𝒳ℒ𝒱ℐℐ. 𝒲ℯ 𝒲𝒾𝓁𝓁 ℛℴ𝒸𝓀 𝒴ℴ𝓊

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Victoria

Nikt nie był przygotowany na to co się stało, więc zanim pozwolili nam wejść zobaczyć Susan z dziećmi, popędziliśmy z Rogerem kupić najpotrzebniejsze rzeczy na przykład butelki, pieluchy czy jakieś olejki.

Prawie całą drogę milczeliśmy i nie wiem czy potrafilibyśmy normalnie rozmawiać po tym wszystkim co się stało - w domu udawaliśmy że wszystko jest w porządku i uważaliśmy minione wydarzenia za czysty przypadek. Przypadek że Susan i Brian znaleźli się razem z nami na drugim końcu świata oraz że cała nasza czwórka kłamała jak z nut. Nie, to nie jest w porządku.

Ale to chyba nic w porównaniu z tym co stało się nie całą godzinę temu. Susan wielokrotnie mówiła nam że nie znają płci dziecka, ale wiedzą że jest jedno, jeden chłopiec lub dziewczynka.

Lekarzowi chyba coś się pomyliło.

- Ej, Tori - Roger nie spuszcza wzroku z drogi, kładąc mi dłoń na nodze - Co my byśmy zrobili w takiej sytuacji?

- Jakiej?

- No, bliźniaków.

Zbija mnie tym pytaniem z tropu.

- No jak to co? - patrzę na niego zdumiona - Od razu byłoby rodzeństwo i...

- Czekaj - przerywa mi i rzuca mi zdumione spojrzenie - Chcesz dwójkę dzieci?

- Chyba sam wiesz że rodzeństwo to skarb. Tak poza tym z tym twoim "bogactwem" jedno dziecko byłoby w cholerę rozpieszczone.

Wzdycha ciężko.

- Myślałem że będziemy mieli jedno...

- Aż tak bardzo ci to przeszkadza?

- Może źle to ująłem... Ja po prostu się boję. 

- Roger, na razie nie masz czego. Biorę przecież tabletki - całuje go w policzek - Mamy jeszcze czas. I to pełno czasu.

- Mów za siebie Victoria, mam już dwadzieścia pięć lat - burka i jego ciało się spina.

- Ale nie jesteś stary! - syczę - Daj mi skończyć chociaż dwadzieścia lat.

Komepletnie nie rozumiem jego zachowania i wydaje mi się że zmienia zdanie jak rękawiczki, a do tego wścieka się jak jakaś laska z okresem. Czemu w ogóle zaczął ten temat, a potem ma pretensje do całego świata włącznie ze mną?

- Już jesteśmy -jego głos jest lodowaty i czuje jak przechodzi mnie dreszcz. Parkuje pod dużym marketem i bez słowa wychodzi z auta. 

Susan

Nie wiem czy kiedykolwiek czułam tak wiele emocji i odczuć, niż podczas porodu.

Wkuwiałam się, przeklinałam i krzyczałam na całe gardło, a ból był tak ogromny że myślałam że lada moement, a padnę na tym łóżku.

Odczułam ulgę kiedy lekarz z uśmiechem stwierdził że to chłopiec i nawet sama się uśmiechnęłam. Ale była to chwilowa ulga, bo nadal czułam się pełna i już po chwili znów poczułam skurcz. Musiałam zacisnąć dłonie na pościeli, a kiedy lekarka krzyknęła że to bliźniaki, znów krzyknęłam - tym razem ze wściekłości. Sądziłam że tego nie przeżyje i w pewnym momencie korciło mnie, aby poprosić lekarzy o kartkę i długopis abym mogła spisać testament. 

Ale jednak żyję.

Po wszystkim zemdlałam, a kiedy się obudziłam, byłam już czysta, w czystej koszuli i leże teraz w sali poporodowej z jakąś babką, która dostała już dziecko i wręcz płacze na jego widok.

Nie wiem co ja odczuje po zobaczeniu moich dzieci, bo naprawdę przez te kilka godzin, miałam już kompletnie dość.

- Pani Susanna May? - nagle wchodzi lekarz i promiennie się do mnie uśmiecha.

- Właściwie... - zaczynam, bo formalnie rzecz biorąc, nadal jestem Swan a nie May jakby nie patrzeć. Ale mimo wszystko, odpowiadam - Tak to ja.

Mój głos nadal jest słaby, jestem ociężała i mam bardzo mało siły, ale odwzajemniam jego uśmiech.

- Jak się pani czuje? - pyta, bazgrząc coś na kartce.

- Bywało lepiej - wzruszam ramionami - Chciałabym w końcu zobaczyć narz... Męża - mówię.

- A dzieci nie? - unosi brew w zaciekawieniu.

- Oczywiście - odpowiadam słabym głosem.

- Zaraz przyjdą pięgniarki z brzdącami - uśmiecha się. Ten człowiek ewidenetnie kocha dzieci - Ja pójdę po pani męża - zanim wychodzi, rzuca na odchodne - Gratulajcje Pani May.

Ojej, ale to cudownie brzmi...

- Ma pani bliźniaki? - zwraca się do mnie kobieta, kołysząc malca w ramionach. Jest tak malutki i uroczy. No i spokojny.

- Tak. Koszmarnie było się dowiedzieć że muszę jeszcze urodzić drugie dziecko - odchylam głowę i głośno wypuszczam powietrze, jakbym chciała się oczyścić ze wszystkich złych emocji.

- Niech pani uwierzy, przekona się pani że było warto - puszcza do mnie oczko - Tak na marginesie, jestem Caina.

- Susan - odwzajemniam uśmiech jaki mi posyła.

- To już wiem - śmieje się - Cudowne nazwisko, mój idol tak ma.

Serce bije mi szybciej.

- Naprawdę? - udaje że mnie to nie ruszyło.

- Oh tak, Brian May - znów się uśmiecha - To ten z Queen, to ci co...

- Wiem kto to - ucinam - Mówi pani że Brian to pani idol?

- Oh tak, jest tak wspaniały na tej scenie i to ciacho jakich mało - zamyka oczy i głośno wzdycha z rozmarzenia - Mercury i Taylor wyglądają na typowych dupków, a ten Dikon...

- Deacon - poprawiam ją z rozdrażnieniem. Zaczyna działać mi na nerwy.

- Oh nie ważne - co ona ma z tym  oh, do cholery. Z tym też mnie wkurza -Wygląda na typowego złamasa.

Mam nadzieję że się przesłyszałam. Mam ochotę do niej doskoczyć i udusić gołymi rękami, kiedy z tym uśmieszkiem obraża moich przyjaciół, przy okazji partnerów moich przyjaciółek. Niby każdy ma prawo do wyrażania własnego zdania, ale to jest już czyste chamstwo i gdyby obrażała ich poza moim zasięgiem, uszłoby jej to na sucho - nie unkniemy hejtu - ale gdy mówi mi to prosto w twarz, czuje jak coś we mnie drga. 

I wtem jak za machem czarodziejskiej różdżki, wchodzi Brian.Wszystkie złe emocje ulatują, niczym bańka mydlana.

Wygląda na bardzo zestresowanego, ale i szczęśliwego. Nie patrzę już morderczo na Cainę, widząc jego uśmiech. Chwilę później wtula się we mnie, a ja szczelnie go obejmuje.

- One są piękne Susan - szczepcze mi przez łzy.

Zamykam oczy i mocno wciągam powietrze. Czuje upragniony spokój w jego objęciach oraz wyczuwając jego zapach, zapach plaży. 

- Przepraszam państwa - dochodzi do mnie niski głos kobiety, do Briana chyba też bo momentalnie się ode mnie odkleja.

Nagle przed łóżkiem widzę dwie pielęgniarki - blondynka trzyma w rękach coś w różowym kocyku, a druga, szatynka w niebieskim. Emily i Domen...

- Jeszcze raz gratulujemy - szczerzą się, po czym blondynka podaje mi dziecko. Ostrożnie biorę je do rąk, podczas gdy Brian dostaje do rąk drugiego malca.

Spoglądam na małe stworzonko i łzy automatycznie napływają mi do oczu.

To Emily, która jest piękna, mogłabym przysiąść że to najpiękniejsze dziecko na świecie. Te małe rączki i zamknięte oczka, usłane do krainy snu. Ta bezbronność na jej bladej twarzyczce, małe usteczka i czarne jak węgiel rzęsy. Odkrywam lekko jej czapeczkę i odkrywam że ma bardzo ciemne włosy, które lekko zaczynają się kręcić. Tak, to nasza córeczka. Zdecydowanie.

- Brian - nie panuje nad potokiem łez - Mogę zobaczyć Domena? 

On tylko kiwa głową. Całuje małą główkę, po czym jak najostróżniej przekładamy dzieci z rąk do rąk. Przytrzymuje Domena na dłoniach.

Ma ciemniejszą karnację i jeszcze gęstsze rzęsy, a pod czapeczką kolor moich włosów, które również są kręcone. Czyli jest podobny do mnie.

Ktoś znów wpada do sali, lecz tym razem to nasi przyjaciele - wyglądają jakby przebiegli maraton i możliwe że serio tu biegli. Wyglądają jakby chcieli coś powiedzieć, ale gdy widzą co robimy natychmiastwo się uśmiechają. Victoria bez słowa uklęka przy łóżku, zaraz obok Briana.

- Susan - odzywa się cicho.

Biorę Domena na jedno ramię, a drugą dłonią łapię ją za ręke.

- Victoria - mówię z uśmiechem. Patrzymy sobie w oczy, a ja tak bardzo się cieszę że jest obok. Kiedy jechaliśmy do szpitala, a ja zwijałam się z bólu, ciągle mnie zagadywała. Robiła wszystko, bylebym nie myślała o bólu i o tym co się dzieje. Nie mogła znieść mojego cierpienia. Widziałam to po jej twarzy, ale wiedziała że musi być dla mnie silna. I była, jak zawsze. Najsilniejsza. 

Nagle widzę że jej oczy się szklą, a potem po jej policzkach toczą się mokre krople.

- Czemu płaczesz? - pytam, ale czuję, że ja również zaraz znów się popłacze.

- Pamiętasz... - głośno wypuszcza powietrze - Pamiętasz ten dzień kiedy się poznałyśmy? 

Wracam myślami do tych czasów i widzę małą Victorię, która kurczowo trzyma się pani. 

- To jest wasza nowa koleżanka Victoria - powiedziała pani - Przeniosła się do naszego przedszkola.

Wszyscy natychmiast przerwali zabawę. Zauważyłam wystraszoną dziewczynkę w dwóch, bardzo jasnych blond kiteczkach z niebieskimi oczami. Kryła się w nich obawa i przerażenie. Widziałam jak się boi, dlatego od razu wzięłam ją w obroty. Zaczęłam się do niej uśmiechać, próbowałam się z nią zaprzyjaźnić i wspólnie rysowałyśmy.

 Tori nie miała łatwo bo wplątała się w toksyczne towarzystwo, które wmawiało jej że wszystko robi źle, a do tego szantażowali ją w sposób emocjonalny. Raz byłam świadkiem, kiedy nie chciała czegoś zjeść, a jedna dziewczyna zagroziła jej że jeśli nie zje chociaż połowy to przestaną się przyjaźnić. Kiedy odebrała ją mama, zaczęła płakać z tego powodu.

Kto by przypuścił, że zmieni się w tak silną, piękną i mądrą kobiete, która aż do teraz jest ( i mam nadzieję że będzie) moją przyjaciółką? Przyjaciółką, która była przy moim porodzie, która tyle razy wyciągała mnie z tarapatów, która rozwijała się na moich oczach. 

- Jakby to było wczoraj - puszczam tamę i płacze.

- Jakoś ciężko mi w to uwierzyć, że teraz... - zakrywa usta dłonią, ale po chwili mówi dalej - Teraz mogę widzieć twoje nowo narodzone dzieci...

- Lepiej przywitaj się z Domenem . Będziesz jego matką chrzestną. 

Victoria

Wróciłam do naszego domu cała zaryczana. Emocje związane z porodem i ta cudowna świadomość, że widzisz dzieci swojej najlepszej przyjaciółki z dzieciństwa, była nie do opisania. No i miałam zostać matką chrzestną cudownego Domena, który wyglądał jak miniaturowa figurka Susan - i to dosłownie! 

Reszta gdy dowiedziała się gdzie jesteśmy, wściekła się i to ostro. Ale widomość o bliźniakach natychmiast zmieniła ich nastawienie i chcieli nas ściągać do Londynu siłą - Juliet miała zostać matką chrzestną Emily. Mayi było co prawda przykro, ale jest jeszcze za mała aby pełnić tą rolę. Susan obiecała jej że przy trzecim dziecku, to jej przypadnie rola matki chrzestnej.

Briana chyba zszokowało to że chcę mieć trójkę dzieci, ale był szczęśliwy i nie protestował. Może też dlatego, że Susan po urodzeniu swoich brzdąców, pokochała dzieci ze zdwojoną siłą i zaczęła uważać je za bóstwo. 

Dwójka świeżych rodziców została w szpitalu, a ja z Rogerem wróciliśmy i do tej pory się do siebie nie odzywamy - gdyby było to jeszcze możliwe. Wyjechał gdzieś w cholerę dwie godziny temu, a mnie nasuwają się czarne scenariusze gdzie może się podziewać. Ale ani myśli mi się go szukać. Duma mi na to nie pozwala.

Odstresowuje naszą sprzeczkę, kąpiąc się w basenie przy zachodzie słońca i pijąc drink, za drinkiem. Gdy już wychodzę, idę do ogródka i dalej piszę swoją książke. Jest prawie na wykończeniu.

Trudno mi się jednak skupić w takim miejscu, bo co chwilę cykam foty widoku.Odkąd przyjechałam do Los Angeles, nie rozstaje się z aparatem.

Ktoś mógłby powiedzieć, że jego centrum widziane z daleka, razem z tymi uliczkami domów i różnorodną roślinnością, to typowy amerykański widok. Ale w tym jest jakaś magia, jakby to miasto rzucało na ciebie urok którego nie jesteś w stanie się wyzbyć.

Tak samo jest z napisem Hollywood - niektórzy traktują go, jak zwykłe, ogromne, tekturowe litery umieszczone na wzgórzu Mount Lee, a kiedy ja go widziałam ( na zdjęciach, bo nie byłam jeszcze na zwiedzaniu), czułam że on przenosi cię w bajkę. 

Z zamyślenia wyrywa mnie dźwięk odklucznych drzwi. Zakładam słuchawki na uszy, ponownie zatapiając się w pisaniu i udając że wcale tego nie słyszałam. Chyba zdradzają mnie moje ruchy, bo po chwili czuje rękę na moim ramieniu.

Odwracam się, odkładając słuchawki na szyję. Roger jest w czapce, w której ukrył dosłownie wszystkie włosy i swej skórzanej kurtce, w której wygląda tak seksownie.

Karcę się za te myśli. Przecież jestem wściekła.

- Kochanie - nagle łapie mnie za ręke. Przechodzi mnie ten przyjemny dreszcz, ilekroć mnie dotknie i strasznie wkurza mnie to, że działa tak na mnie nawet gdy się kłócimy - Możesz przyjść za piętnaście minut na górę?

Kiwam tylko głową, dalej grając naburmuszoną.

- Dziękuje - mówi z uśmiechem i po chwili znika w domu.

Biorę wszystkie rzeczy i właże do środka. Moja ciekawość wzięła górę, tak samo jak tęsknota za jego dotykiem. Przerwacam oczami. Powinnam być bardziej stanowcza.

Aby zrobić mu na złość przychodzę pięć minut wcześniej, jednakże na korytarzu nic nie ma. Po chwili Roger wychodzi z łazienki i momentalnie zamyka drzwi.

- To już ? - patrzy na zegarek na nadgarstku.

- Nie, chciałam ci zrobić na złość - przyznaje i bładzę wzrokiem po pomieszczeniu, byleby na niego nie patrzeć. Ostatecznie moje oczy kierują się na niego.

- Nadal jesteś zła? - podchodzi i umujmuje moje dłonie. Nie wyrywam się.

- Trochę - zauważam że nadal ma czapkę - Po cholere ci ona? - próbuje ją ściągnąć, ale on odskakuje jak poparzony.

- Jeszcze nie teraz. Zamknij oczy - prosi.

Nie wiedząc czego się spodziewać, spełniam jego prośbę. Stwierdzam że nie bedę się na niego pieklić, szczególnie teraz, szczególnie tutaj.

Zakłada mi chyba opaskę na oczy, po czym prowadzi w głąb korytarza. Po chwili znajdujemy się w jakimś ciepłym pomieszczeniu i jestem pewna że to łazienka.

- Muszę cię rozebrać - mówi.

- Co? 

- Zaufaj mi. 

- Czekaj sama... - jednak on kładzie mi palec na ustach i zanim wykonam jakikolwiek ruch, ściąga mi koszulkę przez głowę. Unoszę rece i po chwili już jej na sobie nie mam. Potem ściąga mi jeansy, a ja muszę być czerwona jak burak. Czuje się co najmniej dziwnie, mając zamknięte oczy, podczas gdy Roger tak po prostu mnie rozbiera . A ja tak biernie przyjmuje jego czyny.

Kiedy jestem już kompletnie rozebrana, krzyżuje nogi i zakładam ręce na piersi. Wydymam usta.

- Ej Tori, widziałem cię już taką... - mruczy.

- Kuźwa, a ty byś nie czuł się dziwnie, jakbym kazała ci zamknąć oczy i zaczęłabym cię rozbierać?

- O niczym innym nie marzę - mówi z przekąsem. Zanim zdąże cokolwiek jeszcze powiedzieć, łapie mnie jedną dłonią za nogi, a drugą za plecy i podnosi jak panne młodą. Wydaje oni to okrzyk, ni to śmiech, zaskoczona jego czynem.

- Ufasz mi? - pyta.

- Może - uśmiecham się podstępnie.

- Aha, czyli mam tobą rzucić?

- Co?! - próbuje się wyswobodzić, ale Roger się pochyla i po chwili moje ciało zanurza się w cieplutkiej wodzie. Uderza mnie zapach kokosa i alg morskich.

Doznaje takiego ukojenia, a kiedy odchylam głowę, napotykam piankową poduszkę. Jest mi tak dobrze, ciepło i błogo. 

- Ej, posuwaj ten swój zgrabny tyłeczek - nagle dochodzi mnie jego głos. Podciągam nogi po brodę. Wciąż mam na sobie tą cholerną opaskę. 

- Kiedy będe mogła zdjąć to cholerstwo? - pytam w końcu i masuje po łydkach.

- Na pewno nie teraz skarbie - śmieje się - Odwróć się i oprzyj o wanne, proszę.

Wykonuje jego próśbę. Kładę głowę na poduszeczce i składam ramiona.

- Zrelaksuj się, dobra? 

- Już to zrobiłam - mruczę zgodnie z prawdą. 

Czekam dłuższą chwilę, po której Roger wylewa mi coś na plecy. Czuje że to coś tłustego, ale pięknie pachnie.

A potem czuje jego obie dłonie na moich plecach. Momentalnie się spinam.

- Rozluźnij się - szepcze i zaczyna masować mi plecy, i o mamuśku, jakie to jest przyjemne. Przechodzą mnie takie ciary, że nie wiem czy to już niebo, czy prawdziwe życie.

Is this the real life?
Is this just fantasy?

Roger masuje mnie od barków, aż do krzyża, momentami zaciskając palce na mojej skórze, na co oczywiście moje ciało reaguje drganiem.

- O jejuśku - mówię cicho i aż muszę się przeciągnąć. 

Po kilku minutach Roger obmywa moje plecy ciepłą wodą.

- To już koniec? - mówię i wzdycham z rozkoszy.

- A ja nie jestem przyjemny? - szepcze mi do ucha, po czym  łapie mnie w biodrach i odwraca w swoją stronę.Momentalnie obejmuje mnie w pasie i wpija w moje usta. Manewruje językiem w mojej buzi, aż nasze smaki mieszają się ze sobą. W końcu ściąga mi tą opaskę.

To ma wyczucie, teraz to ja zamykam oczy.

Kładę mu dłoń na karku, a drugą chcę wpleść we włosy ale przeszkadza mi ta czapka. Natychamiast ją ściągam i rzucam w bok. Potem wkładam dłoń w jego włosy i...

- O cholera! - odskakuje od niego.

Serce trzepocze mi w piersi, gdy widzę mojego mężczyznę w krótkich włosach. Nie jakiś tam przyciętych, tylko ściętych i nawet nie ułożonych. Fruzura na bad boy'a. Jejuśku jak on mi się podoba, aż muszę nabrać głośno powietrza. Jest jeszcze przystojniejszy i seksowniejszy niż przedtem. Twierdzi że się starzeje, tymczasem on chyba jeszcze bardziej się odmłodził. W pół mroku wygląda jak nie grzeczny anioł.

- Widzę że ci się podoba - przyciąga mnie do siebie i patrzy w oczy. Serce znów mi przyspiesza, a ja dalej się zastanawiam, jak nie zeszło jeszcze na zawał.

Uśmiecham się tajemniczo.

- W końcu nie wyglądasz jak baba - wybucham śmiechem.

- Hej! - krzyczy i niby gniewnie patrzy mi w oczy - Odszczekaj to! 

- Bo co?

- Bo to - zaczyna mnie łaskotać, a ja wierzgam się, wylewając połowę zawartości wanny. Zanoszę się śmiechem.

- Przestań! - wjeżdżam do wanny, leżąć w wodzie.

- No więc - podciąga mnie i pochyla się nade mną - Czekam.

- Roger - przybieram poważny ton, który jest przepełniony miłością - Nie ważne czy masz długie czy krótkie włosy, jesteś dla mnie najprzystojniejszym facetem na świecie. I wcale nie uważałam cię z babę - przyciągam go i całuje.

Brian

Ponad rok później...

Nasz kolejny album A Day At The Races, okazał się hitem, a Somebody To Love, królowało na pierwszym miejscu na liście przebojów w wielu krajach.  To była już poważna sława, a ja zauważyłem ją dopiero po takim czasie. 

Pomyśleć że minęły zaledwie cztery lata, odkąd znaleśliśmy wytwórnię, która chciała wypuścić jakikolwiek nasz kawałek. Obawiałem się jak to się przyjmie, ale nie miałem czego - być może jakaś fala hejtu nas nas spadła, ale nasi fani nad tym przeważyli.

Swoją drogą, na tym chyba polega życie - na brnięciu w swoje, nie poddwaniu się losowi i przezwyciężenie wszelakich burz, aby na samym szczycie zobaczyć słońce.

Zaszło kilka zmian w wyglądzie chłopaków, mianowicie - wszyscy ścieli włosy! Roger ma po prostu burzę blond włosów, a Freddie i John, mają fryzury które trochę okalają ich twarze i w myślach śmieje że że przypomina to grzyby. Gdy mnie spytali o ścięcie, powiedziałem że choćby mnie mieli tępym nożem kroić i sól na rany sypać, nie oddam moich loczków. Uwielbiam je, Susan i dzieci również, więc nie widzę problemów aby jako jedyny zostać w długich włosach. Tak poza tym, pasują do mnie i kiedyś w krótkich, wyglądałem strasznie.

Nasze związki układają się świetnie - Juliet i John wyjechali na Barbados, nikomu o tym nie mówiąc. No dobra, zostawili karteczkę w studiu, ale i tak musieliśmy do nich zadzwonić aby wszystko z nimi wyjaśnić.

Victoria i Roger nie myślą nawet o ślubie, za to sprezentowali sobie i rodzicom Tori, dwa cocker spaniele*. Są zamknięci w swoim świecie, a moja przyjaciółka jedzie jutro do wydawnictwa - za nie cały tydzień, ma się ukazać jej książka. Jest w tym coś esktycującego.

Paula i Jack, jak zawsze są sarkastyczni i nadal pochłaniają ogromne ilości jedzenia, ilekroć coś zamówimy. Ich związek, to chyba na poważnie. Wyznaczyli nawet zasadę :

Kocham z b̷(t)yć. Choć wiadomo że jakiekolwiek kalorie, spływają po nich jak woda po kaczkach.

Reszta dziewczyn, a w szczególności Susan, trzymają dietę. Susan nawet ostatnio zrobiła nam wywód. Kiedy Paula powiedziała że na pewno chce zjeść największą pizzę w menu, ta odpowiedziała:

- Ludzie powinni zrozumieć różnicę, między chce, a potrzebuje. Na przykład potrzebuje skonsumować pyszną pizze, ale chce mieć seksowne ciało.

Doprowadzając tym wszytkich do gromkiego śmiechu.

Sonya wyrosła już na tyle, aby zacząć mówić. Pierwszym słowem, jakie nauczyła się od Freddiego, było Mercury. Przez pierwszy miesiąc, jeśli pojawiła się w studiu, biegała po nim powtarzając tylko to słowo. Ma włosy i karnacje Freddiego, a oczy po Mary. Charakter też zdecydowanie po tatusiu.

Nasze maluchy również rosną jak na drożdżach i Emily jest naprawdę podobna do mnie, a Domen do Susan. Loczki i grube loki, jasna i ciemniejsza karnacja, ciemne i grube rzęsy - można powiedzieć że to nasze klony, które jako bliźniaki nie są wcale do siebie podobne. Charakterami na razie ciężko to stwierdzić.

Przez pierwszy miesiąc, było nam cholernie ciężko. Mimo osobnych pokoi - ten jeden, był drugą niespodzianką dla Susan, a i tak trzeba było dorobić kolejny - jeśli Domen się budził, Emily również to robiła i na odwrót. Skłamałbym, jeśli powiedziałbym że nie byliśmy wyczerpani.

Jednak nasi przyjaciele, okazali się aniołami stróżami, zabierając nasze brzdące do siebie, sprawdzając siebie w roli ciotek i wujków. A my mieliśmy czas dla siebie...

Obecnie jest początek października, ostatnie miesiące siedemdziesiątego siódmego i siedzimy w studiu wielką ekipą - coraz rzadziej się to dzieje, ale dziś jest nasza czwórka, dziewczyny razem z Mary, Jackiem oraz Roni - która zaczęła regularnie śpiewać z Freddiem i kończy w lutym ( w końcu ) osiemnaście lat. Rzecz jasna nie brakuje Sonyi, Domena i Emily bawiących się w kąciku urządzonych specjalnie dla nich.

Siedzę na podeście, słysząc w tle rozmowy moich przyjaciół.

Nagle coś przecina moje myśli. Jakiś rytm, niczym błyskawica którą natychmiast wychwytuje. Energicznie wstaje.

- Wszyscy na scenę - wręcz rozkazuje. Wszyscy podnoszą na mnie zdumiony wzrok, ale Susan jako jedyna wstaje fizycznie i podchodzi do sceny.

- No dalej! - ponagla naszych przyjaciół i kiedy pojawia się obok mnie, całuje ją szybko i mówię:

- Dzięki za entuzjazm Susan.

Wszyscy wstają i zmierzają na scenę, zgodnie z moim poleceniem. Ja z niej zeskakuje.

- Bas? - pyta John, pokazując w powietrzu, pociąganie za struny.

- Nie, właź - kopie go w tyłek, na co śmieje.

- Pamiętacie ostatni koncert? - zwracam się do całej grupy, a w tle słyszę śmiechy dzieci. - Ludzie śpiewali razem z nami! Chciałbym aby teraz mieli własną piosenkę, dlatego - dwa razy tupie w parkiet - No dalej! - krzyczę, widząc ich zdziwione miny.

Robią to co ja i już po chwili słychać mały tłum tuptów.

- Geniusz - komentuje John, kiedy nagle dodaje klask.

Po chwili wszyscy łapią rytm, uśmiechając się i zgodnie z nim tupią dwa razy, a potem klaszczą.

- A co z tekstem? - pyta Freddie i uśmiecha się do mnie tak, że wiem że wpadł już na jakiś pomysł.

Wtedy jeszcze nie wiem, jak ta piosenka dużo zmieni w świecie muzyki...

                       ☆☆☆☆☆☆☆

Łoooo, prawie 4000 słów - powiem tak, bardzo mi się podoba! ❤ A Wam?

Pragnę poinformować że u XxxrogerettaxxX, jest nowy fanfik z Rogerem i standardowo zaproszę Was na jej profil ❤

* - cocker spaniel nie bez powodu. Może to dla kogoś głupie, ale dedykuję mojemu psu Kaprysowi, naszemu cudownemu, który odszedł w maju ( za niedługo ) cztery lata temu. Dla mnie wciąż jesteś skarbie i  kocham Cię tak samo ❤🥺 

                                   Miłego dnia Darlings 💃🏼
        Wasza WigaCroftTaylor 💃🏼



Ps. Macie małą Susan i małą Victorię!


                               

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro