XXXVI. Ogromna buła z masłem orzechowym i dżemem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Unoszę rękę w górze i udaje że sunę nią po pomarańczowo- żółtych pasach na niebie. To jeden z tych momentów, kiedy wiem że warto wydać mnóstwo pieniędzy na paliwo, aby wyjechać wiele kilometrów za miasto i zobaczyć najprawdziwszy zachód słońca. 

Jestem tu z Veronicą i moją kuzynką, Rochelle która dziś nie czepia się moich lennonków. Nie podobają jej się, tym bardziej że są porysane i trochę wygięte przez kilka ekscesów, ale wciąż wyglądają dobrze, a tak poza tym, drugich takich nie znajdę. 

Musiałam spędzić z nimi czas, zanim przyjedzie jutro Richie. W trójkę jesteśmy jak siostry, a w naszej rodzinie panuje przekonanie, że to ja pilnuje relacji Rochelle i Veronicy. Obie bardzo się kochają, ale między nimi potrafi powstać napięcie, którego każdy nie chcę. Mimo że mnie czasem też mają dość, wciąż jesteśmy razem. I chcę żeby tak pozostało na zawsze. 

- Jak tam u Matthiasa? - pytam Rochelle. Matthias to jej narzeczony, który jest moim kochanym szwagrem. To śmieszek jakich mało, a dawno się z nim nie widziałam, chcę więc chociaż się dowiedzieć jak się trzymają. 

- Dobrze, choć James i Kathrine już za tobą tęsknią - Rochelle mówi o siostrzeńcach, moich i Veronicy. 

Gdy to mówi, daje mi do zrozumienia, że wszystkie sytuacje które wydarzyły się w moim życiu, sprawiały że zaniedbałam pewne rzeczy, które są dla mnie cholernie ważne. Być może gdybym spędzała więcej czasu z rodziną, zupełnie jak kiedyś, a nie tylko próbowała się uporać z problemami miłosnymi, to czułabym się lepiej. 

Obecnie moje psychika, przypomina tak dobrze mi znane Highway To Hell, ale małe gesty czy zwykłe spotkania z moimi siostrami, mogą sprawiać że poczuję się lżej. Nie powinnam sprawiać że problemy przyćmiewają mi wszystko, co jeszcze sprawia mi radość. 

- Muszę ich odwiedzić - posyłam w jej stronę delikatny uśmiech, po czym spoglądam na Veronicę. Siedzi z zawieszonymi ramionami, widocznie czymś załamana. Jeszcze chwilę temu, szeroko się uśmiechała, teraz jednak jej humor widocznie się zmienił - Hej, siora. Wszystko w porządku? 

- Boję się - spogląda na mnie ze zmartwieniem, a ja marszczę brwi. 

- Czego? - dopytuje Rochelle. 

- Wiecie przecież że Freddie miał mi pomóc znaleźć wydawnictwo, a teraz spadło na niego tyle pracy, że muszę poradzić sobie sama - wzdycha. 

- Kto powiedział że musisz poradzić sobie sama? - wskazuje na mnie i Rochelle, ale ona dalej nie wygląda na przekonaną. Wiem że wydanie singla, czy tym bardziej albumu osoby debiutanckiej to nie bułka z masłem. To raczej ogromna buła z masłem orzechowym i dżemem. 

Ale z autopsji wiem, że jeśli się chcę to można. Też bardzo długo szukałam wydawnictwa do wydania książki i mimo że teraz nienawidzą mnie za pisanie drugiej części tak długo, to wiem że nie chcą się mnie pozbywać. 

Wiem, moja skromność jest wielka jak kanion w Kolorado, ale cóż ma rzec, kiedy sami mi to przyznali? Tak poza tym nie dopuszczę do tego, aby cokolwiek lub ktokolwiek zaburzył me pisarskie plany. Chcę aby chociaż to mi w życiu wyszło i wierzę że mojej siostrze też wyjdzie, szczególnie że ma ogromny talent. 

- Damy radę... - chcę kontynuować, kiedy nagle rozlega się dźwięk mojej komórki. Sięgam po nią, a tam dzwoni Richie. Być może to ważna informacja, apropo dnia jutrzejszego. Przepraszam więc dziewczyny i odchodzę na bok. 

- Cześć Rich - witam go entuzjastycznie. Chciałbym się w końcu znaleźć w jego ramionach, wiem jednak że w tym momencie nie jest to możliwe. Jeszcze tylko kilkanaście godzin, ale jestem strasznie niecierpliwa. 

- Hejka Tori - jego ton, sprowadza mnie na ziemię ze świata fantazji -  Masz chwilę?

- Dla ciebie zawsze - uśmiecham się lekko. 

- Nie mogę jutro przylecieć - wali prosto z mostu, a mnie zatyka. Myślałam że wszystko jest dopięte na ostatni guzik, że już nic nie zaburzy naszych planów. A jednak, w nasze plany wjechał walec, lecz kierowcą nie był raczej Gene. W takim razie kto je rozjechał?

- Co się stało? - pytam, czując ucisk w sercu. 

- Mój ojciec miał wypadek. Wiem to brzmi jak słaba wymówka, ale Tori... Ja naprawdę chciałem...

- Richie, co z twoim tatą? 

- Jakiś idiota w niego wjechał i teraz leży w szpitalu ze złamaną nogą - słyszę jak nerwowo wzdycha - Tori, ja...

- Richie, nie przepraszaj mnie, błagam - proszę go - Zostań z tatą i się z nim zajmij. Potrzebuje teraz twojego wsparcia - sama nerwowo przebieram palcami, po czym wzdycham. Dziewczynom chyba udziela się mój nastrój, bo ze zmartwieniem spoglądają w moją stronę. Posyłam im kciuka w górę, choć przyznam, że do stanu " okej", jest mi tak samo daleko, co Myszce Miki, do wzrostu Goffiego. 

- Bardzo cię kocham - mówi. 

- Ja ciebie też - szepcze, po czym się rozłączamy. Upycham komórkę do kieszeni, po czym podnoszę głowę. 

Dobrze zrobiłam. Stało się coś złego i nie ważne jakbym tęskniła, jego ojciec jest teraz priorytetem. Muszę napisać mu potem wiadomość, że życzę mu dużo zdrowia. Mam nadzieję że wyjdzie z tego cały i że jego noga będzie sprawna. 

- Hej, wszystko w porządku? - słyszę za sobą głos Veronicy, więc odwracam się w jej stronę. Posyłam jej uśmiech. 

- Pewnie - odpowiadam i przytulam się do niej - Richie jutro nie przylatuje, ale to nic. Jego ojciec miał wypadek...

- Co? - odrywa się ode mnie gwałtownie, spoglądając przerażonym wzrokiem. 

- Złamał nogę, to chyba nic poważnego - lekko się uśmiecham - A teraz zawołaj Rochelle, chcę was zabrać w pewne miejsce...

☆☆☆☆

☆☆☆☆

- Taylor Company? - Veronica marszczy brwi, przyglądając się szyldowi. Rochelle również jest lekko skonfundowana, bo ona również słyszała historie o Rogerze i jego akcjach, musi być więc w niezłym szoku. 

- Chciałam wam to pokazać - mówię i głośno przełykam ślinę. Potem już bez słowa idę do drzwi, czując jak dziewczyny za mną podążają. 

Jak zwykle zwracamy uwagę wszystkich facetów, bo tak naprawdę tylko faceci tutaj są. Nie wiem czy Roger lub Dominique są w biurze, jakoś specjalnie nie miałam ochoty na kontaktowanie się z nimi, ale i tak mówię dziewczynom co i jak. 

Dziś nie leci muzyka i jest mniej mężczyzn niż ostatnio, nadal jednak panuje sielankowa atmosfera. Słychać piłeczkę ping-pongową, ktoś rozlewa picie w kuchni, a jeszcze potem rozlega się śmiech. 

- Cześć, to ty jesteś Victoria? - nagle podchodzi do nas barczysty, dość wysoki mężczyzna. Ma ciemne włosy oraz śniadą karnację, a uśmiech jaki posyła w naszą stronę, jest szeroki i szczery. Co innego, że nie znam tego człowieka, a on mnie tak. 

- Tak - prostuje się i lekko uśmiecham - Skąd mnie znasz? - to pytanie jest w sumie głupie. Roger przecież tu rządzi, a to że zna mnie jako autorkę, jest mało prawdopodobne. 

- Od Rogera - znów uśmiech - Chciałem z tobą pogadać, odkąd nam o tobie opowiedział.

- Opowiadał o mnie? - biorę się pod boki i unoszę brew. Ten parska pod nosem, a ja pytam w myślach co w tym śmiesznego. Ciekawe, co nagadał o mnie i moich przyjaciółkach. 

- Źle to zabrzmiało - kręci głową - Powiedział że gdy zostawił cię rok temu, był pełen świadom swych czynów. Wiedział że źle robi i nawet jeśli obawiał się że nie będziesz go już chciała, to musiał to zrobić. Wiedział, że coś jest nie tak i nawet jeśli bardzo cię kocha, nie miał innego wyjścia. Udał się na leczenie i tam wyszło że ma satyryzm.... - wzdycha - Postanowił się leczyć, a potem stworzył to miejsce - obraca się wokół własnej osi, wskazując dłońmi. 

- A po co to miejsce? W jaki sposób jest terapeutyczne? - serce bije mi szybciej. Jedna z sióstr kładzie mi rękę na ramieniu, co trochę mnie uspokaja. 

- Kiedy któryś z nas, chcę zdradzić naszą kobietę przychodzi tutaj, aby wybić sobie ten pomysł z głowy. Wzajemnie staramy się sobie pomóc, co jak widać - skutkuje. Ponadto, Roger zatrudnił tu psychologa z którym możemy rozmawiać i po prostu... Wybijać myśli o zdradzie z głowy. Ja bardzo kocham swoją żonę, dlatego tu przychodzę. A Roger sam przyznał, że robi to dla ciebie...Dla swojej Kettle...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro