3. Paul Stanley jest dla mnie jak brat

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Realizowane dla: Mikajuella ♥️

Nowy Jork, 1980

- Jesteś niemożliwy! - rzucam się ze śmiechem na łóżko, uważając na moją maseczkę, którą mam na twarzy.

Paul tymczasem wchodzi do swojego pokoju, a na twarzy również ma maseczkę którą przed chwilą nałożył - jest z drobinkami, które są w kształcie gwiazdek. Rozumiecie aluzję, prawda?

Zbliża się do łóżka, udając potwora a ja natychmiast się odsuwam.

- Nawet nie próbuj! - wskazuje na niego palcem, udając wielce oburzoną, po mojej twarzy błądzi jednak uśmieszek.

- Za późno! - krzyczy i rzuca się w moją stronę. Jego dłonie lądują na moim ciele i zaczynają mnie łaskotać.

Wierzgam się i próbuje się wyślizgnąć, jednak trzyma mnie mocno oraz stanowczo, więc nici z ucieczki. Śmieje się w niebogłosy.

Ta sztuczka działa na mnie od lat. Mówię od lat, bo znam go od dzieciaka, jeszcze zanim zaczęliśmy mówić. Nasi rodzice byli dobrymi znajomymi, co skumulowało to, że nie dość że spędziliśmy razem dzieciństwo, to jeszcze poszliśmy we dwójkę do gimazjum, a potem i technikum. Czaicie to, że poszedł ze mną na fryzjerstwo, byleby być ze mną w klasie?

Dlatego wcale nie nazywam go przyjacielem, a bratem. Zawsze jest wtedy kiedy go potrzebuje, umie mnie rozśmieszyć i kupuje mi żelki, gdy mam okres. Niektórzy pytają się mnie, czemu właściwie nie jesteśmy jeszcze razem, ale gdy traktujesz kogoś jak brata, to raczej nie obdarzysz go uczuciem, prawda? Z resztą, to byłoby dziwne, nawet jeśli Paul jest super facetem, do tego przystojnym.

Ustalmy to raz, a porządnie : Paul Stanley jest dla mnie jak brat.

- Jakie plany na dziś? - pyta, kiedy się uspokajamy i leżymy na plecach, oglądając gwiazdy przyczepione na suficie. Świecą w ciemności i teoretycznie są dla dzieci, ale kogo by to obchodziło? Bo na pewno nie Paula, którego sceniczny make-up to właśnie czarna gwiazda na pół twarzy.

O tym również zapomniałam wspomnieć - mój braciszek jest wokalistą zespołu o wdzięcznej nazwie KISS. Od piątego roku uwielbiał śpiewać lub próbować grać na instrumentach muzycznych i zapisał się nawet na dodatkowe zajęcia. Ja zawsze wolałam zaszyć się w domu i porysować, bądź pisać.

Chyba nie muszę mówić że resztę zespołu też uwielbiam? Gene, Ace i Peter są wspaniałymi przyjaciółmi, którzy mają talent do tworzenia muzyki. Często przynoszę im jedzenie do studia i gdy kończą próbę, zajadamy razem jakieś słodkości, chińszczyznę lub burgery.

- Jadę do Chrisa na noc - mówię i po cichu liczę gwiazdy. Łącznie jest ich piędziesiąt sześć.

- Ah, tak - prycha i wstaje z łóżka.

- Co ci znowu jest? - przewracam oczami, a moje liczenie szlag trafia.

Kolejny fakt o Paulu? Wścieka się ilekroć wspomnę o moim chłopaku, Chrisie. Pomyślicie teraz że jest zakochany, a ja jestem taką wiedźmą że wpędzam go we friendzone. Problem w tym że on naprawdę nic do mnie nie czuje. Sam mi to powiedział, kiedy pokłóciliśmy się właśnie o Chrisa. Obiecał że między nami do niczego nie dojdzie, bo byłoby to dziwaczne, a tak poza tym nie pasujemy do siebie. Ktoś kiedyś powiedział że jesteśmy jak ogień i woda. Ponoć przeciwieństwa się przyciągają, ale skromnie przypomnę że miłość to chemia, a nie fizyka.

- Nic, to ja powinnien zapytać o to ciebie - słyszę jak odkręca kurek i po chwili woda uderza o umywalkę. Gdy się odwracam, widzę jak przemywa twarz. Natychmiastowo wstaje do pozycji siedzącej.

- Znowu będziesz gadał o tym że Christian to taki zły człowiek? Co on ci zrobił Paul?!

- Nic, a nic Justine! Naprawdę nic! - zakręca wodę i wyciera twarz, po czym energicznym krokiem wchodzi do pokoju. Obrzuca mnie krytycznym spojrzeniem - Jest dupkiem, jakich mało....

- Wiecznie mi to powtarzasz - wstaje z materaca, kiedy on nerwowo krąży po pokoju i obgryza paznokcie, co jest oznaką jego zdenerwowania - A nawet nie masz na to sensownych argumentów! - żywo gestykuluje. Moje oczy przypominają teraz spodki, tak szeroko je otwieram.

- Jeszcze przybiegniesz do mnie z płaczem - kręci głową, wygłaszając mi tyradę niczym ojciec.

- Wal się Paul - mówię ostro - Będę z Christianem, czy ci się to podoba czy nie. Kocham go, a on...

- Wyjdź Justine - zamyka oczy i wskazuje mi drzwi.

Nagle opada mi szczęka, a dobry nastrój ulatnia się jak powietrze z przebitego balonika. Czuję w sercu dziwne kłucie, które jednak szybko ignoruje. Biorę moją torbę, zarzucam na ramię i nie siląc się na sztuczne pożegnania, wściekłym krokiem wychodzę z sypialni.

Gdy schodzę po schodach, na ścianie widzę znany mi widok - nasze zdjęcia, rozpoczynając od samego dołu od naszego dzieciństwa i kończąc na obecnym roku. Te obecne to z naszej wycieczki nad Wielki Kanion Kolorado, kiedy objeżdzliśmy USA.

Paul trzyma mnie na barkach, kiedy ja pokazuje obydwie dłonie w znak pokoju. Obaj szeroko się uśmiechamy, a w tle widnieje wcześniej wspomniany kanion. Uśmiecham się na to wspomnienie, ale tylko na chwilę, bo przypominam sobie moją konfrontację z Paulem, która wydarzyła się dosłownie minutę temu. Odwracam głowę i zbiegam na dół.

Kiedy chcę nacisnąć na klamkę, drzwi nagle otwierają. Odskakuje zaskoczona, kiedy widzę trójkę, moich a właściwie naszych przyjaciół.

- O hejka rybo! - Peter po zauważeniu mnie, niemal natychmiast zamyka mnie w uścisku.

Chyba nie trudno się domyślić, że przezwisko "ryba" też powstało od Paula - kiedy zaczął mnie notorycznie łaskotać, powiedział że motam się przy tym jak ryba wyrzucona na brzeg, która nie ma wody.

- Hej. Trochę się spóźniliście, właśnie uciekam - mówię, zmuszając się do uśmiechu i wzruszając ramionami, jak gdyby nigdy nic.

Oni jednak znają mnie na wylot i czytają ze mnie jak z otwartej księgi, więc nie odwzajemniają mojego uśmiechu, tylko pytają :

- Znowu się pożarliście? - wyglądają na zmartwionych. Peter bierze się pod boki i obdrowuje mnie pełnym współczucia spojrzeniem. Mam ochotę przewrócić oczami. Od zawsze traktują mnie jak porcelanową laleczkę na półce - jedno poruszenie i spadam, roztraszkując się na kawałki. To jest właśnie ich myślenie.

- Mogę was tylko ostrzec że chyba ma okres - znowu wzruszam ramionami. Nie mam zamiaru tłumaczyć pogód Paula i to że czasami jest kawałem chama - Cześć - już nic nie mówiąc, zmierzam do drzwi. Zostaje jednak zatrzymana przez Gene. Głośno wzdycham, kiedy kładzie mi dłonie na ramionach i staje przede mną. To jest to o czym mówiłam. PorcelanowaLaleczkamood.on.

- Powiedz chociaż, o co poszło - prosi i wlepia we mnie spojrzenie szczeniaka.

- O Christaina. Mogę już iść? - coraz bardziej nerwowa, odwracam wzrok. Gene mnie puszcza.

Kiedy jestem już za drzwiami, mówię im że ich kocham i posyłam buziaczka. Po czym w końcu wychodzę.

Wyrzuty sumienia zjedzą mnie potem.

☆☆☆☆

Z Christianem jest śmieszna historia. Mianowicie, wszystko zaczęło się od tego że rok temu w lato, postanowił dorabiać sobie jako taksówkarz. Nie, nie poznaliśmy się w taksówce, ale to dzięki niej wszystko się zaczęło.

Byłam w barze z chłopakami i jak to kobieta, chciałam poprawić makijaż czy inne kobiece sprawy, kiedy nagle wpadł na mnie lokowany blondyn. Rozlał na mnie drinka , a w ramach przeprosin zaproponował shoota i podwózkę. Jak nie trudno się domyślić, właśnie taksówką, i to za darmo.

Od tamatego momentu, za każdym razem gdy zamawiałam taryfę, jakimś dziwnym trafem kierowcą był Chris. I tak kolejne kilka razy, dopóki ostatecznie nie zaprosił mnie na randkę.

Jesteśmy parą już od ośmiu miesięcy i związek z nim wręcz mnie uskrzydla. No dobra, jest czasami trochę nachalny, trochę za dużo sobie wyobraża, ale zawsze dochodzimy do porozumienia w tej kwestii.

Jednak nie tego wieczoru....

- Co dziś takiego robiłaś ze nie mogliśmy spotkać się wcześniej? Wiesz jak za tobą tęskniłem? - odwraca się od odtwarzacza do kaset, aby posłać mi szczery uśmiech. Zanurzam dłoń w michę z popcornem i odwzajemniam go.

- Byłam u Paula - biorę porcję do ust.

Nagle jego palce zamiarają na kasecie, a całe jego ciało nieruchomieje. Słyszę jak ciężko wzdycha. Wstaje, po czym do mnie podchodzi.

- Justine - mówi i kładzie kasete na etażerce nocnej. Przysiada się do mnie i muska palcami mój policzek, sprawiając przyjemny dreszcz w całym moim ciele. Spoglądam głeboko w jego niebiesko-zielone oczy - Chciałem o tym z tobą pogadać - uśmiecha się, ale ten gest ma się nijak do radości. W jego minie wyczuwam że coś go drażni.

- Jasne - odkładam michę po drugiej stronie i przesuwam się, aby zrobić mu miejsce. Po chwili jestem w jego ramionach i kładę głowę na jego piersi. Czuję jak szybko bije mu serce, więc moje przypuszczenia się sprawdzają. Mocno zagryzam wargę, tak mocno że czuję metaliczny smak krwi. Nie lubię poważnych rozmów, zazwyczaj nie wróżą nic dobrego, ani dobrze się nie kończą.

- A więc... - wzdycha - Nie będe owijał w bawełnę, boję się o ciebie.

Marszczę brwi. Niby czemu miałby się o mnie bać?

- Czemu się o mnie boisz? - wypowiadam głośno swoje myśli.

- Ci twoi przyjaciele.... To przypadkiem nie są jakieś wampiry?

