XLIII. Somebody To Love - część druga

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Do góry moja piękna przyjaciółka Julia, czyli Juliet - abyście lepiej wyobrazili sobie ją w stylizacji.

Ps. Komuś przeszkadza że wstawiam zdjęcia bohaterek czasami, zamiast Queen?😆

Freddie

Kiedy zobaczyłem człowieka który wszedł do studia, krew momentalnie odpłynęła mi z twarzy. Miałem nadzieje go już więcej nie spotkać. Nie po tym co zrobił mi i Roni.

- Paul? - wstaje i obrzucam go gniewnym spojrzeniem.

Jego wiecznie zapadnięte oczy wyglądają jeszcze gorzej, gdy są pod nimi wory wielkości jego ego. Cuchnie od niego marychą, ma niechlujne ubranie, a jego wąs jest nierówno przycięty. W skrócie - od naszego ostatniego widzenia, zmienił się w jeszcze większego menela.

- Freddie, tak się cieszę że cię widzę - mówi i wyciąga ręce do uścisku, ja jednak szybko go odpycham.

- Czego chcesz? - warczę.

- Fred... - zaczyna.

- Nie nazywaj mnie tak.

- Freddie - poprawia się - Czy nie sądzisz, że nie byłoby nam cudownie? - zatacza się do tyłu i jest wyraźnie naćpany. I pomyśleć że chciał mnie w to wciągnąć... - Tylko ty i ja, twój solowy album - wzdycha, zamykając oczy.

- Dobra, koniec teatrów. Wypad - Roger wstaje i ostentacyjnie wskazuje na drzwi.

- Może Fred coś powie? - śmieje się Paul.

- Ja ci powiem to samo, wypad stąd i znikaj z mojego życia kanalio - czuje jak wzbiera się we mnie złość.

Nie wiem jakim prawem tu przebywa i czego tu chce, ale lepiej żeby szybko się stąd wynosił bo inaczej mu przywale.

- Wrócisz do mnie. Obiecuje ci to - niby groźnie wymachuje palcem, po czym łaskawie wychodzi, mijając się z dziewczynami.

- Czego ten barani łeb tu chciał? - warczy Pauline.

- Kurwa! - krzyczę i walę w pobliską ścianę.

- Freddie - słyszę melodyjny i gładki głos mojej narzeczonej, co sprawia że moje nerwy nagle odpływają. Odwracam się i widzę jak uśmiecha się z nosidełkiem w ręku.

Myśli o Paulu i wspomnienia jakie wróciły do mnie, wraz z zobaczeniem jego fałszywej twarzy - jego pocałunek, przekonywania że sam mógłbym odnieść większy sukces, to co nagadał Veronice - ulatują tak szybko, jak się pojawiły.

- Cześć kochanie - całuje ją w usta i schylam się do naszego maleństwa, małej Sonyi, usłanej w krainie snu.

Patrzę na jej niewinną buźkę, poruszające się rączki i zauważam, jak wolna od problemów jest. Nie musi podejmować żadnych decyzji, do szczęścia potrzebne jej tylko miłość, jedzenie, przewijanie i sen. O nic nie musi się starać, nic nie musi mówić.

Ale kiedyś się to zmieni. Na swojej życiowej drodze, może spotkać wielu złych ludzi, takich jak Paul, którzy mogą spróbować skutecznie zniszczyć jej życie, jej drogę do jakiegoś celu i teraz zauważam jaki ciężar odpowiedzialności na mnie spadł. Muszę chronić moje dziecko od zła tego świata, zapewnić jej bezpieczeństwo i sprawić, żeby była najszczęśliwszą osóbką na świecie. No i miała gadane, zupełnie jak tatuś.

- Kochani - mówi nagle Juliet. Patrzę w jej stronę i widzę jak z Johnem trzymają się za ręce - Pobieramy się.

Juliet

Trzy tygodnie później...

