24. Czemu kubki na imprezach zawsze muszą być czerwone?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Realizowane dla : ftvixen ♥️

Okolice Londynu, 10.06.1985

- Coraline, lecisz!

Pochłaniam do końca czerwony, plastikowy kubeczek wypełniony świeżym piwem. Kładę go szybko na stole ping-pongowym, po czym perfekcyjnie przewracam go na wieczko. Zaczynamy dopingować Vinciusowi, który zaczyna opróżniać swój kubek.

Czemu kubki na imprezach zawsze muszą być czerwone?

- Możecie padać na u stóp, cieniasy!

Pablo, mój kompan w piciu, wykrzykuje to do drużyny przeciwnej która ponosząc porażkę, macha na nas ręką i odwraca się na pięcie. Przybijam piątkę z Viniciusem.

Po krótkiej chwili rozstajemy się z chłopakami. Prawa imprezy takie są. Wszyscy są twoimi znajomymi, a zarazem nikt nie jest twoim znajomym.

Idę więc do salonu, w nadziei znalezienia wolnego skrawka kanapy. Wzdycham, kiedy okazuje się że wszystkie są wręcz oblegane. Postanawiam wyjść na dwór i się przewietrzyć. W środku cuchnie alkoholem i duszącymi perfumami, a mój organizm nie przyswaja tego w zbyt dużej ilości. Po drodze wchodzę do kuchni, nalewając do wysokiej szklanki wódkę i sprite'a. Wychodzę tylnymi drzwiami.

W ogródku jest trochę spokojniej, a moja głowa w której panuje istne wesołe miasteczko zwalnia obroty.

Szczerze powiedziawszy, sama nie wiem co tu robię. Poszłam z paczką znajomych do knajpy i było naprawdę przyjemnie. Jedliśmy burgery, rozmawiając o jakiś głupotach kiedy padło hasło "Jakiś Tam robi imprezę". Oczywistym było że wszyscy udadzą się na tą imprezę, a ja mimo pewnych niechęci, poszłam z nimi. Miałam mnóstwo zajęć, jakie mogłabym uskuteczniać w domowym zaciszu, lecz zabawa zapowiadała się obiecująco.

Jak się okazało, oczekiwałam za dużo. Zwykła popijawa, ze zbyt głośną muzyką i ludźmi, którzy całują się na każdym kroku.

Czemu wszyscy całują się na imprezach?

- Spierdalaj! Zostaw mnie gnoju!

Ktoś z krzykiem wypada na zewnątrz, a ja odskakuje zaskoczona. Mam zignorować delikwenta, kiedy ten ni stąd, ni zowąd, pojawia się tuż obok mnie.

- Masz fajkę? - pyta, patrząc na mnie dosłownie przez sekundę. Przełykam ślinę, serce wibruje mi zbyt szybko i enigmatycznie.

- Nie.

Po czym wyciąga z kieszeni spodni wymiętą paczkę papierosów i szybkim ruchem palców odpala jednego z nich. Otwieram usta żeby coś powiedzieć, ale zamiast tego wypijam znaczną część drinka. Wódka pali mnie w przełyk, napój gazowany wiruje w żołądku. Po moim ciele rozlewa się ciepło.

- Jak masz na imię?

Ponownie patrzę na towarzysza mej niedoli. Ma krótkie, kruczoczarne włosy i ciemne oczy oraz zwieńczającego wszystko charakterystycznego wąsa. Unoszę brew.

- Caroline - rzucam beznamiętnie. Zapach tytoniu dostaje się do moich płuc, powodując nieprzyjemnie szczypanie.

- Aha, fajnie - zaciąga się papierosem, a po kilku sekundach wypuszcza gęstą chmurę dymu. Ponownie się krzywię. Powinnam być przyzwyczajona do takich zapachów, w końcu chodzę zawodowo na balangi, ale cóż. Nie wszystko da się strawić.

Uświadamiam sobie jednak, że nasza rozmowa jest jak ściganie się traktora z bolidem, innymi słowy, sensu nie ma. Podejmuje się jednak jej kontynuowania. Robię to głównie dlatego, że nie mam ciekawszego do roboty.

- A ty.... - zaczynam, a nieznany mi jeszcze palacz, spogląda na mnie przelotnie - Jak masz na imię?

- Freddie.

- Fajne imię.

- Wiem.

Mam ochotę parsknąć. Niektórzy doprawdy mają tupet.

- Dobrze się bawisz? - ponownie pije ze szklanki, której zawartości ubywa do dwóch łyków. Smak alkoholu staje się nagle cierpki, ale mam sucho w gardle, a procenty pozwalają mi szybciej stawać się jeszcze bardziej odważną. A ja bardzo lubię ten stan. Rozluźnia mnie to.

- Powiem ci, że nie jesteś zbyt spostrzegawcza - stwierdza, po czym ostentacyjnie wyrzuca niedopałek, do biednych, nikomu winnych krzaków. Jakiś pijany chłopak wytacza się z dusznego domu przy śmiechu lasek.

- Uznam to za komplement - mówię. Wypijam drinka do końca i tylko przez chwilę, kręci mi się w głowie. Ściskam szklankę w dłoni tak mocno, że to aż dziw że nie pęka.

- Freddie nie daje komplementów, to inni dają komplementy Freddiemu.

Wybucham śmiechem, którzy trwa dosłownie przez chwilę, po czym kręcę głową i mówię :

- Niech będzie. A teraz wybacz, ale muszę iść - wzdycham, nawet na niego nie patrząc. Odwracam się, kiedy delikwent łapie mnie za rękę. Wyrywam się gwałtownie.

Odwracam się do niego i obdarowuje zdumionym spojrzeniem.

- Napijemy się drinka? - pyta nagle, a jego twarz wyraża dziwnego rodzaju zaciekawienie. Muzyka przybiera na silę, a ja momentalnie czuję jakby wszystkie pary oczu w ogrodzie skierowały się na nas. Odwracam głowę. Ludzie naprawdę się gapią, i co więcej, nie zamierzają się z tym kryć.

A Freddie uznaje moje nazbyt długie westchnienie za potwierdzenie.

- Wspaniale, złotko!

Wykrzykuje te słowa, obejmując mnie ramieniem i prowadząc do świątyni potu,. alkoholu i hałasu.

☆☆☆☆

Skąd mogłam wiedzieć że typ którego spotkałam w ogródku, okażę się istnym królem całego tego rozgardiaszu i który jest rozchwytywany jak ostatnie kawałki pizzy z pudełka?

Nie miałam skąd się o tym dowiedzieć. Ale nie przeszkadza mi to, że co chwilę ktoś nas zaczepia lub woła jego imię. Za każdym razem tylko się uśmiecham, a Freddie kurczowo trzyma mnie przy sobie, niczym wierną przyjaciółkę. Ilekroć chcę udać się do łazienki lub przewietrzyć się na dwór, pyta mnie gdzie się wybieram.

W jakiś sposób mi to schlebia, ale niektóre ze spojrzeń są dość niepokojące. Na przykład kiedy wyszłam z Fredem, aby mógł zapalić na świeżym powietrzu, zauważyłam blondyna z krótko ściętymi włosami. Miał na nosie ciemne okulary, mimo że zapadał zmrok i również zaciągał się fajką. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to że opuścił ciemne szkła i wywiercał w nas zbyt głębokie spojrzenie, którego nie spuścił ani na moment. Musiałam odwrócić się do niego plecami, w przeciwnym razie pewnie bym do niego podeszła i coś nagadała.

Po tym wydarzeniu, zaczynam pochłaniać trochę większe dawki alkoholu aby nie przejmować się jakimiś tam spojrzeniami. Lekko szumi mi w głowie, ale to nic. Właśnie dzięki temu czuję się lepiej.

Obecnie siadamy przy dużym stole i wybieramy chyba najbardziej infantylną grę, jaka tylko mogła powstać.

Butelka. Moja zmora, źródło fajnych wspomnień zarazem. Nie zmienia to jednak faktu że grają w nią dzieci na obozach, kiedy to w deszczowy dzień opiekunowie każą wam siedzieć w środku i zająć się sobą, a my jesteśmy dorosłymi ( w teorii) ludźmi na imprezie.

Cóż, momentami mam wrażenie że butelka jest grą nieśmiertelną. Muszę pogodzić się z tym faktem, tak czy siak.

Tylko czemu zawsze to musi być butelka?

- Jak się czujesz? - pyta mnie niespodziewanie Freddie. Mimo dużego hałasu i tłumu kłębiącego się wszędzie, dowiedzieliśmy się o sobie co nieco. Co prawda są to zaledwie skrawki z których nie da się skleić głębszej relacji, co nie zmienia faktu że zwyczajnie go polubiłam. .

- Jest git - rzucam i uśmiecham się do niego. Odwzajemnia gest, kiedy butelka turla się w naszą stronę.

- Caroline, może zacznij - mówi Vinicus i nagle zauważam że siedzi naprzeciwko, tuż obok blondyna który patrzył na nas w ogródku. Bez słowa, biorę szklanką butelkę do rąk i wykonuje szybki ruch. W tle leci Runway, autorstwa dość świeżego zespołu, Bon Jovi.

- Tylko nie Rog, tylko nie Rog - Freddie przestaje dziwnie szeptać, kiedy butelka się zatrzymuje.

Spoglądam w górę. Orientuje się że nieszczęsne szkło wskazuje blondyna. Wokół wszyscy wydają dźwięki zdumienia, a po chwili zaczynają klaskać i krzyczeć :

- Gorzko! Gorzko! Gorzko! Gorzko!

Słowo to odbija mi się od uszu wielokrotnie, a spojrzenie blondyna ponownie przeszywa mnie na wylot jak strzała. Jestem osłupiona, tak muszę też wyglądać, bo Freddie szczypię mnie leciutko w ramię.

- Załatw to jak najszybciej. To idiota, ale oni nie dadzą ci żyć.

Spoglądam na niego, myśląc że żartuje, kiedy ktoś dźga mnie w ramię. Odwracam się, omal nie upadając tyłkiem na twardą posadzkę.

- Całujemy się czy nie?

Blondyn nie dając mi czasu na odpowiedź, pochyla się i gwałtownie wpija w moje usta. Słowa nagle zamieniają się w okrzyki radości i gwizdania, a ja czuję jak chłopak próbuje się dostać językiem do wnętrza moich warg. Co mam zrobić, palić się ze wstydu czy odwzajemnić pocałunek równie płomiennie i rozwalić całą konkurencję na łopatki? Co pomyśli o tym Freddie, który mówił abym załatwiła to szybko?

Alkohol wygrywa ze zdrowym rozsądkiem, którego nie mam teraz za wiele. Wplatam dłonie w jego włosy, daje mu dostęp do moich ust. Wydaje się jeszcze więcej okrzyków. Pocałunek jest przyjemny, nie ma przy nim fajerwerków we wnętrznościach czy jakichkolwiek wybuchów, ale zapewnia rozrywkę tłumowi. Co mi bardzo się podoba.

To ja kończę pocałunek, odpychając od siebie delikwenta. Rozlega się dziki aplauz.

- Co to, miało, kurwa być? - syczy nagle Freddie. Marszczę brwi, patrząc na niego w konsternacji.

- Pocałunek - wyrzucam. Nie wiem o co się tak wścieka, po jego minie sądzę jednak że nie jest zadowolony - Fred, wyluzuj.

- Nie wyluzuje, wychodzimy - łapie mnie za rękę, a ja czuję ciepłe mrowienie. Freddie wstaje, ale ja natychmiast ściągam go na dół - Caroline - cedzi ostro. Spoglądam na niego ostrzegawczo.

- Nie chcę iść. Powtórzę : Wyluzuj.

Patrzy na mnie wzrokiem mordercy i zakłada ręce na piersi. Turlam butelkę na drugą stronę stołu, przewracając oczami.

☆☆☆☆

- Obyś rano umierała na kaca - mówi Fred zaciągając się papierosem z naburmuszoną miną, kiedy pochłaniam cały kieliszek wina w kilka sekund. Towarzyszy temu aplauz, a ja muszę uśmiechać się aż nazbyt mocno.

- Fred, wyjmij kija z pośladów - szturcham go w ramię. Ktoś obok nas rechoczę.

- Żebym ja cię zaraz tym kijem nie pogonił.

- Caroline!

Nie odpowiadam na przyjacielski sarkazm, tylko odwracam głowę w stronę głosu który mnie woła. To Pablo. W jednej chwili podchodzi do mnie szybkim krokiem i obejmuje ramieniem. Cuchnie wódką i ziołem.

- Wszyscy mówią tylko o tobie - bełkoczę, uśmiechając się obrzydliwie. Ściągam jego ramię z moich barek - Jak się z tym czujesz?

- Zajebiście - mówię. Przewracam oczami - A teraz spadaj, bo cuchniesz jak menel.

- Już dobra, dobra - zatacza się do tyłu, omal nie wpadając na ludzi. Mam to gdzieś. Mam zamiar kontynuować zabawę, a nie zajmować się pijanymi ludźmi nie wartych mojej uwagi.

- Tylko o tobie... - szepcze Fred i skubię skórkę przy paznokciu. Unoszę brew - Ale to niemożliwe...

- Wszystko okej? - pytam.

Freddie gwałtownie unosi głowę. W jego oczach widzę jakąś emocję, która nie powinna się tam znaleźć. Pewien rodzaj przerażenia, które nie pasuje do jego osobowości i zachowania które zdążyłam poznać. Wkurza mnie to że nie mogę stwierdzić jak się czuję, skoro znam go kilka godzin. Mogę tylko wnioskować.

- No, zajebiście - rzuca i wzdycha. Spoglądam na niego z pewną dozą niepewności - Idź lepiej lizać się z Rogerem.

Mówiąc to, odwraca się na pięcie i zmierza do drzwi. Otwieram usta z szoku.

- O co ci chodzi?! - krzyczę. Przepycham się przez ludzi, a muzyka zbyt mocno wibruje w moim ciele. Czuję się spocona, a alkohol zaczyna ze mnie wyparowywać, choć przed chwilą pochłonęłam go tak wiele. Widzę jak Freddie wychodzi z domu głównym wejściem.

Kiedy udaje mi się wyjść z dzikiej dżungli, jaką jest impreza rzucam się na klamkę. Wypadam z domu orientując się że tutaj też tłoczy się mnóstwo osób. Odgarniam włosy z twarzy, próbując wypatrzeć Freda, ale to na nic. Wpadł jak śliwka w kompot.

Siadam na schodkach do domu i ciężko wzdycham. Próbuje przekalkulować czemu ten niewinny, butelkowy pocałunek tak rozwścieczył Freda. Ten Roger to jego odwieczny wróg? I czemu nagle zaczął szeptać pod nosem jakieś farmazony? Gdzie ma zamiar się udać? Będzie bezpieczny?

Jęczę z frustracji jaka mnie ogarnia i chowam twarz między kolanami. W tle słychać piosenkę o Królowej Morderczyni, która ma istnie wymyślny tekst ale wpada mi w ucho. Tkwię tak w chwilowym stanie marazmu, wsłuchując się w muzykę, kiedy ktoś kładzie mi dłoń na plecach. Podrywam się, gotowa ujrzeć Freda.

To niestety nie on.

Wita mnie za to uśmiech, obcego mi jeszcze, człowieka z krótkimi loczkami na głowie. W jego oczach tworzą się małe zmarszczki.

- Hej - mówi chłopak i przysiada się obok mnie - Szukasz Freda?

Marszczę brwi.

- Tak. Skąd wiesz?

- Jestem jego przyjacielem - odpowiada. Odchrząkuje - Widziałem że się zbliżyliście.

- Nic osobistego - rzucam, czując jak się rumienię. Spoglądam w przestrzeń, na ulicę zalaną światłami lamp i aut. Jakaś ćma obija się o żarówkę.

- Wiesz, zazwyczaj potrzebuje czasu żeby się z kimś zakumplować - kontynuuję - Fred ma....Ciężki charakter.

- Zdążyłam zauważyć - parskam. Ponownie spoglądam na towarzysza - Jestem Caroline - wyciągam rękę, którą on po chwili uściska.

- John.

Przez chwilę siedzimy w ciszy, chłonąc muzykę, która zdążyła się zmienić na Black Sabbath i słowa ludzi, które w większości przypadków są bezsensowne. Przez moje ciało przechodzi dreszcz spowodowany chłodem wieczoru. Otulam się rękami.

- Wiesz, gdzie mógł pójść? - pytam go, kiedy wzrusza ramionami. Spogląda na mnie ciepłymi, szarymi oczami.

- Jest zbyt nieprzewidywalny - parska śmiechem, a ja mu wtóruje. John po chwili poważnieje - Ale znam jedną miejscówkę...

☆☆☆☆

Docieram do lokalizacji wskazanej przez Johna, niespełna dwadzieścia minut później. Jestem zdyszana i muszę na chwilę przystanąć. Pochylam się, kładę dłonie na kolanach i łapię głęboki oddech. Muszę wyglądać jak siedem nieszczęść, a to i tak nic w porównaniu z tym co dzieje się w mojej głowie.

Ni to biegłam, ni to sunęłam po chodniku, chcąc mieć pewność że Freddie - o ile tam przebywał - nie zmyje się z miejsca.

Zaintrygował mnie swą osobą i chciałabym wyjaśnić z nim sytuację, które podzieliły nas tej nocy. Idę więc w dół małego wzgórza polany, gdzie na środku znajduje się okrągła, podświetlana szklarnia okalana ozdobnymi krzakami. Jej ciepły blask rozlewa się na soczyście zieloną trawę, ale co najważniejsze, ktoś siedzi w środku. Widzę wyłaniający się na tle światła czarny kształt człowieka.

Obchodzę altankę z mocno bijącym sercem. Widzę łuk którym wchodzi się do środka i bez zastanowienia stawiam krok do malutkiego pomieszczenia.

- Hej - odwracam się gwałtownie, zauważając Freda we własnej osobie, z szelmowskim uśmiechem na ustach. Podnosi się z drewnianego krzesełka i stajemy twarzą, w twarz.

- Cześć.

Przez chwilę ciszę wypełniają nasze oddechy i nazbyt głośne myśli. Czuję się wręcz przez nie obnażona, ale mam to gdzieś. Bo to myśli wypełnione uczuciem, które w jednej chwili sprawiają że dotykam ciepłego policzka Freda. Pod palcami czuję pierwsze oznaki zarostu.

- Wybacz mi tę ucieczkę. Nie jestem przyzwyczajony do takich sytuacji.

- Jakich? - pytam, kiedy delikatnie łapie mnie w pasie. Przez moje ciało przepływa fala dreszczy. Sunę ręką po jego szyi i obojczykach, aż zatrzymuje moją dłoń na jego piersi.

- Przejęłaś królowanie nad imprezą - parska, a ja spoglądam na niego zaskoczona. Mrugam powiekami - To zawsze moja działka. Ale ze mnie samolubny gnojek, co nie?

Chichoczę.

- A ze mnie zawodowa butelkowa zdzira.

- Caroline... - Freddie spogląda mi prosto w oczy. Muszę zaczerpnąć mocno powietrza - Zamknij się, bo bredzisz.

W tym samym momencie, nasze wargi stykają się ze sobą. Jestem tak oszołomiona, tak szczęśliwa, tak zaskoczona, że zarzucam mu dłonie na szyję kilka sekund później. Zamykam oczy, wyczuwając smak papierosów, który teraz kompletnie mi nie przeszkadza. Maskują go doznania i słodycz tej chwili, kiedy Freddie pogłębia pocałunek, a ja czuję jego długie, smukłe palce na swoim ciele. W tych doznaniach płonie ogień, który w jednej chwili rozlewa się po moim ciele, jak dzika ekstaza. Oddaje pocałunek Fredowi z największą zapalczywością, na jaką mnie stać.

Jednak warto było iść na tą imprezę.

☆☆☆☆

☆☆☆☆

- Nie wiedziałem że potrafi utrzymać tak długo stan trzeźwości na imprezie.

Wszyscy równocześnie wybuchamy śmiechem na słowa Briana, który przygląda się Rogerowi. Ten wywija na parkiecie, co i raz przychodząc do nas lub wychodząc na fajkę do ogrodu.

- Tylko mu tego nie mów, bo mu ego wyjebie w kosmos - parska Freddie, szczelnie obejmujący mnie ramieniem i popijający szampana. Wtulam się w jego ciało, które emituje ciepło i moje uczucia w postaci motylków w brzuchu.

Spoglądam na Johna który udaje że zamyka usta na zamek błyskawiczny, ale po chwili cała trójka ponownie wybucha śmiechem.

- Jesteście okropni - mruczę, ale sama się uśmiecham. Ze mnie również mogliby się śmiać. Jak można nie rozpoznać zespołu rockowego, którego bębniarz zorganizował całą tą bibę i nieświadomie flirtować z jego wokalistą?

Nie wiem jak, wiem jednak że jestem najszczęśliwsza na świecie wiedząc że ich poznałam. Nikt nie każe mi iść na parkiet i tańczyć z przypadkowo poznanymi ludźmi, czy uczestniczyć ciągle w jakiś grach, gdzie stawką jest alkohol. Duża większość z nas, jest już trochę zmęczona i cieszę się, że możemy po prostu siedzieć i popatrzeć na ludzi, którzy ostatkami sił poruszają się w rytm muzyki na parkiecie.

Nie tak spodziewałam się przebiegu tej nocy. Zapowiadało się że będzie zwyczajnie, jak na każdej imprezie, okazało się jednak że los chciał abym poznała jeden z najlepszych zespołów rockowych na świecie, całowała się z jego perkusistą, rozmawiała z jego basistą na ganku, ale przede wszystkim poznała, na pozór aroganckiego, ale prawdziwie orginalnego i kochanego Freddiego, który patrzy na mnie teraz z żarem i prawdziwym zauroczeniem w oczach.

Nie zważając na protesty naszych przyjaciół, podnoszę się i ponownie łączę nasze wargi. Freddie odwzajemnia gest, trzymając mnie przy sobie w pocałunku który trwa i trwa, wśród nocy wypełnionej muzyką.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro

#oneshoots