróciłam do Rogera.

Czasami jestem straszną idiotką...

Chcę pobyć sama z dziewczynami w tym pięknym mieście i z nimi pogadać, więc zabieram je na małą wycieczkę - pokazuje im zamek Edynburski, Arhur Seat z daleka oraz przechadzamy się starym miastem. Chłopaki w tymczasie, zajmują się dziećmi i przysięgam że chciałabym to widzieć. Dziewczyny zabrały je głównie dlatego, żeby mogły spędzić trochę czasu z ojcami, zanim oni wyjadą w kolejną, długaśną trasę. Tak poza tym jeden z nich, to przecież noworodek, który wymaga szczególnej uwagi rodziców. Swoją drogą przekonanie Johna i Juliet, aby wybrali się z nami oraz dzieckiem w podróż, graniczyło z cudem. Ten cud jednak się spełnił, bo są tutaj z nami.

Gdzieś około piątej po południu, wybieramy się do wegańskiej restauracji, na co Paula oczywiście reaguje odwróceniem się na pięcie i skierowaniem swoich kroków do Mc'Donalda. Cytuje jej słowa : Nie jestem królikiem, żeby wpierdalać zieleninę. Do zobaczenia później Bunnies.

- To wszystko poszło za szybko, nie sądzisz? - Juliet patrzy na mnie zmartwionym wzrokiem, kiedy czekamy na swoje zamówienie. Susan idzie w jej ślady, składając ręce na stole.

Zgadzam się z jej słowami. Moje życie to istny rollercoster, który podczas tych wakacji zjechał gwałtownie w dół i teraz nie może się zatrzymać. Jestem w jego wagoniku, pędze a wiatr albo dmucha mi w oczy, albo rozwiewa moje włosy, powodując beztroskę i radość.

- Wiem - jęcząc, kładę łokcie na stole i chowam twarz w dłoniach.

- Ej! Tylko mi się nie załamuj! - Susan odciąga moje dłonie, więc jak posłuszne dziecko kładę jej na stole. Minę jednak dalej mam nietęgą.

- Ten wyjazd jest super, ale nie wiem czy dobrze wpływa na twoją obecną sytaucję Tori - mówi Juliet, bawiąc się solniczką i obraca ją w dłoniach.

Niestety wiem że takie wycieczki w momencie gdzie powinnam odbywać ważne rozmowy oraz rozwiązywać problemy, nie jest dobrym pomysłem. Jest za to dobrą ucieczką, na te wszystkie sprawy.

Nagle ktoś wchodzi do restauracji i od razu rozpoznaje tą osobę, dziewczyny chyba też.

- Roger? - podrywam się z krzesła, omal go nie wywracając. Jest ostatnią osobą, jakiej się tu spodziewałam.

-Cześć dziewczyny - mówi i się uśmiecha. Jego gest jednak nie jest odwzajemniony przez moje przyjaciółki. Nadal trzymają go na dystans i jakoś nie wierzą w zmianę jaką chcę przejść. Ja chyba też powinnam, ale człowiek od miłośći głupieje i podejmuje potem równie głupie decyzje.

Kocham Cię Roger, więcej grzechów nie pamiętam - myślę w głowie i zgadzam się z tym.

- Skąd ty się tu wytrząsnąłeś? - mrugam powiekami.

- Mam dobrych informatorów żeby wiedzieć gdzie jesteście - uśmiecha się wręcz szelmowsko - I nie, nie jestem stalkerem ale mam bardzo ważną sprawę i muszę cię porwać.

Susan prycha pod nosem.

- Gdzie? Z dziewczynami już zamówiłyśmy...

- Proszę Tori - łapie mnie za ręke i patrzy głęboko w oczy, tym samym lekko mnie paraliżując. Przez moje ciało przebiega dobrze znany dreszcz - Przepraszam was, to naprawdę ważne - puszcza moją dłoń i grzebie w środku marynarki. Wyjmuje z niej portfel, a po chwili wyciąga z niego dwa banknoty o grubych nominałach. Rzuca je na stół przed dziewczynami i poprawia okulary na nosie. Słońce schowało się doszczętnie, jakąś godzinę temu, za szarymi chmurami i nie przebija się przez nie ani jeden promyk ale :

a) Roger uwielbia okulary przeciwsłoneczne, nosi je nawet w pomieszczeniu.

b) Musi się jakoś ukrywać przed fanami i paparazzi.  

- Wszystko na mój koszt. Jeszcze raz was przepraszam - bąka Roger i odwraca wzrok od dziewczyn. Znów łapie mnie za ręke, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem, tak po prostu. Zdążam tylko pomachać dziewczynom, których miny wyrażają więcej niż tysiąc słów, kiedy Roger wyprowadza mnie z restauracji. 

Wręcz wypadamy ze środka. Zimne powietrze owiewa moją twarz oraz odkryte kostki i przechodzi mnie dreszcz. I pomyśleć że jeszcze rano było tak ładnie. 

Roger bez słowa otwiera mi drzwi od strony pasażera. Stwierdził że skoro to ten sam kontynent, kupi sobie w Szkocji garaż i kilka samochodów. Ostatnio szasta pięniedzmi jak szalony, ale na ten wydatek znalazł akurat wymówkę.Powiedział że po co szukać lub czekać na taksówkę, kiedy można mieć na miejscu własne auto i używać go kiedy tylko najdzie cię ochota, bez wydawania pieniędzy. To był akurat dobry pomysł.

Kiedy Roger zajmuje miejsce za kierownicą i zamyka drzwi, zaciska mocno palce na kierownicy. Opiera na nich głowę i głęboko wzdycha. Z nie wiadomych mi do końca przyczyn, zaczynam się martwić bo wygląda na przybitego.

- Co się dzieje? - zaczynam ostrożnie. Odpowiedź przychodzi niemal natychmiast.

- Dominique tu jest. Ma ci wiele do powiedzenia...
  
                                                                                                      𝒞 𝓏 ℯ̨ 𝓈́ 𝒸́   ℐℐ

                 " Chciałabym wiedzieć na jakim poziomie jest operacja Tatuś na odległość"


Wiedziałam że ten dzień będzie musiał nadejść i szczerze mówiąc, czekałam na niego. Rozmowa z Rogerem i Dominique o NASZEJ sytaucji jest niezbędna, aby poskładać nasze życia do kupy. Albo przynajmniej spróbować. 

Siędząc jednak z Rogerem w jednej z eksulzywnych restauracji, czuję jak w moim gardle wyrasta gula, wielkości piłki do kosza. Sprawia ona że zaczynam się dusić. Nie mam bladego pojęcia, czym się tak stresuje. Być może obawiam się że usłyszę coś, czego wcale usłyszeć bym nie chciała.

