XLIII. Może mają jakiś zajebisty przepis na omleta z jaj

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minęły dwa dni od koncertu, a ja lada moment mam wracać do domu, do Londynu. Chłopaki mają chwilę przerwy, a jutro z samego rana, wylatują do Dublina. We wrześnie zawitają nawet na Wembley w Londynie, ale nie wiem czy będę miała ochotę i chęci z nimi pojechać. 

Rich dalej się nie odzywa. Mam dosyć tego, że jedna sprzeczka namieszała tyle między nami i to ja muszę pierwsza podnosić słuchawkę. Mam to już gdzieś, chcę wyjaśnić z nim tą sprawę. Nie obchodzi mnie to, że pewnie już smacznie śpi. Wykręcam do niego numer i nerwowo obgryzam paznokcie, kiedy słyszę sygnał. 

- Halllooo? - kiedy nagle go słyszę, coś staje mi w gardle i nie daje mi mówić. Serce wiruje mi niczym pralka. Nie słyszę jednak tylko jego. Słyszę inne osoby, muzykę...

- Gdzie jesteś? - pytam z automatu i już chcę wstać, gdyby nie fakt że dzwonię hotelowym telefonem. 

- Pytaniee, gdzie tyy jesteś... 

- Czyli jesteś pijany, super - odchylam głowę do tyłu i zgarniam włosy. Nie wiem co powiedzieć, a nadmiar emocji sprawia że chcę mi się po prostu płakać. Nie wiem co mam zrobić, teraz z nim nie porozmawiam. 

- Zdwonimmy się potemm, bo - słyszę jego śmiech - Bo teraz Melaniieee mnie woła... - i się rozłącza. Chcę już pytać jaka Melanie, jeszcze raz gdzie się podziewa, ale wiem że to nie ma sensu. Odkładam słuchawkę i chowam twarz w dłoniach. Pozwalam emocjom płynąć, łzy spływają mi po policzkach gęstymi strumieniami. 

Zdaje sobie sprawę z tego, że nie powinnam tu lecieć. Może odciągnęłabym Richa od tej imprezy na której jest i może wszystko byłoby w porządku. Nie powinnam, a jednak nie żałuje. Stęskniłam się za chłopakami z Queen i moimi dziewczynami oraz dziećmi. Kocham Richiego, ale jest druga strona medalu - właśnie oni, inne ważne dla mnie osoby. Mama od zawsze mi powtarzała, że jednym tyłkiem nie da się być na dwóch weselach. 

- Victoria? - słyszę jak ktoś uchyla drzwi, więc natychmiast wycieram twarz. Chciałabym udawać że nic się nie stało i normalnie pogadać z Rogerem, który wchodzi do środka, ale wiem że to niemożliwe. Na pewno wyglądam jak biedne, pokrzywdzone zwierzę, lecz tego jest za wiele - Co jest?

Uklęka przede mną, wyciągając do mnie ręce. Podaje mu dłonie i szczerze mówiąc, cieplej mi na sercu. Jeszcze przez chwilę nie jestem wydusić z siebie słowa, więc po prostu się uśmiecham. Nie wiem czemu, ale po prostu to robię. Roger nie narusza mojej strefy komfortu i nie masuje mnie po dłoniach. Po prostu je trzyma. 

- Richie... - szepcze, kiedy siada na przeciwko mnie. Spuszczam głowę, bo po prostu nie zniosę jego spojrzenia. Moim planem, było zostanie samej i pójście spać, przed wylotem do Anglii, w której Richie w sumie jest, ale obecność Rogera mnie uspokaja - A właśnie, jak tam klinika? - to pierwsze co wpada mi do głowy, aby w jakikolwiek sposób zmienić temat. 

Roger parska pod nosem i kręci głową, a ja trochę nie rozumiem. Przez chwilę jest cisza, jakby Roger ubierał myśli w słowa, albo po prostu nie chciał mi odpowiedzieć. Ja w tym czasie, wracam do czasów kiedy miał długie włosy, jeszcze bardziej dziecięcą twarz. Dopada mnie pewien rodzaj melancholi, ale myśli te, pozwalają mi zapomnieć o Richiem. 

