LV. A teraz zajmij się tym pijackim tałatajstwem, bo chcę wrócić do domu.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie wiem co za idiota, urządza imprezę, kiedy w domu są dwa niemowlaki, ale tym idiotą jest Roger. Odpalił grilla, otworzyliśmy basen i wyłożyliśmy meble ogrodowe, aby potem zebrać się na tyłach domu i dobrze bawić się przy muzyce. To znaczy, nie którzy bawili się dobrze. Ja większość czasu siedziałam w sypialni i zajmowałam się dziećmi, kiedy muzyka z dołu, zagłuszała moje myśli. Juliet poszła spać, choć ciężko mi uwierzyć że zasnęła przy takim hałasie, zupełnie jak Brian. Wszystkich wykończyła podróż, a oni postanowili się zregenerować. 

Co próbuje i ja, ale jakoś słabo mi idzie.  Moje dzieci usnęły, ja jednak leżę na boku i tylko się wkurzam. Czuję jak moje plecy, zażywają ciepła słońca i to jedyna rzecz, która sprawia że jest mi przyjemnie. Na dole leci The Clash, a ja słyszę jak ktoś wskakuje do basenu czy coś krzyczy. 

Cieszy mnie jednak to, że w spokoju mogę się również poużalać nad sobą. Niepotrzebnie rozdrapuje stare rany i najczęściej doprowadzam się do płaczu, ale wiem że to normalne. Nigdy chyba nie pogodzę się z kilkoma rzeczami, które z czyjejś bądź mojej winy, poszły kompletnie nie tak. Uwielbiam ten moment kiedy płacze, a potem uświadamiam sobie jeszcze coś, potem kolejną rzecz i sprawiam że łzy się nasilają. Muszę po prostu to wypłakać. Zranienie Davida, posuwanie się z Rogerem za daleko... Richie...

Są momenty, kiedy mam ochotę do niego zadzwonić. Nie wiem czemu chcę to zrobić, ale to jakby impuls, który mówi mi : Zrób to. Jakiś głosik w głowie, wiedzący i rozkoszujący się wiedzą że dalej go kocham, choć to tak strasznie głupie. Prawdy się nie oszuka. Nie można z nią walczyć, nie można schować jej gdzieś głęboko i zaszyć, nie można wrzucić do oceanu, aby poleciała na dno. Nie da się od niej uciec, chociaż byłbyś najlepszym maratończykiem na świecie. 

Ja nie oszukam dwóch prawd :

a) że go kocham

b) że mam z nim dziecko, o którym istnieniu, nie ma pojęcia

 Z tego wszystkiego wstaje i spoglądam na małą Patiashę. Śliczną, z małymi rączkami i nóżkami, śniadą, wręcz opaloną na stałe skórą i burzą ciemnych, gęstych włosów. Koło oka ma to znamię, małą czarną kropeczkę i jej twarz dalej jest w pewnych miejscach zaczerwieniona. To normalne u noworodków.

- Hej! Gdzie jest jakieś Whisky? 

Krzyczy to totalnie nieznany mi głos. Roger zapowiadał że zaprosi kilka osobistości, z którymi oczywiście poznawać mi się nie chcę, ale widzę że na dole zrobił się niezły tłumek. A gdy wyłapuje wzrokiem Thomasa, tego samego który wylał na mnie dziś moje zamówienie, bez większego oporu, wybiegam z pokoju i kieruje się na dół. Tam zastaje Johna, który siedzi na kanapie i surfuje po kanałach. Witam go uśmiechem, po czym idę na taras. 

- Co się tu dzieje? 

Moje pytanie, wywołuje dziwny szum i w jednej chwili cała moja odwaga wyparowuje, jak te dobre ciastka, które niby zjadły dzieci. Wszyscy spoglądają na mnie, a ja wyłapuje również wzrok Thomasa. 

- Tori, przywitaj się z Mötley Crüe - Roger mówi to z uśmiechem, jak gdyby  nigdy nic, a ja patrzę na niego jak na skończonego idiotę, którym w sumie jest. 

- Jaja sobie robisz? 

Spoglądam na czwórkę chłopaków, którzy stoją obok siebie i przyglądają mi się z konsternacją. Pierwszy to wspomniany przeze mnie Thomas z ciemnymi włosami, mono brwią i szalonym spojrzeniem. Obok niego stoi blondyn z falowanymi włosami, hipnotyzującym, niebieskim spojrzeniem i wakacyjnym, białym kapeluszem na głowie. Mężczyzna obok niego, ma tapir z czarnych włosów i wygląda trochę jakby walnął go piorun, ale ma ciekawą twarz, a jego kumpel, czyli ostatni członek zespołu, jest lekko przygrabiony i proste, czarne włosy ma rozmierzwione. Moje oczy mnie nie mylą, głos Nikkiego również nie.