Odrywam się od niego równie szybko, co się do niego przytuliłam i spoglądam na niego zdumiona. Ile razy ja słyszałam że KISS to jakaś sekta. Wolne żarty! To że mają swój własny styl sceniczny i pomysł na siebie, nie znaczy że ludzie mają rzucać obelgami na prawo i lewo. Do tego nawet nie znają ich historii, nie wiedzą jakimi wspaniałymi ludźmi są poza sceną, a opowiadają takie bzdury. Większość osób która tak mówi, po prostu zazdrości im sukcesu lub nie ma co robić. Przejmowanie się hejtem, jest tak samo sensowne jak moje wyjście z domu bez słuchawek ( tak, nie mogę bez nich żyć).

Ale nie sądziłam że takie coś wypłynie z ust mojego chłopaka, który powinnien szanować moje wybory, moich bliskich i bezwarunkowo mnie kochać. To dziwne, że wcześniej pił z nimi piwo i zachowywał się jak dobry kumpel. Czyżby oszukiwał z tym, że ich lubi?

- Jak śmiesz tak mówić? - siadam po turecku naprzeciwko niego i dalej nie mogę wyjść z podziwu spodowanego jego słowami.

- Justine, oni malują się jakby byli na jakimś karnawale - parska i kręci głową - Wyglądają jakby co chwilę było halloween, mój kuzyn ostatnio rozpł....

- Zamilcz Chris - uciszam go gestem ręki i mocno zaciskam powieki.

Nie będe płakać....

- Skarbie - przybliża się do mnie, ale ja skutecznie się odsuwam - Chce dla ciebie jak najlepiej...

- Nie, wcale nie chcesz - niemal szepcze, patrząc na niego wściekłością - Oni są dla mnie jak bracia, a ty wyzyzwasz ich od wampirów. To normalni, fajni ludzie! Chyba sam to widziałeś!

- Dobrze, już dobrze - pozwalam mu się przybliżyć, kiedy zaczynam szlochać. Kładzie mi dłoń na włosach, a drugą przyciąga do siebie. Gładzi mnie po głowie - To po prostu dla mnie dziwne, okej?

Chcę powiedzieć że to jest okej, ale słów które wypowiedział wcześniej, nie da się cofnąć. Zostawiły w moim sercu kolejną ranę, na które nie pomogą już nawet czułe słowa. Gdyby powiedział to obcy człowiek? Olać go! Kiedy mówi to bliski mi człowiek? Hej, serce przygotuj się na kolejny wstrząs!

Chris zaczyna mnie całować i wiem że chcę w ten sposób mnie od tego jakoś odciągnąć i abym zapomniała o tym co powiedział mi wcześniej. Problem w tym, że takie rzeczy zostają na zawsze, choćbyśmy na nie przeklinali i bili je do upadłego. Zawsze powstaną i uderzą w nas ze zdwojoną siłą.

Leżę już na plecach, kiedy Chris gładzi mnie po biodrze. Wplatam dłoń w jego włosy i odwzajemniam pocałunek, na chwilę naprawdę zapominając.

Chris się jednak zapędza, bo wkłada swoją ręke pod moją koszulkę. Natychmiast odsuwam jego dłoń, na co mruczy z niezadowlenia. Jednak potem z tą dłonią robi co innego, bo sięga gdzieś na dół, a kiedy słyszę jak rozpina rozporek, natychmiast turlam się na drugą część łóżka.

- Co ty robisz?! - wrzeszcze schodząc z materaca. Patrzę jaki ma z tego ubaw.

- Serio Justine? - dźwiga się na łokcie i mierzy mnie wzrokiem, od góry do dołu. Wiem że muszę stąd wyjść. Za dużo wrażeń, jak na jeden dzień, za dużo przykrości i zawodzeń. Muszę zostać sama.

Zabieram swoją torbę i pakuje do niej moje ciuchy, które wrzuciłam do szafy, myśląc że zostane tu na noc.

- Co ty robisz? Czemu się pakujesz?

Nawet mu nie odpowiadam, bo jedyne na co teraz zasługuje, to porządny liść w twarz. Zaciskam usta w wąską kreskę, trzaskając drzwiami szafy.

- Wychodzę - mówię najspokojniej jak się da, nawet na niego nie patrząc. Szczerze mówiąc, ani trochę tego nie chcę - Dobrej nocy.

Wręcz wybiegam z pokoju. Obraz zalewa mi się łzami.

Zastanawiam się co takiego zrobiłam, że dwie tak ważne dla mnie osoby, są nagle przeciwko mnie.

☆☆☆☆

- To urodziny Gene! Musisz tam być! - Ace wręcz krzyczy do słuchawki, kiedy mieszam łyżką w masie. Robię babeczki na poprawę humoru, mam nadzieję że tym razem mi wyjdą.

- Wiem, tylko czy Paul... - zaczynam, ale on znów kryzczy:

- Dziewczyno, on za tobą wyję, tylko jest za dużą ciotą żeby ci to powiedzieć. Stawiam cię przed faktem dokonanym, będziesz jutro o dzięwiętnastej w naszym barze. Cześć rybko!

- Ej, Ace! - krzyczę, rozsypując przy okazji połowę mąki na podłogę - Świetnie, po prostu świetnie - odkładam słuchawkę i sięgam po szczotkę do zmiatania. Moja świnka morska, Jennifer, która pomieszkuje w salonie chrumka jak oszlała słysząc moją szamotaninę.

Minęły dwa dni od feralnych, dość przykrych dla mnie wydarzeń podczas których dużo sobie przemyślałam i miałam czas by odpocząć. Izolacja społeczna miała również inne plusy w postaci dokładnego posprzątania moich winyli oraz pogadania z rodzicami, którzy mieszkają w Bufflo. Od razu wyczuli że coś jest nie tak, ale skłamałam im że po prostu zachorowałam. Chyba to łyknęli.

Chyba.

Co do moich przemyśleń, no cóż, miałam mieszane uczucia. Przecież wiążąc się z Chrisem, wiedziałam że ma jakieś wady, które nawet zaakepctowałam. A potem odwalił taki numer, a ja byłam przerażona. On już taki jest i myślę że nie zrobił tego specjalnie. Muszę z nim po prostu porozmawiać, szczera rozmowa to coś co może pomóc najbardziej, a nie jakiejś pieprzenie w bambus.

To samo czekało mnie z Paulem, ale jego obawiałam się bardziej. Musże mu powiedzieć że jako mój brat, musi zaakceptować mojego partnera.

Nie wiem tylko, czy dobrze robię. Chyba pokaże mi to czas.

Po sprzątnięciu, postanawiam że babeczki będą dla Gene. Idę na tę imprezę, koniec użalania się nad sobą.

Jeśli ktoś cię kocha, nie może zostawić cię z byle głupoty i tego będe się trzymać. A tak poza tym zwierzęta tez mają uczucia, a wiem że Jennifer kocha mnie zawsze i bezwarunkowo.

Chociaż o niego nie muszę się martwić.

☆☆☆☆

Następnego dnia, jestem gotowa godzinę wcześniej. Makijaż, moje czarne, pofarbowane włosy które zostawiłam zakręcone, czyli takie jak są naturalnie i wiśniowa sukienka z dekoltem carmen. Takie są najlepsze i najlepiej na mnie leżą. Nie jestem gotowa wcześniej tylko dlatego żeby się wyrobić, ale też dlatego że wiem że chłopaki będą pół godziny przed czasem. Ja już ich doskonale znam. Karmię Jennifer, prosząc aby trzymał za mnie łapki.

To chyba normalne, że każdy rozmawia ze swoim zwierzęciem.

Spryskuje się perfumami, pakuje ostatnie rzeczy do mojej torebeczki, kiedy z dworu rozlega się dźwięk klaksonu. Parskam śmiechem. Wychodzę z domu, biorąc po drodzę tace czekoladowych babeczek. Wszystkie podpisałam literkami i układają się w wyraz Wszystkiego najlepszego Gene! ♥. Mam nadzieję że mu się spodoba.

- Jest i nasza rybeńka! - Peter mierzwi mi włosy, kiedy siadam obok niego z tyłu. Przewracam oczami, ale uśmiecham się. Uwielbia mnie drażnić, czasami mam wrażenie że to jego ulubione zajęcie, tłumaczone tym jak bardzo mnie kocha i to właśnie dlatego tak robi.

Witam się z jubilatem z przodu, przekazując mu słodkie przysmaki oraz kierowcą Ace'm, który odpowiada na pytanie krążące mi po głowie, mianowicie gdzie jest Paul - czeka na nas w barze, podobno ma dla nas jakąś szokującą wiadomość. Jak to ja, zaczynam się martwić czy to pozytywny szok czy raczej negatywny....

Tworzenie moich czarnych scenariuszy, przerywa Gene który całuje mnie w policzek, za cudowny prezent z którym chce sobie zrobić potem zdjęcie, po czym włącza I Was Made For Lovin ' You i wszyscy drzemy się jak niewyżyci. Tak cudownych chwil, mogłaby doświadaczać codziennie.

Docieramy akurat wtedy, kiedy kończy się piosenka Heaven's On Fire. Niemalże wyskakujemy z auta, jak poparzeni aby przypadkiem nie zostać na kolejną piosenkę.

Gdy wchodzimy od razu idziemy do naszego boksu Vipów, który jest dziś tylko dla nas. Nielimitowana ilość drinków czy przekąsek, a do tego karaoke, którego nie mogę doczekać się najbardziej.

- Cześć Paul! - woła Peter i od razu na niego naskakuje. Ja za to staje jak wryta.

Paul przeszedł dziś samego siebie. Ma czarne jeansy, flanelową koszulę w kolorze błękitu i czarne raybany na nosie. Powiecie że to zwykła stylówka? Ostatnio widziałam go tak ubranego w trzeciej klasie podstwówki, kiedy był jeszcze dzieckiem.

Kiedy w końcu przyjaciele się od niego odklejają, stajemy na przeciwko siebie nie mogąc wydusić ani słowa. Dopiero po chwili ogarniam że niekontrolowanie się uśmiecham.

- Justine... Wyglądasz... - mówi, biorąc duży haust powietrza - Niesamowicie...

- Ej, to moja impreza! Przestańcie się do siebie kleić papużki nierozłączki! - krzyczy Gene i podbiega do sprzętu z karaoke.

Obaj wybuchamy śmiechem, po czym przytulamy się na przywitanie. Jakiekolwiek kłótnie czy sprzeczki idą w zapomnienie kiedy jestem w jego ramionach. Bezpieczna.

Po raz kolejny tego dnia, czuje się cudownie jak nigdy. Robimy pełno zdjęć, chłopaki robią jedzenie babeczek na czas, a ja śmieje się jak dzika z ich wyczynów. Tak bardzo, że potem boli mnie brzuch.

Utrudniamy sobie karaoke w ten sposób, że nie mamy przed sobą tesktu. Kto zaśpiewa piosenkę choć do połowy dobrze, wypija shoota. Ten komu nie wychodzi, musi spróbować następnym razem.

Wszystko się zmienia, kiedy śpiewam z Gene, a Paul i Ace zaczynają szeptać między sobą.

- Justine, śpiewaj! - ponagla mnie Gene, wymachując dłońmi. Kiedy chłopaki wstają i zmierzają do wyjścia bez uprzedzenia, nie mogę nie zareagować.

- Gene, muszę do łazienki - odkładam mikrofon, stopując piosenkę.

- Okej. A gdzie chłopaki? - pyta, ja jednak już wychodzę.

Do głównej części baru, idzie się przyciemnionym korytarzem, na którego końcu stoją nasze dwa gagatki. Serce wali mi jak młotem, kiedy zmierzam w ich stronę i nie wiem czy to z powodu złych przeczuć czy po prostu boję się ich reakcji gdy mnie zobaczą.

- To złamie jej serce... - słyszę nagle głos Paula, który chowa twarz w dłoniach.

- Ona musi wiedzieć - Ace próbuje go pocieszyć, a wtedy wchodzę ja.