- Słuchaj, nie będziemy gadać. Musimy coś porobić, a ja nawet wiem co. 

☆☆☆☆

Idziemy z Rogerem za rękę, do jakiś piwnic. Nie, nie boję się bo ufam mu, a tak poza tym dół okazuje się piwniczką z winami, gdzie przewija się kilku ludzi. Mój przyjaciel - dziwnie to brzmi, zważając na to, że kiedyś byliśmy razem - prowadzi mnie jednak do innego pomieszczenia. Gdy do niego wchodzimy, wpadam w ciężki szok, ponieważ stoi tu perkusja. Roger zamyka drzwi, puszczając moją dłoń. Panuje to półmrok, ale wszechobecne ciepło i jest dość klimatycznie, a wręcz przytulnie. 

- Może nie tego się spodziewałaś, ale to nie ja będę grać - uśmiecha się do mnie, a ja unoszę brew ze zdziwienia. Gestem ręki prosi mnie abym usiadła przy instrumencie, co też robię. Dalej jestem jednak otumiona. 

Grałam coś tam na perkusji - choć grałam to za duże słowo - to raczej oczywiste, ale nigdy tego nie umiałam. Dla mojej osoby, która nie umie grać na chyba żadnym instrumencie muzycznym, było to tylko walenie pałeczkami w bębny i talerze. A przecież nie chodzi tylko o to. Jest jeszcze stopa, odpowiednie ułożenie pałeczek w ręku - od zawsze mi się wydaje, że trzeba mieć do tego jakiś dryg i być przyzwyczajonym do skupienia się na kilku rzeczach naraz. 

- Roger, co ty kombinujesz? - śmieje się, kiedy ten podaje mi pałeczki. Ma grobową minę, widzę jednak że kryję się pod nią maska śmiechu. Za dobrze go znam i wiem, że jest poważny wtedy, kiedy musi. Bez słowa jednak układa pałeczki w moich dłoniach - kiedyś myślałam, że wystarczy je złapać, tak po prostu, ale grubo się myliłam. Trzeba odpowiednio ułożyć palce, aby zacząć w ogóle grać. No i stopa, o której wspominałam - też trzeba uderzać w odpowiednim momencie. 

- Jeju, co za oferma ze mnie - załamuje się, próbując dobrze utrzymać palce. 

- Gadasz głupoty. Teraz przestań i spróbuj coś zagrać - w jego niebieskich oczach widzę radość. 

- Tak po prostu? - znów unoszę brew. 

- Tak po prostu - wtóruje mi. Głośno wzdycham, po czym uderzam prawą ręką, bo tak mi łatwiej. Potem próbuje drugą i całkiem mi się podoba, aż uśmiech wpływa mi na twarz. Roger dorzuca co chwilę swoje trzy grosze, a ja mimo że gram jak paralityk i jest to składanka, dwóch czy trzech prostych dźwięków, mam z tego ubaw - Spróbuj trochę szybciej - jak mówi, tak robię. Wkładam pokłady sił, w to co robię. W pewnym momencie, zagryzam nawet wargę ze skupienia, kiedy jedna z pałeczek wypada mi z rąk. Roger dobiega i podnosi ją za mną. 

- Pomożesz mi? - pytam, kiedy stoi tuż obok. Po chwili z lekka pochyla się nade mną, będąc twarzą, tuż przy mojej twarzy. Chwilowo wstrzymuje oddech, kiedy Roger ustawia mi palce. Nie potrafię się jednak skupić, bo czuję się nieręcznie, szczególnie z faktem że Roger oddycha za ciężko. 

- Teraz powinno być okej... - niespodziewanie odwraca głowę, więc automatycznie lekko odskakuje. Nie chcę, ale biorę pałeczki i ściskam je w dłoniach. Jego lazurowe oczy, zaczynają przeszywać mnie na wylot, a ja nie za bardzo wiem co zrobić. Czuję pieczenie na policzkach. 

Ta chwila trwa zdecydowanie za długo. Nie czuję się dobrze, wiedząc że Roger zdaje sobie sprawę z tego, że musi przestać - tylko po prostu nie chcę. A ja też nic nie robię. Kamienieje jak posąg, ale nie odrywam nawet wzroku. 

- Roger.... - szepcze, kiedy przybliża się do mnie. Nie jest to nachalne, robi to powoli - Roger - mówię trochę głośniej. Mam wrażenie że serce chcę wyskoczyć mi z piersi. Ktoś wciąż cię kocha....

- Przepraszam - odrywa się tak gwałtownie, że znów odskakuje. Nerwowo przeczesuje włosy, nie spoglądając na mnie. Głośno przełykam ślinę. Odwracam się do perkusji. 

- Nie ma sprawy - mówię, jakby nic wielkiego się nie stało - Gramy dalej. 

Odruchowo spoglądam na bransoletkę od Richiego. W tym momencie, słowo "zła", nabiera dużo sensu....

☆☆☆☆

☆☆☆☆

- Po cholerę czytasz książkę kucharską? - spoglądam na moją przyjaciółkę Susan, lekko skonfundowana. Popijam kawę, kiedy ta na mnie spogląda. Spojrzenie ma wściekłe, aż unoszę brwi. 

Dziewczyny zrobiły mi niezłą niespodziankę, mianowicie kiedy odwiozły mnie na lotnisko, okazało się że wracają ze mną. Mój szok był tak wielki, że nie pomieściłaby go cała Kanada, ale tym sposobem siedzimy w trójkę w domu Juliet, a dokładniej jej pokoju krawieckim i popijając kawę, rozmawiamy o głupocie facetów. Zachowujemy się jak jakieś baby z menopauzą czy okresem, ale nic nie poradzę na to, że moje miłości, to z lekka mówiąc, niewypał.

- Może mają jakiś zajebisty przepis na omleta z jaj - warczy, wertując kartki. 

- Czekaj, przecież... - dobrze że odstawiam kawę, bo muszę uderzyć się w głowę. Nie chodzi jej o jajka od kur.

- To było obrzydliwe, Susan! - Juliet wchodzi do pomieszczenia z tacą małych bez, kruchych ciastek oraz pianek. Ma talent kucharski, co postanowiła udowodnić nam i dzisiaj. Kochamy słodycze które nam robi, a co więcej - często je nam przynosi. Od razu sięgam po dwa ciastka.

- Ależ ileż można? - pyta, kiedy Juliet siada w fotelu, na przeciwko kanapy gdzie siedzimy. Kręci głową. 

- Nie wiem Susan.

- Ej - obruszam się nagle, wymachując ciastkiem w kształcie serduszka - Też tu jestem! 

Susan nagle zamyka książkę i odkłada ją na biurko. Sięga po małą bezę i chrupię ją w ciszy, która nagle zapada w całym pomieszczeniu. Nie jest aż tak niezręczna, bo mam wrażenie, że każda jest zatopiona w swoich myślach i światach. Odchylam głowę, wkładając kruche serduszko do ust. Wzdycham ciężko. 

- Nie napisał już nic dzisiaj? - pyta Juliet, a ja kręcę głową. Z chęcią bym się rozpłakała, ale mimo wszystko tego nie robię. Muszę trzymać fason. 

- Po prostu jestem głupia - nagle siadam prosto i patrzę się tępo w smakołyki - Jak mogę znów ufać facetowi tak bardzo? Znowu jadę na tym samym wózku, a nawet tego nie zauważam - chowam twarz w dłoniach. Richie przeszedł samego siebie. Nie zadzwonił ponownie, ale panie i panowie, zaczął pisać mi krótkie wiadomości typu : Żyję, mam się dobrze. Zostawiam je bez odpowiedzi, bo to co robi to grube przegięcie. Nie chcę mi się nawet gadać. 

- Mam pomysł - Juliet nagle wstaje, a my z Susan dziwnie na nią patrzymy, kiedy konspiracyjnie się uśmiecha - Chodźcie za mną, jeśli chcecie poznać szczegóły...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro