17. Największa kawa jaką macie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Realizowane dla : dzikasuszarka ♥️

Liverpool, 1965

Spoglądam jak mój szef idzie na salę, wyjaśnić pewną sytuację z jednym z klientów. Upewniam się że nie patrzy, po czym wskakuje szybko do kuchni. Patrzę i widzę że nie wyrzucił jeszcze tych frytek, które rzekomo spaliłam. Tak naprawdę są świetne, więc na szybko je podbieram i elegancko ulatniam się na przerwę.

Zasiadam na kanapie, w małej kanciapie i ciężko wzdycham. Wrzucam jedną z frytek do ust, a ta rozpływa mi się w ustach. Choć chwilę, mogę odpocząć od tego burdelu, zwanego również moją pracą.

Pracuje w jednym z najlepszych barów w Liverpoolu i mogłoby się wydawać to spoko opcją, no bo pewnie dochody są duże, więc zarobki też niczego sobie. Jest tak, ale co z tego, skoro czuję się w tej pracy jak popychadło, które można dźgać z każdej strony i tylko wytykać błędy?

Jestem kelnerką, ale dziś musiałam pomóc w przygotowywaniu jedzenia z powodu dużej ilości gości. Tylko Matilda latała od stolika do stolika, co mi w sumie odpowiadało. Nie zrozumcie mnie źle, lubię ją bo jest szczerze miła oraz pomocna, ale w sumie nic takiego wielkiego nie robi, a szef ją wielbi. To ja siedzę tu po nocach, sprzątam do nie wiadomo której a do tego pomagam w gotowaniu, a wystarczy że ona zabłyśnie ładną buźką i już ma premię. Gdzie tu sprawiedliwość?

Na szczęście kończę za jakąś godzinę. Musiałam się zwolnić, bo muszę załatwić kilka spraw na mieście, a potem mam się spotkać z przyjaciółkami na pizzę. W końcu oderwę się od pracy i mam gdzieś to, że szefowi nie spodobał się ten pomysł. Moje przyjaciółki powiedziały, że kiedyś roztrzaskają mu łeb, ale kiedy im powiedziałam że szkoda biednej ściany, to przyznały mi rację. Dlatego klniemy na niego w tajemnicy.

W końcu moje pół godziny chwilowego oddechu mija, kiedy muszę wstać i wracać do mycia stołów czy zanoszenia zamówień wybrednym klientom. Naprawdę, niektórzy czepiają się o takie głupoty, na przykład o to, że jest za mało lukru na pączkach...

Próbuje jednak wcisnąć w siebie coś z pozytywnej energii, choć przyznam marnie mi to idzie. Kilka razy ziewam, zapisując zamówienia, za co dostaje standardowy opieprz ale spływa to po mnie, jak lody truskawkowe po rękach jakiegoś dzieciaka.

- Dobra, skończyłam - informuje i kiedy z uśmiechem na ustach, chcę rozwiązać fartuch, ten wyskakuje jak filip z konopi :

- Jeszcze ostatni klient! - wskazuje na salę. Obdarzam go wściekłym spojrzeniem, spoglądając na niego z pod byka i przysięgam, jeszcze chwila, a z mojego nosa będzie lecieć dym ze wściekłości.

- Matilda... - zaczynam.

- Dodatkowo ci zapłacę - stwierdza, po czym znika w kuchni. Na te słowa wpadam w szok, ale postanawiam mu zaufać i tylko dlatego, idę obsługiwać. Klient siedzi w jednych z boksów, odwrócony plecami i czyta gazetę. Odgarniam włosy, wzdycham i podchodzę.

- Witam pana - uśmiecham się, kiedy unosi głowę z nad gazety. Patrzę na niego, a moje serce dziwnie bije mi szybciej. Czekoladowe oczy, urocza grzywka i zaraźliwy uśmiech. Sama naprawdę się uśmiecham i co więcej, nie jest to na siłę, jak robię to zawsze. To szczery uśmiech, szczególnie wtedy kiedy zaczynają mnie piec policzki. Mam nadzieję że nie jestem czerwona, jak autobusy w naszym pięknym mieście, bo chyba zapadnę się pod ziemię.

- Witam panią - odkłada gazetę i składa ręce na stole. Spojrzenie jego brązowych oczu, świdruje mnie na wylot - Chciałbym zamówić czarną kawę, największą jaką macie... - w zamyśleniu drapie się po brodzie - A ciasto... Niech mnie pani zaskoczy - kiedy zapisuje wszystko drżącą ręką, ten wciąż się uśmiecha.

- Dobrze, zrealizujemy zamówienie jak najszybciej - również posyłam mu nerwowy uśmiech i szybkim krokiem odchodzę do baru. Przywieszam karteczkę na tablicy zamówień, orientując się że na kuchni nie ma nikogo. Sama więc tam wchodzę i wstawiam czajnik z wodą. Zaglądam do lodówki i oddycham z ulgą, bo perfekcyjnie wykrojona kostka brownie już tam leży. Teraz czekam tylko na wodę, która zagotowuje się pięć minut później. Zalewam czarny jak smoła proszek, czekając aż się zaparzy i kiedy mam pewność że wszystko jest gotowe, biorę to z uśmiechem na ustach.

- Alex... - wykrztusza mój szef, kiedy wychodzę z zamówieniem i zmierzam z nim do przystojnego nieznajomego. Od razu mnie zauważa, a na jego usta automatycznie wpływa uśmiech.

- Proszę - kładę talerz na stole wraz z gorącą, kawową cieczą i staje dosłownie na moment. Patrzę na mojego klienta, który bardzo mi dziękuje. Podnosi na mnie wzrok, a mnie znów zapiera dech w piersiach, serce tłoczy się jak sok jabłkowy.

- Dziękuje - bez pytania sięga po moją rękę i skrada na niej pocałunek, zostawiając na mojej skórze mokry ślad. Biorę głęboki wdech, a motyle w moim brzuchu wzbijają się do dzikiego lotu.

☆☆☆☆

- Nie dał ci swojego numeru?! - moja najlepsza przyjaciółka, czyli też Alex nazywana washing machine ( to dłuższa historia, tak poza tym każda z nas ma jakiś dziwny przydomek), wydziera mi się nad uchem. Victoria czyli inaczej Mower, aż podskakuje a Patiasha nazywana Shaver przysłuchuje się tej ciekawej konwersacji, upychając kawałek pizzy cztery sery do ust.

Jesteśmy we wcześniej wspomnianej przeze mnie pizzeri, nieopodal gdzie w czwórkę wynajmujemy mieszkanie. Wszystkie studiujemy, więc utrzymywanie mieszkania razem, jest raźniejsze. Mamy podobne gusta muzyczne i kochamy jeść, a do tego jesteśmy dla siebie jak siostry, więc była to opcja perfekcyjna.

Właśnie opowiedziałam im o zajściu, w moim jakże pięknym jak sto ropuch miejscu pracy i ilekroć wspominam te czekoladowe, głębokie oczy to momentalnie robi mi się ciepło, a do tego dostaje pozytywnych dreszczy. Dalej nie dochodzi do mnie, że jeden facet w kilka sekund tak zakręcił mi w głowie.

- Oszalałaś, Washing - klepie ją po głowie jak dziecko, a ona dziwnie patrzy na mnie swymi zielono- niebieskimi oczami - Znaliśmy się kilka sekund... - wzdycham, bo coś do mnie dochodzi.

Delikwent o pięknych, brązowych oczach może więcej nie pojawić się w barze. Jego wygląd, szarmanckość i to co potem zrobił, totalnie sprawiło że nie mogę przestać o nim myśleć. Może mogłam się odważyć. I tak kończyłam pracę, mogłam więc spróbować zapytać, co potem robi. Nie, byłoby to głupie i pomyślałby że jestem dziwna. Może dobrze że się nie odezwałam? Z bezradności, wydaje dźwięk frustracji i odsuwając swój talerz z pizzą, kładę się na stole.

- Drier, wstajemy! - szturcha mną Victoria - Na pewno jeszcze przyjdzie, ja w to wierzę - próbuje zarazić mnie swą wrodzoną wiarą i gestem pocieszania. Podnoszę się więc i posyłam jej słaby uśmiech.

- Ja też - Pata pokazuje że trzyma za mnie kciuki.

- A ja nie - prycha Alex i zakłada ręce na piersi. Wybucham śmiechem.

- Mogłabyś wesprzeć naszą przyjaciółkę, raszplo jedna - Victoria przewraca oczami, przyprawiając mnie o jeszcze większe saldy śmiechu.

- Pożyjemy zobaczymy, prukwo - prycha Alex.

- Wiecie co, cipy jedne, ja jem za szczęście Drier. Mogłybyście do mnie dołączyć - stwierdza Patiasha, biorąc drugi kawałek.

- Kocham was - stwierdzam przez śmiech, po czym wracamy do jedzenia.

Dzięki nim, nabieram wiary że może stać się cud.

☆☆☆☆

☆☆☆☆

Dwa tygodnie później....

Od dwóch tygodni, mam oczy dokoła głowy. Nerwowo rozglądam się za uroczą, brązową grzywką. Stali klienci, patrzą na mnie jak na wariatkę albo myślą że totalnie już oszalałam, kiedy nawet podczas wydawania im zamówienia, odruchowo spoglądam na drzwi. 

Kilka osób, a nawet mój szef kilkukrotnie pytają czy wszystko okej, a ja skutecznie ich zbywam. Próbuje jakoś skupić się na pracy, ale to cholernie ciężkie kiedy wciąż posiadam pokłady nadziei w to, że znów się spotkamy. Szkoda, że nie znam nawet jego imienia. 

Dziś przychodzę spóźniona, ale mam ogromne szczęście bo nie ma naszego szefa. Pochorował się i szczerze, to nawet nie jest mi go szkoda. Być może wraca do niego karma, a za chamskie traktowanie mej osoby.

- Cześć Alexandra - wita mnie jego żona, czyli jego zastępczyni. Jest cholernie miła, dlatego cieszę się na jej widok. Nie wiem czemu ma dziwny zwyczaj wołania po pełnym imieniu, ale do tego przywykłam. Za niedługo mija rok, odkąd złożyłam tutaj papiery i jestem ciekawa, ile jeszcze wytrzymam jeśli wróci szef. Teraz jednak chcę wytrzymać, z oczywistych względów.

Kiedy zarzucam na siebie ciuchy i czekam na pierwsze zamówienie, wychodzę za blat - i oczywiście - patrzę na salę. 

Jakiś Liverpoolski policjant upychający donuta do ust i brudzący się na całej buzi. Jakaś para nastolatków, słuchająca wspólnie muzyki a przed nimi leży góra naleśników. Wzdycham. Nastoletnia miłość potrafi być piękna, ale myślę że miłość dorosłych też może taka być. Znów jednak uciekam w świat fantazji, w którym piękny nieznajomy, patrzy w moje oczy i odgarnia włosy, a ja rozpływam się jak czekolada w jego oczach na słońcu. Powtarzam się z tą czekoladą, ale to najsłodsza na świecie jaką widziałam.

I wtedy go zauważam. Świat nagle przestaje istnieć, mój wzrok skupia się na jego uśmiechu. Serce biegnie mi jak Spiderman, po mieście, oczy muszą mi błyszczeć jak diamenty. Sama się uśmiecham, dopóki nie zauważam że dziewczyna do której się śmieje to Matilda. W sercu dziwnie zaczyna mnie kłuć, nie mogę na to patrzeć.

- Alexandra, zamówienie numer pięć jest gotowe! - kiedy otrząsam się z marmazu, ból wciąż pozostaje. Pusta w środku, idę po zamówienie i bliska płaczu zanoszę je do klienta. Ten mówi mi żebym się uśmiechnęła, nie wie tylko że właśnie zabrali mi jakiekolwiek chęci do życia.

- Alex! - nagle słyszę Matildę i coś gotuje się we mnie. Zaciskam dłonie w pięści, idę przed siebie i nawet nie spoglądam w jej stronę. Proszę, niech do mnie nie podchodzi, myślę, jednak to się spełnia. Już mam ochotę jej wygarnąć, kiedy ona mówi :

- Ten Paul co tam siedzi, cię zawołał - posyła w mą stronę energiczny uśmiech, a ja rozdziwiam usta.

- Co? - kręcę głową i patrzę na nią jak na debila.

- Nie gadaj, tylko leć - pogania mnie, a ja omal się nie wywracam. Wszystkie wnętrzności wywracają mi się do góry nogami, jakby była na kolejce górskiej. Patrzę się nerwowo w każdą stronę, ale to głupie, bo czekałam na tę chwilę odkąd go zobaczyłam. 

- Cześććć - przeciągam i staje obok jego boksu. Podnosi na mnie wzrok. O mamuśku...

- Hejka - upija łyk kawy - Przysiądź się - wskazuje na siedzenie na przeciwko, więc na drżących nogach siadam na pluszowej kanapie. Muszę złapać się krawędzi stołu, mimo że ręce również mi się telepią - Muszę ci coś powiedzieć... - odchrząkuje, kiedy analizuje jego cudowny wygląd. Oddech mi się trzęsie, jak szczęka starej babci.

- Słucham - mówię z gardłem wyschniętym na wiór. 

- Ta kawa, którą mi zrobiłaś, była przerażająco niedobra - cmoka z dezaprobatą, a mnie zatyka - No i to Brownie... Wszystko okej, gdyby nie to że było tak cholernie suche.

Nawet nie wiem kiedy, otwieram usta i patrzę na niego jak sroka w gnat. Dalej jest niesamowity, a moje serce nie przestaje szaleńczo biec, mimo tego że skierował w stronę mej osoby, tyle ostrych słów. Biorę je na klatę i zamiast tego, pytam :

- Może dasz mi drugą szansę?

Wygląda na zaskoczonego, moimi słowami. Dość głośno i zbyt nerwowo przełykam ślinę, kiedy pochyla się nad stołem. Mam ochotę dotknąć jego aksamitnej skóry twarzy i pobawić się włosami, ale oczywiście tego nie robię. Muszę opanować swoje zapędy.

- Dobrze, dam ci szansę. Nie zmarnuj jej.

Już chcę wstać i pójść szybko do kuchni, jednak jego uśmiech jest dość podejrzliwy. Po chwili wybucha śmiechem, najwyraźniej widząc moją konsternację. 

- Żartowałem, usiądź - dalej zanosi się śmiechem, kiedy ja lekko otumiona siadam z powrotem - Paul jestem - wyciąga do mnie rękę, a ja myślę że żartuje. 

- Alex - uściskam jego dłoń - Tylko więcej mnie nie strasz, Paulu...

☆☆☆☆

Dwa lata później...

- No dawaj, dasz radę - Ringo instruuje moją drogę przyjaciółkę, Washing, jak grać na perkusji. Był w niebo wzięty, kiedy się dowiedział że sama z siebie chcę spróbować w grę na bębnach. Dla zachęty całuje ją w policzek, a ta z uśmiechem na ustach, wali w pierwszy - Czekaj, źle łapiesz.

Patrzę na to i śmieje się, będąc w objęciach Paula na kanapie. Ten bawi się moimi brązowymi włosami, raz po raz, całując mnie w głowę. Łapie go za drugą rękę i mocno ją ściskam, czując jak się uśmiecha. Tak bardzo go kocham. 

- Patrz Drier! - wykrzykuje Alex, a cała reszta spogląda na nią. Udaje jej się złapać pewien rytm, uderzając coraz mocniej, z całym sercem i siłą. Widzę jak Ringo się uśmiecha, będąc z niej dumny. 

- Jedziesz Washing! - wykrzykuje Victoria, przytulając się do Lennona. Pata i George, którzy grają na gitarach, zaczynają klaskać w rytm, co tylko podwaja entuzjazm naszej przyjaciółki. Kocham patrzeć na jej szczęście. 

Kiedy kończy, wstaje od instrumentu i z pałeczkami w ręku, kłania się przed nami, za co dostaje ogromne owacje. Sama zaczyna się śmiać, mówiąc wiązankę podziękowań a Ringo bierze ją w objęcia i znów całuje w policzek. 

- No, no możliwe że rośnie nam kolejny perkusista w zespole - podsumowuje George, szeroko się uśmiechając. 

- Pożyjemy, zobaczymy - śmieje się Alex. 

Po jakimś czasie, Paul nadal jest dziwnie milczący. Odwracam się więc w jego stronę i głaszcząc po policzku, pytam o co chodzi. On mi mówi że ma dla mnie pewną niespodziankę, więc kiedy pyta czy z nim pojadę, bez wahania się zgadzam. Pytam go też, czemu zadaje takie głupie pytania, ale on zbywa mnie śmiechem i szybko całuje.

Żegnamy się z naszymi przyjaciółmi, których instrumentalna impreza trwa w najlepsze. Dziewczyny puszczają mi oczko, a ja tylko przewracam oczami. Już wiem co sobie pomyślały. 

- Gdzie jedziemy? - pytam, kiedy wsiadamy do auta, a mój chłopak łapie mnie za rękę.

- Przecież jeśli ci powiem, to nie będzie niespodzianki - odpala samochód, a z głośników zaczyna lecieć Paint It, Black Stonsów. Od razu więc zaczynam śpiewać, co mojego mężczyzny za bardzo nie dziwi. Z resztą po chwili sam do mnie dołącza.

Kiedy piętnaście minut później, Paul staje pod barem w którym pracę porzuciłam rok temu, marszczę brwi. To miejsce kojarzy mi się i dobrze, i źle. Aczkolwiek to miejsce, gdzie pierwszy raz się poznaliśmy - to by miało więcej sensu. Tylko co my tu robimy po zamknięciu? 

- Chodź - kiedy wychodzimy, Paul ponownie łapie mnie za rękę. Zamyka pojazd, po czym podchodzi do drzwi i bez problemu je otwiera. Coś mi tu nie gra. 

- Przecież jest zamknięte - mówię, kiedy jesteśmy już  w dużym pomieszczeniu. Przez duże szyby wpadają ostatnie promienie słoneczne, powodując tumany kurzu, jest jednak klimatycznie. Paul prowadzi mnie do jednego z boksów, tego samego w którym zawsze siedział. Usadawiam się, kiedy on mi mówi żeby zaczekała. Po czym znika w kuchni. 

Spoglądam za okno, widząc ludzi którzy idą Liverpoolskimi chodnikami. Jedni się gdzieś spieszą, inni wyszli z dziećmi a kolejni wchodzą do sklepów. Zaczynam się zastanawiać o czym myślą, co czują i czy są szczęśliwi, jak ja. Ja wiedząca że ja i moje przyjaciółki, jesteśmy z członkami The Beatles, które pokochałam całym moim sercem. Ja wiedząca, że jestem dziewczyną Paula, cudownego Paula McCartneya. 

Być może zachowuje się jak rozmarzona nastolatka, ale wiecie co? Mam to gdzieś!

- Alex - głos Paula mnie pobudza. Odwracam się w stronę jego głosu i natychmiast zatykam usta rękami. 

Paul klęczy na jednym kolanie, w jednym ręku trzymając bukiet tulipanów, a w drugiej otwarte pudełeczko. Błyszczy w nim pierścionek z diamentem w kształcie kosa, w czarnych tonacjach. Do moich oczu napływają łzy, ciało dostaje drgawek. 

- Kosie śpiewający w środku nocy - Paul cytuje ich moją ukochaną piosenkę - Weź złamane skrzydła i ucz się latać. Razem ze mną? 

Kiwam tylko głową, po czym rzucam się na niego, obsypując pocałunkami. Śmieje się, a kiedy wstajemy, zakłada mi delikatnie pierścionek na palec. Jest piękny, jak zaprojektowany dla mnie. Biorę bukiet do rąk, kiedy Paul ściera moje łzy. Zarzucam mu rękę na kark i głęboko całuje. 

- Kocham cię - szepcze, patrząc w jego czekoladę. Widząc jego uśmiech, sama to robię. 

- Ja ciebie też - przytula mnie do siebie - To zamówienie kawy i Brownie, było najlepszą decyzją w moim życiu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro

#oneshoots