- Co muszę wiedzieć?

Obaj niemalże natychmiast odwracają się moją stronę, a na ich twarzy szok miesza się z przerażeniem.

- Justine? Ty czasem nie miałaś śpiewać z Gene? - Ace drapie się po karku, nerwowo się uśmiechając.

- Co jest? Czemu nic mi nie powiecie? - denerwuje się jeszcze bardziej.

Spoglądają na siebie, a ja nawet z tego miejsca słyszę mocne bicie ich serc. Kiedy spoglądają przed siebie, wprost do baru. Przepycham się przez nich i też tam patrzę. Żaden z nich nie próbuje mnie zatrzymać, bo obaj wiedzą że i tak im się to nie uda.

Widok na który spoglądają moje oczy, sprawia że omal nie upadam. Mój oddech jest nagle ciężki, jakby ktoś przymocował mi do płuc kamień, a serce boli tak, że czuję jakby ktoś kroił je tępym nożem. Pieką mnie oczy, bo mój eghkem, chłopak Chris właśnie siedzi z dwoma laskami na kanapie i całuje raz jedną, raz drugą.

- Ace, zostaw nas samych - mówi nagle Paul, ale ja ledwo wyłapuje jego słowa, Obraz zalewa mi się łzami - Justine - mówi i łapie mnie za ręke. Prowadzi mnie do ciemnego zaułka, a ja jestem zbyt odtrętwiała, aby zaprotestować. Leciutko stawia mnie przed ścianą.

- Hej, już dobrze - odgarnia mi włosy z czoła, kiedy nagle nie wytrzymuje.

- Nic nie jest dobrze! - krzyczę szlochając jeszcze mocniej - Czemu się ciebie nie posłuchałam?! Czemu ja.... - nie kończę, bo jego usta trafiają na moje. Mój krzyk nagle zdusza się w mojej duszy.

Nie wierzę w to co się dzieję, ale Paul sunie swoimi wargami po moich, delikatnie, powoli, a we mnie bucha wulkan emocji. Moje serce bije w całkiem innym rytmie, rytmie pożądania i czułości. Dreszcz rozchodzi się od mojej głowy, po koniuszki palców i aż drżę, kiedy Paul obejmuje mnie w pasie. Smakuje słodko, zupełnie jakby był czekoladowym ludkiem. To jak latanie!

Zarzucam mu ręce na szyję, jedną zanurzając w jego długich włosach. Napieram na niego z całej siły, oddając w tym pocałunku, całe swoje siły i emocje. Kiedy odrywa się ustami, mówię :

- Nie przestawaj - chcę go dalej całować, jednak on lekko mnie odsuwa.

- Justine, posłuchaj mnie dobrze? - ciężko dyszy, a mimo to udaje mu się wziąść hust powietrza - Trzymam to w sobie od osiemnastu lat, więc przygotuj się na długi wywód. Jesteś najpiękniejszą dziewczyną jaką znam, jakby ci to wytłumaczyć, gdyby postawili przede mną tysiące rozberanych lasek i ciebie jedną w słodkim kucyku i dresach, to podbiegłbym do ciebie i całą wycałował. Reszta nie miałby dla mnie nawet za grosz znaczenia. Wściekałem się za każdym razem, gdy prostowałaś włosy bo w dzieciństwie wyobrażałem sobie że to dżungla w której mógłbym być tarzanem, tylko wiesz co? W prostych też wyglądasz cudownie, dlatego przestałem się wściekać. Wiesz na co się wściekam? Kiedy myślisz że nie jesteś wystarczająco dobra, tymczasem jesteś również najsilniejszą osobą jaką znam. Mógłbym czytać tylko twoje książki, po co mi innych, skoro twoje i tak będą dla mnie najlepsze? Jak mógłbym zapomnieć o tym że pisząc I Was Made For Lovin ' You, myślałem o tobie? Zawsze wiedziałem że jesteś dla mnie stworzona i że nigdy nikogo nie pokocham równie mocno, co ciebie - dyszy jeszcze ciężej - Kocham cię, Justine. Kocham cię, nawet jeśli wyszłem teraz na wariata, który ma na twoim punkcie obsesję....

Nagle moje łzy płyną z całkiem innego powodu. To co przed chwilą usłyszałam, było lepsze niż jakiekolwiek komplement, bo to co powiedział nie zasługuje na takie miano. To wyznanie jest jak ogromna ilość żelu, które właśnie wpływa na moje zranione serce. Wszelakie rany nagle dla mnie nie istnieją, zapominam co to w ogóle jest.

Przecząc swoim słowom, że Paul jest dla mnie jak brat, ponownie rzucam się na niego, zanurzając palce w jego włosy. Całuje go namiętnie, bardziej pewnie, a on unosi mnie w powietrzu i odwzajemnia pocałunek, aż do utraty tchu.

Bezsprzeczny fakt : Chyba też go kocham.

☆☆☆☆
E P I L O G

- Okej, a teraz coś co wszyscy znamy i kochamy, prawda? - Paul odwraca głowę, aby puścić mi oczko. Śmieje się stojąc na backstag'u - Tak naprawdę napisałem tą piosenkę, dla jednej dziewczyny, która jest miłością mojego życia- tłum gwiżdże i skanduje jeszcze głośniej - Zanim zagramy I Was Made For Lovin' You, zaproszę ja na scenę - wskazuje na mnie.

Pokazuje mu palcem na czoło, że chyba upadł na głowę, chcąc żebym wyszła na scenę przy kilku tysięcznym tłumie ludzi . Gene go wyręcza, sam po mnie przychodząc i mimo że prostestuje jak szalona, udaje mu się mnie zawlec na scenę. Moje serce zaraz z plaskiem upadnie na posadzkę, jeśli nie wyjdę z tego oślepiającego przez światła miejsca, które do tego ogląda TYLE ludzi. Gdy patrzę na nich wszytkich, chyba tracę oddech. Nagle wydają z siebie nieludzko głośne krzyki.

- Justine - w głośnikach rozlega się głos Paula i gdy chce na niego spojrzeć, odkrywam że klęczy przede mną. Zakrywam usta dłońmi i odskakuje z krzykiem - Zostałaś stworzona dla mnie, a ja zostałem stworzony dla ciebie - wyjmuje coś z kieszeni i drżącymi dłońmi to otwiera, bo to satynowe pudełeczko. Ujmuje je w dłoń i pokazuje mi jego zawartość. Podchodzę bliżej i widzę pierścionek w kształcie wiolonczeli, mieniący się w złocie. Tłum, o ile to możliwe, wrzeszczy jeszcze głośniej - Powiedz mi, możemy stworzyć małżeństwo?

Wybucham takim płaczem radości że muszę zakryć twarz i wyduszam przez szloch, natychmiastowe :

- Tak.

Paul bierze mnie w ramiona, rozlegają się krzyki radości czy nawet takie jaką szczęściarą. A jestem, oj jestem.

Odrywamy się tylko na chwilę, aby Paul mógł założyć mi pierścionek na palec. Robi to powoli, obaj rozkoszujemy się tą chwilą. Spoglądamy sobie w oczy, a potem nasze usta znajdują się w płomiennym pocałunku. Tłum, nasi przyjaciele, scena - przestają istnieć.

Musiałam doświadczyć wielu ran, aby zrozumieć znaczenie bólu. Tak samo jak Paul. Obaj przeszliśmy małe piekło, aby razem znaleźć się w niebie. Silniejsi, mądrzejsi i odważniejsi.

Damy radę. Razem.

Czasami szukamy szczęścia, miłości po zakamarkach, tymczasem mogą one być tuż obok. Musimy znaleźć odwagę, a wtedy znajdziemy te wartości.

Ustalamy to raz, a porządnie : Paul Stanley który był moim bratem, okazał się być miłością mojego życia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro

#oneshoots