Być może to że moje uczucia do kobiety która jest przyszłą matką dziecka, mojego... chłopaka? Są totalnie nieokreślone. Kiedyś wyzywałam ją od najgorszych suk i mówiłam że szczerze jej nie nawidzę, ale chciałabym naprawdę ją zrozumieć. Być może zaćmiło ją uczucie, zakochała się w Rogerze tak jak ja, czyli bez pamięci. Może obie wpadłśmy w jego sidła i ciągle zataczamy błędne koło, bo Roger nie potrafi się ogarnąć. Chyba zacznę szukać dla niego terapii, nadzieja jest w końcu matką głupich. 

Z nerwów zataczam palcem koła na obrzeżach lampki wina i przyglądam się temu, jak są już przeze mnie wypolerowane. Drugą trzymam na stole i kiedy sięga po nią Roger, natychmiast ją zabieram. Nie wiem czemu to robię, bo wychodzi to ze mnie tak automatycznie, zupełnie jakbym się czegoś wystraszyła. Chyba jeszcze nie przywykłam do jego dotyku, jego niespodziewanego dotyku.

- Wszystko okej? - pyta Roger. Unosi kieliszek do ust i posyła mi z nad niego pełne martwienie spojrzenie.

- Tak, tak - kłamię i spuszczam wzrok, zakładając zgubiony kosmyk włosów za ucho. Od razu wiem że popełniam błąd moimi gestami, bo zawsze bawię się włosami jak się denerwuję, a on o tym wie.

- Tak, tak kłamie jak z nut? - składa ręce na stole i pochyla się w moją stronę. Spoglądam na niego i trafiam na jego błękitne tęczówki, przeszywające mnie na wylot. 

No tak, to te jego słynne oczy, które rzucają na ciebie nieodwracalny urok. Czuję pieczenie na policzakch, a może nawet i na całej twarzy i wiem że się zarumieniłam, kiedy Roger parska śmiechem. 

- Co się chichrasz? - pytam trochę ostrzej niż bym chciała i robię nadąsaną minę, co oczywiście bawi go jeszcze bardziej.

- Jesteś tak urocza kiedy się rumienisz - pokazuje mu środkowego palca i odwracam głowę w bok. Jakaś starsza babka przygląda nam się jakby z przerażeniem, ale mam to gdzieś - Szczególnie kiedy się na mnie wściekasz! - znów śmieje się jak dziki.

Powoli odwracam głowę w jego stronę i opuszczam dłoń. Wciąż zanosi się śmiechem, więc mam okazję na niego popatrzeć, bez przyłapania i uświadamiam sobie jak piękny jest.

Nie chcę być kolejną laską, która uważa faceta za boga seksu i pada mu u stóp ale to jak się uśmiecha, to jak patrzy na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami, sprawiając że motylki w moim brzuchu budzą się do życia, to jak słodko pachnie i smakuje, a jego skóra zawsze jest taka ciepła i gładka, doprowadza mnie do nie małego szaleństwa. Nawet jego wory pod oczami, nie odejmują mu uroku. Może jestem jedną z tych lasek, ale mam to gdzieś, bo on jest po prostu niewyobrażalnie p i ę k n y. 

Ale nie jest piękny tylko na zewnątrz, bo w środku też emanuje dobrem i miłością, po prostu nie zawsze chcę to okazywać. Zawsze wie jak poprawić wszystkim humor, i nawet jego rzucanie talerzami czy ekspresami do kawy, się przy tym chowają. 

Jest cholernym kobieciarzem, potrafi bardzo dobrze kłamać i knuć, ale prawda jest taka że nie zawsze sam umie się w tym odnaleźć. Dlatego się gubi i popełnia tak ogromne błędy. Wiem że potrzebuje mojej pomocy. I miłości.

To wygląd przyciąga, a charakter zatrzymuje. A ja zamierzam żeby jego charakter jeszcze obisiadła chmara motyli. Nie zmieni się wszystko, nadal będzie pełno wad, ale każdy człowiek je ma. Trzeba się nauczyć z nimi żyć. 

- Cześć - nagle słyszymy głos Dominique nad naszymi glowami. Dobra atmsosfera podsycona żartami, pęka. 

- Cześć Domi, usiądź - Roger wstaje aby pomóc jej zająć miejsce, z jej wielkim bojlerem, który nosi przed sobą. Siada w prost przed nami, sadowiąc się na obitym skórą krześle. 

Pierwsze co robi to patrzy na mnie, a ja teraz widzę, jak ładną jest kobietą. Śniada skóra, ciemne i naturalnie kręcone włosy i tak pełne usta, które teraz wyglądają na smutne. W jej czarnych jak węgiel oczach, zauważam cień pewnego współczucia.

- Wiem że to dla was niezręczne - zaczyna, łapiąc się za brzuch. Susan zawsze tak robiła więc myślę że to jakiś matczynny odruch - Ale mam wam dużo do powiedzenia... - spuszcza wzrok, kiedy przychodzi kelner. 

My z Rogerem wcześniej mu odmówiliśmy, mówiąc że na kogoś czekamy i wzięliśmy tylko wino.  Teraz chcę wziąść normalną kolację, ale kiedy Dominique bierze tylko sernik na zimno, a Roger Brownie, natychmiast rezygnuje z tego pomysłu. Jestem głodna jak wilk, lecz wybieram szarlotkę. W duchu mam nadzieję, że dziewczyny wezmą mi mojego wrapa na wynos, albo Paula wróci z pakami pełnych jedzenia. Istnieje duże prawdobodobieństwo tej drugiej opcji. 

- Zanim zaczniesz mówić, chcę was przeprosić - Roger składa ręce na stole i obdarowuje nas spojrzeniem,które jest po brzegi wypełnione żalem - Nie wiem co widzicie w takim kretynie jak ja... - tu chwilowo robi pauzę i po jego twarzy błądzi uśmieszek. On już doskonale wie co, tylko nie chcę tego przyznać na głos. Swoją drogą byłoby to nieodpowiednie, dobrze że zdaje sobie z tego sprawę - Ale przepraszam, bywam po prostu żałosny... - opada na krzesło i nic więcej nie mówi.

- Roger, nie przepraszaj. To ja chciałam owinąć cię wokół palca... - głos Domi lekko się załamuje, ale przełyka głośno ślinę i kontynnuje - Byłam zaślepiona. Zakochałam się w tobie i uznałam Victorię za wroga, kogoś kogo trzeba zlikwidować, aby... - tym razem jej głos totalnie się trzęsie i po chwili nie wytrzymuje kryjąc twarz w dłoniach. Już otwieram usta, bo jestem pewna że płacze, ale podnosi głowę. Mówi dalej - Aby zdobyć Rogera - patrzy na niego, jednak on jest chyba w zbyt dużym szoku - Nie tak wychowali mnie rodzice. Gdyby wiedzieli co wymyśliliśmy z Davidem... - w tym momencie urywa i patrzy na mnie szeroko otwartymi oczyma. 

Mam wrażenie że cała krew odpływa mi z twarzy, kiedy słyszę jego imię. Lada moment, a osunę się z krzesła i spadnę z dużym łomotem na drewnianą posadzkę. Mój tyłek jest raczej przyzwczajony do takich upadków.

Ale moje serce przeżyło ostatnio istny armagedon emocjonalny i raz jest rozszarpane na kilka tysięcy kawałeczków, następnego dnia zapomina o swojej roli dobroci i staje się bezwzględne, dudniąc przy tym od adrealiny, a teraz tłucze i tłuczę coraz szybciej, z szoku i niedowierzania. Moje serce chyba też zaraz zaliczy swój pierwszy upadek na podłogę.

- David? Co z tym wszytkim ma wspólnego David? - Roger znów sięga po kieliszek, marszcząc brwi, a ja łapię się za serce. 

Siedź na dupie - rozkazuje w myślach.

- To mój kuzyn.

Deklaracja Domi sprawia, że Roger wypluwa trochę napoju z ust i zaczyna się krztusić. Wszystkie spojrzenia w pomieszczeniu kierują się na nas, ale szczerze mam to gdzieś, w obecnej sytuacji. Rog robi się cały czerwony i dopiero kiedy Dominique klepie go po plecach, wreszcze się uspokaja. 

Być może też bym mu pomogła, gdyby nie to że nie mogę się ruszyć. Już wiem o jakiej kuzynce David mówił. Zasycha mi w gardle.

- Victoria, wiem że to dla ciebie szok... Ale on szaleńczo się w tobie zakochał, tak jak ja w.... - nie kończy, bo jest wiadome o kogo chodzi.

- To znaczy że obaj chcieliście zniszczyć nasz związek? - pyta ostro Roger i zaczyna kipić złością. 

Dominiqe wybucha płaczem i pierwszy raz od wielu miesięcy, naprawdę mi jej szkoda. Jej plan, plan jej i Davida, był tak cholernie dobrze przemyślany. Byłam okłamywana przez tyle czasu, najpierw przez miłość mojego życia, a potem przez faceta który rzekomo mnie kocha. 

Nie wiem jak się zachować. Wychodzi na to że uczucia, jak i intencje Davida są szczere lecz to że zataił przede mną takie coś, jest dla mnie rzeczą wprost nie do pomyślenia. Co mam począć, co czuje do ludzi których znam, w co właściwie mam wierzyć? Pytania mnożą się i mnożą, ale odpowiedzi nie mają zamiaru wejść w to działanie. 

- Dominique, nie płacz - proszę ją o to głównie dlatego, że mam już dość patrzenia na łzy, albo samej zanoszenia się nimi. Ale też dlatego że odczuwam do niej żal. Mimo tego wszystkiego, bije od niej dobroć i wygląda na miłą babkę. Ją też zaczarowały oczy Rogera i tu akurat troszkę ją rozumiem. Kładę jej dłoń na ramieniu.

- Victoria, ona... - zaczyna Roger, ale posyłam mu wściekłe spojrzenie więc natychmiast się ucisza. 

- Zrób ogromną przysługę dla świata i przymknij choć na jeden moment swoje wyszczekane usta - słysząc moje wkurzenie i to jakim tonem mówię, natychmiast zamyka buzię na kłódkę. Ostatnie czego nam trzeba to jego pretensje i marudzenie na cały świat. To przecież po części też jego wina, powinien o tym pomyśleć. Z powrotem patrzę na Domi - Słuchaj, nie wiem czy będe ci w stanie wybaczyć ten wybryk... - przygryzam wargę, kiedy podnosi na mnie mokre od płaczu oczy - Ale muszę wiedzieć jedną rzecz. Jak zamierzasz żyć z dzieckiem, kiedy tatuś będzie na odległość? 

Już mam się przygotować na jej atak że to ich prywatna sprawa, ale chyba słusznie zauważa że to wszystko odbija się na mnie, jak odbicie w lustrze, a tak poza tym jest całkiem inna niż myślałam. Nie jest wybuchowa czy tym bardziej nerwowa, to fajna babka.

- Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy. Chcę wrócić do Francji, ale myślę że nie byłoby problemu żebym zjawiała się w Londynie... O ile Rog będzie tego chciał...

Roger jest chyba zbyt zamyślony, bądź też wkurzony bo wbija spojrzenie w blat stołu i nic nie mówi.

- Jesteś taka kochana... Tak bardzo żałuję że postrzegałam cię jako wroga... -mówi dalej, a  na jej twarzy maluje się skrucha, która jest szczera.

Chcę coś powiedzieć, ale wtedy kelner przynosi nasze zamówienia, tłumacząc swoje spóźnienie dużą ilością klientów, ale niepotrzebnie. Wcześniej i tak byśmy nic nie przęłknęli. 

Susan

Pięć miesięcy później...

- Mamo, nie opuszczaj nas jak tata! - krzyczy Domen, uwieszając się na mojej nodze. Muszę powstrzymać łzy cisnące mi się do oczu. 

Trzy dni temu Victoria przyjechała do mnie z nie małą niespodzianką. Było to po dwudziestej trzeciej, kiedy dzieciaki i Maya, która bywa u mnie coraz częściej, już spały. Miała przyjechać na chwilę, ale jak zaczęłyśmy gadać, to poszedł cały dzbanek zielonej herbaty, którą uwielbiamy razem z Juliet. 

Punktem kulminacyjnym tej rozmowy, był bilet lotniczy do Belgii. Dochodzi koniec stycznia i chłopaki są tam tylko raz podczas swojej trasy, właśnie teraz. Jest to niesamowicie blisko Anglii, więc Roger stwierdził czemu nie, przejedźcie do nas na kilka dni. Nadal nie jest w kręgu osób które darzę sympatią, powiedziałabym że obecnie jest w promieniu kilkuset kilometrów od niego, ale tym u mnie zapunktował. Już od dawna marzyłam aby spędzić z Brianem trochę czasu, sam na sam. No i porozmawiać z Johnem oraz Freddiem. Ta trójka będzie miała niezłą niespodziankę.

Są to tylko cztery marne dni, ale cztery dni kiedy wreszcie spotkam osobę za którą bezgranicznie tęsknie. Muszę zostawić dzieci w Londynie i nie martwię się o nie, bo moja rodzicielka to jedna z najwspanialszych osób jakie znam ale bardziej o ich psychikę. Znów będą rozdzielone, nie dość że od ojca, to jeszcze od matki. Boli mnie serce na tę myśl.

- Posłuchajcie cioci Pauline - Paula uklęka na ganku, gdzie żegnam się z Emily, Domenem oraz moją rodziną. Przez chwilę odrywają się ode mnie, aby skoncentrować wzrok i słuch na Pauli - Jeśli pójdziecie teraz spać i zrobcie tak jeszcze cztery razy, to mamusia wróci lada moment! 

Moje dzieci wydają okrzyki radości i wbiegają do domu, a potem kierują swoje kroki na schody.

- To nawet nie miało sensu - parska Juliet i kręci głową. 

- Dzieci nie rozumieją wielu rzeczy, a ta pruchwa to wykorzystała aby jak najszybciej się ich pozbyć - Victoria przewraca oczami z rękami na piersi.

- Doprawdy Pauline, przysięgam że wytnę ci organy aby zapłacić za najlepszych psychologów dla moich dzieci. Po tym wszytkim będą miały traumy.

Po moich słowach wszyscy wybuachają gromkim śmiechem.

Wylatujemy w nocy, więc nastawiam się na to że lada moment, wejdę do samolotu i zasnę. Zawsze tak było.

Nie tym razem. Gdzieś po godzinie, Victoria leży przytulona do ściany z opaską na oczach i słuchawkami ( czytaj. Jej niezbędnikiem życia) na uszach. Słucha na tyle głośno że słyszę każdy wers w Tie Your Mother Down, na które ma ostatnio fazę. Zaraz obok niej Pauline leży na wznak i też z słuchawkami na uszach. Na moim ramieniu słodko drzemię sobie Juliet, której opaska trochę zsunęła się z oczu. Poprawiam ją.

Jako jedyna z mojej paczki, a możliwe że też całego samolotu z wyjątkiem załogi, nie śpię. Boli mnie głowa i liczenie baranów mnie zanudza, kiedy dochodzę do pięciusetki. Może to właśnie od tego liczenia czuję ból.

Kiedy stwierdzam że już dłużej nie wytrzymam, ściągam opaskę i ciężko wzdycham. Chcę sięgnąć do mojej torby, ale boję się że obudzę tą śpiącą królewnę, która na mnie leży. Opadam głową na fotel i wzdycham jeszcze ciężej. 

- Długa noc, co? - szepcze nagle głos, tuż obok mnie. Odwracam głowę w prawą stronę i widzę jak jakiś blondyn szczerzy do mnie zęby. Słabo odwzajemniam uśmiech.

- No tak - odpowiadam - Dla ciebie też?

- Można tak powiedzieć, ponieważ mój zegar biologiczny chyba zwariował. Spałem cały dzień przed tym lotem - śmieje się cicho - Tak w ogóle to Kurt jestem - przyjaźnie wystawia do mnie ręke.

Uśmiecham się i ściskam ją. 

- Susan. Miło cię poznać. 

Nie może mieć więcej niż dwadzieścia lat, zupełnie jak ja. Ma dłuższe włosy, ale nie aż tak długie bo sięgają mu ledwo do barków i mimo egipskich ciemności, lśnią wyraźnym blondem. Ma lekki zarost i dobrze zarysowaną szczęke, tak dobrze jakby ktoś wyrył ją w drewnie. 

Rozmowa z Kurtem, powoduje że trochę się rozluźniam. Dowiaduje się że mieszka w Ameryce, obecnie w San Francisco i uwielbia muzykę, a do Belgii jedzie właśnie po to aby załatwić sprawy z zespołem, który chcę założyć z kumplem. Na razie nie zdradza mi nazwy, bo mówi że dowiem się wtedy, kiedy ujrzę go w telewizji.

Tak dobrze nam się rozmawia, że nawet nie zauważam kiedy mijają dwie godziny. Nie mówię mu oczywiście że znam Queen, czyli jeden z najbardziej znanych zespołów, a tym bardziej że jestem żoną gitarzysty zespołu. Z dziwnych przyczyn, wolę zachować to dla siebie.

W pewnym momencie wyciąga jakąś karteczkę z plecaka. 

- To mój numer komórkowy. Odezwij się jak będziesz w Ameryce - posyła mi uśmiech.

- Komórkowy? - dziwię się i chowam karteczkę do jednej z książek. Juliet przewróciła się na drugi bok i leży teraz na Pauline.

- Ojej, zapomniałem że u was nie ma jeszcze komórek. To przenośny telefon - tłumaczy i znów grzebię w plecaku, wyjmując z niego coś na kształ małej cegły z przyciskami. 

No tak, Ci Amerykanie to dobrze mają. Zawsze pierwsi.

Biorę od niego urządzenie i obracam w dłoniach. Waży dużo, ale ogólnie jest małe i poręczne. Ma mały ekranik a pod nim mnóstwo przycisków. 

- Najwyższy czas - mówię i oddaje mu komórkę. Telefony stacjonarne potrafią być upierdliwe. 

- Czy to znaczy że szybciej trafisz do Ameryki, aby sobie taki sprawić? - znów szczerzy zęby.

- Aż tak ci na tym zależy? - unoszę brwi, kiedy nagle w samolocie rozlega się dźwięk stewardess, że to czas kiedy chodzą po samolocie i możemy sobie coś kupić.

- Jejku... - mruczy nagle Paula i kiedy odwracam głowę w jej stronę, widzę jak się podnosi - Nareszcie jedzenie - patrzy na mnie wręcz krytycznie - Ględzisz chyba od trzech godzin, spać nie idzie. 

Śmieje się i ku mojemu zaskoczeniu Kurt też to robi.

- Ona tak zawsze - wzruszam ramionami, widząc że większość pasażerów odsłania okna, a przez nie do samolotu wlewa się ciepłe, pomarańczowe światło wschodzącego słońca.

- Dziękuje ci Susan - mówi nagle - Dzięki tobie nie umarłem tu z nudów.

- Mówiłam skręćmy w lewo! Blondynki nie posłuchacie nie? - Victoria bulwersuje się na siedzeniu pasażera i zakłada ręce na piersi, w oznace że jest urażona. 

Jesteśmy w Brukseli, bite sześć godzin. Pierwszy punkt jaki zaliczyłyśmy to nasz hotel, do którego zawiózł nas bardzo miły taksówkarz. Opowiedział nam co nie co o mieście i dał nam swój numer, gdybyśmy czegoś potrzebowały - podwózki bądź informacji dotyczącej Brukseli.

Wszystko było super. Odświeżyłyśmy się i przebrałyśmy, a pierwszym naszym punktem były belgijskie frytki oraz gofry. W takie dni jak ten, dieta nie obowiązuje.

To że w Belgii mają najlepsze frytki pod słońcem, to prawda. Poszliśmy do budki, gdzie pan za ladą przygotowywał je na naszych oczach. My z dziewczynami fascynowałyśmy się z jaką pasją można przygotowywać jedzenie, a Pauline przykleiła się do szyby ze wzrokiem "Daj mi już to jedzenie, bo inaczej będe zmuszona zjeść ciebie". Obowiązkowo Tori narobiła jej mnóstwo zdjęć, bo ta była tak zbulwersowana, że aż śmieszna. Czasami sądzimy że serio byłaby w stanie zabić za paczkę frytek czy karton batoników.

Nie chciałyśmy zwiedzać, bo tą część pragnęłyśmy zaliczyć z chłopakami, ale i tak trafiłyśmy pod jeden zabytek, mianowicie Wielki Pałac Brukselski, więc żal było się nie zatrzymać i nie porobić kilku ( kilkudziesiąt w rzeczywistości, bo Juliet i Tori ciągle coś nie pasowało) fotek. 

Ustaliłyśmy z Rogerem że pojawimy się jako niespodzianka, na koncercie a ten miał się zacząć chwilę przed dwudziestą. Postanowiłyśmy więc pójść do kina, gdzie rzecz jasna, zasnęłam. Z jednej strony szkoda, bo film zapowidał się super, ale z drugiej zmęczenie w końcu wygrało. Może to i lepiej, choć trochę się przespałam.

Wybiła osiemnsta i wtedy wróciłyśmy aby zrobić się na bóstwo - wszystkie zakładamy tę samą czarną koszulkę z logo Queen, aby sprawić przyjemność chłopakom a tak poza tym uważam że są one boskie. Ja kompletuje to z czarną, matową oraz rozkloszowaną spódnicą i czarną jeansową kurtką oraz czarnymi rajstopami, Victoria z czarną, jeansową spódniczką** oraz niebieską, jeansową kurtką z naszywkami - dostaje szału kiedy dowiaduje się że zostawiła swoją skórzaną kurtkę w Londynie. Od zawsze takie uwielbia, ale teraz jeszcze bardziej bo łączy się w ten sposób z Rogerem w stylizacji, no i oprócz tego chcę zdawać na motocykl, a skórzane kurtki tylko się z tym kojarzą. 

Pauline ubiera do koszulki zwykłe czarne spodnie i nic więcej, potem tylko kurtkę zimową. Juliet zakłada spódnicę taką samą jak ja, a do tego różową ramoneskę, dla kontrastu.

Pauline i Victoria dają sobie zrobić lekkie makijaże, potem robię je ja i Juliet, rozpuszczamy włosy, zakładamy jakieś dodatki i robimy z pokoju miejsce duszności - każda z nas pryska się innym perfumem. Dobrze że wyszłyśmy pięć minut później.

A teraz minęła godzina i jest w pół do ósmej, a my nadal nie znalazłyśmy Forest National, gdzie odbywa się impreza. Pytałyśmy ludzi, ale każdy mówi co innego. Że to nie ta dzielnica, że mamy skręcić w prawo a potem w lewo, drugi że najpierw w lewo i dopiero w prawo. I weź tu człowieku bądź mądry.

Mapy też już nas zawodzą. Poprosiłam Paulę która prowadzi, aby zatrzymała się przy jakiejś budce telefonicznej i żebyśmy przedzwoniły do tego taksówkarza, ale fajnie jakby kiedykolwiek posłuchała chociaż jednej z nas. A nigdy nie słucha, bo wie swoje lepiej.

Tak samo uważała wynajęcie samochodu tutaj za świetny pomysł, a teraz jesteśmy w czarnej dupie. 

W tym momencie żałuję że nie jesteśmy Amerykankami i nie mamy komórki, tak jak Kurt. Już sobie wyobrażam jak musi to być poręczne i wygodne, czekam aż tylko dojdą do Anglii. Będe pierwszą która kupi tę nowinkę techinczną. 

- Jest! - wykrzykuje nagle Pauline i ostro zakręca, tak że wpadam z siedzenia na Juliet, a ona na drzwi.

- Nadal chcesz jej wyciąć organy? Bo z chęcią ci w tym pomogę ! - warczy Victoria, masując głowę. Jak widać też ucierpiała na tym zakręcie.

Kiedy jednak zauważamy to co Paula, wkurzenie i ból po małej kolizji, odchodzą na drugi plan. Z daleka widzimy halę z nazwą Forest National Brussels i gęste tłumy ludzi kłębiące się przed nią. Sukces, udało się nam ( w końcu). 

Zajedżamy na tylny parking dla pracowników, tak jak życzył sobie Roger i kiedy ochroniarz chcę już nam zwrócić uwagę, właśnie on spieszy z pomocą. Jest ubrany w czarne spodnie z szelkami i białą koszulę. Nie tego się spodziewałam, bo wiem że lubi bardziej odważniejsze stylizacje. Jeszcze przed Bohrap, uwielbiał zakładać na gołą klatę, jeansowe kurtki bez rękawów.

Spoglądam na Victorię, która patrzy się na niego jak sroka w gnat z otwartymi ustami. Nie wiem co miała na myśli mówiąc " Chcę trzymać go na dystans", bo na pewno nie to. 

Ale z drugiej strony, nie powinnam się dziwić. Sama będe tak patrzeć na Briana, więc to ostatnia rzecz o jaką powinnam się czepiać. 

Roger mówi coś chyba w stylu "Znam je" do ochroniarza i działa, bo po chwili belka się podnosi i Paula wjedża na parking. Musi przygazować żeby się popisać, ale w końcu staje na pierwszym lepszym miejscu, bo prawie wszystkie są puste. Wysiadamy i czuję jak w moim ciele narasta ekstytacja, a uśmiech sam wpływa na twarz. Zaraz zobaczę mojego mężczynę i przyjaciół, za którymi zdążyłam się natęsknić. 

- Cześć Kettle, tęskniłem - Roger podchodzi do Victorii i obejmując ją, oddaje jej namiętny lecz krótki pocałunek. Potem spogląda na nas i macha nam na powitanie. Domyśla się że nie chcemy się z nim spoufalać, przynajmniej na razie - Cześć dziewczyny. Miło was widzieć. 

Odmachujemy, ale Paula ma inne podejście bo podchodzi do Roga, zbija z nim piątke, utrzymuje jego ręke w uścisku i zbija się z nim barami. Jakby byli kumplami. On oczywiście uśmiecha się na ten gest, bo myśli że zaczynamy go akceptować. 

Nie powiedziałabym, bo u mnie nadal jest na dużym minusie, ale niech tak myśli. Może kiedyś i ja zmienię swoje uczucia do niego. 

- Za dawdzieścia minut mamy występ, zaprowadzę was na bakcstage - mówi, łapiąc Tori za ręke. Paula zamyka samochód, po czym idziemy za nim. 

Gdy wchodzimy wokół krząta się pełno ludzi. Jedni przewożą nagłośnienie, inni oświetlenie a jeszcze inni mnóstwo części od perkusji Rogera czy odpowiednio podłączają kable. Pomieszczenie jest większe niż myślałam.

- Ej, Deaky! - woła nagle Roger, a ja odwracam głowę w stronę którą krzyczy. Faktycznie jest tam John i rozmawia z kimś plecami do nas. Kiedy jednak słyszy swój pseudeonim, natychmiast się odwraca i dopiero po chwili ogarnia co się właściwie dzieje. Kiedy zauważa Juliet, jego oczy robią się wielkie jak spodki, a na twarz wpływa ogromny uśmiech.

- Juliet? - pyta z niedowierzaniem w głosie i powoli do nas podchodzi, kiedy moja przyjaciółka podbiega i uwiesza mu się na szyi. Zamyka ją w uścisku, robiąc z nią piruet w powietrzu. 

Odwracam się i widzę jak Roger już całuje się z Tori, a Paula naskakuje na Freda tak że omal się nie wywracją. 

No dobra, a gdzie w tym całym zamieszaniu Brian?

Chodzę po ludziach i pytam o niego, aż w końcu trafiam na babkę od dźwięku, która mówi mi że ostatnio był widziany w garderobie. Jak na szpilkach, idę do wskazanego przez nią miejsca. Nie wiem czym się tak denerwuje, ale wiem na pewno że czasami w człowieku, nagle rodzi się jakieś złe przeczucie i uważamy je za pewnik. Tak również jest w tym przypadku.

Wpadam jak wściekła, do garderoby i widok jaki tam zastaje sprawia, że omal nie upadam.

- Susan?! - wykrzykuje Brian i natychmiast wstaje, odkładając gitarę. Podchodzi i mocno mnie ściska, ale staje z opuszczonymi rękami, zbyt oszołomiona aby cokolwiek powiedzieć, lub tym bardziej zrobić.

Wbijam wzrok w Cainę. Tak, dobrze słyszycie, Cainę. Siedzi jak gdyby nigdy nic, zaraz obok miejsca Briana, z kremową gitarą w ręku. Sama chyba jest w szoku, bo ma rozwarte usta i patrzy się na mnie jakby conajmniej ducha zobaczyła.

- Ale ja za tobą, tęskniłem - Brian mnie całuje, ale ja nawet tego nie czuję, nawet nie odwzajemniam jego gestu, nawet nie zamykam oczu. Nie wiem kiedy popadłam w taki marmaz, ale pozbywam się go dopiero wtedy, kiedy Brian mną potrząsa - Ej, pani May? Baza do pani - spoglądam w jego oczy. Są pełne radości.

Też się cieszę że go widzę, nawet bardzo, ale na razie chyba wolałabym żeby wyjaśnił mi obecną sytuację. Jest tak surrealistyczna, że coraz więcej pytań rodzi się w mojej głowie. 

- Susan! - Caina nagle wstaje, ale udawana radość w jej głosie jest sztuczna bardziej niż silikon w piersiach niektórych gwiazd i plastik w zabawkach moich dzieci. - Jestem w szoku!

Ona jest w szoku? Jakim cudem to ona jest w szoku? Czegoś tu kompletnie nie rozumiem i jakoś nikt nie spieszy mi z wyjaśnieniami. Jak ona się tu w ogóle dostała?

- Co ty tu robisz? - bardziej syczę, niż pytam. Brian wystrzesza na mnie oczy.

- Moja kapela ma tu jutro koncert i Brian pomaga mi się przygotowywać - wzrusza ramionami, jak gdyby nigdy nic.

Nie wierzę jej że tylko dziś, akurat tak przez czysty przypadek, się tu spotkali i poprosiła go pomoc. W tym jest coś głębszego, szczególnie że razem śmieszkowali kiedy weszłam. Jakby znali się od wielu lat. Tak poza tym podstępnu uśmieszek który wpływa na jej twarz, jest wręcz wymowny.

- Śmieszny zbieg okoliczności że rodziłyście w tym samym szpitalu, w Ameryce, co nie? - uśmiecha się Brian, ale mi wcale do śmiechu nie jest. Postanawiam rozegrać to na spokojnie.

- Caina, czy mogłabyś nas zostawić samych? - pytam miękko i nawet zmuszam się na uśmiech, choć musi on przypominać bardziej grymas.

- Dobrze - bąka i nawet nie zabierając gitary, wychodzi, cichutko zamykając za sobą drzwi. 

- Co jest do cholery? - pytam Briana i obdarowuje go pytającym, ale również zdenerwowanym spojrzeniem. 

- Susan, o co ci chodzi?Jesteś zazdrosna? - gładzi mnie po policzku i w pierwszym odruchu, mam ochotę odtrącić jego dłoń, ale ciepło i spokój jakie przepływają przez moje ciało kiedy to robi, skutecznie odciągają mnie od tego pomysłu. 

- Brian, może i tak - przyznaje to przed nim, ale i samą sobą. Ciężko wzdycham - Ale ty wiesz co ona o was wygadywała? Mówiła że jesteś jej idolem i obrażała naszych przyjaciół. Nie sądzisz że to dziwne, kiedy nagle zjawia się w twoim życiu? - wszystko mówię na jednym tchu, więc w końcu mogę wypuścić duszczące mnie powietrze.

- Susan, szczerze mówiąc? Mam to gdzieś - otwieram szerzej oczy - Serio tylko graliśmy, jeśli chcesz to zerwę z nią jakiekolwiek konatakty, choćby od zaraz - mówi to tak pewnie, w jego głosie pobrzmiewa szczerość.

- Czyli nie potrzebnie robiłam to przedstawienie? 

W jednej chwili jakakolwiek złość pęka jak bańka mydlana, nie pozostawiając po sobie ani śladu. To wyglądało trochę tak, jakbym kompletnie nie ufała Brianowi, a wcale tak nie jest. Po prostu gdy jedna osoba wyrządzi krzywdy w twoim życiu, w jakimś momencie i tak krzywo na nią spojrzysz, nawet jak się pogodzicie. Tak jest w przypadku Cainy i po prostu mnie poniosło. 

- Prędzej wszystkie gwiazdy zgasną na niebie, niż cię zdradzę - odnajduję moje usta i wplatając dłoń w moje włosy, drugą kładąc mi na  biodrze, oddaje im gorący pocałunek. 

Jest w nim tyle pasji, zachłanności i miłości, że wiem że mogę mu zaufać, że wiem że jestem bezpieczna. 

Zatracając się w jego ustach, zapominam o wcześniejszych wydarzeniach. 

Pauline

Nie przyznam tego przed nikim, ale koncert wręcz zwala mnie z nóg.

Mam podczas niego trzy ukochane momenty. Pierwszy to ten kiedy Brian chwilowo porywa całą scenę i publiczność, swoją przemową przed 39, że jeśli chcą śpieważ razem to niech to zrobią, a Roger musi się wciąć i wydziera się żeby tak  zrobili, żeby zaśpiewali razem.

Drugi to ten gdzie Freddie podbiega do wielkich głośników i chcę je zwalić, a Brian próbuje go odwieść od tego pomysłu, przytrzymując je nogą. Gra przy tym na gitarze, więc po krótkiej chwili odpuszcza i za sparwą Mercurego, wielkie pudło upada z łomotem na podłoże sceny. Żeby tego było mało, wskakuje na nie i wraca do śpiewania, jak gdyby nic się nie wydarzyło. 

Jako trzeci chciałam dać moment, kiedy Roger jako jedyny jest podjarany tym że grają I'm In Love With My Car, ale skłamałabym bo naprawdę nie ważne co grali, byli niesmowici.

Z tej okazji, chłopaki zapraszają nas do swojego hotelu, aby uczcić tak wspaniały koncert. Są padnięci, ale mówią że nie po to tu przyjechłyśmy, żeby spać. Trzeba korzystać ze wszystkiego, póki tu jesteśmy.

Jednak kiedy wszyscy zaczęli się przebierać, Mercury poszedł na tyły i to tak jakby się tam skardał, bo zaczął rozglądać się na boki. Pewny że nikt go nie widzi, wyślizgnął się za drzwi. 

Nie mam ciekawskiej natury, czy coś takiego. Szczerze mówiąc, tym czym się przejmują się ludzie, ja zlewam jak się da.

Ale Freddie był niemal wystraszony, nie chciał zostać przyłapany, a to znaczy że mogło chodzić o coś poważnego. Tak poza tym jako jego przyjaciółka, zaczęłam się poważnie martwić, to raczej taki normalny, ludzki odruch. Nie byłam ciekawa, po prostu wygrały obawy. Podbiegłam do drzwi i leciutko je uchyliłam. 

Okazało się że to jakiś zaułek na parkingu, schowany za ścianami budynku. Przez malusią szparę, zobaczyłam jakieś widocznie stare i porysane auto o niebieskiej barwie. Nic nie przychodziło mi do głowy, nawet nie próbowałam zgadywać do kogo należy ten samochód, bo było to tak samo beznsensowne, jak mycie zębów przed śniadaniem.

Okazało się że wcale nie musiałam myśleć, wystarczyło poczekać, aż usłyszałam jego głos. 

- Jeszcze jeden album i spełniamy nasz układ, inaczej...

- Wiem, wiem co zrobisz! Mógłbyś przestać o tym mówić? - mówi Freddie, na jego słowa, a w jego głosie jest rozpacz i gorycz. 

- Nie przestanę, bo wiem jaki jesteś. Jadaczka ci się nie zamyka.

- Lecz się człowieku...

- Mówi to osoba z zaburzeniami osobowości. Nie sądzisz że to hipokryzja, Fred? 

Jeszcze lada moment i upadnę na podłogę, a tego bardzo bym nie chciała. Ledwo dobiegam do jakiś skrzyń i naprawdę tracę grunt pod nogami. Cała się trzęse i ciężko dyszę. 

Freddie jest w wielkim niebezpieczeństwie, a ja nie mogę nic z tym zrobić...

Victoria

Chłopaki mają gościć w Brukseli, jeszcze jakiś tydzień, więc i my zostajemy dłużej. Przekładamy lot, przenosimy się do nich do hotelu, czyli coś co w naszym podróżniczym grafiku, zasługuje na miano normalnego. 

Kiedy wszyscy regenujemy się po koncercie, przychodzi czas na zwiedzanie. Stawiamy je na pierwszym miejscu, bo wiemy jak długo potrafi zajmować, a nasz czas jest jednak ograniczony - przecież każdy wie, że potrzebujemy chwil sam na sam. Trasa się nie kończy, to dopiero jej połowa więc musimy chociaż spróbować się sobą nasycić. 

Podróże to coś, dzięki czemu mogę na chwilę uciec. Uciec od codziennego życia, uciec od problemów, uciec od zmartwień. Nie żebym narzekała na Londyn, ale raczej na to comnie tam spotyka, co spotyka mnie w codziennym życiu. 

Może zacznę od lżeszej sprawy - ostatni rok studiów, to nie przelewki. Trzeba się uczyć i wkuwać do egzaminów, najlepiej całą noc żeby zapamiętać choć połowę tego co jest do nauczenia. Profesorowie nigdy nie mówili tego głośno, ale tym razem w końcu się odważyli bo usłyszałyśmy, że życie jakie prowadzimy skutecznie utrudnia nam naukę. Szybko się obudzili skoro prowadzimy je już od początku studiów, a jednak zdajemy rok w rok. Ich wieczne prośby czy komenatarze, które rzekomo mają być "radami", dobijają nas psychicznie. 

Ta cięższa sprawa? David nie chcę znać mnie, a ja nie chcę znać jego. To nieprawda, ale tak właśnie powiedziliśmy sobie na nasze pożegananie. Pożarliśmy się tak bardzo, że miałam wrażenie jakbyśmy w sekundę stali się sobie najgorszymi wrogami. Ja mu zarzucałam jedną rzecz, on zarzucał mi drugą, on mówił że jestem naiwną dziewuchą, a ja że on kłamcą. W końcu w nerwach powiedział że żałuję że mnie w ogóle poznał, a ja odpyskowałam mu tym samym. Do dziś się do siebie nie odzywamy, a ja potrafię o to płakać co noc. 

Mogłabym do niego zadzwonić, chociaż spróbować, ale duma zawsze wygrywa i nawet nie próbuje jej chować do kieszeni. Ta duma wisi na mnie, jak pieprzony medal. Medal za bycie egoistką i najlepsze udawanie w byciu zimną suką.

Jedna sprawa, która tak naprawdę na początku była tą najgorszą, która rozpętała cały ten huragan, skończyła się happy endem. Felix Luther Taylor urodził się cały i zdrowy, a do tego wcale nie jest podobny do Rogera, bo więcej odziedziczył po Dominique - ma jedynie oczy po Rogerze, jego skóra jest lekką mieszanką, ale włosy i twarz, ma typowo po Dominique. 

Przestałyśmy być wrogami, a wręcz przeciwnie, wspieramy się nawzajem. Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że kochanka mojego mężczyny, która ma jeszcze moje dziecko, stanie się dla mnie kimś w rodzaju koleżanki, wybuchłabym mu śmiechem prosto w twarz

 Obecnie Domi siedzi we Francji, ale ma przyjechać podczas przerwy świątecznej, aby Felix mógł spędzić trochę czasu z ojcem. Ich stosunki również się unormowały, a to bardzo ważne przy dziecku.

Dominique co  prawda dopiero po jakimś czasie przyznała się, do czego były jej sekskasety, ale zrezygnowała z tego planu. Chciała je upublicznić, gdy dowiedziała się że jest w ciąży. Jej plan był taki, aby zarobić na tych kasetach i po prostu uciec z dzieckiem, bo nie chciała więcej psuć Rogerowi życia. Dobrze że zakończyło się to w inny sposób, bo obecnie obydwie kopie kaset są już w kawałeczkach, a Dominique zrozumiała swoje błędy.

Wszystko miał się popsuć, po powrocie do hotelu...

Siedzimy z Rogerem w kawiarni, gdzie serwują najlepsze gofry bąbelkowe w mieście. To jakaś nowość, która jak na razie zostaje tajnym przepisem i pomysłem Belgów, więc nie mogliśmy nie pójść. Dostaliśmy stolik tuż przy oknie, na anstresoli skąd rozprezciera się widok na jeden z Brukselskich placów.

Między nami toczy się normalna rozmowa, czasami łapiemy się za ręce jak za dawnych, dobrych czasów. Jest po prostu przyjemnie, a te gofry i to jeszcze z takimi dodatkami jak bita śmietana czy M&M's, są przednie.

Wszystko nagle przerywa jedna dziewczyna. 

- Ojejku - mówi podchodząc do naszego stolika. Podnoszę na nią wzrok i widzę że jest młodziutką afroamerykanką, która nie ma nawet osiemnastu lat. Uśmiecha się przyjaźnie i patrzy to na mnie, to na Rogera - Uwielbiam twoją twórczość. Mogłabym autograf?

Dziewczyna szpera w torebce, a Roger rozsiadając się jak król, puszcza mi oczko. To dla mnie już tak typowe, że sięgam po łyżeczkę i wbijam ją w bitą śmietanę. Zastygam z nią jednak przy ustach, kiedy Roger mówi:

- Ej Tori, to do ciebie.

Odkładam łyżeczkę i patrzę na dziewczynę. Trzyma coś otwartego przed sobą w jednej z dłoni, a w drugiej ma pisak.  Spuszczam wzrok, widząc że to otwarta książka.

I to nie byle jaka książka. 

Bo to moja książka! 

Na moją twarz wpływa wielki uśmiech, tak szczery i szeroki, że mam wrażenie że jego radość, rozlewa się po moim ciele. Biorę pisak od dziewczyny i pytam ją o imię.

- Sarahh - odwzajemnia mój uśmiech równie szeroko. Trzyma książke w powietrzu, a ja piszę szybko, lecz starannie :

Dla Sarahh ♥

Victoria Cross- Taylor, 01.02.1979 

To Taylor zaskakuje samą mnie, ale nawet nie zauważam kiedy je napisałam, a ono już widnieje na kartce. To mój kolejny automatyczny ruch.

- Dziękuje pani... - mówi dziewczyna, ale chwilwo jej przerywam :

- Po prostu Victoria. Nie jestem aż tak stara - obie się śmiejemy.

- W takim razie dziękuje Victoria. To dla mnie zaszczyt i z niecierpliwością czekam na drugi tom.

- To dla mnie zaszczyt, że mam takich czytelników.

Chwilę jeszcze rozmawiam z Sarahh, zdradzam jej pewien szczegół do drugiej części i żeganamy się. Patrzę na Rogera z uśmiechem, ale on wcale nie jest zadowolony. Ze skrzyżowanymi rękami na piersi, gapi się w okno ze smętną miną.

- Wszystko okej? - pytam, nachylając się nad stołem i uwalniam jego jedno ramię, po czym łapię go za ręke. 

- Źle się czuję po tych słodkościach. Wracajmy do hotelu.

Piętnaście minut później znajdujemy się w naszym pokoju. Reszta chyba poszła na basen, ale Roger naprawdę wygląda mizernie i jakby opadnięty z sił, więc zostaje przy nim. Bierzemy prysznic, ubieramy się w nasze dresy do spania i kładziemy się do łóżka.

- Nie gaś - prosi Roger, kiedy sięgam ręką aby zgasić lampkę. Jest siedemnasta, ale za oknem już zmierzcha . Z powrotem odwracam się w jego stronę - Chcę popatrzeć jak piękna jesteś, póki jeszcze mogę... - mruczy słabo i głaszcze mnie po policzku.

- Co? - marszczę brwi - Przecież... - już nic nie mogę powiedzieć, bo zatyka moje usta pocałunkiem.

Jest on tak głęboki, a Roger tak na mnie napiera, że nie mogę go przerwać.

No dobra, nie mogę, ale też nie chcę.

Wplatam dłoń w jego włosy, kiedy przewraca mnie na plecy i wsuwa dłoń pod mój podkoszulek. Przechodzi mnie dreszcz, ale zarazem rozlewa się po mnie ciepło, kiedy masuje językiem moje podniebienie, powodując eksplozję smaków .

Sam jest pozbawiony górnej części garderoby, więc sune palcami po jego klatce piersiowej, od góry do dołu. Ma tak gładką skórę, że faceci z reklam o kremach się przy nim chowają.

Oplatam go nogami, kiedy obaj siadamy. Nie przestając mnie całować, ściąga mi podkoszulek. Zostawia malinki na całej mojej szyi, a ja odchylam ją, aby ułatwić mu dostęp.

Wszystko przestaje być takie, jak powinno, kiedy zaczynam ściągać mu spodnie.

- Nie! - odskakuje ode mnie, jakbym mu conajmniej matkę zabiła. Staje przed łóżkiem i cały się trzęsie.

- Matko, Roger co się stało? - sięgam po podkoszukek i szybko go zakładam. Schodzę z łóżka, podchodzę do niego. Kiedy chce sięgnąć po jego rękę, odsuwa się o krok. Słyszę jak ciężko przełyka ślinę,   skutecznie unikając mojego wzroku.

Jestem przerażona jego stanem i zastanawiam się czy to moja wina, czy może naprawdę ma gorączkę, kiedy mówi :

- Nie rób mi tego Tori. Nie możemy być razem...

Kiedy Roger wypowiada te słowa, z korytarza dobiega mnie przeraźliwy krzyk Susan.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro