XIII. Rozgrzej mnie jak rurę wydechową Harleya

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Victoria

-Na zdrowie! - stykamy się z Davidem kieliszkami i wypijamy shoota. Ostentacyjnie odkładamy szkło na blat. 

- Wiesz że jestem z ciebie dumny, no nie? - mimo krzyku i hałasu, słyszę go doskonale. Patrząc mi w oczy, łapie mnie w biodrach i przyciąga do siebie. Odwzajemniam jego głębokie spojrzenie, przygryzając wargę. Z każdą sekundą, godziną, dniem, zapominam o tym jak wyglądał nasz pierwszy raz i zaczynam się w nim zakochiwać, tak NAPRAWDĘ, a nie na niby.

- Napomknąłeś raz czy dwa - kiwam głową - Ale wcale mi to nie przeszkadza - zarzucam mu ręce na szyję i skradam mu szybkiego całusa. Odpowiada bardziej zapalczywie, sunąc dłonią po moich plecach, nagle jednak ktoś do nas podchodzi :

- Stary, ten Harley przed domem jest twój? - David początkowo napina się zezłości że ktoś nam przerywa, jednak gdy słyszy wzmiankę o swoim cacku, prostuje się jakby połknął kij. 

- Tak, a co? - marszczy brwi i wyswobadza mnie z uścisku. 

- No nic, jacyś pijani ludzie zaczynają się z nim bawić. Bawić mam na myśli kopać i psuć....

David bez słowa go wymija i biegnie do wejściowych drzwi. Dziękuje chłopakowi w jego imieniu. Wiem ile znaczy dla niego ten motocykl,  a fakt że sam na niego zarobił, dokłada cegiełkę do uwielbienia jakim darzy ten pojazd. 

Postanawiam znaleźć jedną z moich przyjaciółek. Wchodzę do salonu i rozglądam się, ale jedyne co widzę to kilka znajomych twarzy ze studiów lub moich kumpli. Szczerze mówiąc, jest tu trochę ciasno mimo że chata jest ogromna, ale to w końcu koniec studiów, trzeba świętować na dużą skalę. 

Nie znajdując ani Juliet ani Susan, zrezygnowana opadam na sofę i ciężko wzdycham. Chcę pójść do Davida, ale wiem że byłbym tam potrzebna tam jak mucha która budzi cię nad ranem. Wiem, że doskonale sobie poradzi i to jeszcze z ludźmi pijanymi w cztery trupy. 

Na końcu znajduję się dodatkowa kanapa, gdzie siedzi jakiś gang, czyli jacyś chłopacy wyglądających na szemranych typów. Wszyscy patrzą na mnie jak Reksio na szynkę i nawet nie chcę sobie wyobrażać, co musi być w ich głowach. Krzywię się z obrzydzenia i odwracam wzrok. 

Rozglądam się jeszcze raz przed siebie, po bokach ale nigdzie nie widzę tej dwójki, nawet Briana czy Johna. Nie mogli przecież wyparować, tym bardziej że to chata Briego i Susan.

Kiedy jednak odwracam się do tyłu, uświadamiam sobie jaki wielki błąd popełniam, kiedy jest już po fakcie. Zaczynam się dusić. 

Nie widziałam jego twarzy pięć miesięcy, pięć pieprzonych miesięcy i było mi tak dobrze bez tego widoku. Za każdym razem kiedy pojawiała się mi przed oczami, uderzałam się w głowę i natychmiast przekładałam myśli na inny tor. W innych, gorszych przypadkach rzucałam się na Davida jak wariatka, szukając u niego zapomnienia.

Mimo że mam ochotę zedrzeć z niego tą gładką jak pupcia niemowlaka skórę, zamknąć te jego urokliwe, ale i zdradzieckie błękitne tęczówki i wyrywać te wszystkie blond włosiska, a do tego pokazać mu moją psychikę ( o ile można pokazać psychikę) i serce, po czym mu powiedzieć : Patrz co zrobiłeś.

Ale przede wszystkim chcę zadać jedno, proste pytanie : Czemu? Czemu zadał mi tyle bólu? Czemu tak po prostu mnie opuścił? Czemu zboczył z naszej wspólnej drogi? Czemu tak łatwo umiał mnie porzucić i zostawić z całym tym syfem?

Okej, może to nie jest jedno pytanie i na pewno nie są one proste, dla takiego baraniego łba jak on, ale cholera to chyba nic dziwnego że je mam. Że czuję się źle. Że czuję się bardzo, bardzo źle....

Jednak zamiast płakać, bucha we mnie złość.

Kierowana tą wściekłością, wyłączam logiczne myślenie i wstając, ostentacyjnie odrzucam włosy do tyłu. Uśmiecham się szatańsko i podchodzę do chłopaków. 

- Dawaj drina - mówię do jednego z nich i wystawiam rękę. Pięć par oczu, patrzy na mnie w szoku a ten na którego wskazuje, pyta:

- A co będziemy z tego mieć? - również się uśmiechając.

- Zaraz zobaczysz - wzruszam ramionami, po czym nachylam się do niego i wręcz wyrywam szkło z ręki. Kilka z nich gwiżdze.

Ignorując wszystkie mantry Juliet o tym, że nie powinno się pić alkoholu po innych, ze względu na florę bakteryjną i że to kończy się głową w sedesie, wypijam alkohol duszkiem. Pali mnie w gardło i aż mam ochotę się skrzywić, bo nie dość że jest tak cholernie ostry, nie przyjemny, to jeszcze cholernie niedobry. Mam nadzieję że niczego tam sobie nie dosypał.

Udaje jednak, jakby to była najpyszniejsza rzecz na świecie i oddaje mu szklankę.

Jestem ubrana w skórzane, czarne spodnie z wiązaniami po bokach, czarny podkoszulek który dość odważnie eksponuje mój duży biust, gdyby nie to że to wszystko zasłania skórzana kurtka, z nadrukami napisów Harleya Davidsona. Nie mam zamiaru świecić cyckami na prawo i lewo, nie tylko ze względu na mojego narzeczonego.

Teraz jednak mój ubiór może mi się przydać. Pokaże temu dupkowi, gdzie może sobie wsadzić nasze rozstanie i że wcale mnie ono nie ruszyło. Pokaże mu, jak świetnie się bawię!

A więc staje do chłopaków tyłem i zaczynam zmysłowo tańczyć, zniżając się do podłogi, ściągając przy tym kurtkę. Odwracam się z powrotem do nich, wymachując nią w powietrzu i przygryzając wargę. Skandują mi i wyciągają do mnie ręce, śliniąc się jak psy na kawał mięcha, którym dla nim jestem. Wydaje mi się jakby pożerali mnie samym wzrokiem. 

Spoglądam na tego, któremu porwałam drinka i rzucam kurtkę w bok, nie spuszczając z niego wzroku. Odwracam się tylko na chwilę, aby zobaczyć wręcz namacalny ból Rogera na twarzy. Otwiera usta ze zdziwienia, ale to ból przeważa nad tym wszystkim.

Czemu ja właściwie to robię?

Kiedy zadaje sobie to pytanie, ktoś pociąga za dekolt mojego podkoszulka.

- Spierdalaj! - walę w twarz tego środkowego. Nie obchodzi mnie, że to wcale nie musiał być on, to przeginka.

- Co tu się odpieprza?! - spoglądam w stronę korytarza i widzę Davida, który zmierza do nas jak burza. Podnoszę kurtkę i natychmiast ją na siebie zakładam. Przybieram kolor hiszpańskiego pomidora dojrzewającego w słońcu. Gdy spoglądam jednak na chłopaków, nie wytrzymuje i wypalam :

- Wypad stąd. To dom mojej przyjaciółki i zaprosiła was tylko z grzeczności - warczę, wskazując na drzwi. Po chwili szczelniej obejmuje się kurtką.

- Spoko i tak tu nudno. Zwijamy się chłopaki - wszyscy wstają, zmierzając do wyjścia. Odprowadzam ich wzrokiem, kiedy jeden z nich zatrzymuje się przy Davidzie, kładąc mu dłoń na ramieniu.

- Fajna laska, co zatańczy ci za drinka - wybucha śmiechem i kiedy David chcę się na niego rzucić, łapie go w ostatniej chwili i przyciskam swoje usta do jego ust. Tym razem również to działa, bo zamiast się rwać, pozwala mi się całować.

- Co to było? - pyta, kiedy odrywamy się od siebie. Nagle spogląda w bok i jego zachowanie totalnie się zmienia, wściekle marszczy brwi. Nie zdążę powiedzieć choć słowa, kiedy nachyla się i przekłada moje ciało przez swoje ramię. Wydaje okrzyk. 

- Musisz ochłonąć - mówi, idąc ze mną na górę. Muzyka znacznie cichnie.

- Dobra, to rozgrzej mnie jak rurę wydechową Harleya - mówię, aby rozluźnić atmosferę. Nic nie odpowiada, ale czuję jak się uśmiecha, kiedy wchodzimy do pokoju. 

Mi jednak do śmiechu wcale nie jest.

David

Moje życie, przypomina czasami telenowelę, szczególnie po związaniu się z Victorią, która jest po miłosnych przejściach. 

Nie żebym się żalił, czy tym bardziej miał do niej pretensje. Kocham ją całym sobą i nie wyobrażam sobie bez niej życia, a to że przyjęła moje oświadczyny, to jak spełnienie wszystkich moich najskrytszych marzeń. Chodzi bardziej o jej byłego, a mojego byłego przyjaciela - Victoria wciąż przyjaźni się z jego przyjaciółmi, a żeby tego było mało, to jej przyjaciółki są ich partnerkami. Tak poza tym Pan Taylor, jest gwiazdą rocka, nic więc dziwnego że rzuca się w oczy i nie może go brakować na żadnej imprezie. Nie obchodzi go nawet to, że samą obecnością sprawia ból osobie która przepłynęłaby dla niego ocean, a on nawet nie przeskoczy dla niej kałuży.

Wybaczcie mi, ja to tak widzę.

Wiem że wciąż o nim myśli, że chciałaby dostać odpowiedzi, na choć jedno z nurtujących pytań, a wszystkie wspomnienia czy jego widok, rozcierają wciąż mocno krwawiące rany. Tori jest cholernie wrażliwa, nawet jak taka się nie wydaje ale czasami sam mam wrażenie że to porcelanowa lalka - jeden ruch i spada, a co za tym idzie rozstrzaskuje się na miliony kawałeczków. Boli mnie to że musi tak cierpieć, bo na to nie zasłużyła.

Nadal jednak wierzę. Wierzę że stworzymy trwały i piękny związek, razem przetrwamy ten cały syf. 

Obiecuje to sobie i jej. Będziemy szczęśliwym małżeństwem.

Susan

- Oh, już tak szybko idziesz? - wychodzę z Juliet na dwór, idąc za Rogerem ( czytaj. mój wróg narodowy numer jeden). Zatrzymuje się niemal natychmiast, kiedy słyszy nasze głosy. Kiedy się odwraca, krzyżuje ręce na piersi i rzucam mu zawistne spojrzenie. 

- Susan, ja wam to wytłumaczę ale nie teraz.... - próbuje się tłumaczyć, a ja mam ochotę wybuchnąć śmiechem. Jest naprawdę zabawny, jeśli myśli żę jego tłumaczenia są coś warte.

- Jesteś żałosnym chłopczykiem. Uciekłeś jak tchórz, nie dałeś szansy Victorii
abyście razem to naprawili. Jesteś....

- Daruj sobie, proszę - ucisza mnie gestem ręki. Spoglądam na kluczyki w drugiej dłoni i marszczę brwi. Ma przy nich gumowy brylok z napisem Taylor Company.

On i jakaś firma? Trzymajcie mnie w trzech bo zaraz wyjdę z siebie i stanę obok, a do tego naprawdę wybuchnę tym śmiechem. Zaprosiłam go tylko dlatego, że wciąż wierzyłam, wierzyłam że powie cokolwiek Victorii, chociaż zrobi jeden krok do naprawy czegokolwiek, tego jednego, jedynego elementu. Spieprzył wszystkie elementy i to po c a ł o ś c i.

- Może kiedyś zrozumiecie - mówi i ciężko wzdycha, jego oczy są zeszklone - Cześć, do zobaczenia.

Po chwili wchodzi do auta, po czym znika z podjazdu. 

Spoglądam na Juliet. Myślimy o tym samym. I obie mamy zamiar wprowadzić to w życie. 

Dla Victorii.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro