20. Rajskie miasto

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Realizowane dla : Owoc_Jagody    ♥

Indio, Dolina Coachella, 1987/ 1988

Zaciągam się zapachem cytrusów wymieszanych z papierosami. Zapachem Izzie'go. Mojego mężczyzny w którego wtulam się w środku całego tego zgiełku. Ludzie biegają, rzucają się kolorowymi proszkami. Gdzieś w tle słyszę Duff'a i Bonnie, jakąś muzykę. Ale teraz obchodzi mnie tylko Izzy którego obejmuje. 

- Tak chcę zakończyć ten rok, Clarie - szepcze, a ja zamykam oczy i się uśmiecham. 

- Ja też - podnoszę głowę, spoglądając w jego oczy. Nachyla się i mocno mnie całuje, ujmując mój podróbek. Zarzucam mu ręce na szyję i odwzajemniam to, wkładając w to coraz więcej namiętności, aż nagle dostajemy z porządnej porcji proszku. Odskakujemy od siebie jak poparzeni, a ja zauważam że mienimy się teraz w kolorach różu i żółci. 

- Cześć kochasie! - spoglądam w bok i widzę moją przyjaciółkę, Melanie White we własnej osobie. Byłam pewna że nie zdąży tutaj dotrzeć przed dziewiętnastą, dlatego na widok niskiej brunetki z okularami i hipnotyzującymi, brązowymi oczami, szeroko rozdziwiam usta. 

- Melanie? - podchodzę i przytulam się do niej. Tak się cieszę że jednak się jej udało. Z kim jak z kim, ale sylwestra należałoby spędzić z najlepszą przyjaciółką. 

- Udało mi się złapać busa - mówi z uśmiechem, kiedy wyswobadzamy się ze swoich objęć - A więc jestem - unosi ręce. 

- I bardzo dobrze - Izzy obejmuje mnie ramieniem - Clarie troszkę się obawiała. 

- Troszkę? - unoszę brew i patrzę na niego. 

- Okej, troszkę bardzo - mówi, na co wszyscy wybuchamy śmiechem. 

Jesteśmy z Izzym w związku od dwóch lat. Nasza znajomość nie zaczęła się w sumie od dobrego wydarzenia, bo był to wieczór. Wracałam wtedy z mojej obecnej pracy, która mieściła się na jednych z tych Amerykańskich ulic, na które zapuszczać się nie chcesz. Mogłam wziąć taksówkę, ale mój dom znajdował się piętnaście minut drogi, stwierdziłam więc co mi tam. 

Była to głupia decyzja, bo zaczął iść za mną jakiś typ. Gadał mi jakieś dziwne rzeczy, a ja mimo przyspieszenia kroku, wiedziałam że marne są moje szanse. Byłam bliska płaczu, kiedy typ do mnie podbiegł. I to wtedy z innej uliczki, wyszedł Izzy.  

Określenie rycerz na białym koniu, nabrało tu sensu bo możliwe że uratował mi życie. W ramach podziękowań, postawiłam mu piwo w barze. Jak się idzie domyślić, na jednym kuflu się nie skończyło i przesiedzieliśmy w barze kilka kolejnych godzin. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Izzy był lekko wstawiony i gdy wsiedliśmy razem do taksówki, postanowił zaszaleć. Pocałował mnie i od tego się w sumie zaczęło. Pokręcone i zawiłe, za to z szczęśliwym zakończeniem. 

- To co, kto polewa? - do akcji wchodzi Axl, wiadomo więc że impreza zaczyna rozkręcać się na dobre.

☆☆☆☆

☆☆☆☆

Większościom ludzi impreza typu Coachella, kojarzy się z brudem, smrodem i generalnie hałasem. Ci którzy na takiej nie byli, sądzą że to tylko strata czasu, facetom zależy tylko na tym aby się napić i zaliczyć jakąś laskę w pierwszej, lepszej łazience. Dziewczynom natomiast, aby pokazać  się jak z najlepszej strony, może się upić i potańczyć. 

Z jednej strony faktycznie trochę tak jest. Niektórzy którzy wezmą cięższy towar, potrafią się mazać w błocie oraz bić się z pierwszym napotkanym człowiekiem i może dlatego owa impreza jest orgaznizowana w dolinie, z dala od miasta lecz zawsze jest druga strona medalu. Przyjeżdżają tu również ludzie, którzy chcą zdrowo zaszaleć. Ja należę do takich osób - sączę dopiero drugiego drinka, jestem już cała obsypana w kolorowym proszku przez Melanie, Izzi'ego czy resztę chłopaków i mimo że z nimi ciężko o normalną imprezę, taką z umiarem, to ja staram się utrzymywać nasz poziom. Zachowuje się trochę jak ich matka, ale wiedząc do czego są zdolni, muszę się trzymać na baczności i pozostać trzeźwa. 

- Będę pierdzielonym Dzwoneczkiem!* - krzyczy Axl, ustawiając się w kolejce na bungee. Patrzę na niego i wybucham śmiechem. 

- Axl, jesteś zalany. Nawet cię nie wpuszczą. 

- Taaaak?! - burzy się. Bierze się pod boki i lekko zatacza. Jego oczy są przymknięte - To się jeszczeee okażeeee!

Nagle ktoś łapie mnie od tyłu w pasie, a po zapachu perfum cytrusowych od razu rozpoznaje mojego faceta. Wtula twarz w moją szyję i delikatnie muska wargami moją skórę, na co z sykiem wciągam powietrzem. Uśmiecham się. 

- Idziemy w baaardziej intymnnee miejsce? - pyta, a ja czuję z jego ust zapach papierosów, wymieszany z alkoholem. Nie przeszkadza mi to aż tak bardzo, bo się przyzwyczaiłam a tak poza tym dziś chcę mu dać spokój. Niech trochę zaszaleje - oczywiście tylko i wyłącznie pod moim okiem.

- Jeszcze godzina, Izzy - lekko się odwracam i szybko całuje go w usta. Nagle odrywa się ode mnie i idzie do Axla, kiedy ja patrzę na nich ze zdziwieniem. 

- Ah, tu jest tak świetnie! - podbiega do mnie moja przyjaciółka, Melanie i widzę jak popija piwo o smaku granatu. Obejmuje mnie jednym ramieniem i się uśmiecha. Odkąd pamiętam, to ona była w naszej przyjaźni wariatką. Już w szkole byłam wspólniczką w jej głupich pomysłach, na które wpadała i potem obie dostawałyśmy opieprz. Przez kilka pierwszych lat, potrafiłam się na nią za to wkurzać, ale po czasie sama się z tego śmieje. Są to wspaniałe wspomnienia, które mogę przywoływać w gorsze dni, ale momenty kiedy się wspierałyśmy, również pamiętam. Na tym polega przyjaźń, a ja sama sobie takiej zazdroszczę.

- Musimy tu przyjechać za rok - stwierdzam, widząc jak Axl kłóci się z obsługą. Do akcji wkracza Izzy, a ja parskam śmiechem. 

- Hej, nawet nie minął stary rok, a ty już myślisz o kolejnym - teatralnie przewraca oczami. 

- Wiesz jaka jestem - wzruszam ramionami. 

Gdy z powrotem spoglądam w stronę chłopaków, nie wierzę własnym oczom. Widzę jak obsługa przypina Izz'iego do uprzęży, a ten posyła mi głupkowaty uśmiech. Dosłownie, ale i w przenośni łapie się za głowę. Oszaleli?! Jest wstawiony a ma skakać. Rozumiem że bungee na takich imprezach, jest niskie bo to często tylko sześćdziesiąt metrów, ale to wciąż skok z wysokości. 

- Izzy! - krzyczę - Oszalałeś?!

- Daj mu spokój, gamoniu - Melanie przyciąga mnie mocniej do siebie i znów popija z butelki. Krzyżuje ramiona na piersi i udaje nadąsane dziecko, widząc jak Izzy wysyła mi buziaka z kosza. Pokazałbym mu soczystego środkowego, ale miłość do niego wygrywa i tego nie robię. Koszyk zaczyna jechać na górę, na linach które, siłą rzeczy, muszą być stabilne ale w moich oczach wyglądają jak nitki do szycia. Niespokojnie oddycham, co nie umyka mojej przyjaciółce, jednak się nie odzywa, a jedynie mocniej mnie przyciąga. 

Ludzie skandują i krzyczą, śmieją się jak ostatnie cymbały. Większość z nich - jak prawie wszyscy tu obecni - jest pijana w sztok. Koszyk jedzie, jedzie, a kiedy jest u samej góry i pracownik go otwiera, moje serce jakby staje. Izzy wygląda na cholernie odważnego, pewnego siebie. Pracownik coś mu tłumaczy, mija kilka sekund i widzę jak odlicza. Izzy leci od razu, plackiem na dół. 

Przez moment, kiedy lina się jeszcze nie naciąga, mam wrażenie że zaraz stanie się coś złego i coś czego nie chcę. Mam ochotę się wydrzeć, lecz nie chcę wyjść na wariatkę. W końcu lina się naciąga, ku ucieszy mojego chłopaka i tym razem również w akompanieńcie jego krzyków. Szaleniec. 

- Kocham cię, Clarie! - krzyczy nagle, a mnie kompletnie muruje. Izzy rzadko kiedy mówi takie wyznania, szczególnie przy takim tłumie, który nagle gwiżdżę - lub jak w przypadku lasek - piszczy - Zawsze kochałem i kochać będę!

☆☆☆☆


☆☆☆☆

- Duff? Duff! - krzyczę, potrząsając moim przyjacielem. Leży zalany w cztery krowy na siedzeniu kierowcy i coś mamroczę. Wyrzucam papierosa którego ma w ustach - Widziałeś Izz'iego? 

Zostało pięć minut. Pięć minut do końca starego roku, a ja jak na złość musiałam zgubić nie dość że mojego chłopaka, to jeszcze moją przyjaciółkę. Przeczesałam wzrokiem nawet łazienki, ale od momentu kiedy poszli po picie a ja miałam zaczekać z Axlem nieopodal sceny, zaginęli jak igła w stogu siana. Coraz bardziej się denerwuje, a mój przyjaciel który zaczyna się śmiać bez powodu, wcale mi nie pomaga.

Dlatego też chowam jego nogi do auta i trzaskam drzwiami, aby zostawić go w bezpiecznym miejscu. Może dramatyzuje, ale w tej chwili jest to bardzo uzasadnione. Mam wrażenie że jeszcze chwila, a się popłaczę. A na sylwestrze, to przecież zakazane. 

Ludzie zaczynają się zbierać pod sceną, co tworzy zgiełk i ścisk jeszcze większy niż przed chwilą. Biegam po polu, lawirując między pijanymi ludźmi, jak istna wariatka ale szczerze mówiąc obchodzi mnie to tyle co zimna z rana pizza - pizza jest dobra o każdej porze, no nie? 

Wracając jednak do rzeczywistości, w końcu łapie zadyszkę i muszę stanąć, po czym oprzeć dłonie o kolana. Patrzę się w zniszczoną trawę, w tym momencie przyozdobioną metalowymi puszkami czy innymi śmieciami. Próbuje zebrać myśli w całość, ale wychodzi mi to tak samo, jak jedzenie zupy widelcem. Oddychaj, Clarie - mówię sobie w głowie - Muszą gdzieś tu być. 

Zostają dwie minuty, kiedy podbiegam do baru. W tym momencie pustoszeje, a ja widzę że ludzie zaczynają otwierać szampany czy inne napoje wysokoskokowe. Nie widzę jednak tego, co widzieć chcę. Dlatego biegnę dalej, nawet w tłum, zauważając że w jego środku zrobiło się dużo miejsca. Ludzie zaczynają odliczać, a ja wciąż patrzę. Równie dobrze, mogłabym pójść do innej osoby z naszej ekipy, ale chcę spełnić mój plan z Izzym - nie obchodzi mnie to, że jest pijany. Trzydzieści sekund, czuję że łzy napływają mi do oczu. Przeciskam się przez jedną ekipę i nagle dostaje olśnienia, bo z dalszej odległości widzę tą dwójkę. Jedenaście sekund, a ja rzucam się w bieg. 

Zanim jednak dobiegam, znów muszę stanąć. Widzę jak Melanie, ta Melanie - moja przyjaciółka, prawie że siostra do rany przyłóż, chwiejnym krokiem nachyla się do Izz'iego i całuje go prosto w usta. Izzy nie protestuje. Wręcz przeciwnie, przyciąga ją do siebie, kiedy rozlega się "Szczęśliwego Nowego Roku!".

Nic nie jest szczęśliwe. Świat zaczyna mi wirować, kilka chwil wystarczy aby obraz przysłoniła mi firanka łez. Zlatują ciurkiem po mojej twarzy, kiedy upadam i chowam twarz w dłoniach. Mam wrażenie że to nieśmieszny żart, koszmar z którego zaraz się obudzę, bo za dużo wypiłam. Kiedy jednak znów patrzę przed siebie, wycierając łzy, oni wciąż się całują. Coraz namiętniej, coraz zachłanniej i dokładając do tego dotyk. Zaczynam szlochać w tym zgiełku i czuję jak boli mnie serce. 

Muszę wyglądać jak ofiara przemocy domowej, ale niewiele mnie to obchodzi. Dźwigam się na własnych siłach i na drżących nogach, zmierzam do samochodu gdzie siedzi Duff. Omal nie potykam się o człowieka leżącego na ziemi, ale to też mnie nie obchodzi. Szczerze mówiąc, nie obchodzi mnie nic. 

Kiedy docieram do auta, Duffa już tam nie ma. Pewnie Axl albo Bonnie postanowili uratować go z opresji, co działa na moją korzyść. To ja dostałam kluczyki, po tym jak wypadły Izz'iemu, na bungee, ale myślenie o nim w tym momencie, sprawia mi ból i coraz mocniej płaczę. Wiem, wypiłam i nie powinnam jechać w ogóle, lecz kobieta zdradzona przez miłość swojego życia i najlepszą przyjaciółkę, która była nią od lat, nie myśli logicznie. Powiedziałabym że nie myśli w ogóle...

☆☆☆☆

Ranek po sylwestrze, 1988, Palm Springs 

Nie dałam rady dojechać do Los Angeles. Przejechałam zaledwie pół godziny, lądując w tanim motelu w Palm Springs. Wzięłam lepszy pierwszy pokój, zamknęłam się w nim, walnęłam na łóżko i zaczęłam się zanosić łzami. Ilekroć zamknęłam oczy, widziałam Melanie i mojego chłopaka, jak wzajemnie się obściskują. Kawałki mojego serca, zaczęły kaleczyć mi płuca, żołądek i wszystkie możliwe narządy. 

Teraz, jest szósta nad ranem. Słońce wschodzi nad horyzont. a do obskurnego pokoju, wlewa się ciepłe, miękkie światło. Patrzę się w lustro na komodzie. Na swoje długie, czarne włosy, piegi i zielone, podkrążone oczy, które przypominają studnie. Przejeżdżam po bliźnie na mojej wardze, która na początku naszej znajomości, tak spodobała się Izz'iemu. Stwierdził że jest wyjątkowa.

To wtedy znów ukrywam twarz w dłoniach i znów płaczę. Przeczesuje włosami palcami, łkając jak zraniony pies. Zaczynam się zastanawiać kto zaczął pocałunek i jak do niego doszło. Czyżby Izzy, był tak pijany że nie zwracał na to uwagi? Może to Melanie wszystko to uknuła? Przecież to moja przyjaciółka. Z bezradności upadam na podłogę i na niej znów zalewam się łzami. Zachowuje się żałośnie, ale nic na to nie poradzę. 

Kocham cię, Clarie - powtarzam jego słowa w głowie i jeszcze bardziej szlocham - Zawsze kochałem i kochać będę.

Po chwili zaczyna dzwonić moja komórka. To już któryś telefon tego dnia, postanawiam więc łaskawie odebrać choć jeden z nich - no chyba że to Izzy lub Melanie, to inna sprawa. Ostatkami sił wpełzam na łóżko i sięgam po komórkę. Dzwoni Steven, na co unoszę brew. Mało kiedy gadamy, mimo że mój chłopak jest z nim w zespole, to nasz kontakt jest wręcz ograniczony do minimum. To znak, że chyba zauważyli moje zniknięcie, ba, może już zgłosili je na policję. 

- Halo? - mój głos się łamie. 

- Ty żyjesz! O matko i córko! Bonnie, ona żyje! - drze się do słuchawki tak głośno, że muszę ją chwilowo odsunąć od ucha. Słyszę w tle inne krzyki, ale to Steven dalej do mnie mówi - Myśleliśmy że pojechałaś pijana i wpadłaś do rowu! 

- Nie - jęczę i chowam twarz w poduszkę. Z trudem powstrzymuje kolejne łzy, które cisną mi się do oczu - A szkoda... - mówię pod wpływem emocji. 

- Dawaj mi ją - słyszę jak Bonnie wyrywa mu telefon - Co ty mówisz wariatko?! Gdzie jesteś?! 

Ona drze się jeszcze bardziej, więc biorę głęboki wdech i postanawiam powiedzieć jej dokładną lokalizację mojego pobytu. Jedyne czego pragnę, to zostać w tym momencie sama, ale Bonnie nie zadaje żadnych, zbędnych pytań, więc postanawiam być pokorna. Kiedy kończymy rozmawiać, natychmiast rzucam się na łóżko i zwiajam w kłębek. 

☆☆☆☆

Naciskam na klawisze, a z instrumentu wydają się chciane przeze mnie dźwięki, które mnie odpreżają. Gram na moim kochanym pianinie, kiedy Bonnie rozszczesuje mi włosy, sprawiając na moim ciele ciarki. 

Zatrzymałam się u moich rodziców, których obecnie nie ma. Potrzebowałam ostrej przerwy i przemyślenia wszystkiego. Nie chciałam się rzucać na głęboką wodę, tak po prostu zacząć ze wszystkimi gadać. Do teraz bardzo wszystko mnie boli i mimo że jak widziałam przez okno mojego pokoju, jak Izzy błaga moich rodziców o wejście oraz fakt, że łamało mi to serce to nie dałam się tak łatwo. 

Dziś jednak, mam spotkać się z nim i Melanie. Na samą myśl, że zobaczę tę dwójkę razem, żołądek podchodzi mi do gardła i muszę przełykać w gardle ciężkie gule. Nie umyka to uwadze Bonnie. 

- Hej, spokojnie - siada obok mnie i się uśmiecha, a ja marnie to odwzajemniam - Będe tutaj. 

W ramach podziękowań, przytulam się do niej. Jej zapach, czyli wanilli i lawendy, działa na mnie wręcz kojąco, a obawy chwilowo uciekają w las. Była dla mnie ogromnym wsparciem, przez te kilka dni i na pewno jej za to podziękuje. 

Kiedy rozlega się dźwięk dzwonka, informujący że ktoś stoi pod bramą, chwilowo wstrzymuje oddech. Bonnie idzie sprawdzić czy to oni, a kiedy kiwa głową w moją stronę, okazuje się że tak. Mówi że z kimś przyjechali i chyba jest to Duff. Widzę jak jej policzki różowieją, kiedy o nim mówi - to dziewczyna Axla, ale ostatnio nie jest u nich zbyt dobrze. 

- Stój! - widzę jak Boonie zatrzymuje Izz'iego, który próbuje wbiec do środka na całą epę. Wstaje i odsuwam się kilka kroków do tyłu, czując jak szleńczo galapuje me serce. Widząc jego zmęczone, zapadnięte oczy, wpatrzone w moje, zaczynam drżeć. Nie mogę teraz płakać - Idźcie na kanapę i siadać na dupskach - rozkazuje.

Dlatego wchodzą - Izzy, Melanie przy której odwracam wzrok oraz Duff, którego ostanio widziałam zalanego, jak wujek na weselu. Spełniają prośbę Bonnie, ale wzrok mojego ( mam nadzieję) chłopaka, ciągle idzie w moją stronę. Ze wzrokiem wbitym w podłogę, idę do fotela naprzeciwko nich i rozsiadam się w nim. Patrzę na nich jednak po dłuższej chwili. 

Duff wygląda na lekko zmieszanego, albo osobę która coś ukrywa. Gapi się na swoje palce, którymi się bawi. Na Melanie spoglądam z trudnością, ale zauważam łzy płynące po jej twarzy. Gdy widzę Izz'ego, ten dostaje jakiś dziwnych drgawek. Widzę jak wyciąga ręce w moją stronę, ale ja jeszcze bardziej kulę się w sobie. 

- A więc - Bonnie staje nad nami i teraz to ona definitywnie przejmuje rolę przysłowiowej matki - Co tu się właściwie odpierdala?

Nagle spojrzenia zarówno Melanie, jak i Izz'iego, kierują się na Duffa. Sama na niego spoglądam i i idę o zakład że Bonnie również to robi. Nasz przyjaciel wygląda teraz jak dziecko zagubione we mgle, coś konkretnego chodzi mu po głowie, tylko jeszcze nie wiem co. Postanawia mnie oświecić. 

- To moja wina. 

- Co? - wyduszam z siebie i unoszę brew. 

- Nie wiem czy mnie widziałaś, jeszcze przed północą, ale ponoć zachowywałem się jak debil. Dostałem od gościa jakieś proszki, powiedział że będzie po nich jazda. I była... - głośno przełyka ślinę i spuszcza wzrok - Tylko chwilowa. A potem podzieliłem się z Melenie i Izz'ym, przez co stracili nad sobą kontrolę. Ja.... Przepraszam - kończy, po czym chowa twarz w dłoniach. 

- Co - kręce głową z niedowierzaniem - Przyjąłeś od szemranego typa jakieś tam proszki?! - moje oczy muszą przypominać dwie duże pizze. Bonnie szeroko otwiera usta. 

- Jestem debilem. Przepraszam - powtarza, a ja uderzam się w czoło z otwartej pięści. Po chwili czuję jak ktoś upada przy moich kolanach i jest to Izzy. Ujmuje moje dłonie w swoje ręce i klęczy przede mną, ze smutną miną. Smutek w jego oczach mnie dobija. 

- Clarie - cicho wypowiada moje imię - Wybacz mi, to naprawdę nie byłem ja - całuje jedną z moich rąk, co kompletnie mnie rozczula - Kocham cię.

Mam wrażenie że cały świat się zatrzymuje. W jego słowach wyczuwam dozę szczerości, prawdziwej miłości, którą czułam zawsze. Zsuwam się na podłogę, biorę dłonie i ujmuje jego twarz. Po czym całuje, nie zwracając uwagi na nikogo, ani na nic. Bo im wierzę. 

☆☆☆☆

Kilka miesięcy później, okolice Las Vegas

- Zaufaj mi, robiłem to po pijaku!

Mimo super pogody, słońca i w praktyce minimum witaru, tu na górze giba mną, jak tancerką hula. To znaczy nie dosłownie, bo jestem praktycznie przyklejona do mojego faceta. Rozglądam się wokół, na panoramę cudownego Las Vegas, byleby nie patrzeć na dół, gdzie nasi przyjaciele tylko czekają aż skoczymy. Chyba zwymiotuje. 

Wybraliśmy się tutaj, aby skoczyć w dwójkę na bungee. Izzy skakał już z niego, ale nie było to z TAKIEJ wysokości, i beze mnie, osoby która sika ze strachu. Zaczynam się trząść, powtarzając że chcę na dół. Nie myślę logicznie, a więc nie obchodzi mnie to, że zachowuje się jak przeciętny gówniarz. Instruktor znów coś tłumaczy, ale nawet go nie słucham. 

- Hej, Clarie - odzywa się nagle Izzy - Spójrz mi w oczy.

Jak prosi, tak robię. W jego brązowych oczach, widzę pewien rodzaj ulgi, ale i szczęścia. Odgarnia zagubione kosmyki moich włosów, uśmiechając się szeroko. Jak na człowieka, który ma zaraz skakać z około stu metrów, jest wyjątkowo spokojny. Kiedy jednak pracownik mu coś podaje, myśląc że wcale tego nie widzę, wiem że coś jest na rzeczy. 

- Calrie, zanim zginiemy -  śmieje się, a ja mam ochotę go walnąć za takie teksty - Wyjdziesz za mnie? 

I nagle wysokość, wiatr czy inne strachy, przestają zwyczajnie istnieć. Patrzę się na pierścionek, z zielonym diamentem, w odcieniu koloru moich oczu. Mieni się w promieniach słonecznych i jest po prostu piękny. Łzy napływają mi do oczu, czuję jak serce bije mi w zawrotnym tempie. Nerwowo łapiąc powietrze, krzyczę że tak. Rzucam się na mojego faceta, a ten po chwili zakłada mi go na palec. Dłonie trząsą mi się tak bardzo, że nie mogę mu się przyjrzeć. 

- To co zakochańce? - pyta instruktor, a ja jednak dalej oddycham jakby nagle zabrakło powietrza. Patrzę się na pierścionek, potem na Izz'iego i kiedy chcę go pocałować, czuję jak coś pcha mnie do przodu. Zanim się w ogóle orientuje że lecimy, a wiatr porywa nas na dobre, Izzy krzyczy z całych sił, z całego serca : 

- Kocham cię, Clarie! Zawsze kochałem i kochać będę!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro

#oneshoots