- Cześć, Nikki - podchodzi i daje mi rękę, którą po chwili potrząsam, wciąż z marsową, wartą Oskara miną. Już z daleka czuć od niego alkohol, ale nie wygląda nawet na wstawionego, zupełnie jak Vince, który przedstawia mi się chwilę później. Chcę powiedzieć, że ich znam, ale nie byłoby to miłe, gdy Mick sam podchodzi i się ze mną wita. Od niego czuć odór czystej, ostrej wódki. 

- Thomas, nie mówiłeś że mnie wystalkujesz i przeniesiecie się z imprezą do nas - gdy to mówię, jego kumple wybuchają śmiechem. Susan wychodzi z basenu i posyła mi zaniepokojone spojrzenie, kiedy z głośników zaczyna się sączyć Sure Know Something, na co odzywa się Mick : 

- Kto włączył to gówno? 

- Nie lubisz KISS? - pytam od razu. Czuję na sobie spojrzenie Rogera i wyczuwam że coś mu się nie podoba, jednak nie odwracam się w jego stronę. Widzę jak Brian, który, jak widać, niedawno wstał, w tle grilluje steki, a dzieci niezbyt przejmują się obecnością starszych i bawią się w własnym, nadmuchanym basenie. Freddiego i Jima nie ma od samego rana, bo stwierdzili że muszą pobyć kilka dni sami w swoim apartamencie oddalonym o kilkanaście kilometrów. 

- Nienawidzę - stwierdza ponuro, po czym kieruje się na leżak. Kładzie się na nim, charakterystycznie krzyżując ręce na piersi, zupełnie jakby był Draculą. Parskam śmiechem, bo kojarzy mi się to z moim tatą. 

- Macie gdzieś kibel? - Nikki nie pieprzy się w tańcu i chcę zmierzać do środka domu, kiedy nagle na kogoś wpada.

- Uważaj jak łazisz, cieciu. 

Ten głos, ta postawa i przede wszystkim, tak niski wzrost i rzucanie obelgami na prawo i lewo. Pauline, zupełnie sama, jakby była kokosem, zerwała się jak z palmy i patrzy teraz na Nikkiego krytycznym wzrokiem. 

- Uważaj na słowa, mała - Nikki robi w powietrzu cudzysłów, a kiedy próbuje ominąć Paulę, ta bierze rozpęd, popycha go i wrzuca do wody. 

- Paula! Skąd ty się tutaj wzięłaś? - szoku Susan nie da się opisać słowami, a na twarzy reszty gości konsternacja. Nikki wynurza się z wody, a po jego twarzy sądzę, że nie jest zadowolony. I to wtedy płacz dziecka, staje się moim wybawieniem, bo to moje dziecko. Jak matka wariatka, wbiegam do domu, zauważając że John zmył się z kanapy. Biegnę na górę i tym razem nie płacze Rory, a Patiasha, którą momentalnie biorę w ramiona i kołyszę. 

Nie jestem pewna czy chcę wracać na dół, dlatego zasłaniam zasłony i postanawiam zająć się moimi dziećmi. Ten dzień jest zdrowo popieprzony...

☆☆☆☆

Śpię sama. Nie mam pojęcia gdzie jest Roger, ale słyszałam jego pijackie jęki, więc to pewnie jeden z tych momentów, gdzie zasypia gdzie popadnie. Impreza skończyła się jakąś godzinę temu, a jest trzecia w nocy. Jest względnie cicho, ale tylko względnie bo i tak słyszę szmery czy szuranie. Nagle ktoś wchodzi po schodach i uchyla moje drzwi, a ja widzę snop światła wpadający do pomieszczenia. Delikatnie się odwracam i zauważam Paulę, która przykuca przy moim łóżku. 

- Czego chcesz? - szepcze niewyraźnie i nawet nie otwieram oczu, mając nadzieję że maluchy słodko śpią. 

- Możesz odwieźć mnie do chłopaków?

- Chłopaków?

- No, Nikki i tak dalej. 

Muszę wstać i dopiero wtedy otwieram oczy, patrząc na nią spojrzeniem wartym miliony. Parskam śmiechem. 

- Co ty robisz Paula? - pytam, wiedząc że muszę być ostrożna. Znam Paulę za dobrze, żeby nie znać jej ruchów i zachowań - Znowu pakujesz się w kłopoty?

- Jesteś jedyną, która może mnie tam zawieźć. Wrócę do domu, obiecuje - pokazuje że kładzie ręce na piersi, a w ciemności jej oczy błyszczą. Ciężko wzdycham i przekładam nogi za ramę łóżka i wstaje wtedy, kiedy ona. Razem zmierzamy na korytarz, a ja oddycham z ulgą, widząc dzieci we śnie. Zamykam za sobą drzwi. 

- Paula, nie rób tego. Słyszałam o nich...

- Bla, bla - pokazuje w powietrzu znak kłapania i robi nadąsaną minę - Sama mówiłaś, że nie ocenia się książki po okładce. Nie mam pięciu lat, Victoria. Daj mi się wyszaleć skoro już tu jestem - bierze się pod boki, a ja spoglądam na nią i przegrywam z jej wzrokiem. 

- Daj mi się chociaż ubrać w dresy.

☆☆☆☆

- Kogo to samochód? - pytam, dostając kluczyki i wymachując nimi, za pomocą kółeczka. Mick, Tommy ( a nie Thomas, jak mi mówił ), Paula oraz Nikki, ledwo mieszczą się na tylnych siedzeniach, ale najwyraźniej im to odpowiada bo zaczynają się śmiać.

- Mój - Vince mówi to normalnym głosem, po czym jak gdyby nigdy nic, wsiada na miejsce pasażera. Wchodzę do samochodu, trzaskając jego połyskującymi, czarnymi drzwiami i wkładam kluczyk do stacyjki. Zanim jednak odpalam, pytam :

- Przecież jesteś trzeźwy. 

Ten spogląda na mnie i się uśmiecha. Członkowie Mötley Crüe, nie zachwycają swą urodą i mimo, że wyjdę na chamską, nie są po prostu przystojni, ani jacyś pociągający, przynajmniej dla mnie. Vince ma jednak ładny uśmiech, taki zaraźliwy. 

- Wypiłem dwa kieliszki. Całkiem nieźle mi idzie to zachowanie trzeźwości, ale już nigdy nie pojadę po alkoholu - jego usta zaciskają się w wąską kreskę i już na mnie nie patrzy, a ja w jakiś sposób wyczuwam że nie chcę ze mną rozmawiać na ten temat. Dlatego nie drążę i odpalam samochód. 

Wyjeżdżamy na w miarę pustą drogę, a ja jadę jak ślimak. Ci z tyłu chyba pozasypiali, dlatego oddycham z ulgą, z drugiej strony, ta niezręczna cisza jest nie do zniesienia. Włączam więc radio, ale właśnie wtedy odzywa się Vince. 

- Czemu nie było cię z nami na dole? - pyta, kiedy stajemy na światłach. Spoglądam na niego przelotnie i wzdycham. 

- Mieszkam w Londynie, więc dopadł mnie Jet Lack, a tak poza tym mam dzieci i nie chciałam zostawiać ich samych.

- Wiem, że jesteś z Londynu. Masz dzieci?

- Czekaj - na mój twarz wpływa szok, a po chwili zostaje ona oświetlona przez zieleń, dzięki której ruszam z powrotem - Skąd wiesz że jestem z Londynu?

- Laska, byłaś narzeczoną Rogera Taylora, tak poza tym widziałem kiedyś twoje zdjęcie w jakiejś książce. 

- To była moja książka - poprawiam się na siedzeniu i mocniej ściskam kierownicę. Czuję się dziwnie, bo z jednej strony chciałam od jakiegoś czasu być rozpoznawalna, w jakiś sposób sławna i aby ludzie wiedzieli że to ja jestem tą pisarką, a teraz odczuwam dziwny dyskomfort związany z tym, że ludzie wiedzą kim jestem, z kim żyje i skąd jestem - Ale odpowiadając na twoje pytanie, tak, mam. Dwie córki. 

- Naprawdę? Też mam córeczkę, Skylar. 

- Nie spodziewa- chcę dokończyć, ale domyślam się, że Vince jest typem kobieciarza, który przyciąga przeciwną płeć jak magnes. Nie trudno o jakąś wpadkę, ale gdy spoglądam na niego kątem oka, widzę jak smutno uśmiecha się, mówiąc o swoim dziecku - To wspaniale - mówię, zamiast tego. 

- I to jak. Być może nie jestem najlepszym ojcem, ale nie wyobrażam sobie bez niej życia. 

- Ja bez moich też - sama się uśmiecham. 

Znów zapada cisza, wypełniona tylko muzyką, sącząca się po samochodzie. Słychać cichutkie chrapanie kogoś z tyłu, a ja staram się skupić na drodze. Vince jednak wyskakuje z kolejnym tematem, jak marionetka na przedstawieniu. 

- Myślę że moglibyśmy się zaprzyjaźnić. 

- Przecież nawet nie lubimy tych samych rzeczy - to pierwszy argument, jaki wypada z moich ust i jest szczerze prawdziwy. 

- Lubimy. Lubimy oddychać, lubimy jeść, mamy nawet taki sam kolor włosów - wręcz wyczuwam jego uśmiech. Parskam śmiechem i kręcę głową, o mało się nie zagapiając. Skręcam na parking jednego z budynków i gaszę auto. 

- Super argumenty - prycham pod nosem i ostatni raz na niego spoglądam - Samochód oddam ci jutro.

- Czekaj... - wygląda na zmieszanego. Unosi brew i patrzy na mnie przenikliwie - Nie idziesz z nami? 

- Odwiozłam tylko Paulę. 

- Gdybyś jednak chciała... - próbuje, ale ja natychmiast ucinam jego tanią gadkę i mówię :

- Jasne. A teraz zajmij się tym pijackim tałatajstwem, bo chcę wrócić do domu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro