VI. Wskakuj i nie gadaj

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

11.07.1986, Los Angeles, plaża Venice

Victoria

- Czemu płaczesz? - pyta Vince, zawiązując mi sznurowadła jakbym miała pięć lat. Sama nie jestem w stanie, ponieważ moim ciałem wstrząsa okropny szloch. Chowam twarz w dłoniach i odpowiadam mu przez palce :

- Nie wiem - tylko tyle jestem w stanie z siebie wyprodukować, przez emocje rządzące moim ciałem. Muszę wyglądać okropnie, bo nie dość że jestem pijana, to jeszcze ryczę, kiedy ludzie obok bawią się w najlepsze, tańcząc na piasku i stukając się puszkami, którymi zapełnia się plaża - To znaczy wiem, ale nie chcę mówić...

Vince łapie mnie za obie dłonie i litując się nade mną, pozwala położyć głowę na ramieniu. Czuję jego ostre, ale przyjemne perfumy. Biernie pozwalam mu się prowadzić, kiedy chwilowo wracamy do tłumu ludzi, a on podtrzymuje mnie dłonią.

- Stary, potrzebuje podwózki - Vince zaczepia jakiegoś chłopaka, a kiedy na niego spoglądam widzę że w ręku nie trzyma wcale alkoholu. Domyślam się że to jeden z tych ludzi, którzy nie piją, aby rozwozić ludzi i ewentualnie ratować im tyłki, zupełnie jak nam. Czuję się żałośnie, ciało mam obolałe, a oczy popuchnięte. 

- Na Redondo? - dopytuje, dopijając napój. 

- Tak - potwierdza Vince. Chłopak więc wyrzuca plastikowy kubek, po czym mówi że zaparkował kilometr stąd. Wolne żarty. Ja wręcz wlokę się za nimi, przy asystencie Vince'a. W pewnym momencie zatrzymuje się i każe wskoczyć mi na barana.

- Jestem za ciężka - burkam, ledwo trzymając się na równych nogach. 

- Wskakuj i nie gadaj. 

Gdzieś już to słyszałam. Wiem, że spowoduje to kolejne tumany łez, dlatego naprawdę zamykam jadaczkę i podskakuje. Czuję jego ramiona na moich udach i szczelnie się do niego przytulam, po czym ruszamy dalej. Muszę moczyć mu koszulkę moimi łzami, ale nawet jeśli, to nic nie mówi i po prostu idziemy dalej, a w uszach wciąż słyszę muzykę która dobiega z plaży. Gdzie są moje przyjaciółki? Co jak Juliet mnie szuka? Powinnam do niej zadzwonić? 

- Muszę zadzwonić do Juliet - informuje, kiedy znajdujemy się przy czerwony jeppie. Wsiadam posłusznie na tyły, na szczęście czując urządzenie w kieszeni moich spodni. Wyciągam je i wybieram numer do przyjaciółki, kiedy chłopaki wsiadają na przód, po czym ruszamy. 

- Victoria?! - odbiera po dwóch sygnałach i musi przekrzykiwać muzykę - Gdzie jesteś?! 

- Jestem bezpieczna - informuje ją, pociągając nosem. Wyglądam przez okno, na skąpane w świetle ulicznych lamp miasto - Jadę do Vince'a.

- Gdzie jedziesz?! - chyba w to nie dowierza. Czuję że długo tak nie wytrzymam, a wyrzuty sumienia zżerają mnie od środka. Juliet to zbyt porządna dziewczyna, aby tu być i zajmować się takimi ofiarami jak my. Powinna natychmiast wracać do Londynu i spędzać czas z rodziną. Tak mi wstyd. 

- Zdzwonimy się jutro. Kocham cię - kończę połączenie i znów wybucham histerycznym płaczem. 

 ☆☆☆☆

Znów goszczę w wypasionej, nowoczesnej i bogatej willi Vince'a, z widokiem na ocean. Tym razem jednak jesteśmy sami, nie ma imprezy, muzyki ani alkoholu, który właśnie leje się na piaskach Venice. Jest całkiem inaczej, kiedy jest zapalone ciepłe, żółte światło, a wokół nie tłoczą się ludzie i jest kompletnie cicho. 

- Chodź, przyniosę ci resztę - prosi Vince'a, po czym rusza na schody. Idę za nim i jak się okazuje, trafiamy na ostatnie, czyli trzecie piętro. To na pewno jego sypialnia. Pomieszczenie jest całe oszklone, ciepłe i futurystyczne wręcz. Wystrój jest piękny, a widok tylko sprawia że chcę się tu siedzieć jeszcze bardziej. 

- Ale mi wstyd - opadam tyłkiem na materac i tępo patrzę się w podłogę wyłożoną wykładziną. Czuję że Vince na mnie patrzy, ale nie chcę odwzajemniać tego wzroku, bo chyba spalę się z zażenowania - Uratowałeś mnie z pijaństwa - parskam pod nosem i dopiero wtedy unoszę wzrok na Vince'a, który się uśmiecha. Po chwili siada obok mnie. 

- Kiedy wydaliśmy Theathre Of Pain, byłem jedynym trzeźwym. Wiem jak to jest - wzrusza ramionami, ale uśmiech nie schodzi z jego ust. Odwzajemniam to, będąc coraz bardziej ciekawa historii zespołu. Słuchałam ich wcześniej, ale nigdy nie miałam okazji poznać tego od kuchni. Zaczyna się moja słabość do muzyków. Każdy mój chłopak, każdy mój narzeczony, każdy mój kochanek, każdy mój przyjaciel to muzyk. Gdyby podsumować to wszystko, byłam narzeczoną perkusisty, dziewczyną gitarzysty, kochanką basisty i prawie wokalisty, który siedzi obok mnie. Muzycy działają na mnie jak narkotyk, to coś na rodzaj owładnięcia twoich uczuć i podporządkowania im danej grupie mężczyzn.

- Czemu taka nazwa? - dopytuje, wiedząc że na trzeźwo bym tego pewnie nie zrobiła. Spogląda na mnie, charakterystycznie unosząc brew. 

- Ku pamięci Razzle'a - głośno przełyka ślinę, a ja żałuje że się odezwałam. Spuszczam wzrok, kiedy nagle zmienia temat - Czemu płakałaś? 

- To głupie - próbuje go zbyć, ale czuję jak wierci we mnie spojrzeniem. Jestem zbyt struta i zbyt obolała aby protestować - Myślę o Richiem... - zagryzam wargę, chcąc jakoś powstrzymać napływ myśli i emocji, które mogą sprawić że znów się popłacze. Kiedy Vince kładzie dłoń na mojej ręce, aż się wzdrygam. 

- Kochasz go - nie pyta, stwierdza fakt. Widział jak cierpiałam kiedy przekazałam Richiemu wieści, widział jak na niego patrzę. To niemożliwe, żeby nie zauważył, to było wręcz awykonalne. Chyba że byłby za dużym idiotą - I Rogera też, tylko w inny sposób. 

- Cholera, za dobrze mnie znasz - spoglądam na niego z udawanym wyrzutem, a ten zaczyna się śmiać. 

- Nie da się tego nie widzieć. Ja nie nadaje się na stały związek i przekonałem się o tym kilkukrotnie, ale ty jesteś cholerną romantyczką. Już samo zachowanie, gesty i słowa mnie w tym przekonały. Dlatego dziwię się, że robisz to co Paula i Susan. One są inne, nie mówię że ty nie jesteś szalona, bo jesteś, ale w inny, bardziej pozytywny sposób. Zasługujesz na kogoś lepszego, niż ktoś kto powie ci "spadaj".

Kiedy Vince kończy, nie jestem w stanie wydusić z siebie słowa. Patrzę się na niego jak Pentagon na UFO i nie wykazuje chociaż garstki mowy, czy jakiekolwiek gestu. Zamiast tego, upadam w jego ramiona i ściskam z całej siły.

- Dziękuje - szepcze, czując się bezpiecznie, bezpiecznie że ktoś przy mnie jest. Nie jest to Roger, nikt inny mi bliższy, ale mój kumpel, który po prostu przy mnie jest. I to się liczy, to doceniam i tą chwilą chcę się sycić. 

- Prześpij się - zagaja opiekuńczo, a ja pytam czy mogę skorzystać z łazienki i czy mogę porzucić jakiś ciuch na noc. Rzuca mi za dużą koszulkę z logiem Van Halena i mówi że zaraz przyniesie mi wodę oraz aspirynę. Rano dopadnie mnie kac morderca, a ja zaczynam zdawać sobie z tego sprawę. 

Wkopuje się pod pościel, czując ukojenie i błogość po zimnym prysznicu. Po krótkiej chwili przychodzi Vince, stawiając szklankę napoju i tabletki na etażerce nocnej. Spogląda na mnie, jakby czegoś ode mnie oczekiwał, a jako że potrzebuje bliskości i alkohol dalej nieźle mąci mi w głowie, mówię :

- Zostaniesz ze mną dopóki nie zasnę? 

- Jasne - mówi i zamiast przy mnie uklęknąć, kładzie się obok. Postanawiam zignorować fakt, że jest w tych samych ciuchach i przytulam się do jego klatki piersiowej, kładąc na niej głowę. Czuję spokojne bicie jego serca i jego zapach w nosie, kiedy on również mnie obejmuje. Leżymy wtuleni w siebie w ciszy, tu po prostu nie potrzeba słów. Vince właśnie przekonuje się, jak to jest spać z dziewczyną bez seksu, a ja się przekonuje jak dobrym człowiekiem jest. 

To nie jest miłość, może nawet przyjaźń to zbyt wywyższone słowo, ale to rodzaj sympatii, który nie narodził się z przypadku. Nic nie dzieję się bez przyczyny, a to że leżę teraz z Vince'm w jego łóżku, musiało się stać. Los tak zarządził. To śmieszne jak życie bywa przewrotne. Gdyby wtedy Roger nie zaczepił mnie pod barem, możliwe że byłabym tą samą, zwykłą dziewczyną i robiła coś na wzór dobrej żony oraz dobrej matki. Nie byłabym dziewczyną Richiego, nie miałabym ich dzieci, nie poznałabym Krista. Nie stałoby się tyle rzeczy, które jak w dłucie, wyryły się w mojej głowie na zawsze. Jedno wydarzenie, a cale nasze życie się zmienia. Czy to nie jest niesamowite ? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro