X. Another One Bust The Dust

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Brian

Cztery miesiące później...

- Jesteśmy zespołem rockowym - zaczyna Roger - Nie gramy disco - ostatnie zdanie wręcz syczy.

Odbijam piłeczke pinpongową od złożonego stołku i szczerze mówiąc, podczas tego zajęcia, nachodzą mnie refleksje. Nie są to refleksje z tych dobrych myśli, mianowicie zaczynam się czuć jakbyśmy My byli taką piłeczką. Gdy odbijemy się do dołu, znów na nim lądujemy i tak w kółko, do porzygu. Wiecznie podejmujemy złe decyzje, a los gotuje nam istne piekło, jakbyśmy co najmniej byli jakimiś przestępcami. Nie pamiętam już, kiedy byliśmy szczęśliwi dłużej niż przez, no nie wiem, przez okres kilku dni.

- To nie disco - broni się John z rękami na piersi, rozłożony na skórzanym fotelu. 

Przestaje odbijać piłeczkę i pytam, odwracając się w jego stronę:

- Więc co? - podpieram się o stołek i patrzę na niego w konsternacji. 

- To Queen - wzrusza ramionami, a ja wzdycham. 

- Tak mi przykro! - nagle w głośnikach słyszę Freda, który nas przeprasza - Pogubiłem się! - odwracam się w tamtą stronę. Roger natychmiast wstaje rozjuszony i chyba wiem o co mu chodzi.

- Nic nie mówiąc, wylałeś Reida! - opuszcza ręce w akcie złości - Nie możesz sam decydować! 

- Hej, spokojnie - mówię i na niego spoglądam. 

Przez okno, widzę kto przyszedł z Freddiem i na sam jego widok, dostaje jakiejś kurwicy - rzecz jasna tego nie okazuje, ale coś się we mnie zapala, same jego pojawienie jest niczym punkt zapalny. 

Nie mam zielonego pojęcia czemu Fred ponownie go zatrudnił. Po tym co zrobił nam wszystkim, nie powinnien pokazywać się nam na oczy. Tymczasem widzę jego chmaski uśmiech i jego poruszające się gejowskie wąsy. Patrzy na nas z rozbawieniem. 

Freddie wchodzi do studia, paląc papierosa a w drugiej ręce trzyma butelkę piwa. Paul na całe szczeście, opiera się o framugę drzwi i nie wchodzi.

- Przykro mi, Darling - podchodzi do Jima - A tak poza tym, Miami przejmie sprawy. Prawda skarbie? - zagsza papierosa i ostentacyjnie do nas podchodzi. Pije łyk z butelki. 

- Zastanowie się - stwierdza Jim, pochylony nad papierami.

- Nie - mówi Fred i patrzy na nas niemal z wywyżością. To co zrobił z niego ten cham, Paul Prenter, który jest dla nas jak wrzód na tyłku, a nawet i gorzej jest niewyobrażalnie przykre. 

Mary wyjechała z Sonyą z miasta, kiedy Freddie zaczął brać narkotyki i chodzić po klubach, czasami nawet nie wracając na noc. Wszędzie krążą plotki o jego orientacji i stanie w jakim się znalazł. Mniejsza z tym że psuje nam reputację, to nasz przyjaciel i martwimy się o niego.

- Znowu jesteś na haju? - zakładam ręce na piersi i marszczę brwi.  

- Brawo Columbo - odpowiada odpryskliwie.

- Zwolnij trochę Fred - udaje że jego słowa, ani trochę mnie nie ruszyły. Wcale tak nie jest.

- Nie przynudzaj już. Przecież jestem - lekceważąco wzrusza ramionami i znowu kieruje butelkę do ust. 

- Jesteś? - pyta ostro Roger. Jego sytaucja życiowa jest akurat dziwna. Ciągle coś ukrywa i wiecznie go nie ma. 

- Dla mnie możesz ćpać - do akcji wkracza nagle John - Dopóki śpiewasz - podchodzi do Freddiego i wpycha mu kartkę na klatę. Potem daje ją również mi i Rogerowi, a on sam idzie ze swoją i siada na scenie. Potem bierze bas.

- John nie będe tego grał - Roger załamuje ręce. 

- A ja z wielką chęcią - prycha Freddie, czytając tekst. 

- Co ty odwalasz? - Roger jak zawsze, jeszcze bardziej się nakręca.

- Mam dość hymnów - słyszę jak Paul prycha, kiedy Freddie to mówi - Wprowadźmy energię do klubów. Niech ludzie się ruszą - wymachuje butelką.

- Chodzi ci o disco? - ruszam głową. 

- Czemu nie? - odzywa się nagle Paul, a ja nie wtrzymuje i odwracam się w jego stronę.

- Możesz spadać? To narada zespołu - po tych słowach wchodzi do pomieszczenia, a ja powstrzymuje chęć zdarcia mu tego uśmieszku z jego parszywej gęby. 

- Prosty rytm? Syntezatory? - Roger znów wściekle gestykuluje. 

- Jeśli chcesz - Fredie znów wzrusza ramionami.

- To nie my! - między Rogerem a Freddiem, zaczyna rodzić się sotra wymiana zdań.

- My?

- To nie Queen!

- To ja o tym kurwa decyduje! - wybucha nagle Freddie, a ja prycham z niedowierzania i kręce głową. 

- To sam sobie graj na perkusji - Roger przystawia się do naszego przyjaciela, a ten bierze kartkę i wpycha mu ją na twarz. Roger zatacza się do tyłu. 

- Fred... - zaczynam, ale marne są moje szanse. 

- Pokaż jak się boksujesz! - wchodzę między nich w ostatniej chwili, kiedy Roger chcę rzucić się na Freda, a ten szykuje pięści do walki. 

- Roger wyluzuj! - lekko go odpycham - Spokojnie Ali - zwracam się do Freda i trzymam tą dwójkę na dystans. Wtedy John zaczyna grać. 

Kłótnia, czy jakiekolwiek walki ustają kiedy słyszymy bit, który wybrzdękuje. Patrzy na nas z marsową miną i z pytaniem wymalowanym na twarzy. 

- To jest... Całkiem niezły riff - mówię.

- Napisałeś to? - podśmiechuje Freddie - To naprawdę dobre.

- Tak, będzie - John przestaje grać - Jeśli się zamkniecie i zaczniecie grać - opuszcza ręce w akccie rezygnacji. 

- On zaczął - Freddie wskazuje na Rogera, kiedy John ponownie rusza palacami po  strunach.

- Stul dziób - uciszam go, po czym idę po gitarę. Widzę jeszcze ze sceny, jak między nim a Rogem dochodzi do rozejmu, kiedy przekazują sobie butelkę. Kiedy zaczynam grać, Freddie zaczyna chodzić wokół spokojnego już w miarę Roga i śpiewa pierwszy wers. Siadam na stole bilardowym.

Steve walks warily down the street
With the brim pulled way down low
Ain't no sound but the sound of his feet,

Roger macha głową.

Machine guns ready to goAre you ready, hey, are you ready for this?
Are you hanging on the edge of your seat?

Out of the doorway the bullets rip

- Okej, zgadzam się - Miami z hukiem kładzie walizkę na stół. Składa ręce i krzyczy przez nie - Zgadzam się - odczuwam upragniony spokój. 

To the sound of the beat.

Potem wszyscy wchodzimy na scenie i już bez zbędnych kłótni, każdy zabiera się za swoją  fuchę. Roger odpala papierosa i trzymając go w zębach, uderza w rytm Another One Bites The Dust.

John gra, a ja kiwam głową na znak że to kawał dobrej roboty. Freddie zaczyna śpiewać, tańcząc przy tym ze swoim mikrofonem. 

- Improwizuj - prowadzi go w pewnym momencie John, na co on kiwa głową i mówi "Dobra". Potem ciągle ze sobą dyskutują. Ale tylko i wyłącznie się ze sobą zgadzają co działa niczym melissa na moją psychikę.

Nasze kłótnie zawsze kończą się porozumieniem w postaci owocnej, muzycznej pracy.

Pytanie, ile jeszcze tak wytrzymamy. 



Susan

- Nie obchodzi mnie to! - Paula rzuca już piątym talerzem, a ten ląduje z trzaskiem na ścianie. Victoria robi skuteczny unik - Ile razy wam mówiłam że macie mnie zostawić! To moje zasrane prawo, zatrzymanie pewnych rzeczy dla siebie. 

- A nie obchodzi cie też to że traktujesz nas jak śmieci?! - Vica zaciska pięści i drze się na cały dom. 

- Przestańcie się drzeć, na górze... - zaczynam ale zaraz potem, do akcji znów wkracza Paula.

- Szczerze mówiąc? Mam was dosyć. Zachowujecie się jakbyście były nie wiadomo jakimi księżniczkami. Oh Roger mnie zdradził! Pójdę to zajeść masłem orzechowym! - obie z Vicą marszczymy brwi, zastanwiając się co ona właściwie pieprzy. Dolna warga Victorii drga, nie wiem tylko jeszcze czy ze złości czy ze smutku - O! Kolejna! - wskazuje na mnie - Wiecznie robisz minę "Oh Brian zerżnij mnie, zerżnij mnie!" - wybucha sarkastycznym śmiechem - Ah, no tak jak mogłabym zapomnieć - wskazuje obiema dłońmi na Juliet, która wchodzi do kuchni. Nasza przyjaciółka jest kompletnie zdezorientowana. - Ciebie to trzeba na rękach nosić. Ojejku, trzeba kupić warzywka bo Juliet nie je mięsa, ojejku trzeba jechać nad jeziero bo biedna Juliet ma uczulenie na chlor! Ile można! - opuszcza ręce. 

- Czemu to robisz? - szepcze Victoria. 

Szczypie się w ramię, bo mam wrażenie że to jakiś senny koszmar, taki który nie może się urzeczywistnić. Szkoda że to właśnie się dzieje.

Pauline czepiała się ostatnio w s z y s t k i e g o. Nie pasowało jej to że w moim domu jest zimno, potem że u Vicy jest gorąco i wiecznie kazała nam jechać jej po żarcie, jakby sama nie mogła ruszyć tyłka, na którym ciągle siedzi przed komputerem. Żeby tego było mało, przychodzi co wieczór pijana, a ostatnio nawet naćpana. Nic nie chcę nam powiedzieć, a jak już coś powie, to wnosi to do naszego życia tylko namiastkę tego co sie z nią dzieje. Rozmowy z nią zawsze były tak samo sensowne jak jedzenie pizzy sztućcami.

- Co ci odwala, co? Myślisz że jesteś śmieszna, bo nie wiem? - wbijam w nią pełne niedowierzania spojrzenie. 

- Po prostu zrozumcie że to już koniec. Odwalcie się ode mnie - szybkim krokiem wychodzi z kuchni. Po chwili słyszymy trzask zamykanych drzwi i aż podskakuje. Słyszę jeszcze coś, bo to płacz Victorii. 

Stoję jak słup soli i nie mam kompletnie pojęcia co poczynić,  czy jestem w ogóle w stanie otworzyć ust, kiedy ktoś wchodzi do domu. 

- I weźcie tak nie dyszcie bo powietrza zabraknie - Pauline wybucha śmiechem i znów wychodzi, tym razem na dobre.

Ma szczęście. Gdy ją spotkam to przerobię ją na mielonkę.

Co tu się właściwie dzieje?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro