7. Bon Jovi ideałem, Sting stalkerem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Reazlizowane dla : Patiasha66 oraz PaniSzaman ♥♥

New Jersey, 2001

Silne ramię obejmuje mnie w pasie, a satynowa pościel muska moje odkryte ciało. Czuje promienie słoneczne na mojej skórze, ale głównym powodem mojego ciepła jest facet obok mnie, a nie jakaś pogoda. Odwracam się i widzę, jak słodko śpi, a jego włosy przyklejają się do jego spoconej twarzy. Uśmiecham się, odgarniając je jednym ruchem. Chwilę kręci głową, a potem ziewa i w końcu widzę błękit jego oczu. Budzi się.

- No cześć przystojniaku - witam go i nachylam się, aby go pocałować. Na jego twarz wpływa leniwy uśmiech.

- Cześć ślicznotko - rozgląda się - Gdzie zgubiłaś Alberta?

Podrywam się i widzę, że moja tęczowa lama, która leżała między nami, gdzieś się zawieruszyła. Spoglądam w drugi bok i zauważam ją leżącą bezwładnie na podłodze. Natychmiast nachylam się po nią i przyciskam do piersi.

- No i po co ci przypominałem - nie puszczając maskotki, patrzę na mojego mężczyznę - Teraz będziesz miziać się z nim, a na mnie nawet nie spojrzysz - teatralnie przewraca oczami, a ja z powrotem się kładę, wybuchając śmiechem.

- No kto by pomyślał, że będziesz zazdrosny o Alberta - droczę się z nim.

- To przecież zwykła zaba....

- Cicho bądź! - kładę mu palec na ustach - Nie psuj jedynej magii dzieciństwa, jaka mi została.

- Ale Albert nie może zrobić tak!- podrywa się i nachyla się nade mną, aby mnie pocałować. Zawsze mu mówię, że pocałunki z rana ze mną, to nie jest dobry pomysł, bo mój oddech pozostawia wiele do życzenia, ale kiedy robi to tak namiętnie, tak głęboko, to nie mogę tego nie odwzajemnić.

I o ile przed chwilą był to niewinny pocałunek, tak teraz kładzie dłonie po obu stronach mojej głowy i zawisa nade mną. Staje się bardziej zapalczywy i zaborczy, a zarazem słodki i delikatny. Uderza mnie fala gorąca, która z każdą chwilą narasta w moim brzuchu, gotowa do eksplozji. Moje ręce wędrują na jego silne, umięśnione plecy i zaczynam je drapać. W odpowiedzi mruczy w moje usta. Odrywa się od nich tylko na chwilę, aby nachylić się do mojego ucha i uwodzicielsko wyszeptać :

- Patiasha, może dokończymy to, czego nie zrobiliśmy w nocy?

Po jakiego chuja wafla on pyta o takie coś?! On mógłby mnie porwać, a i tak nic bym sobie z tego nie robiła. Ten facet to i d e a ł, nawet jeśli owe nie istnieją - on jest.

Wkładam dłonie w jego włosy, z powrotem przyciągając, co on uważa za twierdzącą odpowiedź. I ma rację.

Okej, zakładanie tak cienkiego stanika nie było dobrym pomysłem, bo czuję jak mięśnie na jego brzuchu mocno się napinają, kiedy na mnie napiera. Staje w ogniu, płonę niczym pochodnia.

I tak po kilku sekundach nie mam go na sobie, bo zwinne palce Jona go ze mnie ściągają. Jego pocałunki schodzą niżej, na moją szyję, obojczyki, piersi, brzuch. Cała drżę, ciężko oddychając.

- Jesteś taka piękna Patiasha... - spogląda w moje oczy, kiedy przygryzam wargę. Moje paznokcie uderzają o jego tors w nerwowym napięciu.

Obaj majstrujemy przy sznurkach od swoich dresów, w powietrzu idzie wyczuć podniecenie i wszechobecne gorąco, kiedy nagle dzwoni telefon.

- Kurwa - mruczy John, zagłębiając twarz w mojej szyi. Czuję na skórze jego ciepły oddech - Nie ruszaj się stąd - grozi mi palcem, formując usta w uśmiechu, a ja jakżeby inaczej go odwzajemniam.

Wstaje i przechodzi przez nasz apartamentowiec, a ja uważnie mu się przyglądam. Jest tak niesamowity, że to aż boli i w takich chwilach doceniam to, jaką szczęściarą jestem. Że akurat to ja zostałam wybrana, że akurat to mnie pokochał, mimo tych wszystkich długonogich lasek, które się do niego kleją. Swoją drogą są jak pijawki, które tylko czekają, żeby wessać wargami mojego Jona, więc nasza dwójka to spray na te szuje - ich miny, kiedy całujemy się na ich oczach, są bezcenne. Rzucając monosylabami odwraca się w moją stronę. Przygryza wargę i puszcza do mnie oczko, co sprawia, że momentalnie mam kisiel w majtkach. Czy on musi być w tym TAKI dobry?

Po chwili jednak jęczy z frustracji, załamując dłonie, po czym mówi:

- Patiasha, do ciebie - jest wyraźnie wkurzony. Wstaję i szybkim krokiem do niego podchodzę. Będąc już przy nim, zanim przejmę słuchawkę, całuję go w policzek i szepczę mu na ucho :

- Teraz to ty tam zostań, musimy to dokończyć - oddalam się, widząc jego szelmowski uśmiech. Po chwili klepie mnie w tyłek, na co ja walę go w pierś.

- Świntuch - mruczę, przejmując słuchawkę, a on idzie do łóżka, wybuchając śmiechem.

- Pata szmata - słyszę głos po drugiej stronie, kiedy przykładam słuchawkę do ucha - Wszystko słyszałam, wy niewyżyte seksualnie ćwoki.

- Sophie pizda w skoki - odparowuję jej, przewracając oczami, jednak szeroko się uśmiecham - Co jest?

- Od kilku tygodni mam wrażenie, że ktoś mnie śledzi i wiesz co? Mam rację...

☆☆☆☆

- Pata, zostań - John przytula mnie od tyłu i zaczyna całować moją szyję, kiedy wrzucam rzeczy do torby. Z sykiem wyciągam powietrze, poprawiając okulary na nosie. Odchrząkuje.

- To poważne John - odwracam się do niego, a on, kładąc ręce na przyścianowym stołku, umożliwia mi ucieczkę.

- No wiem - ciężko wzdycha - Leć, tylko proszę, tym razem nie mdlej tak jak u mnie na koncercie w tunelu - wybucha śmiechem, szczerząc bielutkie zęby. Znów walę go w pierś.

- Zemdlałam z całkiem innego powodu, na przykład twojego - prycham, wywołując u niego jeszcze większe saldy śmiechu.

- Załóżmy, że ci wierzę - kieruje swój wzrok na moje usta. Przechyla głowę i znów mnie całuje głęboko, trzymając mocno i stanowczo.

O nie, jeśli teraz się nie powstrzymam, to za kilka sekund ponownie wyląduję w łóżku, a to ostatnia rzecz, o jakiej powinnam teraz myśleć.

- Jon! - krzyczę, wyrywając się z objęć i dobiegam do drzwi wejściowych.

- Dobra, to chociaż mi obiecaj, że tym razem to dokończymy - wystawia do mnie mały palec. A to już bardzo, ale to bardzo poważna sprawa. Szczególnie w naszym związku. Nachylam się do niego, zagryzając wargę i łącze nasze małe palce w jedność - Czekaj! - krzyczy po chwili i biegnie do sypialni połączonej z kuchnią. Wraca stamtąd z Albertem, a ja wręcz rozpływam się jak belgijska czekolada na słońcu, kiedy bierze jego pluszową łapkę i macha nią do mnie.

- Jesteś perfekcyjnym facetem. I dziękuje że znosisz moje dziecinne zachowanie.

- Dłużej to się nie dało, co? - Sophie zakłada ręce na piersi i obrzuca mnie krytycznym spojrzeniem.

Po tym, jak miłość mojego pięknego życia zatrzymała mnie w Stanach, chodziłam do sklepu z winylami regularnie, tam gdzie się poznaliśmy. Zatrzymując się na tym samym dziale, spotkałam dziewczynę która nie mogła dosięgnąć do płyty Queen, The Miracle. Naturalnie jej pomogłam i tak jakoś zakończyło się na naszej rozmowie. Z rozmowy wynikła przyjaźń, więc stoję teraz przed lokowatą, małą Sophie, która tupie nogą w akcie wściekłości, jak małe dziecko.

- Sophie, spokojnie - wystawiam ręce do przodu, gotowa na kolejny atak.

- Chędożenie z Panem Mięśniakiem, ważniejsze od bezpieczeństwa własnej przyjaciółki? Dzięki - parska, a ja wybucham śmiechem. Nazywa go tak już od pierwszego ich spotkania - Chodź rozpustnico - łapie mnie za rękę i ciągnie w stronę małego domku.

- Patrz na to! - krzyczy i wskazuje na wykrzywioną ścianę, która jest cała w dużych oknach. Na szybie pisze dużymi, białymi literami :

Every game you play, every night you stay, I'll be watching you.

Moje oczy muszą przypominać teraz medale, tak szeroko je otwieram. Odwracam się do mojej przyjaciółki, na której twarzy maluje się zmartwienie wymieszane z przerażeniem.

- Co to jest? - pytam.

- Hmmmm, no nie wiem - drapie się po brodzie, udając zamyślenie - NAPIS?!

- Sophie pizda w skoki, pytam poważnie!

- Wydaje mi się, że to tekst jakiejś piosenki, ale pewna być nie mogę, co nie? Ale kuźwa, czy ty widzisz jej znaczenie? Ktoś tu był i napisał, że będzie mnie, kuźwa, obserwować! To jakiś psychol - unosi ręce w akcie rezygnacji.

- Co masz zamiar zrobić? Dzwonimy po policję? - już chcę sięgać po telefon, kiedy dostaję po łapie.

- A jeśli to jakaś sekta? Chodź lepiej, pokażę ci coś jeszcze.

Kiedy idziemy przez miasto, do czegoś co Sophie nazwała mianem kawiarni, moje obawy narastają z każdą chwilą i mój mózg zaczyna eksplodować od natłoku (w większości złych) myśli. Coś jednak poprawia mi humor, bo to sms od Jona, w którym przesyła zdjęcie siebie z butelką wina. Moje myśli chwilowo zbaczają na inny, bardziej niesforny tor.

- To tutaj, właź - pogania mnie Sophie. Po chwili znajdujemy się w iście vintageowej kawiarni, gdzie unosi się zapach cynamonu i kawy - Patrz teraz na to - podchodzi do lady - Dzień dobry, chciałabym zamówić kawałek tarty jabłkowej i lemoniadę z limonką - opiera się o blat.

- Witam, wychodzi na to, że tajemniczy gość, znów zapłacił za pani zamówienie - kelnerka posyła nam ciepły uśmiech, a przyjaciółka odwraca się w moją stronę i rzuca mi spojrzenie : A nie mówiłam? Otwieram usta ze zdziwienia.

Myślałam, że ten napis to mega poważna sprawa, ale okazuje się, że może być tylko gorzej. Dużo przed nami.

☆☆☆☆

- Spotykamy się jutro, tak? - pytam kiedy ponownie docieramy pod jej dom. Spędziłyśmy ze sobą calusieńki dzień i w większości był on wypełniony zagadkami czy szukaniem odpowiedzi.

- Pata szmata! - wykrzykuje nagle Sophie i staje przede mną, ponownie krzyżując ramiona na piersi. Wygląda jak mały, wkurzony gnom, który dopełnia dekorację ogródka - Zostajesz tu ze mną na noc! Sama nie zmrużę oka, zbyt się boję.

- Ale Sophie, ja nie mogę... - głęboko wzdycham.

- Patiasha, proszę cię - w jej głosie słychać rezygnację. Kąciki jej ust wyraźnie opadają w dół.

Dlatego też pękam i, siedząc u niej w salonie, okryta kocem i poduszkami, nerwowo obgryzam paznokcie. Sophie pyta się mnie, czy nie jestem przypadkiem głodna i zastawia stolik rocznym zapasem żarcia, który i tak sama je, podczas gdy ja dzwonię do Jona. Chce mi się płakać.

- Właśnie miałem pisać, z Albertem padamy z tęsknoty! - radość wyczuwalna w jego głosie fizycznie mnie boli. Zaciskam jedną z pięści.

- Jon, nie wracam dziś do domu...

- Co? - słyszę, jak gwałtownie wstaje z łóżka.

- Sprawa jest naprawdę poważna, Sophie boi się zostać sama...

- No to niech przyjeżdża do nas, będzie bezpieczna jak cholera! A ty nie złamiesz obietnicy...

- Jon... - sama słyszę, jak łamie mi się głos.

- No okej, rozumiem - rzuca od niechcenia, jest mu jednak smutno.

- Jon, kocham cię - próbuję żałośnie, ale on szybko mnie ucisza :

- Widzimy się jutro, cześć - i się rozłącza.

Kiedy jednak leżymy już w salonie na rozłożonej kanapie, ja z opuchniętymi oczami i walcząca z bezsennością, dostaję sms-a :

Też cię kocham.

☆☆☆☆

Budzę się w nocy, zlana potem. Sophie obok słodko chrapie, przewracając się na drugi bok. Rozglądam się, nawet wstaję, aby sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu. I jednak coś znajduję, bo tuż pod drzwiami leży list. Nadawca podpisał się jako S. tp, a ja patrząc na to, uświadamiam sobie, że nic nie przychodzi mi do głowy. Puls znowu mi przyspiesza, robię się niespokojna i nerwowa.

Nie chcąc straszyć mojej przyjaciółki, kładę list na schodach, tam też siadam i dzwonię do mojego chłopaka. Próbuję cztery razy, ale dopiero za piątym odbiera.

- Patiasha?! - krzyczy do słuchawki, bo uwaga, w tle leci dość głośna muzyka, słychać śmiechy ludzi i ich rozmowy.

- Jon, czy ty...

- Czekaj wyjdę, bo cię nie słyszę - znów ryczy do słuchawki. Nagle słyszę kobiecy głos który go woła, i nóż, bardzo tępy nóż otwiera mi się w kieszeni, ale Jon ją chyba ignoruje, bo po chwili muzyka i szmery wyraźnie cichną.

- Jesteś na imprezie? - wypalam.

- Nie, kaplicę zwiedzam - odpowiada sarkastycznie, a mnie to boli - Jak słychać. Co się stało?

- Już nic. Miałam koszmar i ....

- Pamiętaj skarbie, to tylko twoje wymysły.

- No tak - znów walczę ze łzami - Baw się dobrze - rzucam i się rozłączam.

☆☆☆☆

Obiecując Sophie, że potem jej pomogę, i gadając z nią o całym planie, prosząc aby przeczytała list, wyskakuję z domku jak najszybciej, aby mieć na to czas.

Będąc po drzwiami naszego apartamentowca, walę w nie jak wariatka. Boję się, że ma kaca czy coś w ten deseń, ale najwyżej się nim zaopiekuję. Sophie dała mi trzy godziny i muszę je dobrze wykorzystać.

- Czemu nie wchodzisz? - otwiera niemal natychmiast, stojąc przede mną do połowy rozebrany. Oblewam się rumieńcem.

Chcę coś powiedzieć, ale wiem, że nie będzie to nic sensownego, więc gdy wchodzę do środka, niemal natychmiast trzaskam drzwiami, zrzucam z siebie niepotrzebny tabół i ujmuję jego twarz w swoje dłonie, całując go z całych sił. Chcę spełnić obietnicę, chcę z nim to zrobić.

Sama ściągam koszulkę, bo on cały czas jest zbyt otumiony.

- Jon... - podchodzę do niego i kładę mu dłonie na piersi, ciężko przełykam ślinę - Chcę żebyś ty zajął się resztą - powoli podnoszę na niego głowę, a on robi coś niespodziewanego, bo seksownie się uśmiecha.

- Co ty ze mną wyprawiasz? - nie zdążam odpowiedzieć, bo wydaje okrzyk, kiedy unosi mnie w powietrzu tak, że muszę opleść go nogami. Wpijam się ponownie w jego usta, kiedy idzie ze mną do sypialni. Jak dzika bestia rzuca mnie na łóżko, na co ja wybucham śmiechem. Na chwilę staje przed łóżkiem, przygryzając wargę, po czym rzuca się, nachylając się nade mną.

- Teraz jesteś tylko moja.

- Kocham każdy centymetr twojego ciała - szepcze mi wprost do ucha, kiedy jesteśmy już całkiem rozebrani i znów zachwycam się jego cudownością, zaciskając palce na jego ramionach. Jeszcze nic nie zrobiliśmy, ale wychodzi na to, że zaraz do tego dojdzie. Mogę więc stwierdzić, że jestem rozpalona, ale nie już jako pochodnia. To już taka skala jak pożar lasu. 

- A ja kocham ciebie całego - szepczę i się uśmiecham. Zasłoniliśmy okna, więc przez małą szparę wpadają tylko pojedyncze promyki porannego słońca - Nawet to, jak koszmarnie śpiewasz po pijaku - wybucham śmiechem.

- Ja koszmarnie śpiewam?! - ryczy niczym zraniony lew i zaczyna mnie łaskotać.

- Jon! - walę go po klacie, zanosząc się śmiechem. Po chwili przestaje, zawisając nade mną i patrząc głęboko w oczy - Twój głos jest moim ulubionym... 

Atmosfera jest gorąco, w powietrzu jak na sznurze wisi seksualne napięcie.Jestem jak w amoku, cały świat przestaje dla mnie istnieć. Wplatam dłoń w jego włosy.

- Przepraszam jeśli będzie... 

- Ciiii - kładę mu palec na ustach i przeczesuję jego blond włosy jedną ręką. Przełykam ślinę - Chcę tego... 

Uśmiecha się, a ja odwzajemniam ten gest, co dla mnie jest oznaką, że jesteśmy gotowi. 

- PATA SZMATA! - drzwi wejściowe otwierają się z impetem. Jon turla się na drugą stronę łóżka i natychmiast zakopuje się pod pościelą, a ja idę w jego ślady. Przyciąga mnie do siebie i całą zakrywa - Kurwa, nie możecie się od siebie odkleić na pięć minut? - jak gdyby nigdy nic, Sophie wchodzi do pomieszczenia i przewraca oczami. W ręku trzyma list. 

- A ty nauczysz się kurwa pukać czy trzeba cię nauczyć? - warczy Jon, a ja spokojnie masuję jego dłoń.

- Tu chodzi o moje życie, dzbanie! - siada na barowym stołku i zaczyna otwierać list.

- Mnie obrażaj, ale od niego się odczep, dobra? - wręcz taksuję ją wzrokiem. Jon spogląda mi w oczy i wzdycha zrezygnowany.

https://youtu.be/AR8D2yqgQ1U

☆☆☆☆

Jon, słysząc całą historię, lekko otwiera usta i unosi jedną z brwi. Jest wyraźnie skonsternowany tą sytuacją.

- Musimy się udać w to miejsce - mówię i wydymam usta.

- W takim razie jadę z wami - Jon chce sięgnąć po kurtkę, ale łapię go za rękę.

- Nie, pojedziesz na próbę z chłopakami. My sobie poradzimy - patrzy mi w oczy, a potem na Sophie. Zauważa, że ona nie patrzy, więc zaciąga mnie na korytarz.

- Chcę zaznaczyć teren - szelmowski uśmiech, a po chwili jego usta lądują na mojej szyi, zanim zdążę cokolwiek powiedzieć. Otwieram usta, kiedy zasysa zębami moją skórę. Robi mi się ciepło.

Jon robi mi cztery malinki, od góry do dołu szyi, a ja o mało nie schodzę na zawał. Patrzę się na niego, jakby był ostatnim człowiekiem na ziemi, a on tylko się uśmiecha. 

- Inni muszą wiedzieć, że jesteś moja...

☆☆☆☆

- Okej, to gdzie on miał być? - pytam, kiedy krążymy po mieście. Sophie ma w torebce trzy gazy pieprzowe i składany nóż . Naprawdę się tym przejęła, a ja się jej nie dziwię, bo mieszka sama w przeciwieństwie do mnie.

- No na tym pieprzonym targu, wiesz, tam gdzie kradną cygany takie jak ty - spogląda w list jeszcze raz i obraca się wokół własnej osi, kiedy ja wybucham śmiechem.

- Cyganem się jest, a nie bywa - wzruszam ramionami. 

- Dobra, lepiej chodź Cyganko, już wiem gdzie iść - łapie mnie za rękę i ciągnie w prawo. 

Drogi pan stalker postawił mojej przyjaciółce ultimatum i napisał w liście, że jeśli pojawi się na targu w New Jersey i z nim pogada, to zostawi ją w spokoju. To naprawdę dziwne, zważając na akcje, jakie wcześniej odwalał. Myślę, że to naprawdę chory psychicznie człowiek albo bardzo, bardzo, ale to ekstremalnie mu się nudzi. Kto normalny zakrada się do czyjegoś domu, aby napisać na szybie, że będzie go obserwował? To naprawdę pokręcone. 

Kiedy docieramy na miejsce, wokół tłoczy się pełno ludzi. Ktoś wrzeszczy, że to jego papaja, ktoś się targuje, w skrócie istny armagedon, zupełnie jakby życie zależało od tego, czy kupisz to pieprzone kiwi za dolara czy dwa. 

- Mówił, że będzie przy stoisku z winylami  - instruuje mnie Sophie.

- Tu są winyle?! - nagle podskakuję jak małe dziecko.

- Wszystko jest dla ciebie ważniejsze od faktu, że ktoś mnie obserwuje, a może czai się na to, aby mnie zamordować!

- Nieprawda, sama się o ciebie boję.

- Chodź już lepiej - rusza w wąską alejkę, a ja zmierzam za nią. 

Szczerze mówiąc, nie boję się spotkania z tym typem, bo wokół przecież jest mnóstwo ludzi. Mimo wszystko to naprawdę podejrzane i wątpię, żeby jedna rozmowa załatwiła to wszystko. Ciężko przełykam ślinę, spoglądając wokół. 

- Ty Pata, to chyba on - Sophie nagle zatrzymuje się na rozwidleniu targu i staje jak wryta. Obok stoiska z mnóstwem płyt i opakowań winyli, stoi człowiek z rękami w kieszeniach spodni. Ma krótko przycięte blond włosy, białą skórzaną kurtkę i koszulkę z napisem The Police.

No tak, nadawca listu podpisał się z dopiskiem tp i chyba chodziło mu o to. Nadawca listu i tego napisu to właśnie człowiek stojący jakieś dwa metry od nas. Cholera jasna, uciekać czy uciekać? 

- Yyy, cześć? - Sophie jest wyraźnie zdenerwowana, kiedy podchodzimy, a ja się nawet nie odzywam i patrzę na wyraz jego twarzy pod tytułem "Ekstremalne wkurwienie" jak sroka w gnat. Nagle się uśmiecha. 

Co ja tu jeszcze robię?! 

- Cześć Sophie, cześć Patiasha - nagle obie odskakujemy, kiedy wypowiada nasze imiona. Łapię się za serce - Spokojnie. Jeśli teraz mnie posłuchacie, to dam Sophie spokój.

- Czego chcesz? - zaczyna ostro moja przyjaciółka i kurczowo łapie się mojej ręki.

- Patiashy chcę - kieruje wzrok na mnie. Przysięgam, teraz mam już pewność, że pora wiać. 

- Co? - gdzieś w tle ludzie znów się kłócą, a ja tracę oddech i momentalnie staję się blada.

- Sophie to była tylko zasadzka, tak naprawdę zależy mi na tobie - wzrusza ramionami i posyła mi psychodeliczny uśmiech. 

- Lecz się człowieku - łapię Sophie za rękę - Idziemy stąd - po chwili biegnę ile sił w nogach, a moja przyjaciółka próbuje dotrzymać mi kroku, nie odzywając się ani słowem. Popychamy kilku ludzi, ale teraz naprawdę wiem, o co toczy się ta walka - o nasz życie.

Nie wiadomo, do czego ten człowiek jest zdolny.

- Jon? Jon! - krzyczę, wchodząc do mieszkania i nerwowo się po nim krzątając. Zachowuję się jak wariatka, która nie może żyć bez faceta. Lecz Jon jest tutaj moją jedyną rodziną i człowiekiem, którego kocham bardziej niż wszystko i wszystkich. Sophie włącza radio, chyba po to, aby było raźniej.

Obchodzę cały apartamentowiec, ale nigdzie nie widzę mojego chłopaka i zaczynam się denerwować. Jest grubo po piątej, a mówił, że wróci o wpół do czwartej. Nagle słyszę znajomy tekst w radiu.

Every game you play...

- Wyłącz to! - wrzeszczę, nie panując nad emocjami. Chowam twarz w dłoniach, czując, że długo tak nie wytrzymam. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień, za dużo strachu i emocji.

- Patiasha - fakt, że Sophie zwraca się do mnie pełnym imieniem, jest dla mnie co najmniej przerażający. Gdy to robi, wiem że zrobiło się poważnie lub jest coś co mi się nie spodoba. 

Podchodzę do niej. 

- Co... Co to jest? - przejmuje od niej list i zdjęcie. Moje zdjęcie z Albertem, zdjęcie które było tylko dla Jona. Czytam treść listu:

Droga Patiasho...

Ostatniej nocy, byłaś niesamowita. Chciałbym wypróbować z tobą jeszcze to i owo. Kręcisz mnie jak świderki. Ty jesteś takim świderkiem, z chęcią przekonam się o tym jeszcze raz.

Twój na zawsze, Sting...

☆☆☆☆

Sophie prowadzi, bo ja cała zalana jestem łzami. Łkam jak pies, wyję jak ostatnia idiotka. Jon nie odbiera, mimo iż dzwoniłam do niego ponad trzydzieści razy. Dosłownie.

Zaczynam się zastanawiać, co ja zrobiłam temu całemu Stingowi. Zabiłam mu matkę?  Spaliłam mu dom? Splagiatowałam jego chorą piosenkę? Nie! To czemu on niszczy mi życie? 

To prawda, że kiedy wszystko zaczyna się układać, coś zawsze musi się popsuć. Jedno wydarzenie, jeden zły ruch, jeden zły człowiek mogą sprawić, że twoje życie to zgliszcza. Beznadziejne zgliszcza, z których nie da się już zrobić nic. 

To znaczy zawsze jest jeszcze ten płomyk, płomyk który jest nadzieją, ale gdy wydarzenia są świeże, człowiek myśli, że to koniec świata. 

Tak właśnie jest ze mną w tym momencie.

- Uspokój się Pata - Sophie klepie mnie po kolanie, myśląc, że naprawdę mnie uspokoi. Doceniam jej chęci i przyjacielski gest, ale w tym momencie jest on tak samo sensowny jak spanie w nocy. Bo w nocy są lepsze rzeczy do roboty. 

Docieramy pod studio około piętnaście minut później, a mi serce bije niczym hiszpański byk uderzający kopytami o podłożę. Biorę głęboki wdech, próbując zapamiętać kombinację wdech i wydech, wdech i wydech, bo to bardzo ciężkie w tym momencie.

- Ale z was cioty! - krzyczy David, gdy wchodzimy i nawala w fortepian jak popadnie. Alec, Richie i Tico siedzą na kanapie i coś jedzą. A Jon...

- Jon? - szepcze i prawie upadam, gdyby nie moja przyjaciółka, która mnie przetrzymuje. 

Jon obejmuje w pasie jakąś sukę z krótkimi lokami, z równie krótkimi spodenkami. A ona pozwala sobie dotykać jego włosów i jego twarzy. OD TAK, jakby to ona była Jego.

Podnoszę się i wściekłym krokiem zmierzam do tej dwójki. Odchrząkuje.

Jon spogląda na mnie, jakbym mu co najmniej przeszkodziła. Odkleja się jednak od pijawki, a śmiechy w studiu cichną.

- Jakiś problem? - pyta mnie poważnie, unosząc brwi. Zachowuje się, jakby mnie nie znał i boli mnie to, ale tak bardzo mnie boli. Prostuję się jak struna, udając, że wcale mnie to nie ruszyło i ponownie odchrząkując, pytam:

- Możemy pogadać? 

- Byle szybko - prycha i idzie do małej kuchni. Patrzę jeszcze tylko szybko na laskę, która obrzuca mnie typowym dla pijawek spojrzeniem. Robię grymas, po czym się od niej odwracam. 

Wchodzę do kuchni, zamykając za sobą drzwi. Patrzę na Jona, który opiera się o blat i wygląda niesamowicie, to raczej oczywiste, bo zawsze taki jest. Szczególnie, gdy ma na sobie ten biały podkoszulek, który perfekcyjnie podkreśla jego mięśnie. 

- Jon, posłuchaj mnie...

- Nie Pata, to ty mnie posłuchaj - odrywa się od blatu, stając przede mną. Wygląda jak Herkules, a ja jestem tylko biednym, żałosnym wieśniakiem, który kuli się na jego widok - To zdjęcie było tylko dla mnie? Jestem miłością twojego życia? Widać świetnie się bawiłaś moim kosztem! - unosi ręce, śmiejąc się sarkastycznie -  Ten cały stalking był wymyślony, abyś spędziła noc ze Stingiem? - znowu ten śmiech, kręci głową. Nie jestem w stanie wydusić z siebie ani słowa - I pomyśleć że chciałem ci się oświadczyć... 

☆☆☆☆

Dwa tygodnie później...

Dzieje się coś strasznego, bo budzę się.

Nienawidzę się budzić, nienawidzę tego stanu świadomości, że to kolejny koszmarny dzień, który i tak spędzę w łóżku. Świadomości, że Jon już nigdy mnie nie pocałuje. Kulę się pod pościelą i mocniej zaciskam powieki.

Sophie zaraz przyjdzie ze śniadaniem, mówiąc mi, jak późna godzina już jest, a ja i tak nic nie zjem ani nie wstanę. Nie mam po co...

Dużo ostatnio schudłam, bo jem tyle co mysz kościelna, ale mnie to nie obchodzi. Tak szczerze mówiąc, to nie obchodzi mnie nic.

- Patiasha! - Sophie wskakuje do sypialni, a mnie i tak to nie rusza. Słyszę tylko, jak podciąga rolety. Oho, zaczyna się - Wstawaj! - zdziera ze mnie pościel, a ja krzyczę, żeby mi ją oddawała. Wstaję na równe nogi, kiedy nagle czyjaś ręka mnie zatrzymuje. 

- Patiasha... - słyszę jego głos, a moje chęci życiowe nagle się budzą. Otwieram szerzej oczy.

- To ja spierdalam - Sophie wręcz wybiega z pokoju, mocno trzaskając drzwiami.

Odwracam się, widząc, jak trzyma pod pachą Alberta, a łzy same stają mi w oczach. Anioł przyszedł tu i uśmiecha się do mnie.

- Tęskniłem za tobą - podchodzi i przytula mnie jednym ramieniem. Wtulam się w jego tors, cichutko szlochając. Ostatnio dużo płaczę, ale ta chwila jest warta każdej łzy - Przepraszam cię Patiasha - przytula mnie drugą ręką i słyszę, jak sam płacze - Przepraszam za wszystko, przepraszam, że ci nie uwierzyłem. Przecież jesteś miłością mojego życia, do ciężkiej cholery - ostatnie zdanie wręcz piszczy - Stinga zabrała już poli... - nie zdąża dokończać, bo nachylam się do jego ust i z całej siły całuję. Jednak było warto obudzić się tego ranka i jednak znów całuję Jona. 

Ciągnę go za koszulę, aż do łóżka, na które go rzucam.Staję przed nim i zdejmuję z siebie całą górną garderobę, rzucając ją byle gdzie. Siadam na jego klacie okrakiem, a on przyciąga mnie z całej siły i całuje. Obejmuję go wokół szy, tak mocno, że mam wrażenie, iż go duszę. Przewraca mnie na plecy, jeżdżąc palcami po mojej skórze. Drżę, ściągając z niego koszulę.

Zachowujemy się jak wygłodniałe psy, kiedy ściągamy z siebie spodnie. Naprawdę robimy to tak, jakby się paliło, a ja czuję w naszych gestach tęsknotę i wielką miłość, jaką się darzymy. Chcę zostać w tym łóżku na zawsze, nawet jeśli jest ono mojej przyjaciółki. Ważniejsze jest to, kto w nim jest i co ze mną robi. A robi to, że czuję się, jakbym żywcem stanęła w ogniu. Całkiem przyjemny ten ogień.

Kiedy we mnie wchodzi, jest delikatny. Zaciskam zęby i powieki, bo to silniejsze ode mnie. Jon zauważa ból na mojej twarzy.

- Patiasha... - otwieram oczy i widzę jak patrzy na mnie zmartwionym wzrokiem.

- Pocałuj mnie Jon - dyszę.

Składa pocałunki na moim czole, nosie, policzkach, ustach... Dzięki nim ból zaczyna przeistaczać się w coś zupełnie innego. Czuję, jak zalewa mnie ciepło, a motylki w moim brzuchu wykonują tańce salsa. Kiedy Jon dodaje do tego ruch zwinnych palców, czuję, jakbym latała. Wydaję jęk rozkoszy.

- To niebo? - pytam go, zaciskając palce na jego ramionach. Wciąż mam zamknięte oczy, jest mi tak dobrze.

- Chyba tak skoro jesteś aniołem - sapie w moje usta. 

☆☆☆☆

https://youtu.be/mh8MIp2FOhc

- Przestali puszczać to gówno w radiu - Sophie przygląda się swoim nowo zrobionym paznokciom. Zachwyca się nimi jak kuna agrestem.

- No i dobrze. Niech lepiej puszczają tych panów, którzy zaraz wchodzą na scenę - rozciągam usta w uśmiechu.

Siedzimy w garderobie, ale nawet stąd doskonale słychać tłumy fanów. Na samą myśl dostaję przyjemnych ciarek. To niesamowite, ile ludzi uwielbia mojego mężczyznę i jego przyjaciół. Nie dziwię się, są świetni i mogłabym ich słuchać wiecznie.

Nagle ktoś puka do drzwi.

- Cześć - Jon wkłada głowę do szpary między drzwiami i się uśmiecha 
- Sophie, zostawisz nas samych?

- Znowu to samo - wzdycha, wstając z kanapy a ja się śmieję. Jon otwiera jej drzwi, a ona wychodzi jak posłuszna dziewczynka.

- Czy wy przypadkiem nie wchodzicie na scenę? - pytam i wstaję, kiedy on zamyka za sobą drzwi. Odwzajemnia mój uśmiech, obejmując mnie w pasie a ja zarzucam mu ręce na szyję.

- Są rzeczy ważne i ważniejsze - mówi, a ja chcę go pocałować. Szybko mnie jednak powstrzymuje - Nie tak szybko - odrywa się ode mnie i grzebie w kieszeni. Serce mi przyspiesza i opada mi szczęka, kiedy klęczy na jedno kolano. W jednej ręce ukazuje pudełeczko w kształcie fortepianu, f o r t e p i a n u, czaicie? - Droga Patiasho - łapie mnie wolną ręką za drugą dłoń, która cała drży. Jednym palcem otwiera pudełeczko w którym jest srebrna gitara zawinięta w pierścionek. Nie mogę w to uwierzyć... - Będe tu dla ciebie, przyrzekam ci te pięć słów. Kiedy oddychasz, chcę być dla ciebie powietrzem, mogę dla ciebie żyć i umierać, więc proszę... - w jego oczach stają łzy i kręci głową - Wyjdź za mnie.

Odbiera mi mowę, a z wrażeń upadam na kolana. Ujmuje twarz w jego dłonie, patrzę załzawionymi oczami w jego równie mokre oczy i mówię :

- Na który palec to się zakłada? 

Otwiera usta i cały drżąc sięga po gitarowy pierścionek. Jest cudowny, szczególnie, kiedy zakłada mi go na palec. Obaj drżymy, ale kiedy nasze usta się stykają, znów odzyskujemy kontrolę.

- Kocham cię - mówi Jon, kiedy stykamy się nosami. Trzyma dłoń w moich włosach.

- Dziękuje, że wtedy kupiłeś mi tego winyla. Gdyby nie on, moje życie nie byłoby taką bajką...

- Jeszcze dużo przed nami kochanie. I to ja dziękuje. Prawie wyplułaś płuca, żeby zdążyć na koncert - na to wspomnienie, obaj wybuchamy śmiechem.

Chłopaki w końcu wchodzą na scenę, a ja wraz z Sophie oglądam ich zza sceny. Krzyczy Tico, żeby dawał czadu. Wiem, że jest w nim zabujana, ale czekam, aż sama mi to powie. Tłum nieludzko wrzeszczy na pierwszy dźwięk It's My Life. Moje wspomnienia budzą się do życia. To zabawne, ile jedna rzecz może zmienić w naszym życiu - wspominałam już o tym, ale tym razem są to pozytywne refleksje.

Zaczynam rozumieć, że chory stalker Sting i wszystkie jego akcje również nie pojawiły się bez powodu. Wystawiły nasz związek na próbę, testowały nasze wspólne zaufanie. 

A my to przetrwaliśmy, pokazaliśmy, że nasza miłość góruje nad złem. Nie poddaliśmy się, co sprawiło, że jesteśmy silniejsi i łącząc nasze ręce pokazujemy złemu losowi: Chcesz zniszczyć nasze życie? Nie masz szans, padalcu. 

Znów uśmiecham się przez łzy, łapiąc moją przyjaciółkę za rękę. Rozkoszuję się muzyką, dźwiękami i to, jak wspaniała jest. Psychicznie, latam w chmurach.

Teraz już wiem że nasz związek przetrwa stalking, pijawki, a nawet koniec świata.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro

#oneshoots