Na samą myśl o ślubie, dostaje palpitacji serca, białej gorączki i duszności zarazem. Boje się że coś pójdzie nie tak, że gdy tata będzie prowadzić mnie do ołtarza, nagle się potknę, albo zemdleje z wrażenia, a wtedy nici ze ślubu.

- Nie obgryzaj tych paznokci! - Susan wali mnie w ręke, któryś raz z rzędu tego dnia. Ostatnio jest niewyobrażalnie kapryśna i smutna z byle powodu, ale tłumaczę to hormonami.

Siedzimy w moim pokoju - ja, Susan, Victoria, Veronica, Paula oraz Mary, no i Sonya. Dopinamy wszystko na ostatni guzik. Poprawiamy makijaże czy włosy i kłócimy się również o to jak ułożyć welon w mojej fryzurze.

Uszyłam dla dziewczyn sukienki, które są identyczne i różnią się tylko kolorami. Dekolty są w typie Semi- Sweetheart, a na nich naszyte są skrzyżowane pasy, które tworzą znak "x". Są satynowe, a dół to buffiaste spódniczki z prześwitującego materiału troszkę powyżej kolan - to one zajęły mi najwięcej roboty.

Jako że kwiaty na mojej sukni, są błękitne, każda z nich ma inny odcień niebieskiego - Tori ma granat, który kontrastuje z jej złotymi włosami, Susan brudny błękit, Pauline wręcz neonowy niebieski, Roni ma lazurową a Mary w kolorze nieba. Ich usta są wściekle czerwone, a na ich szyjach i uszach, połyskuje złota biżuteria.

Wszystkie mają dopasowane szpilki do koloru sukienek. I tak - też nie wyobrażam sobie Tori i Pauli w szpilkach, dlatego na ich stopach widnieją conversy . Najmniejsza kobietka ma mała sukieneczkę, w takim samym kolorze co jej matka.

Wyglądają pięknie i wiem że idelanie nadają się na moje druhny.

- To jest to ! - wykrzykuje nagle Veronica, kiedy wszystkie kończą akcję " Znaleść idealne miejsce dla welonu Juliet Matts". Wszystkie są tak szczęśliwe, że nawet Sonya wesoło się śmieje na swojej leżance.

- Mogę się już zobaczyć? - pytam, a kiedy one twierdząco kiwają głowami, odwracam się w stronę lustra. Zupełnie nie wiem czego się spodziewać, bo od momentu robienia mnie na bóstwo oraz wizyty u fryzjerki, nie widziałam się ani razu.

Mam jeszcze zamknięte oczy. Głośno wypuszczam powietrze i dopiero wtedy je otwieram.

Wow.

Mój widok, zapiera mi dech w piersiach i pierwszy raz czuje się tak narcystycznie ale... Serio, wyglądam jak jakiś anioł.

Sukienka pasuje jak ulał, mój makijaż jest wyrazisty, ale nie przesadzony a do tego podkreśla głębie moich brązowych oczu. Aż muszę podejść i dotknąć mojej twarzy - wygląda tak nieskazitelnie jak nigdy, pokusiłabym się o stwierdzenie że wyglądam z nią jak porcelanowa lalka.

Okręcam się wokół własnej osi, a materiał sukienki unosi się razem ze mną. Patrzę jeszcze na moją fryzurę i to jak moje włosy, trzymają się w spiralnych loczkach, wraz z welonem oraz wetknietą niebieską różą.

Odwracam się do moich przyjaciółek i uśmiecham się tak szeroko, że aż mnie to boli.

- Wyglądam... - szukam długo odpowiedniego słowa, jednak Victoria mnie wyręcza:

- Bosko - patrzę w jej oczy i widzę że zbierają się w nich łzy, a Susan obok niej smarka się już jak pięciolatka. Rozmywa się jej makijaż, ale chyba nie wiele ją to obchodzi.

- Przestańcie świruski! - krzyczy Pauline, ale widzę jak sama ociera łzy. 

- Pięknie - wtrąca Veronica, patrząc na mnie wzruszona. 

- Zazdroszczę tak wspaniałych przyjaciółek - uśmiecha się Mary, biorąc Sonye w ramiona. 

- Przecież też do nich należych - mówię i nieświadomie zaczynam pociągać nosem.

- Ale was łączy historia.

- Pora żebyś do niej dołączyła - mimowolnie płacze i zamykamy się w grupowym uścisku. 

- Pamiętam jeszcze jak wygrałaś konkurs na najpiękniejszą bombkę świąteczną w pierwszej klasie - chichocze Tori, a ja przewracam oczami. Ta bombka była obrzydliwa - A teraz? A teraz wychodzisz za mąż...

- Jakoś ciężko mi w to uwierzyć - wzdycha Susan.

Nagle ktoś puka do drzwi i domyślam się, że to moja ostatnia - co prawda spóźnialska, ale równie kochana - druhna, czyli Ann.

Wpada do pokoju, cała zdyszana i pyta:

- Dużo mnie ominęło?

To ostatania dla której uszyłam sukienkę, z wielką pomocą mamy, bo uszycie pięciu sukienek w dwa tygodnie to nie lada wyczyn - ma kolor jasnego granatu.

- Tylko to jak płakałyśmy - śmieje się Susan.

- No i walkę z welonem - dodaje Paula - Miałam go ochotę wypierniczyć w cholere - przewraca oczami i teatralnie wzdycha, na co wszystkie wybuchamy gromkim śmiechem.

- Gotowa? - pyta mój tata Damien, który widocznie powstrzymuje się od płaczu. Od zawsze byłam jego córeczką i sam nie może uwierzyć w to, że tak szybko od niego uciekam. Całuje go szybko w policzek i mówię :

- Zawsze będe twoją córeczką, tatusiu - nie lubię takich wyznań, ale to samo nasunęło mi się na język. Mój tata nie powstrzymuje już wzruszenia - Gotowa - mówię pewnie. 

Na drżących nogach, otwieramy ogromne drzwi kościoła i spodziewam się spojrzeń wszystkich gości, skierowanych na nas, uśmiechniętego księdza i mojego mężczyzny, któremu chcę ofiarować wieczną miłość i w którą chcę wierzyć do końca świata, i jeden dzień dłużej. Na samą myśl, zaczynam łapczywie łapać powietrze. 

Ale cała sala, spowita jest ciszą, a wokół nie ma nikogo.

- Co do cholery - mruczę, czując przyspieszony puls. Gdzie, mój pieprzony, ślub?!

Nagle z nikąd, jak z ziemii, wyrastają jacyś dwaj mężczyźni, którzy wyglądają jak ochroniarze.

- Proszę za nami - mówią.

John

- Nie wiem czy to był dobry pomysł - nerwowo przebieram palcami.

Może ciężko w to uwierzyć, ale jesteśmy w lesie, obok domu weselnego. Drzewa są ozdobione światełkami, a nad krzesłami dla gości i ślubnym kobiercem, wiszą sznury najprawdziwszych białych kwiatów. Droga do łuku, to sztuczny meh, a wokół jest również pełno kwiatów w biało- niebieskiej tonacji - są sztuczne, ale uderzająco podobne do orginału. W niektórych miejscach wiszą również złote, białe i niebieskie balony w kształcie serca.

Tak wygląda nasza niespodzianka - ślub w lesie. Muszę przyznać że ten pomysł był świetny, ale obawiam się reakcji Juliet, na pusty kościół i tego co wydarzy się dalej - może się rozmyśli?

- Cykor - mruczy Pauline i po raz któryś przewraca oczami.

- Zamkniesz ty się w końcu? - warczy Victoria, a ja patrzę na Rogera za nią i to jak kokietuje ją wzrokiem. Chyba znam jego myśli. Parskam pod nosem i kręce głową. 

Wokół krząta się rodzina moja i Juliet, rodzice Victorii czy Susan i rzucają pokrzepiające uśmiechy w moją stronę. Udaje że naprawdę mnie to uspokaja, tymczasem wcale tak nie jest. Zaczynam się pocić i chyba zaraz padnę plackiem na sztuczną ściółkę.

- John, oddychaj - prosi Brian, ale ja obrzucam go tylko wściekłym spojrzeniem i powstrzymuje się od tego, aby przypomnieć mu jak on się trząsł przy oświadczynach.

Wtedy słyszę warkot silnika nieopodal domu.

- Na miejsca! - rozlega się głos i wszyscy zajmują swoje siedziska.

Z samego przodu po lewej, siedzą moi rodzice, Pani Matts oraz moja siostra z bratem Juliet, Jacobem, którzy są świadkami. Po prawej są dziewczyny, czyli druhny, siostra Susan oraz moja była narzeczona z Robertem, którzy radośnie wymachuje rączkami. Uśmiecham się na ten gest.

 I wtedy z daleka widzę anioła.

Idzie pod ramię, z mężczyzną, najpewniej ojcem ale ja nie zwracam uwagi na nic innego. Tylko na nią. Sukienka pięknie na niej leży, włosy cudownie okalają jej piękną twarz i już z daleka widzę jej czekoladowe oczy, wpatrzone wprost na mnie. 

Kiedy wchodzi na meh i przygląda się temu wszystkiemu, wszyscy goście wstają. Słyszę już pierwsze popłakiwania.

Dochodzę do wniosku, że nie mam zamiaru się stresować - Juliet to miłość mojego życia i sądzę że ja dla niej również. Widzę już przed oczami pełno niesamowitych wspomnień jakie przeżyjemy razem, bądź z naszymi przyjaciółmi i gromadkę pięknych jak ona, dzieciaków. 

Uśmiecham się, walcząc już nie z nerwami, a wzruszeniem.

Pan Damien całuje Juliet w policzek przed samym ołtarzem i oddaje mi ją w moje ręce, z pewnym ociągnięciem. Totalnie się rozkleja i zasiada obok żony. 

Juliet wchodzi na mały podest i muszę ją złapać, bo tak się trzesię że prawie się wywraca.

Łapiemy się za ręce i spoglądamy sobie w oczy. Ksiądz zaczyna coś paplać o tym, jaki jest cel spotkania i mimo że to spotkanie jest dla mnie tak cholernie ważne, zatapiam się w intensywnym brązie oczu Anioła który przede mną stoi. Naprawdę jest tak piękna, że nie wiem czy dam radę oderwać od niej wzroku.

W końcu chwilowo muszę, bo odwracamy się lekko w stronę księdza i zaczynamy mówić przysięge. Ale potem znów na nią patrzę.

Juliet powtarza jako pierwsza :

- Ja Juliet Lucy Matts

Biorę ciebie Johnie Richardzie Deaconie za męża i ślubuje ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską  i to że nie opuszczę cię aż do śmierci.

Mówi to z takim przekonaniem...

Ja również powtarzam słowa które dydktuje mi ksiądz, lecz kiedy on chcę kontynuoować swój monolog, wyrywa mi się :

- W dostatku i w biedzie.

- W zdrowiu i w chorobie - odpowiada z uśmiechem.

- Na dobre i złe.

Spoglądamy na księdza i jego zszokowana mina, przeradza się w szczery uśmiech.

- Dobrze, teraz poproszę obrączki.

Nie spuszczamy z siebie wzroku, a ja tylko czekam na moment kiedy będe mógł ją pocałować.

Ksiądz przejmuje obrączki od małej Mayi i już po chwili, możemy się nimi wymienić. Robimy to tak drżącymi palcami, że omal ich nie upuszczamy. 

- Możesz pocałować Panne Młodą - rozlega się w końcu.

Łapie Juliet w pasie i natychmiast przyciągam ją do siebie. Oddaje w ten pocałunek całą pasję, całą swoją miłość, kiedy jej ręce zaciskają się na mojej szyi. Oddaje całego siebie. 

W tle słyszę donośny aplauz, ale już po chwili, nawet go nie wychwytuje.

Jestem teraz tylko ja i moja żona Juliet.

Moja żona... Juliet Deacon.

Roger

Wesele wcale nie odbywa się w domu weselnym - przenosi się na dwór do lasu, gdzie wcześniej odbyła się ceremonia zaślubin.

Tori była zaryczana jak dziecko, a ja wcale się jej nie dziwiłem - jej przyjaciółka z dzieciństwa wyszła za mąż. Sam się wzruszyłem, choć nie skłamię mówiąc, że spodziewałem się Johna jako pierwszego przy ślubnym kobiercu. 

Szampan lał się litrami, zabawa trwała w najlepsze. Było wiele tańców i muzyki. 

Apropo muzyki, po przemówieniach, mamy zamiar zagrać z chłopakami oraz moją "szwagierką" Veronicą, najnowsze dwie piosenki - Somebody To Love i Drowse. Ale na razie nie puszczamy pary z ust.

Przed samymi przemówieniami jednak, doznałem ogromnego szoku i spotkałem pewną osobę - ostatnią, jakiej się spodziewałem.

- Serio, nie wcisnę tego ostatniego kawałka - mówi Tori i nabija ostatni kawałek tortu na widelczyk, po czym mówi - Leci samolocik - i kieruje go w moją stronę.

Zjadam go jak posłuszne dziecko. Gdy Tori odstawia talerzyk, ciężko wzdycha.

- Przytyje po tym weselu i już nie będziesz mnie chciał - śmieje się. 

Wydaje ni to ryk, ni to pisk niczym ranne zwierzę. Przyciągam ją momentalnie do siebie.

- Odszczekaj to, inaczej zacznę cię łaskotać - mówię groźnie. 

- Ale czy ja kłamie? - tetralnie kręci głową i wznosi oczu ku niebu.

- Hej - przyciągam ją jeszcze bliżej, dzięki czemu na mnie spogląda - Jesteś najpiękniejszą i najseksowniejszą Victorią jaką kiedykolwiek poznałem - unoszę brwi  z uśmiechem - Nawet jeśli masz kilka kilogramów więcej.

- To znaczy że przede mną jeszcze jakieś były? Czy są? - ściaga brwi.

- Od dziś bede ci codziennie mówił, że jesteś tą jedyną aż to zrozumiesz i dostaniesz w końcu szału. Ale to dobrze - całuje ją i nie muszę długo czekać, bo po chwili wplątuje dłoń w moje włosy i namiętnie go odwzajemnia. 

- Kogo ja widzę! - rozlega się nieopodal i jestem prawie pewny, że to do nas. Odrywamy się od siebie i patrzymy w stronę skąd dobiegał głos.

O.W.Mordę.Jeża.

W naszą stronę zmierza, jestem prawie że pewny, David Dowding.

Nie mam pojęcia, skąd on się tu znalazł - chodziliśmy razem do podstwówki, potem do liceum i to z nim zaczynałem swoje pierwsze podboje muzyczne, w amatorskim zespole - Beat Unlimited*. Założyliśmy go jeszcze z jednym ziomkiem, którego już chyba nie pamiętam - pora odkurzyć albumy ze zdjęciami.

Mało co się zmienił - blond włosy zaczesane na bok, szczupłe lecz co dziwne, bardziej umięśnione i postawne ciało, no i tak jak dawniej - trochę wyższy ode mnie. Ma szaro-niebieskie oczy, co pierwszy raz zauważam.

Zupełnie jak Victoria...

- Stary kopę lat - jestem w szoku. Odrywam się od Victorii i przybijam z nim piątke, ale on przyciąga mnie i robi ze mną braterski uścisk, klepiąc po plecach.

- No raczej! Ostatni raz widzieliśmy się gdzieś w połowie lat sześdziesiątych - szczerzy zęby - Nic się nie zmieniłeś.

- I wzajemnie - podśmiechuje. 

Nagle kieruje wzrok na Tori i momentalnie błyszczą mu oczy. Również na nią spoglądam. Zawsze jest boska, ale dziś przeszła samą siebie.

Sukienka uszyta przez Juliet, idelanie opina jej szczupłe ciało, zaaokrąglone w odpowiednich miejscach - gorset nie przesadnie prezentuje jej biust, a dół sukienki sięga do kolan. Na jej stopach widnieją conversy, czyli coś charaktystecznego dla niej.

Włosy to loki, a na czubku głowy ma spięty pukiel włosów który gładko spoczywa na jej fryzurze z tyłu. Ma lekki makijaż, podkreślający kolor jej oczu i jak zwykle cudownie pachnie. Smakuje też...

- Jesteś dziewczyną Rogera? - pyta jej. David zawsze był bezpośredni, ale wiem że Victorii wcale to nie przeszkodzi. Sama jest szczera.

Rozjarza się w uśmiechu.

- Właściwie... To narzeczoną - mówiąc to spogląda w dół na swój pierścionek. Dumnie wypinam pierś.

- O cholercia, ale śpi też z innymi?

- Co? - zaciskam pięści ze złości. Jak on śmie?! Pojawia się z nikąd po latach i oczernia moją osobę, swoją drogą, byłego najlpszego przyjaciela. 

- Nie udawaj już takiego skromnego, od nastoletnich lat szalałeś z dziewczynami i wszystkie padały u twoich stóp - śmieje się.

- Przymknij się. Skończyłem z tym - warczę i łapie Tori w pasie - Kocham tylko ją, czaisz czy nie? 

- Luz stary, luz - unosi ręce w bezbronnym geście - Wow, w takim razie gratulacje - mierzy Victorie od góry do dołu, a mi ręka drga ze złości.

- Hej Roger! - Brian zachodzi mnie od tyłu - Chodź musimy obgadać sparawę z piosenkami.

- Okej - rzucam ostrzegawcze spojrzenie w stronę Davida, po czym zwracam się do Tori - Kocham cię pszczółko - ona się uśmiecha, po czym ujmuje moją twarz w swoje dłonie i całuje mnie lekko, ale ja nie mam zamiaru i namiętnie manewruje jęzkiem. Gładze jej pośladki, aby dosadnie pokazać Davidowi że należy do mnie i niech nawet nie próbuje tykać jej najmnieszego palca.

- Dajcie czadu - mówi Victoria na odchodne i pokazuje że trzyma za nas kciuki.

Przemówienia są cudowne, a niektóre bawią mnie do łez. 

Susan śpiewa kołysankę i opowiada o cudowności Juliet, Pauline mówi o niej i Johnie w swój humorystyczny sposób, Victoria wydobywa się na historie o nich i o tym jak wspaniali są, Veronica śpiewa krótką piosenkę uwielbianą przez Juliet, a potem kawałek You're my best friend a rodzice tej dwójki, mówią przez łzy i to jak przyjmują nowe dzieci w swe ramiona.

Potem występujemy my z dwoma kawałkami, o któych wcześniej wspomniałem co sprawia kolejne wzruszenia.

Przez resztę wieczoru, wydaje mi się że David  się ulotnił, jednak spotykam go gdzieś około drugiej przy stołach z jedzeniem, przy których żeruje Pauline oraz jej chłopak, chyba ten Jack z którym tu przyszła . Jestem już nieźle wstawiony.

- O cześć stary - mówi rzucając kuleczki winogron do ust i opierając się o stół.

- No siema - siadam na pobliskim krześle i patrzę na niego spode łba. Sam skuszam się na owoc bogów.

- Gdzie poznałeś Tori? - zagaja po dłuższej chwili. Bierze krzesło z naprzeciwka, odwraca je i siada okrakiem.

- Przychodziła na nasze koncerty do barów przez dwa lata i... ja się w niej zakochałem. Więc pewnego wieczoru, po prostu ją zaczepiłem i to była...- wzdycham z rozkoszy - Najlepsza decyzja w moim życiu. 

Gadamy tak kolejną godzinę, popijając różne trunki, kiedy w pewnym momencie wyciąga paczkę papierosów i pyta:

- Chcesz jednego?

Wzruszam ramionami.

- Czemu nie. 

Potem żałuje tej decyzji...

Victoria

O czwartej jestem już wykończona, dlatego idę do domu weselnego gdzie u góry znajdują się sypialnie. Roger ma niezły ubaw ze swoim starym kumplem, dlatego postanawiam im nie przeszkadzać. Żegnam się ze wszystkimi i idę z siostrą do pokoi.

- Jakby rodzice długo nie przychodzili, przyjdź do mnie - przytulam ją, co odziwo odwzajemnia. Potem rozchodzimy się do pokoi.

Idę automatycznie pod zimny prysznic i wykonuje wszystkie wieczorne czynności - padam na twarz, ale chodząc raz na ruski rok w makijażu, i tak nie potrafiłabym z nim zasnąć.

Potem zakopuje się w pościeli i od razu zasypiam.

Maksymalnie pół godziny później, drzwi się otwierają i się budzę. Widzę kątem oka, jak mój mężczyzna chwiejąc się i ledwo trzymając się na nogach, zamyka się w łazience. Gdy z niej wychodzi, postanawiam pomóc mu dojść do łóżka.

- O, nie spiss - mówi z uśmiechem. Ściskam go za ramię i kłądę po drugiej stronie łóżka. Pokładam się bokiem tuż obok niego i nakrywam nas pościelą.

Nic nie mówię, bo wiem że teraz i tak nic do niego nie dojdzie. Zamykam oczy i próbuje zapaść w ponowny sen, mimo jego chichotu.

Nagle czuję zimną dłoń między moimi udami.

- Mmm - mruczy Roger, a ja wściekle na niego patrzę. Wyczuwam jakąś substancję, tą samą, co wtedy w moim domu.

Haszysz.

Chcę zobaczyć jak daleko się posunie. Niestety, jego granice w tym momencie nie istnieją, a jakiekolwiek uczucia poszły w las.

Trzyma wyciągniętą dłoń, między moimi udami i już próbuje zdjąć mi bieliznę.

- Stop - mówię stanowczo i zabieram jego ręke.

- Stop srop, przelecę cię w tym momencie. 

Moje serce się skurcza i sprawia to ból w mojej klatce piersiowej. Wiem że jest pod wpływem, ale to że powiedział do mnie w taki sposób... To tak boli, tak bardzo boli.

- Spierdalaj Roger - mówię pod wpływem emocji, nie panując już nad łzami. Zrzucam kołdrę i zakładam kapcie, po czym biorę mój szlafrok.

- Taaa, jeszdżee do mnie wrociszż - wybucha śmiechem.

Bez słowa wychodzę z pokoju, trzaskając z całej siły drzwiami.

Obiecał mi. Obiecał że nigdy więcej tego nie weźmie, a co za tym idzie - nie zachowa się jak dupek. Tymczasem, nie dość że złamał obietnicę to zachował się jeszcze gorzej niż przedtem.

Cicho wchodzę do pokoju rodziców i Roni. Tata mocno chrapie, a mama trzyma głowę pod poduszką - normalka, szczególnie po imprezie.

Moja siostra leży rozwalona na łóżku, a ja wślizguje się na wolny skrawek w szlafroku.

- Tori? - budzi się nagle i mocno oddycha przez nos.

- Śpij Roni, śpij - nakrywam ją pościelą. Chowam stopy w jej skrawku, odwracając się bokiem do niej. Przytulam się rękami i cicho płacze.

                                                      ★☆ ★☆ ★☆ ★☆★☆ ★☆ ★☆ ★☆

Pisałam ten rozdział dwa dni i nagle zrobiło się ponad 3000 słów :D

Jak wrażenia? I czy macie podejerzenia co do nowej postaci? 🤔

* - tak było naprawdę. Wpiszcie sobie imię tego Davida i Rogera, a Wam wyskoczą zdjęcia - To dzięki Queen: Królewska Historia :D

Kocham ♥                 

                                                                                                 Wasza WigaCroftTaylor  🥰




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro